rozwiń zwiń

Pomost z „kiedyś” do „dziś” — rozmawiamy z profesorem Mateuszem Wyżgą

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
16.12.2022

Czy możemy dzisiaj mówić o ludomanii? Czy wstydzimy się chłopskiego pochodzenia? Czy na ziemiach polskich panowało niewolnictwo? Profesor Mateusz Wyżga, historyk, działacz społeczny, specjalista od ludowych dziejów Polski i autor książki „Chłopstwo. Historia bez krawata”, wyczerpująco odpowiedział na nasze pytania.

Pomost z „kiedyś” do „dziś” — rozmawiamy z profesorem Mateuszem Wyżgą Materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont

[Opis – Wydawnictwo Znak Horyzont] Chłopstwo, wieś, praca na roli, rytm pór roku. Czym są? Dla nas i w nas.

Jak się zmieniają i w czym są niezmienne?

Aby je zrozumieć właściwie i do końca, aby poczuć ich zapach, aby zachwycić się ich kolorami, trzeba człowieka, który byłby i naukowcem badającym temat dogłębnie, i samorządowcem potrafiącym wsią zarządzać oraz znającym jej problemy, i wreszcie chłopem, który się na wsi rodził i dla niej pracował. Takiego człowieka, który rozumie wieś i jej mieszkańców prawdziwie.

I oto jest.

Profesor Mateusz Wyżga, historyk, wieloletni sołtys rodzinnej wsi Dziekanowice, działacz społeczny i autor wielu książek, chłopskie dziecko, zdejmuje krawat i profesorską togę, ale odrzuca też politykę, ideologię i historię wydarzeniową. Pisze historię chłopstwa na laptopie, lecz nie przy swoim profesorskim biurku w Krakowie, a wśród pól i łąk. W przerwach zakasuje rękawy, wsiada do traktora lub chwyta widły. Pokazuje nam prawdziwy obraz polskiego chłopstwa i polskiej wsi, wolny od mód, polityki i stereotypów. Dociera do istoty tego, czym jest wieś w nas, jak wpływa na nasze życie i czego nas uczy. W pogoni za ekoświatem pozwala nam spojrzeć za siebie. Tam, na polskiej wsi, to za czym gonimy, mają od wieków.

Bartosz Czartoryski: Zdaje się, że coraz częściej temat historii chłopstwa wychodzi poza ścisłe kręgi akademickie – popularnością cieszyła się nie tak dawno „Ludowa historia Polski”, a fantasta Radek Rak zdobył nagrodę Nike za powieść głęboko osadzoną w tej tematyce. Z czego to pańskim zdaniem wynika?

Mateusz WyżgaPopularność ludowej historii Polski jest wynikiem dużego zapotrzebowania społecznego na inne, nowe ujęcie naszej przeszłości. Chcemy wiedzieć, jak żyło się ludziom stanowiącym liczbowo większość mieszkańców dawnych ziem polskich. W tej popularności chodzi najzwyczajniej o doganianie zjawisk rozwijających się już uprzednio w innych państwach. Najpierw był boom na genealogię i historię rodzinną. Po szarzyźnie i siermiężności Polski Ludowej, po roku 1990, poszukiwano intensywnie korzeni szlacheckich (co wcześniej bywało ograniczane), a po roku 2000 korzeni chłopskich i mieszczańskich. Tym drugim i trzecim przysłużył się rozwój digitalizacji parafialnych ksiąg metrykalnych oraz szybki i bezpłatny do nich dostęp na portalach internetowych.

Za trendem genealogicznym zaczęły się prężnie rozwijać archiwa społeczne, czyli np. stowarzyszenia powiązane z bibliotekami szczebla gminnego i powiatowego, izby regionalne oraz strony internetowe. Tam lokalni pasjonaci mogli zamieszczać stare zdjęcia i inne pamiątki, które nie trafiły do archiwów państwowych. Znacznie wcześniej, bo w czasach zaborów, rozkwitła historia regionalna i lokalna ziem polskich. Przeszłość małych ojczyzn była dla Polaków alternatywą w czasie, kiedy odgórnie ograniczane było uprawianie historii narodowej. I w końcu ten trend „oddolny” przejęła szeroko rozumiana humanistyka, literatura i sztuka. Pozwalają one głębiej nie tyle wyjaśnić, co poczuć, jak to było z ludźmi prostymi. A tak się składa, że około 70–80% Polek i Polaków było chłopstwem, przynajmniej przez część życia, zanim nie stali się mieszczaństwem, a nawet szlachtą. Dla porządku dodam, że chłopstwo to drobni producenci rolni zamieszkujący tereny wiejskie.

