lemnisace

Profil użytkownika: lemnisace

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 16 tygodni temu
810
Przeczytanych
książek
878
Książek
w biblioteczce
81
Opinii
339
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: ,

redefinicja bóstwa?

ten reportaż... jest.
po prostu jest.
jest poprawny, sensowny, momentami szokujący.
właśnie - momentami, a wydaje się pisany tak, aby szokować na każdej stronie i - sądząc po szumie, jaki wywołała ta pozycja kilka lat temu, gdy wychodziło - tak się stało.
zastanwiam się co jest z nami nie tak - bo ta książka pokazuje tytułowych bogów jako ludzi, tak bardzo ludzkich, zmęczonych i przepracowanych jak szary obywatel, zrównuje ich z poziomem ziemi, a zarazem uwydatnia, że problem nie leży w samych lekarzach, a systemie, który stworzony jest, aby oszczędzać, a niekoniecznie leczyć. systemie, który pokazuje dlaczego wysoki poziom opieki medycznej jest dla wybranych - tych, których stać, tych, których trzeba by nazywać małymi bogami - kimś ponad nami.
zarazem tytułowi mali bogowie są bogami w sensie cudotwórstwa - bo nie paść, nie poddać się i walczyć o każde istnienie w takich warunkach, to bliskie bóstwu. ale tej dobrej, cudownej stronie bóstwa; jak każde bóstwa są humorzaści, zmęczeni i przewrażliwieni - ale kto z nas nie jest?
książka tak naprawdę opowiada o dwóch rodzajach bogów - tych dalekich, potężnych i tych ludzkich, wzorowanych na nas samych, z naszymi zaletami i wadami.

ale czy ktoś nie zdawał sobie z tego sprawy? wystarczy jedno zderzenie z systemem opieki zdrowotnej, aby wiedzieć, że to nie pacjent jest najważniejszy. najważniejsze są pieniądze. i to nie wina lekarzy, a tych wyżej - tytanów? kto stoi ponad bogami? może o tytanach właśnie powinniśmy mówić, o problemach wyżej, które spadają na lekarzy, a z nich - na pacjentów.
to nie jest odległy ani niedostępny świat, ale pewna zmora codzienności. to nie system sądowy, gdzie sporo z nas pewnie nigdy nie stanie przed sędzią.

oczywiście, że spojrzenie "od środka" jest ważne i cenne, jednak ogólne wnioski pozostają takie same. ale może ten reportaż jest potrzebny, może nie umiemy na człowieka patrzeć jak na człowieka?
zarazem mówi się czasem o tym, że chociażby w policji czy służbach społecznych trzeba się udopornić, odciąć, zostawić pracę w pracy. to może skutkować obojętnością i zimnem, a nawet czasem prowadzić do wypalenia. więc czemu odbieramy to prawo lekarzom - tylko, a może aż - ludziom.

trochę minęło od pierwszej połowy tej opinii; ale z perspektywy czasu wiem, że ta książka miała na celu szokować, dokręcić śrubę, powiedzieć to, co każdy niby wiedział, ale jakoś o tym nie mówił na głos albo chociaż nie myślał, gdy przychodziło spotkanie ze służbą zdrowia. szokowować - aby zarobić. nawet samo nawiązanie do hitu kinowego, czyli "Bogów" Palkowskiego. sam sugeratywny podtytuł - "o znieczulicy".
to nastawia odbiorcę do określonego podejścia - znieczulica w końcu nie jest niczym dobrym; reportaż rozwija to, co oznacza ta znieczulica i skąd może się brać, chociaż nie brakuje brutalnych scen, w które zwyczajnie nie chce się wierzyć.
proste - w każdym gronie znajdzie się zgniłe jabłko, czarna owca i na to niewiele mam do powiedzenia. ale to szok, a niekoniecznie zrozumienie, współczucie, był tym, co grało pierwsze skrzypce.

to taki typowy reporterski średniak; ma określony temat, którego się trzyma i określony cel. nie jest ani konieczny do przeczytania, ani pionerski, ani nawet, bądźmy szczerzy, odkrywczy; lekarze to nie tajna sekta czy organizacja rządowa, do której dostęp mają tylko nieliczni, podpisujący NDA, a wszyscy boją się mówić. lekarze, pielęgniarki, ludzie z systemu - wychodzili i wychodzą na ulicę. mówią, jak wygląda ich życie, ich rzeczywistość. jak szybko pasja i chęć pomocy zmienia się w chęć przetrwania, gdzie wygrają najsilniejsi - zwykle ci, których stać.

redefinicja bóstwa?

