rozwiń zwiń

Nie tylko Sandman, czyli komiksy Neila Gaimana

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
31.07.2022

Zanim został uznanym powieściopisarzem, miał już na koncie komiksowe arcydzieło. Choć nie każdy od razu pomyśli o Neilu Gaimanie jako o komiksiarzu, fakty są niezaprzeczalne.

Nie tylko Sandman, czyli komiksy Neila Gaimana

Niespełna trzydziestotysięczne East Grinstead to prowincjonalna, mała mieścina leżąca na południe od Londynu, gdzie dzieje się tyle, ile dziać się może w małej prowincjonalnej mieścinie leżącej na południe od Londynu. Ale nadal stoją tam budynki liczące sobie nawet i po sześćset lat, a także i kamienica, gdzie niegdyś John Mason Neale napisał kolędę o dobrym królu, którego u nas przemianowano, po swojsku, na Wacława. Przez East Grinstead biegnie ciągnący się co najmniej od Greenwich zerowy południk, a kawałeczek dalej stoi dom, który swego czasu zamieszkiwali muzycy z Led Zeppelin. Na miasto spadły nazistowskie bomby, i to pechowo, bo na kino, gdzie akurat okoliczni mieszkańcy zebrali się tłumnie, aby obejrzeć film z zapomnianym dzisiaj kowbojem zwanym Hopalong Cassidy. Aha, no i tam spędził swoje młode lata Neil Gaiman.

Urodził się nieco dalej, niecałe dwie godziny drogi autem, ale to East Grinstead, do którego przyjechał z rodzicami, kiedy miał pięć lat, było mu domem przez kolejnych lat piętnaście. Rodzice przyszłego pisarza należeli do Kościoła Scjentologicznego, więc pod dachem Gaimana mieszały się dwie tradycje, judaistyczna i pseudonaukowa. Choć całe życie jego rodziny skoncentrowało się wtedy na scjentologii — jego ojciec pełnił nawet funkcję rzecznika Kościoła — dorosły Neil nie jest członkiem żadnego wyznania, a i za młodu wybierał inne bajki. Czytał ponoć od czwartego roku życia. Dużo. Od ukochanych Lewisa, Tolkiena i Carrolla prędko przeskoczył do okultystycznych powieści pióra Dennisa Wheatleya i komiksów o Batmanie. Ale nie fair byłoby ograniczać ówczesne — i późniejsze! — czytelnicze fascynacje Gaimana do paru nazwisk, bo czytał praktycznie wszystko, co dorwał, lecz to fantastyka zajęła szczególne miejsce na jego półce.

O dziwo, komiksy na poważnie odkrył nieco później, kiedy pracował jako dziennikarz. Pisywał wtedy recenzje książek i przeprowadzał wywiady, mając na boku pewien sprytny plan, bo chciał tym sposobem nawiązać kontakty i jakoś przebić się do branży literackiej. Choć wydał w owym czasie kilka całkiem nieźle sprzedających się książek, były to raczej literackie chałtury dziergane na zlecenie. W maju 1984 roku nareszcie opublikował swoje pierwsze opowiadanie oraz, czekając na stacji kolejowej na pociąg, przeczytał komiks, który odmienił jego życie — wydanego także i u nas „Potwora z bagien” ze scenariuszem Alana Moore’a. Od tamtej pory pielgrzymował regularnie do londyńskiego sklepu handlującego historiami nie tylko o superbohaterach. Prędko zaprzyjaźnił się z Moore’em, który został poniekąd jego mentorem. To po nim przejął stery serii „Miracleman”.

Na początku lat osiemdziesiątych Moore, na zlecenie brytyjskiego magazynu „Warrior”, zaczął pisać mroczny reboot starej komiksowej historii, każąc swojemu superbohaterowi zapomnieć o tym, że w ogóle był superbohaterem, i zrzucił na niego tonę szarej codzienności. Historia ta domknęła się po szesnastu zeszytach, ale Gaiman kontynuował podjętą opowieść, z tym że bankructwo wydawnictwa przekreśliło plany wydania finałowych odcinków. Dzisiaj postać Miraclemana należy do Marvel Comics. Mimo fiaska Gaiman nie porzucił komiksu, bynajmniej. Z innym przyjacielem, rysownikiem i ilustratorem Dave’em McKeanem, wydał autorskie „Drastyczne przypadki”, komiks o zawodnej pamięci, o bajaniu i o dzieciństwie. Razem na przestrzeni lat stworzą jeszcze kilka innych, równie znakomitych rzeczy, między innymi świetny „Sygnał do szumu”, ale to tamta publikacja otworzyła im obu drogę na wymarzony, duży rynek amerykański.