I tak oto w obliczu rosnącego zapotrzebowania społecznego pojawiła się oferta. A zapotrzebowanie jest ogromne. W szerokim kręgu zainteresowanych są pasjonaci historii, regionaliści, samorządy terytorialne, genealodzy, lokalny ruch stowarzyszeniowy, wreszcie szkolnictwo podstawowe i średnie, a także studenci, przede wszystkim pochodzący z kierunków związanych z historią, archiwistyką, turystyką czy kulturoznawstwem. Wszędzie tam, gdzie przeszłość i tożsamość odgrywają niebagatelną rolę. Popularność wynika też z popularności historii społecznej (opisy życia codziennego, ludzkiej pracy, pojęcie płci kulturowej, ujęcia mikrohistoryczne), gdzie chronologia i polityka jest drugorzędna w stosunku do pogłębionego rozumienia procesów społecznych dziejących się na poziomie poszczególnych rodzin, społeczności lokalnych, wsi, miasteczek, parafii.

W pewnym sensie zapotrzebowanie na własną historię i na swój kawałek tortu nazywanego „przeszłością” wiąże się z indywidualizmem człowieka początku trzeciego tysiąclecia, ze społeczeństwem obywatelskim i informacyjnym, a zwłaszcza odwagą w ubieganiu się o dostęp do informacji. W przypadku genealogii niezwykłe zainteresowanie ze strony poszukiwaczy amatorów odczuwają archiwa państwowe, jak też proboszczowie zawiadujący kancelariami parafialnymi. Ośmielamy się żądać od przeszłości więcej niż dotąd było nam dane, a zwłaszcza chcemy opowieści o sobie bądź o ludziach takich jak my. A źródeł archiwalnych do tego jest dużo i na ogół nie są one w powszechnym obiegu (tu od razu można wskazać na rewelacyjny portal szukajwarchiwach.pl). Jest również coraz więcej szczegółowych opracowań historyczek i historyków prowadzących swe badania na pierwszej linii frontu, wyszukujących w archiwach opowieści o ludziach prostych, porównujących je między regionami, dyskutujących o swych odkryciach w środowiskach międzynarodowych. Nie musimy się więc wyłącznie opierać na przestarzałych opracowaniach rodem z epoki słusznie minionej, gdzie przede wszystkim stawiano na walkę klas. Zatem popularność historii oddolnej wynika z zapotrzebowania społeczeństwa informacyjnego, ale też z pewnego zaspokojenia (nie chcę używać słowa: znużenia) na opowieść o wielkich ideach, bohaterach, jednostkach sprawczych i polityce. Historia narodowa wydaje się już całkiem dobrze przybliżona. Cieszę się, że mogę upowszechniać własne badania naukowe jako specjalista od demografii historycznej i migracji, gdzie przedmiotem badań są masy społeczne.

Podtytuł pańskiej książki to nieprzypadkowo „Historia bez krawata”. No i, wydaje mi się, ważnym aspektem „Chłopstwa” jest umiejscowienie pewnych kwestii dotyczących życia pańskiego bohatera zbiorowego w odniesieniu do teraźniejszości. Innymi słowy: co, zwykle nawet nieświadomie, wynieśliśmy z chłopskiej tradycji i dzisiaj uważamy za nieodzowny element naszej rzeczywistości?

To są rzeczy na ogół błahe i związane z otaczającą nas przyrodą, jej optymalnym wykorzystaniem. To zmieniająca się feeria barw i woni kolejnych pór roku, procesów wegetacji i wiecznego odradzania. To pogłębiona świadomość otoczenia obecna w wyznaniach pogańskich i przejęta przez chrześcijaństwo w czasach polskiej państwowości. Do tego można dodać pojęcie tożsamości lokalnej i honoru. Celnie wykorzystał to ujęcie Władysław Reymont w książce „Chłopi”. W trakcie jednego roku zawarł tam praktycznie wszystko, z czego składała się chłopska codzienność przez całe wieki. Jakby zakręcił w słoiku drożdże chłopskich dziejów. Dostrzegałem te elementy pisarstwa Reymonta już jako nastolatek w swojej rodzinnej wsi. Jako historyk rozciągnąłem obserwację procesów społecznych wsi w elastycznym ujęciu „bez krawata”, wychodząc od współczesności, kierując się przez ostatnie tysiąc lat historii ziem polskich ku pradziejom. Reymont umieścił wydarzenia swej powieści w czasach, w jakich żył. Był w pewnym sensie socjologiem, antropologiem, dziennikarzem i poetą. Ja również pragnąłem posłużyć się podobnymi narzędziami jako punktem wyjścia, a struktura narracji w stosunku do Reymonta została jeszcze bardziej zawężona, bo z jednego roku uległa skróceniu do jednego dnia. Na tej „planszy” opowieść o wsi biegnie zupełnie nielinearnie, wolniej niż czas postępu techniki. Dlatego również zarzuciłem układ chronologiczny na rzecz rzeczowego, by ukazać, jak wiele zjawisk prawie nie ulega w swym głębszym sensie zmianie (np. zero waste, szacunek do chleba i zwierząt, zamiłowanie do przyrody i powiązanie jej z dorocznym cyklem świąt kościelnych). W opowieści stałem się zarówno jej twórcą, jak i tworzywem, bo wykorzystałem własne doświadczenie i opowieści rodzinne. Innymi słowy, byłem nie tylko historykiem, ale i kronikarzem, który nie chce dać zapomnieć o wiejskiej współczesności swoich czasów. W „Chłopstwie” miesza się więc przeszłość i współczesność, ale przestrzeń pozostaje ta sama – to wieś polska i jej mieszkańcy.