ten reportaż... jest.
po prostu jest.
jest poprawny, sensowny, momentami szokujący.
właśnie - momentami, a wydaje się pisany tak, aby szokować na każdej stronie i - sądząc po szumie, jaki wywołała ta pozycja kilka lat temu, gdy wychodziło - tak się stało.
zastanwiam się co jest z nami nie tak - bo ta książka pokazuje tytułowych bogów jako ludzi, tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

kropla absurdu w morzu fantastyki - czyli weź swoje oczekiwania i wyrzuć je przez okno

być może ktoś trafił na tę opinię, bo usłyszał "słuchaj, musisz przeczytać Pratchetta" albo chce znać klasykę gatunku; w każdym razie - jeśli nie znasz tej serii, to trochę ci zazdroszczę, że to dopiero przed tobą.
a nawet jak nie przypadnie ci do gustu - cóż, przynajmniej próbowałeś. a serio to trzeba brać poprawkę na to, że Świat Dysku (z brytyjskim humorem) nie jest dla każdego (chociaż dla bardzo, bardzo wielu). dla mnie to powrót, re-read, czego zwykle jednak nie robię - Świat Dysku warto.

nie jest to standardowa opowieść fantasy (przede wszystkim - to fantasy comedy), zarówno pod względem języka, jak i fabuły. trzeba być gotowym na to, że zaczyna się od pożaru, a potem dzieje się jeszcze więcej, mimo zaledwie dwustu stron. ale trzeba pozwolić, aby ten chaos nas pochłonął.
ktoś kiedyś (możliwe, że King) powiedział, że aby dobrze pisać, trzeba dużo pisać, ale jeszcze więcej czytać; i, moim zdaniem, Kolor magii, jeśli nie cały Świat Dysku, powinien znaleźć się na "must-read" liście osób, które chcą pisać i pracować ze słowem (także tłumaczy, o czym krótko niżej; w szczególności, że czytając kolejne tomy da się "wyczytać"rozwój pisarski). Pratchett wielokrotnie w swojej twórczości wyśmiewa standardowe zagrania fantastyki, poczynając od głównego bohatera, aż po kreacje kobiet i bohaterów w fantasy. bawi się słowem, opisami, jak i samymi bohaterami; odrzuca standardowe podejście do głównego bohatera, zamiast niego dając nam tchórza z przypadku, nieudacznika, którego jednak ciężko nie lubić i, szczerze, nieraz się z nim zgodzić. to idealny anty-bohater, który jednak nie przybliża się do granicy złoczyńcy. pewnie wiele rzeczy w twórczości Pratchetta można nazwać anty-, ale jakie, to polecam odkryć samemu (nie będę spoilerami odbierać zabawy).
i absolutnie nie sugeruje kopiowania stylu czy humoru, ale raczej - szukania własnej drogi pisania, na której (podobnie jak z Pratchettem) nie każdy będzie chciał pozostać, ale wielu pokocha właśnie za oryginalność.
przy czym trzeba pamiętać - na poziomie kości w ciele to nadal fantastyka; spotkałam się z określeniem, że nie jest, że ktoś czyta Pratchetta, ale nie czyta fantastyki - niech was to nie zmyli; to nadal fantastyka z kości, chociaż co do krwi bym się kłóciła (względem tego, jak niestardadowe jest podejście). jednak to dobra pozycja i dla kogoś, kto na fantastyce (jak ja) zjadł zęby, ale jak sądzę, również dla kogoś, kto dopiero chciałby zacząć z fantastyką. sądzę, że długość jest atutem (bo jak komuś mało - spokojnie, jest dużo, dużo więcej; a jak ktoś uzna, że to nie dla niego - nie musi przerzucać wielkich tomisk klasyki). mamy więc magów, magiczne przedmioty, czary, a także bogów (którzy wybijają ateistom okna).

minusem dla nowego czytelnika może być to, że to jednak jest wprowadzenie do świata i może czuć się przytłoczony funkcjonowaniem Świata Dysku, miasta Ankh-Morpork, magów i magii, bogów czy samej geografii; w szczególności, że bardzo mocno zespaja się z Blaskiem Fantastycznym, kolejnym tomem, we dwoje tworząc nierozłączną całość, co nie jest tak bardzo oczywiste w przypadku innych tomów, tworzących podserie w serii. być może inny tom Świata Dysku jest lepszym punktem wyjścia (personalnie pewnie bym dała komuś Kosiarza do ręki).
zarazem to bardzo ciekawa pozycja pod względem właśnie kreacji świata i ustalania zasad, które powinny nim rządzić (po to, by je, odpowiednio, czasem złamać); nazwa serii nie jest bez przyczyny - jak ma działać świat, który dosłownie - jest Dyskiem? wędrującym przez wszechświat na grzbietach czterech słoni, które stoją na grzbiecie wielkiego żółwia... no właśnie. ale nawet te elementy budowy świata są ciekawe, tłumaczone nie w encyklopedyczny sposób, a raczej - dodawane wtedy, gdy są potrzebne.

