Mocne uderzenie. Jakub Ćwiek o powieści sensacyjnej z nowego cyklu „Drelich. Prosto w splot”

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
26.03.2021

Sensacja jest na siłę stylizowana jako gatunek męski, mówi Jakub Ćwiek. W najnowszej książce udowadnia, że można pisać ją inaczej i w powieści tego gatunku zawrzeć zarówno poruszający portret rodzinny, jak i nietuzinkowe postaci kobiecie. Przy tym jednak „Drelich. Prosto w splot” to prawdziwa jazda bez trzymanki – napakowana adrenaliną, wciągająca książka, stworzona z przewrotną pisarską swobodą.

Mocne uderzenie. Jakub Ćwiek o powieści sensacyjnej z nowego cyklu „Drelich. Prosto w splot”

[Opis wydawcy] Marek Drelich to zawodowy złodziej, doskonały w swoim fachu. Zawsze skupiony, opanowany, a gdy trzeba – bezwzględny i bezlitosny. Sprawia wrażenie człowieka, którego nie da się zaskoczyć. Ale Drelich ma też drugie oblicze. To facet, który stara się utrzymywać bliskie relacje z byłą żoną i dwójką dorastających dzieci. Do tej pory, dzięki starannie wyznaczanym granicom, udawało mu się te dwa życia trzymać z dala od siebie. Okazuje się jednak, że nie wszystko ma pod kontrolą.

Na przedmieściach Gdańska pewien gangster odkrywa długo skrywany sekret swojej żony. Tajemnicę, która wiąże się z Drelichem i która wystawi zarówno złodzieja, jak i jego najbliższych na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Czy walcząc o rodzinę Drelich wykaże się profesjonalizmem? Czy wypracowywane latami sztuczki pozwolą mu ocalić to, na czym mu naprawdę zależy?

„Drelich. Prosto w splot” to dynamiczna powieść sensacyjna z domieszką thrillera, trzymająca w napięciu i przełamująca zgrane schematy. Czerpiąca z najlepszych amerykańskich wzorców, ale też świetnie osadzona w polskiej rzeczywistości.

Ewa Cieślik: Zanim przeczytałam twoją najnowszą książkę, przez głowę przemknęło mi pytanie, czy jestem dobrą osobą, by przeprowadzić z tobą tę rozmowę – bo jestem kobietą, a „Drelich” zapowiadał się na taką „męską” powieść. Po lekturze stwierdzam, że nie mogłam się bardziej mylić. Ale czy pisząc, myślałeś o jakimś konkretnym odbiorcy?

Jakub Ćwiek: Poniekąd. Na pewno chciałem napisać książkę dla ludzi, którzy, jak ja, wychowali się na filmach sensacyjnych z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych i jednocześnie tęsknią za tamtymi czasami i opowieściami i dojrzeli, by widzieć tych opowieści braki i wypaczenia.

Ale też ta książka jest konsekwencją zmiany w moim myśleniu zachodzącej od lat. Nauczyłem się bowiem, że to, co zwykliśmy nazywać męską literaturą albo wcale nią nie jest, albo staje się nią przez empatyczne okaleczenie. To po prostu zwykle była opowieść sensacyjna pozbawiona choćby próby zrozumienia postaci kobiecych. Chcę to zmienić i stopniowo budować w swoich książkach więcej miejsca dla dobrze przedstawianych bohaterek.

Ta książka powstała, bo… nie mogłeś wejść z lodem do księgarni. Ta historia jest jak zaczerpnięta z kart powieści! Czy mógłbyś ją opowiedzieć czytelnikom?