Tak rozumując, poprowadziłem narrację od „świtu” dnia chłopskiego, ukazując historię z perspektywy podwórka, pracy w obejściu i na polach, poprzez opowieść o dawnej rodzinie, pokonywaniu przestrzeni, o chłopskiej duchowości i o potrzebach ludzkiego ciała, jego odtwarzaniu się w kolejnych generacjach, kończąc na roli samorządu wiejskiego. Potem, zbliżając się do „wieczoru”, książka wybiega już ku przyszłości, ku jutru, stając się poradnikiem, jak samemu dotrzeć do dziedzictwa kulturowego wsi, do własnej chłopskiej lub postchłopskiej genealogii, i skutecznie efekt swych poszukiwań wykorzystywać.

Absolutnie nie przyrównując się do Reymonta, mam go niejako za swojego mistrza, a w warstwie symbolicznej tytuły naszych książek są podobne. Zdarzało mi się podczas pisania „Chłopstwa” wyobrażać sobie, że siedzę w starej chałupie, przy kuchennym stole z Reymontem, jak z podróżnikiem czy etnografem. Że rozmawiamy o wsi „dziejącej się” wokół nas i dawnej. Podobny stosunek mam do „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, które wydarzyło się w podkrakowskich Bronowicach, tuż obok Uniwersytetu Pedagogicznego, mojego miejsca pracy. Patrząc na popularność kontrowersyjnych wątków widzianych dziś w historii chłopów, jak niewolnictwo, ucisk czy pańszczyzna, co i rusz przypominam sobie te słowa z dramatu: „Myśmy wszystko zapomnieli”. Dlatego odniesienia do współczesności pomagają lepiej wyjaśnić współczesnemu czytelnikowi przeszłe zdarzenia i procesy. Wierzę jednak, że tak jak w hymnie Polski: „póki my żyjemy”, żyje wciąż w nas i wokół nas polska wieś, przeinacza się. Ta wieś unowocześnia się, ewoluuje ku cyfrowym rozwiązaniom technologicznym i automatyzacji rolnictwa – może w kontekście wylewającej się na okoliczne wsie suburbanizacji wielkich miast ten i ów nazwie ją postwsią. Ale ona trwa, żyją potomkowie chłopstwa, ono stanowi część ich tożsamości kulturowej, nawet i bezwiednie. A mojej książce postawiłem za cel budzić to, co uśpione, nieświadome. Zobaczmy sam Kraków, który niby w zakresie przestrzeni „połknął” Bronowice, ale nie strawił ich do końca, bo wieś wraca w nazwach ulic, w szyldach na sklepach i kierunkach tras wyświetlanych na autobusach czy tramwajach. Dalej stoi Rydlówka. Tożsamości wiejska, miejska i szlachecka znów się przetwarzają, by wykreować nowe ujęcie kulturowe. Mamy więc bardzo fascynujący moment w historii społecznej Polski. Może najważniejszy od czasów chłopomanii przełomu XIX i XX wieku.

Gorzej mieli ubożsi. Jeżeli lasy nie mogły ich wyżywić, tułali się od wsi do wsi, bo nie mieli za co dotrzeć do krewnych w wioskach oddalonych niekiedy o setki kilometrów, ludzi na ogół biednych jak oni sami. Tacy wędrowcy umierali zatem przy drogach, w obornikach, w stodołach, pod kapliczkami, a ich ciała grzebano na miejscowych cmentarzach lub anonimowo pod Bożymi Mękami, wśród pól. Zmarłych na „powietrze” starano się chować jak najdalej od ludzkich zabudowań.

„Chłopstwo.Historia bez krawata”, Mateusz Wyżga

Pisze pan często również ze swojej perspektywy, odnosząc się do własnych doświadczeń i pochodzenia. Czyli „Chłopstwo” jest również pana historią rodzinną czy to jednak zbyt dużo powiedziane?

Jak najbardziej. Świadomie powiązałem przeszłość i teraźniejszość, historię chłopstwa polskiego z własną chłopską historią. Użyłem doświadczenia w rolnictwie i samorządzie terytorialnym, funkcjonowania w kulturze wsi, by głębiej wyjaśnić proces dziejowy i szukać długiego trwania zjawisk z przeszłości we współczesności, by stać się pomostem między „kiedyś” i „dziś”. Od tego tworzenia mostów w pomrokę czasu w zasadzie jest mój zawód. Chciałem stworzyć historię totalną, urozmaiconą, tak głęboką, jak tylko pozwalały mi rzemiosło, doświadczenie i wyobraźnia. Kiedyś też Michał Niezabitowski, dyrektor Muzeum Krakowa, podsunął mi jej symboliczne ujęcie poprzez obraz Pietera Bruegla „Walka karnawału z postem”, gdzie bohater zbiorowy, prości ludzie, zajmuje całe płótno i każdy zajmuje się swoimi sprawami. Postanowiłem, że jako zawodowiec czy wspomniany kronikarz spróbuję świadomie wykreować z siebie samego źródło historyczne, o jakim marzę, by znaleźć takowe dla wieku XV czy XVII. I możliwe, że to ta część książki pozostanie najbardziej atrakcyjna dla przyszłych badaczy, świeża jak źródła historyczne, które wszak nigdy nie jałowieją. Zmieniamy tylko zestaw pytań kierowanych ku nim.