sama nie mam najmniejszego drygu do żartów i humorów (a szkoda), jednak to nie znaczy, że nie umiem docenić dobrego żartu - i to chyba jest to, co najbardziej na początku przyciągnęło mnie do Świata Dysku (później - poważniejsze tony, tak obecne w twórczości Pratchetta). nie jest to humor, który jest wulgarny, nie jest to humor, który czasem można by nazwać "boomerskim" (mimo że Kolor Magii to 1994 rok), więc wiecie, hehe, seks i takie tam. to humor brytyjski, sarkastyczny i absurdalny. i absolutnie, absolutnie cudowny.

ostatni będą pierwszymi - każdy, kto siedzi w fantasy, wie, jak ważne jest dobre tłumaczenie (chociażby kwestie tłumaczenia Władcy Pierścieni czy kłótnie o Shrike - Chżywara czy Dzierzbę z Hyperiona Simmonsa). Piotr W. Cholewa docenia to, jak słowem bawi się Pratchett i nie pozostaje dłużny polskiemu czytelnikowi, nie idąc na skróty tam, gdzie byłoby to możliwe, chociaż wypaczałoby humor. w końcu, po co się męczyć z jednym gagiem językowym, gdy samych żartów jest znacznie więcej. doceniam jednak, że to zrobił, jak z orzechami vuo skeeh (polecam przeczytać na głos, a jak ktoś nie wyłapał - orzechy włoskie (w oryginalne było Vul Nut - walnut).

na koniec jednak broni się to jako solidna pozycja, pełna humoru i przygód, gdzie akcja nie ustaje prawie wcale, wciągając aż do samego końca, a i dalej, kusząc, aby sięgnąć po Blask Fantastyczny.

kropla absurdu w morzu fantastyki - czyli weź swoje oczekiwania i wyrzuć je przez okno

być może ktoś trafił na tę opinię, bo usłyszał "słuchaj, musisz przeczytać Pratchetta" albo chce znać klasykę gatunku; w każdym razie - jeśli nie znasz tej serii, to trochę ci zazdroszczę, że to dopiero przed tobą.
a nawet jak nie przypadnie ci do gustu - cóż, przynajmniej próbowałeś. a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

to tylko gra... prawda?

to jedyna z tych pozycji, dla których warto było poświęcić sen - wiedziałam, że albo ją skończę przed snem, albo zasnę w trakcie.
ci, którzy mnie znają, wiedzą, że niewiele rzeczy wywołuje u mnie szajbę, ale gry komputerowe (motyw gier komputerowych) do nich należą, więc połączenie Pratchett (który od lat góruje jako jeden z moich ulubionych autorów) + gry komputerowe oznaczało, że jestem sprzedana od pierwszych stron.
czy jest to najlepsza książka Pratchetta? pewnie nie, ale wciąż to kawał solidnej i dobrej książki, w której nie brakuje humoru, ale i poważniejszych tonów.

pod ciekawą, ale i uroczą fabułą o przenikaniu się gier komputerowych i rzeczywistości, kryje się poważna lekcja o dorosłych problemach postrzeganych dziecięcym okiem. lekcja, której powinniśmy wysłuchać jako dorośli.
ta książka jest dostosowana językowo do nastolatka; to nie tak, że pisze o nastolatkach (dzieciach), używając dorosłych, wyniosłych słów. nie męczy czytelnika ani zbyt wyrafinowanym językiem, ale też nie zaniża poziomu, nie zachowując się pretensjonalnie.
mówi o absolutnie dorosłych problemach oczami dziecka; stąd wojna oznacza obrazki w telewizji jak z gry komputerowej, a rozwód rodziców to Ciężkie czasy i brak domowego obiadu; a i dziewczyny nie mogą grać w gry komputerowe, bo taka jest zasada - i już.
przy czym nie należy się absolutnie zrażać, że skoro dziecko, to nic ważnego nie powie, nie zna się i najlepiej to w ogóle nie ma problemów, więc książka będzie mdła i nieciekawa. niektóre problemy i słowa są bardzo, ale to bardzo dorosłe.
to także historia o tym jak dorośli nie rozumieją dzieci, jakby dorastanie budowało ścianę w komunikacji, której nikt nie jest w stanie (a może nie chce) przebić.
do tej książki nie można podchodzić z "dorosłym" podejściem; mogłabym analizować, że sprzedaż alkoholu nastolatkowi jest czymś złym, ale bohater to wie; okazuje to inaczej niż ja, ale ma olej w głowie. nawet jeśli to trochę inny rodzaj oleju niż spodziewalibyśmy się u dorosłego.