Ale to właściwie nawet nie jest opowieść. Jedynie jej zaczyn. Nie mogłem wejść do księgarni, bo jadłem lody, więc usiadłem na ławce i zobaczyłem jak pod pobliski bankomat podjeżdża konwój z pieniędzmi. W ramach ćwiczenia pisarskiego czasem zdarza mi się budować sceny w oparciu o zaobserwowane zdarzenia. Stawiam sobie jakiś wymóg, mniej lub bardziej osadzony w rzeczywistości i próbuję wyprowadzić z niego fabułę. Tu przyjętym założeniem było: jesteś złodziejem, chcesz na ten konwój napaść. Jak byś to zrobił? I nie chodzi o jakieś bzdury wymyślane ad hoc, tylko o faktyczne wymyślenie opcji. Czy umiem? Czy to może zadziałać? Czy ma sens? Czasem jest tak, że kończy się na ćwiczeniu, a czasem... No dobra, tu aż kusi, by napisać, że wprowadzam w życie, ale by nikogo – a zwłaszcza policji – nie konfudować, napiszę, że wprowadzam temat do książki.

Jakub Ćwiek

Tytułowy Drelich to antybohater – funkcjonujący w półświatku złodziej, ale z zasadami. Zresztą cała książka wymyka się naszym przyzwyczajeniom, gubi tropy, unika schematyczności. Czy chciałeś napisać powieść tego gatunku, bo brakowało ci dobrej sensacji na rynku? W końcu – jak mówią mi niekiedy pisarze – bywa, że pisze się to, co samemu chciałoby się przeczytać.

Na pewno ciężko o dobrą sensację polską, bo na tak zwanym zachodzie czasem udaje się trafić. Co oczywiście wynika z rozmiarów rynku i wynikającego z tego prawdopodobieństwa. I oczywiście jest tak, że chcę zarówno czytać, jak i pisać książki dobre, na satysfakcjonującym poziomie. Przy pisaniu powieści gatunkowych ważne jest, by być świadomym gatunku, tego jakie daje możliwości i co chcemy w nim osiągnąć. Można eksperymentować z formą, można próbować dokonać dekonstrukcji pewnych mitów, można bawić się samą konwencją w ramach pastiszu czy mariażu z tym czy tamtym. Ale do tego trzeba świadomych twórców jak Zygmunt Miłoszewski („Kwestia ceny”) czy Wojtek Chmielarz („Prosta sprawa”), a takich wciąż mamy niewielu. Myślę, że wiem o gatunku dość, by choć spróbować podjąć wyzwanie rzucone przez tych dwóch. Czy dobrze mierzę siły na zamiary? Dopiero się okaże.

Dla mnie ta książka to w dużej mierze opowieść o rodzinie. Jasne, są tam sensacyjne wątki, ale mamy też fenomenalnie odmalowaną rzeczywistość rodziny po rozwodzie, w której rodzice bardzo kochają swoje dzieci i współpracują – jako partnerzy – dla ich dobra. Dla odmalowania wewnętrznych relacji na linii ojciec-dziecko czerpałeś z własnych doświadczeń? Innymi słowy – jak udało Ci się opisać je tak poruszająco, prawdziwie?

Zabawne, że tak to się zgrało, prawda? Na ulicach jedna z najbardziej paskudnych, manipulujących kampanii w temacie rozwodów („Kochajcie się mamo i tato”) a tu bach, książka podnosząca temat wzajemnego szacunku rozwodników i wspólnej pracy na rzecz dobra dzieci i budowania wzajemnych, ciepłych relacji.

I tak, myślę, że to iż jestem w stanie budować zarówno postaci nastolatków, jak i ogólnie relacji rodzinnych wynika z tego jak bardzo, mniej lub bardziej świadomie, w pisaniu takich scen pomagają mi bliscy, w tym dzieci. Zwłaszcza w „Drelichu”, gdzie część scen życia codziennego ma podłoże w rzeczywistości, a pozostałe są zbudowane na tym faktycznym szkielecie. Chciałem pokazać w tej książce, że rozwody są różne, że losy plotą się w zaskakujący sposób i czasami brakuje nam terminów, by opisać właściwie jak funkcjonuje konkretna rodzina. Ale tak długo, jak relacje opierają się na wzajemnym szacunku, a jeszcze lepiej trosce o siebie nawzajem, to jest dobrze. Niezależnie od kwitów.