W „Chłopstwie” przenikają się te wątki, kiedy jestem twórcą – opowiadaczem o umarłych, oraz tworzywem – uzupełniam luki w narracji własną opowieścią i tłumaczę niuanse pańszczyzny czy chociażby funkcjonowania dawnych karczem językiem współczesnej kultury popularnej. Uświadomiłem sobie, że badacz popularyzujący naukę powinien mówić nie tylko językiem przystępnym, ale i używać kodów kulturowych, z którymi identyfikuje się współczesny odbiorca. Nie tworzyć opowieści zanonimizowanej i umieszczonej gdzieś poza czasem i poza współczesnością. Będąc przy tym świadomy przekraczania granic własnej dyscypliny historycznej, dałem jej podtytuł „bez krawata”. Jednocześnie zwróciłem się do czterech wybitnych badaczy historii społecznej, profesorów Małgorzaty Kołacz-Chmiel, Krzysztofa Mikulskiego, Tomasza Wiślicza oraz Krzysztofa Zamorskiego, o recenzje, co w moim przekonaniu działa pozytywnie na odbiór środowiska zawodowego. Warto dla pogłębienia doznania historycznego wejść na pola badawcze sąsiednich dyscyplin naukowych, ale też by odpowiedzialnie wejść w serce i duszę czytelnika popularnego. Wreszcie o wiele swobodniej opisywało mi się realia życia w chłopskiej rodzinie przed stuleciami, mając do dyspozycji informacje o własnych przodkach od roku 1616, wiedząc, co robili, gdzie i z kim mieszkali.

Jak więc było z tymi nieszczęsnymi, uciskanymi i mordowanymi chłopami? W rzeczywistości tłukli się oni po łbach i wyzywali z mieszczanami, obie grupy wojowały ze szlachtą, a szlachta… między sobą. Popatrzmy dziś na wiejskie pejzaże. Ani tam Żydów, ani Cyganów, ani szlachty… Ostały się tylko trzy czwarte dawnego społeczeństwa, czyli domniemane ofiary pańszczyzny i wyzysku. A jeśli używać pojęć marksistowskich, „zabawę w klasy” wygrali ludzie prości, równi sobie. Ale równi teoretycznie, jeżeli wspomnimy chociażby magnatów biznesu, których fortuny powstały wraz z rozwojem wolnego rynku w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.

„Chłopstwo. Historia bez krawata”, Mateusz Wyżga

Czemu Polacy częstokroć nie akceptują swojego chłopskiego pochodzenia? Istnieje jakiś mechanizm wstydu?

Istnieje tutaj kilka zazębiających się kwestii. Wynikają one zwłaszcza z migracji wiejsko-miejskich w XIX–XX wieku. Powolny awans mieszkańców wsi, i to zwykle tych biedniejszych i pozbawionych ziemi uprawnej, splótł się z wykorzenieniem i zacieraniem pochodzenia. A pod koniec XX wieku, na kanwie Sienkiewiczowskiej Trylogii, wielu chciało mieć przed domem ganek wsparty na dworskich kolumienkach oraz pochodzenie szlacheckie. To zaczęło się zmieniać w ostatnich latach, kiedy ogromnie spopularyzowały się wspomniane już badania genealogiczne, rozwinęła się digitalizacja ksiąg metrykalnych i dostęp do materiałów w formie cyfrowej. W społeczeństwie egalitarnym i cyfrowym ważniejsze zdaje się udokumentowanie własnej przeszłości jako takiej niż wybielanie jej.

Mechanizm wstydu najciekawiej wygląda, kiedy szykany i dystans są tworzone przez osoby, które w gruncie rzeczy również wywodzą się ze środowiska chłopskiego, są drugim, trzecim pokoleniem przybyszy do miasta. Niewielu znajdzie korzenie mieszczańskie sięgające czasów nowożytnych. Miasta miały niższy poziom higieny niż wsie, co przede wszystkim wynikało z natłoku ludności na małej powierzchni. Przez to najszybciej ściągały tam zarazy, wycinając nawet połowę tych, którzy przed epidemią nie uciekli na wieś. Dziś trochę podobne zjawiska wpływają na migrację z miasta na wieś. Poszukiwanie spokoju, świeżego powietrza, własnego domu i kawałka ziemi, wolniejszego życia, zakorzenienia. To przez stulecia afirmowała szlachta polska na czele z poetą Janem Kochanowskim. I w ten sposób nasze rozważania zataczają krąg. Wydaje mi się, że na naszych oczach negatywne postrzeganie chłopskiego, wiejskiego pochodzenia kończy się.