po raz kolejny w swojej twórczości Pratchett przełamuje i tworzy na nowo podejście do wybrańca; to szara i nijaka (na pierwszy rzut) oka postać, której nie zapamiętują nawet obcy ludzie w sklepie. ale to wręcz wyśmianie stereotypu popkulturalnego wybrańca, głównego bohatera, a nawet, używając współczesnej mowy - Mary / Gary'ego Sue, to coś potężnego. tworząc postać, łatwo jest ją idealizować, a wręcz dehumanizować - wszystkie odcienie szarości i normalności to bowiem część rzeczywistości, używanie ich nadaje realizmu bohaterowi.
ale chyba w tym rzecz - w uświadomieniu, że bohaterem może być każdy, o przełamywaniu stereotypów popkultury, gdzie trzeba się urodzić w danej rodzinie, odziedziczyć spadek czy posiąść magiczne moce, co idealnie wpisuje się w gry komputerowe, gdzie dosłownie każdy może zostać bohaterem.

to też historia o pewnej granicy, którą tak łatwo przekroczyć - życia i gry. i ja jestem absolutnym przeciwnikiem obarczania gier o zło całego świata (jak słynne skandowanie z Postala 2 - gry są złe, zniszczą cię!), a problem jest znacznie bardziej skomplikowany, to niestety, niektórzy zapominają się wylogować (jak Weier i Geyser w 2014). ale ta książka nie jest peonem na temat szkodliwości gier, a raczej podchodzi do nich jako rodzaju ucieczki czy rozrywki, nie zapominając o tym, co gracze od zawsze lubili najbardziej - psuć, modować i hackować gry. takie "mało rodzicielskie" podejście do gier, a bardziej młodzieżowe, sprawia, że ta książka dobrze radzi sobie z upływem czasu. a chociaż shootery do obcych czy kulek przeszły z konsol bardziej na flashówki czy już raczej - gry mobilne, a Space Invaders czy Wolfstein 3D to klasyki nad klasyki, to, jak dla mnie, ta książka przetrwała próbę czasu.
to uświadamia też, jak bardzo autor był obeznany z kulturą (ale jeśli ktoś czytał wcześniej Pratchetta, wie o tym), jak i realnym światem. Londyn Johnny'ego czy najsłynniejszy Świat Dysku to nasz świat w krzywym zwierciadle.

a to wszystko (i jeszcze więcej) zmieściło się w jakiś 200 stronach. bo przekaz nie musi oznaczać, że musi być skomplikowany, zawiły ani długi.

ta książka to forma pewnego przepracowania, poradzenia sobie z pierwszą wojną w zatoce perskiej; pod koniec pisania tej opinii wzruszyłam się. dotarło do mnie jeszcze coś uniwersalnego - że sztuka zawsze stanowiła sposób, aby sobie radzić, aby życie było trochę bardziej do zniesienia. z obu stron - zarówno twórcy, jak i odbiorcy. bo zawsze gdzieś będzie trwać jakaś wojna i ktoś będzie musiał sobie z nią poradzić, a dzieło - potrafi przetrwać, nawet gdy jego twórcy już nie ma.
mam nadzieję, że tam, na tej czarnej pustyni pod nieskończonym niebem sir Pratchett wie, że w jego książkach nadal ktoś znajduje radość i komfort.

to tylko gra... prawda?

to jedyna z tych pozycji, dla których warto było poświęcić sen - wiedziałam, że albo ją skończę przed snem, albo zasnę w trakcie.
ci, którzy mnie znają, wiedzą, że niewiele rzeczy wywołuje u mnie szajbę, ale gry komputerowe (motyw gier komputerowych) do nich należą, więc połączenie Pratchett (który od lat góruje jako jeden z moich ulubionych...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika lemnisace

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [11]

Jakub Ćwiek
Ocena książek:
6,7 / 10
80 książek
9 cykli
1474 fanów
Veronica Rossi
Ocena książek:
7,1 / 10
7 książek
1 cykl
167 fanów
Lauren Oliver
Ocena książek:
7,6 / 10
18 książek
2 cykle
948 fanów

Ulubione

Jonathan Carroll - Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Krew elfów Zobacz więcej
Wisława Szymborska - Zobacz więcej
Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Zobacz więcej
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę Zobacz więcej
Michaił Bułhakow Mistrz i Małgorzata Zobacz więcej
Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Zobacz więcej
Alan Alexander Milne Kubuś Puchatek Zobacz więcej
Paulo Coelho Alchemik Zobacz więcej
Lauren Oliver Delirium Zobacz więcej
Veronica Roth Zbuntowana Zobacz więcej
Veronica Roth Zbuntowana Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
809
książek
Średnio w roku
przeczytane
62
książki
Opinie były
pomocne
339
razy
W sumie
wystawione
468
ocen ze średnią 7,3

Spędzone
na czytaniu
4 385
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
godzina
3
minuty
W sumie
dodane
3
W sumie
dodane
6
książek [+ Dodaj]