Jakub Ćwiek

„Nic tak nie spaja rodziny, nic nie działa bardziej wychowawczo, jak wspólne kłamstwo”. Rodzina Drelicha to nie tylko była żona i dzieci, lecz także stryj i kuzyni. Kreślisz obraz mafiozów, ale nie starasz się, by czytelnik na siłę kojarzył ich z rodziną Corleone czy Soprano. A może ta książka to Twój wyraz miłości do tych popkulturowych rodów? Jeśli tak, to do tej listy dołożyłabym jeszcze Byrdów z „Ozark”.

Zawsze podobała mi się popkulturowa droga, jaką przebyła mafia od Dona Corleone po Tony’ego Soprano. Widać proces demitologizujący organizację, chęć sięgnięcia do banalnej prawdy o strukturach i sposobie życia organizacji przestępczych – lubię kiedy popkultura bierze się za takie autorozliczenia. I trochę korzystam z tych Soprano przeniesionych na urealniony, polski grunt, by kreślić swoich przestępców zgromadzonych wokół Wójcika. Chciałem przestępców przyziemnych, zachłyśniętych władzą, dość dużych, by czynić zło, ale jednocześnie za małych, by było to zło z czołówek gazet.

Co się natomiast tyczy rodziny Drelicha, to bardziej coś na kształt gangu niż mafii. Owszem, jest to rodzina, więc skojarzenie familijne jest pierwszym w kolejności, ale tu musimy pamiętać, skąd się ta nasza, rodzima przestępczość zorganizowana brała, jakie ma korzenie, jakie metody, etc. Będę się do tego szerzej odnosił w przyszłości, będę chciał zbudować należyty obraz Drelichów i tego jakie relacje ich wszystkich łączą. Ale na pewno nie jest to obraz miłości ani nawet sympatii. W popkulturowych konfliktach stróże prawa kontra mafie czy inne duże organizacje przestępcze, chyba zawsze stałem jednak po stronie tych pierwszych.

Chciałabym zwrócić uwagę na postaci kobiece w twojej książce. Drelich to postać skończona, określona – natomiast one zaskakują (nawet same siebie), są zmuszone do skonfrontowania się z rzeczywistością. Sensacja jako gatunek kojarzy się z tym, że kobiety są tam tylko dodatkiem. To kolejna twoja świadoma zmyłka?

To nawet nie tyle zmyłka, co wyznaczony sobie cel – praca nad podmiotowością kobiet w sensacji. Szukanie głosu, jakim mogą one w tym gatunku, mocno wykoślawionym, mówić. Chodzi o to, by nie robić z nich koniecznie na siłę super mocnych heroin zastępujących w fabule klasycznych macho jeden do jednego – bo to nie ma sensu innego niż pastisz – tylko by znaleźć miejsce na ich własne zmagania i wpleść je w opowieść. Sensacja jest na siłę stylizowana jako gatunek męski. A to, myślę, nieprawda.

Oprócz akcentu, który położyłeś na rodzinne powiazania Drelicha, poznajemy też specyfikę gangsterskiego życia. Jest tu przemoc, ale bez dosłownej brutalności. W zamian otrzymujemy napięcie i sceny walki – za pomoc w ich konstruowaniu podziękowania od ciebie otrzymał m.in. Maciek „Lobo” Linke. A czy jakiś spec przedstawiał ci szczegóły kręcenia ciemnych interesów, ograbiania tirów, prania pieniędzy?

Przede wszystkim to jest warte podkreślenia, że Lobo pomagał mi nie tylko przy walkach. To facet wychowany w Szczecinie w latach dziewięćdziesiątych, gość stojący tam wówczas na klubowych bramkach, za barem czy, w razie potrzeb, wraz z bratem interweniujący w niejednej trudnej sytuacji. Zmierzam do tego, że on zna ludzi, którzy wiedzą rzeczy. I się tymi znajomościami i wiedzą dzieli.
Warto też dodać, że moje życie też jest pełne przygód – rozumianych dość szeroko – i bardzo dziwnych, czasem mrocznych znajomości. Reasumując: tak, mam do kogo się odezwać, gdy chcę podpytać o kulisy świata przestępczego czy odnośnie do metod. Mam takich ludzi po obu stronach barykady i chętnie korzystam z ich pomocy.