Zdajemy się często mówić z niejaką dumą o tym, że na naszych ziemiach niewolnictwa nie było, z czym polemizował chociażby Adam Leszczyński, zwracając uwagę na błędne odczytywanie przez nas panujących niegdyś zależności feudalnych. Pan z kolei proponuje nieco inną interpretację niektórych relacji na linii chłop–pan. Zdaję sobie sprawę z ogólnikowości tego pytania, ale jak to ostatecznie było – czy stosunki między wsią a dworem zawsze były oparte na wyzysku i opresji?

Na ziemiach polskich nie było niewolnictwa. Jego pojęcie rozsadza istnienie w dawnej Polsce podmiotowości chłopstwa, możliwości osobistych wyborów, co potwierdzają niezliczone przykłady zmiany miejsca zamieszkania w związku z poszukiwaniem lepszego standardu życia, napływem ludności do miast, wielokrotne powtarzanie przez dziedziców, że zwolnienie poddanego jest na jego własną prośbę i starania. W dokumentacji gospodarczej i administracyjnej nie używano słowa „cham” czy „niewolnik”, pisząc o chłopach, a jednoznacznie dziś pozytywne (i to jest jakieś dziedzictwo przeszłości) słowa „pracowity”, „robotny”, „uczciwy”. Negatywne określenia częściej stosowali panowie ziemscy, walcząc między sobą o napływ siły roboczej. Do tego swoje zrobiły naciągane opinie ówczesnej publicystyki.

Niebezpieczeństwem popularyzacji jest uproszczenie. W szumie informacyjnym przyciągają przede wszystkim wiadomości krzykliwe, nieoczekiwane, a zarazem łatwe do zaadoptowania i wyjaśnienia we współczesności. Tak właśnie sprawa się ma z domniemanym niewolnictwem chłopów pańszczyźnianych, co przede wszystkim może nam nasuwać na myśl popularne obrazy filmowe i inne dzieła popkultury. To też jest w dużej mierze zderzenie człowieka współczesnego, przepojonego indywidualnością, z opowieścią o człowieku z minionych epok, kiedy bycie skądś i gdzieś, przynależność, przyporządkowanie się lokalnej społeczności decydowało przede wszystkim o przetrwaniu w świecie pełnym niepewności i niebezpieczeństw. Z powodów związanych z przestrzenią łatwiej było funkcjonować jako obywatele własnej wsi czy miasteczka, jako parafianie, niż mieć poczucie przynależności do wielkiego tworu państwowego (poza szlachtą, która życie spędzała na zawiadywaniu owym państwem, jego obronnością i gospodarką: na poziomie ogólnym – jako posłowie – regionalnym i jako właściciele poszczególnych majątków ziemskich). Jednego dnia można było pokonać nie więcej niż kilkanaście kilometrów, po granice horyzontu. Podróżowano pieszo, zaprzęgiem lub statkiem, a drogi były na ogół ziemne, okresowo prawie że nieprzejezdne.

Mamy tu więc niebezpieczeństwo błędu perspektywy, jaką przyjmujemy, myśląc o społeczeństwie czasów minionych, i szybkich, łatwych uproszczeń. Wpuszczając opowieść o niższych stanach społecznych, zwłaszcza o kobietach, w schemat ucisku, wykorzystywania ludzi niemogących się pozornie obronić, przez tych stojących wyżej w hierarchii, zapominamy, że miniony świat był równie zróżnicowany, co współczesny, a może i bardziej. Stąd obok chłopstwa kombinującego tylko w życiu jak zarobić, a się nie narobić (ostatecznie coś skraść), pojawiają się prawdziwi bohaterowie drugiego planu, ludzie pracowici, honorowi i zwycięscy, przedsiębiorczy, a przez to zamożni. Kto nie chciał pracować i oszukiwał, podburzał społecznie spójną gromadę wiejską, trafiał w dyby, był ze wsi wydalany, a mordercy lądowali na szubienicy czy pod katowskim mieczem, i to na ogół w mieście. Bo to miasta w świecie prawa magdeburskiego realizowały wyroki „na gardle”, miały własnych katów bądź ich wynajmowały, np. z małopolskiego Biecza.

Podstawą relacji międzystanowych były negocjacje, a większość z nich nie przybrała formy pisemnej. Przetrwały za to krzykliwe procesy sądowe, które przez tę swą krzykliwość rzutują na całość stosunków w systemie folwarczno-pańszczyźnianym, jaki ciągnął się przez bez mała cztery stulecia w dawnej Polsce. Z jednej strony mamy głosy publicystyki i normatywy wskazujące, jak być powinno. Źródła te są łatwe i szybkie w dostępie, w ich przeczytaniu i jako takim zrozumieniu. Z drugiej strony mamy rozmaite inne świadectwa o tym, jak toczyło się życie ludzkie i jak faktycznie było. Te są już znacznie rozproszone, często o charakterze drobnicowym, wymagają dla głębszego poznania stworzenia bazy danych, a ich rzetelne wyjaśnienie dla współczesnego odbiorcy zajmuje historykowi o wiele więcej czasu.

Czy powiedziałby pan, że polska szkoła źle uczy o historii chłopstwa, że za bardzo skupia się na szlachcie?