Zauważeni przez DC Comics, Gaiman i McKean otrzymali zlecenie napisania i narysowania krótkiej, bo trzyzeszytowej historii — „Czarnej orchidei”. Choć było to dla obu zadanie na poły testowe, jako że nie chciano im dać żadnej większej postaci, wydawnictwo było zaniepokojone artystycznym kierunkiem obranym przez brytyjski duet i nie dość, że spodziewano się klapy, to jeszcze myślano, czy aby nie wyciągnąć im wtyczki jeszcze przed publikacją. Ale ta melancholijna, refleksyjna opowieść okazała się komercyjnym hitem. Karen Berger, która z czasem stanie na czele legendarnego już imprintu Vertigo, publikującego zwykle ambitniejsze komiksy dla starszego czytelnika, zaproponowała Gaimanowi kolejną fuchę: komiks o Sandmanie.

Z początku szło cokolwiek opornie, bo ani Gaiman, ani jego zespół nigdy wcześniej nie pracowali przy regularnie wydawanej serii, ale już sam pomysł na eksplorację świata snu, wyobraźni i mitologii przykuł uwagę komiksowego świata. Bohaterem serii jest Sen, zwany także przez niektórych Morfeuszem, antropomorficzna personifikacja nocnych marzeń. Komiks rozpoczyna się po siedemdziesięciu latach od uwięzienia Sandmana w wyniku okultystycznego rytuału, kiedy bohater stoi przed zadaniem odbudowy swego królestwa. Nie sposób streścić fabuły tej monumentalnej serii, która doczekała się przeszło siedemdziesięciu zeszytów (a dziś jest rozbudowywana przez innych autorów w postaci spin-offów, wydawanych u nas przez Egmont). Dość powiedzieć, że Gaiman wymieszał tu horror, baśnie, mity, filozofie i religie. Do panteonu postaci przewijających się przez komiks dołączyli Śmierć i Lucyfer (który doczekał się osobnej serii komiksowej, niezłej, acz nierównej), a akcja przenosi się do Piekła i Asgardu. Sandman dziś uznawany jest za absolutny top i fundament, na którym zbudowano potęgę Vertigo, to rzadki przypadek komiksu, który znalazł się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Lada chwila, bo już piątego sierpnia, na Netflixie będzie można oglądać wysokobudżetową, serialową adaptację komiksu, która, jak zarzeka się sam Gaiman, będzie zgodna z komiksowym pierwowzorem.

Mimo że zajęty był „Sandmanem” przez parę ładnych lat, pod koniec lat osiemdziesiątych zaczął też pisać powieści (to historia na inny raz) – i choć od czasu do czasu wybywał też w obrazkowe światy, skupił się przede wszystkim na literaturze. Ale nie znaczy to, że przestał kochać komiksy i ceni je mniej, nic bardziej mylnego. Sam podkreślał, że komiks nie przestaje być dla niego dziewiczym terenem, medium nowym i świeżym, w którym nadal ma szansę zrobić coś, czego nie zrobił nigdy nikt przed nim. Obecnie jednak rzadko zwraca się ku komiksom, pochłonięty innymi projektami, i bodaj ostatnim większym tytułem jego autorstwa była historia o Batmanie z 2009 roku zatytułowana „Co się stało z zamaskowanym krzyżowcem?”. Może było to dobre, symboliczne zakończenie pewnego etapu kariery Gaimana, który zaczytywał się przecież jako młody chłopak w przygodach Nietoperza? Dzisiaj sam jest swego rodzaju mentorem, który dzierży pieczę nad linią wydawniczą Sandman Uniwersum, niczym demiurg wyznaczając kierunek rozpoczętym przez siebie niegdyś opowieściom. Teraz snują je inni. I chyba zawsze o to w tym wszystkim chodziło.


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
kilo2008 05.08.2022 08:45
Czytelnik

Chociaż jako dzieciak uwielbiałem komiksy, to Neila Gaimana znam bardziej z książek (kiedyś udało mi się zdobyć autograf, niestety na książce znajomego). Miałem jeden zeszyt Sandman Mystery Theatre, ale to było ze 25 lat temu, po angielsku i wiele nie rozumiałem, pamiętam tylko że był bardzo klimatyczny.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lis 31.07.2022 12:37
Bibliotekarz

Uzupełnię jedynie :D Polecam film Mirror Mask boskiego duetu: https://www.youtube.com/watch?v=2pbNMf0FZJw

Oraz miniserial Neverwhere: https://www.youtube.com/watch?v=IfBaC-O0amY

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski 31.07.2022 10:00
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post