Nie, tak nie myślę. Polska szkoła ma pełno świetnych i pełnych pasji nauczycieli, co z przekonaniem mówię również jako pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego. Mury naszej uczelni co roku opuszcza grono wspaniałych absolwentów i potem mam zaszczyt śledzić ich pracę dydaktyczną i rozwój zawodowy, jak też wpływ na młode pokolenie. Gdzieś w tym czuję, że odgrywamy jako akademicy istotną rolę. Plan dydaktyki jest kreowany względem aktualnych metod, rozumienia i ujęć problematyki przeszłości. Przed 100 laty poprzez opowieści o polskich bohaterach starano się wpoić polskiemu ludowi poczucie narodowości. Dzisiaj są jeszcze inne potrzeby. Przypomnijmy, że mamy za sobą spuściznę półwiecza marksizmu w nauce historycznej, kiedy materiał dość jednoznacznie oceniał historię społeczeństwa polskiego z poziomu walki klas. Do tego historia była przeładowana datami i polityką. Teraz to się zmienia, tak jak zmienia się nasze społeczeństwo. To jest proces społeczny, w którym historia, będąca kośćcem tożsamości ludzkiej, odgrywa rolę niebagatelną. Od dalszego rozwoju badań nad wsią polską i jej ludnością rolniczą, będącą esencją społeczeństwa miast polskich, podobnie jak w całej Europie i na świecie, zależy, ile miejsca będzie można poświęcać w podręcznikach ludowej duchowości, rodzinie, codzienności. Powinna to być analityczna i wielostronna, a nie zero-jedynkowa podstawa do nowych narracji podręcznikowych. I dlatego twierdzę, że nieskrępowane i bezkrytyczne używanie w dyskursie ludowym literatury epoki słusznie minionej grozi wynaturzeniami narracji i interpretacji naszej przeszłości. Pomijam cenne części jej dorobku, poświęcone historii społeczno-gospodarczej. Ale zapożyczając bezkrytycznie narrację „ucisku”, w ten sposób podcinamy gałąź źródeł własnej tożsamości, na której siedzimy. A wywodzimy się przede wszystkim z ludzi zdolnych, pracowitych i uczciwych, którzy mając do dyspozycji zastane warunki, próbowali żyć w sposób optymalny. Świata przyszłego nie znali, jak i my go nie znamy. Ale on jest w nas i z wolna kiełkuje.

Skąd humanistyka i publicystyka są tak przekonane o tym, jak to „z pewnością” było? Otóż na ogół przekonanie to wypływa ze starych prac naukowych, z własnej intuicji, ale i z literatury pięknej. Widać również w dyskusjach głosy opinii publicznej, jak opiera się niekiedy przekonanie o przykładowo złym dziedzicu na postpamięci rodzinnej, jednostkowej. Nawet zakładając, że gdzieniegdzie mogło przetrwać traumatyczne wspomnienie tragicznych relacji międzystanowych, błędem byłoby je uogólniać, chociaż tak jest łatwiej. Zakasuję więc rękawy, bo przed historykami jeszcze dużo pracy, czujemy się potrzebni społeczeństwu i dyskursowi. Archiwa, konferencje, webinary i czasopisma czekają… Dodam, że – nolens volens – to od nas, historyków, archiwistów, muzealników, zależy, ile nowych danych i nowych interpretacji wprowadzimy do publicznego obiegu. Siłą rzeczy bez podstaw paleografii i znajomości epok nie wejdzie się z marszu w miniony świat i pozostałą po nim spuściznę. Należy przysiąść porządnie, by zgłębić na przykład drobne wywijasy pisma poczynione szybką i wprawną ręką pisarza na papierze czerpanym, najeżone łacińskimi zwrotami, skrótami, zdecydowanie odmienną i nieużywaną już dziś polszczyzną. Wprost odwrotnie proporcjonalnie do młodniejącego, odradzającego się społeczeństwa, historiografia starzeje się i należy pisać ją wciąż na nowo. Kreować obraz epok minionych na miarę naszych czasów. By nieustannie przeszłość przypominać i wyjaśniać.

Opowiadano sobie legendy o błąkających się duchach pobitych wrogów, jak we wsi Zawodzie pod Kaliszem, a koło zamczyska we wsi Widoradz koło Wielunia miał siedzieć diabeł, „który zbłąkanych i pijanych wśród nocy podróżnych w błota zanurzał, topił lub na wierzbach wieszał”. Karwicki, jeden z dawnych właścicieli wsi Chybice między Opatowem a Kielcami, kultywował pamięć o bitwie, jaka miała się rozegrać na tamtejszych polach. Polanę nasadzoną brzozami płaczącymi uznawano za cmentarzysko. Kolejny właściciel tych dóbr zamienił jednak miejsce pamięci na grunt orny, a „na nawożonej dobrze kośćmi i krwią ludzką ziemi przepyszna rodzi się dziś [w 1882 roku – M.W.] pszenica”.

„Chłopstwo. Historia bez krawata”, Mateusz Wyżga

Czy dzisiaj podobny podział klasowy już w Polsce zniknął, czy jest on, z braku lepszego słowa, uśpiony? A może linie podziału biegną gdzie indziej?

Zacznijmy od tego, że dawny podział społeczny na ziemiach polskich był jak ściana z galarety. Formalnie i nieformalnie przenikano go, miały miejsce ożenki szlachcianek z chłopami i na odwrót. Szlachta stawała się chłopami, chłopi mieszczanami, ubogi komornik mieszkający od dziecka w swej wsi po ożenku mógł od dworu dostać od razu w pełni wyposażone, bogate gospodarstwo kmiece za cenę pewnych zobowiązań. Z powodu niskiego zaludnienia kraju, głodu siły roboczej, nawracających epidemii i klęsk elementarnych jedyną rzeczą pewną była nietrwałość. Odbywał się proces wiecznej zmiany społecznej i żadne normy nie były go w stanie skutecznie zatrzymać. Może też właśnie one są dowodem na to, jak społeczeństwo było elastyczne. Skoro wciąż pojawiały się obostrzenia w migracji chłopów, to oznacza, że ona wciąż trwała. Podobnie jak winda awansu po piętrach warstw społecznych.

Posłużę się jednym z wielu przykładów. Pewnego dnia 1740 roku osobiście do urzędu grodzkiego w Poznaniu przybył pewien szlachcic z oddalonego o 85 kilometrów Sarbinowa. To dawna wieś szlachecka, leżąca nieopodal Pudliszek i Gostynia. Ów pan to szlachcic (łac. nobilis), a zarazem poddany (łac. subditus) Maciej Czarnecki. Przybył, by okazać pisemne zwolnienie (inaczej libertację) z poddaństwa swej rodziny, jakie wystawiła mu jego pani dziedziczka Zofia Konstancja Gorzeńska z Gruszczyńskich, krewka wdowa samodzielnie zawiadująca majątkiem, i jej sukcesorzy. Zwolnienie rodziny szlachcica-poddanego brzmiało: „…do Macieja Czarneckiego żadnej pretensji nie mam ani względem wychowania jego, ani względem poddaństwa żony jego, i jeżeli bym jakie do niego miała, tedy uwalniam i tegoż wymienionego Macieja Czarneckiego i żonę i dzieci jego wszystkie na zawsze i… wolnym czynię imieniem moim i sukcesorów moich, który to skrypt […] jako najprędzej obiecuję. Działo się w Sarbinowie 1740 kwietnia”. Zatem szlachcic ów świadomie zapewne wdał się w poddaństwo, żeniąc się z chłopką. Czemu pojął osobę spoza swego stanu? Możemy wskazywać kwestie ekonomiczne, ale też nie bagatelizować roli emocji. Doczekał się z nią dzieci i z jakiegoś powodu zdecydował po latach o emigracji z Sarbinowa, może w związku z ofertą podjęcia pracy w pobliskim mieście.

Badania naukowe, jak pisze fizyk Andrzej Dragan, to w pewnym sensie ciągłe powątpiewanie i próby podważania przyjętych ustaleń. W historii służy to głębszemu poznaniu skomplikowanej materii przeszłości. W ten sposób jest to niejako kolorowanie życiem wyblakłego, czarno-białego świata umarłych. Opisany powyżej przykład szlachcica-poddanego jest jak klucz do skrzyni z czasem przeszłym. Pokazuje płynność barier społecznych a zarazem podmiotowość chłopstwa. Iluż chłopów przez swe życie Czarnecki spotykał na targach jako poddany, z iloma jadł gorące flaczki w Gostyniu, po sprzedaniu zboża? Czy był to dla niego problem? Przeszłość jest jak piękny film oglądany w telewizorze. Szukam odbiorników kolorowych. W takich bowiem nawet „Krzyżaków” inaczej się ogląda niż w dawnych odbiornikach kineskopowo-lampowych. A takie pamiętam.

Polityka migracyjna była przez wieki realizowana oddolnie. Rodziny i gromady wiejskie akceptowały lub nie kandydatów do żeniaczki lub migrujących w poszukiwaniu pracy robotników czy służbę domową obojga płci. Dwory pilnowały odpowiedniego poziomu liczbowego siły roboczej, stosując pisemne zaświadczenia o przyjęciu bądź zwolnieniu ludzi z poddaństwa. A człowiek w czasach niepewnego jutra był zawieszony między iluzoryczną na ogół wolnością a przyporządkowaniem do konkretnej wspólnoty. Stawał oto przed pytaniem, czy lepiej panować w piekle, czy być sługą w niebie. Jako historyk wiem, że chcę malować podobne, a nie piękniejsze czy brzydsze twarze. Moja książka stara się dowodzić podmiotowości chłopstwa polskiego w historii, trwałości lokalnej tożsamości oraz zbilansować dotychczasową wiedzę o historii wsi.

Książka „Chłopstwo. Historia bez krawata” jest już dostępna w sprzedaży.

Przeczytaj fragment książki „Chłopstwo. Historia bez krawata”:

Artykuł sponsorowany


komentarze [15]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
AINA 20.12.2022 00:12
Czytelniczka

Aktorzy ukazujący piękno i nieokiełznaną naturę polskiego chłopa. Nieślubny syn ślachcica, ślachcic i chłop całą gębą- Ignacy Gogolewski. Taki piękny i żywiołowy. Taki prawdziwy. Taki nieśmiertelny...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AINA 19.12.2022 22:21
Czytelniczka

Słynni pisarze- synowie wsi- Klemens Janicki, Jan Kasprowicz, Władysław Stanisław Reymont, Julian Przyboś, Wiesław Myśliwski. Najwięksi.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AINA 19.12.2022 19:26
Czytelniczka

Nie jestem społecznikiem. Wieś i prowincję kocham. Większość z nas ma pewnie korzenie wiejskie włościańskie lub szlacheckie (część nie wiedziała o swoim szlachectwie, kobiety pełły już bez rękawiczek, nie chowały się pod parasolami, zakładały chustki). Część to była arystokracja. W okolicach Ostrołęki zdeklasowana szlachta wchodzącq w konflikt z duchowieństwem, odmawiająca...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Lis 19.12.2022 15:31
Bibliotekarz

Bardzo ciekawe. Pamiętam jeden z odcinków programu telewizyjnego "System 09", który był poświęcony podziałom polskiego społeczeństwa (w rozmowach brał m.in. obecny poseł Gdula). Wiejskie pochodzenie było (i wciąż jest) piętnem. W programie pokazywali to dosadnie, nakładając grafikę "WSIOK" na czoło rozmówcy. Wsią się wciąż pogardza. I dlaczego? Nawet na LC (ostatnimi czasy)...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Necator 19.12.2022 19:52
Czytelnik

Innymi słowy, mieszczuchy "robią wieś" na wsi...
Pamiętam ze szkoły taki wiersz (chyba Białoszewskiego):
blok patrzy w pole
pole patrzy w blok
- ty żłobie
Rozumiem jedynie interwencję w kwestii zwierząt, ale - tak, jak pisał autor artykułu - przestępstwo musi być faktem, a nie pomówieniem, a interweniować powinni funkcjonariusze prawdziwych służb, a nie przebierańcy.
Reszta...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
AINA 19.12.2022 23:29
Czytelniczka

To robienie wsi na wsi tak widzę: Bloki powstawały w czasach PGR-ów. Stanowiska kierownicze często obejmowały rzeczywiście osoby z miasta po studiach rolniczych (zielone światło dla rolnictwa), które odbywały wcześniej praktyki, ale to się nie mogło równać z doświadczeniem ludzi, którzy się na wsi wychowywali. 
Druga sprawa, to napływ ludności miejskiej, inteligencji, na...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
AINA 19.12.2022 03:41
Czytelniczka

Kto zna wieś, tyn wi, że kwyrenda ni wydobyńdzie tak asencyjey, jak rubaszna krotochwila i przaśna przyśpiwka.. przez tygo ni ma polskiey wsi. Kto tyj prawdy nie rozkmini, tyn ni ma co robić na prowincyjey. A do tygo trza mieć oleum w makówce i być roztropnym. Tak było drzewiey, tak je i tyra.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AINA 18.12.2022 21:11
Czytelniczka

Byli też tacy, którzy widzieli to inaczy:
"Zachodźże, słoneczko
Skoro masz zachodzić
Bo mnie nogi bolą
Po tym polu chodzić
Nogi bolą chodzić
Ręce bolą robić
Zachodźże, słoneczko
Skoro masz zachodzić."

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AINA 18.12.2022 21:08
Czytelniczka

"Ni hu-hu!...........................................
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć zaraz wszytki?"

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Aguirre 18.12.2022 20:37
Czytelnik

Rzeczywiście, sądząc po wysypie tytułów Polska „ludowa”, czy raczej chłopska lub wiejska cieszy się zainteresowaniem, na pewno wydawców i recenzentów, bo czy czytelników - tego już nie wiadomo.
Moim na pewno, a zawdzięczam to takim powieściom, jak Widnokrąg czy  Nagi sad oraz książkom historycznym,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Kamień na kamienium/bookCover] [bookLink]4902590  Nagi sad  Ludzie gościńca w XVII-XVIII wieku  Człowiek polskiego baroku  Rzeczpospolita XVII wieku w oczach cudzoziemców  Cyrkówka Marianna  Oberki do końca świata  Dygot  Baśń o wężowym sercu albo Wtóre słowo o Jakóbie Szeli  Słowo o Jakubie Szeli  Turoń  Galicyanie  Śladami Szeli, czyli diabły polskie  Bez Pana i Plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska  Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich  Ludowa historia Polski  Chamstwo  Cham i Pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?  Pamiętniki włościanina  Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia  Popielec  A jak królem, a jak katem będziesz  Tańczącego jastrzębia  Najada  Młodość Jasia Kunefała. Ucieczka z miejsc ukochanych.  Opowiadania zwykłe  Dom pod Lutnią  Skoruń  Pióropusz  Sól ziemi  Trzymałem węża w garści. Śladami muzykantów  Wesołego Alleluja Polsko Ludowa, czyli o pogmatwanych dziejach chłopskiej kultury plastycznej na ziemiach polskich  Chłopstwo. Historia bez krawata
Bartek Czartoryski 16.12.2022 15:00
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post