Trudno nie uśmiechać się pod nosem, gdy czyta się dialogi, w których występują książkowi pijaczkowie. Są zabawne, ale też niezwykle prawdziwe. Czy to zasługa faktu, że kiedyś spędziłeś pół roku w towarzystwie bezdomnych na dworcu w Katowicach?

Tamto doświadczenie bardzo dużo mi dało, tak. Myślę jednak, że tu ma znaczenie po prostu fakt, że traktuję bezdomnych jak ludzi. Nie odbieram im godności przez teksty typu „pieniędzy ci nie dam, ale mogę kupić bułkę”, nie stawiam się z automatu wyżej i nie oceniam z góry, bo moje życie potoczyło się lepiej. Wiem, że są wśród nich ludzie dobrzy, źli, naprawdę fajni i paskudni. To niby banał, ale jakże często zapominamy o tym, czując smród, brud i alkohol. A czasem, gdy się przełamać, można posłuchać naprawdę niesamowitych historii.

„Drelich” zgarnia świetne recenzje – słów pochwały nie szczędzą koledzy po piórze, choćby Wojciech Chmielarz – jak i pierwsi czytelnicy. Czy ty sam uważasz, że to twoja najlepsza książka?

To moja najlepsza jak dotąd książka sensacyjna. I fakt, że pierwsza - więc i zarazem najgorsza - nie ma tu nic do rzeczy. (śmiech) A poważnie to myślę, że zależy jakie czynniki brać pod uwagę. Uważam, że artystycznie „Topiel” jest lepsza. Tam też, mam wrażenie, lepiej pracuje wątek społeczny, na który chciałem położyć nacisk. „Drelich” jest z kolei bardzo dopracowany pod względem tempa, konstrukcji i pisarskiej dyscypliny. To z pewnością książka, z której jestem bardzo zadowolony, czując, że osiągnąłem w niej wszystko co zamierzałem.

Niedawno na łamach lubimyczytać.pl opowiadałeś o audioserialu „Skowyt”, teraz mówisz o „Drelichu”. Do tego aktywność związana ze stand-upem, utrzymywanie kontaktu z czytelnikami na Facebooku… Ile godzin dziennie zajmuje ci praca?

Chwilowo niestety stand-up trwa w zawieszeniu, bo nie licząc pojedynczych okienek występowych, ostatni raz dłużej na scenie byłem w sierpniu albo wrześniu. A social mediów i kontaktów z czytelnikami nie traktuję jak pracy, bo to raczej taki wypełniacz czasu w luźniejszych chwilach. Albo potrzeba pozytywnego, bądź negatywnego odreagowania czy to doświadczenia dzieła popkultury czy sytuacji z rzeczywistości.

Sama praca, przez którą rozumiem pisanie albo gromadzenie materiałów, to około ośmiu do dziesięciu godzin dziennie, z czego samego pisania zwykle z cztery do pięciu godzin. To pozwala mi zwykle wypracować normę ośmiu do dziesięciu stron, czyli napisać jeden rozdział dziennie. Napisany w dopasowanych emocjach, z dbałością o szczegół i ze świadomością co tam się między bohaterami aktualnie dzieje.

Domyślam się, że nie zwalniasz tempa, bo z Markiem Drelichem jeszcze się spotkamy. Piszesz już kolejną część? Kiedy planujesz oddać ją w ręce czytelnika?

Piszę to, co już mogę w niej napisać. Część rzeczy wymaga jeszcze uzupełnienia wiedzy i nad tym też obecnie pracuję, rozmawiając z ludźmi, doczytując i rozmyślając, jak to należycie przedstawić. A co do tego, kiedy książka trafi do rąk czytelników? Myślę, że odstęp roczny między kolejnymi tomami da mnie komfort pisania, a czytelnikowi gwarancję jakości. Ale w międzyczasie powinna się ukazać moja nowa powieść fantastyczna, więc jeśli ktoś naprawdę stęskni się za moim pisaniem, to będzie miał opcję, by nie tęsknić za długo.

Książka „Drelich. Prosto w splot” jest już dostępna w księgarniach online


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Deogracias 18.04.2021 17:27
Czytelnik

Gdyby nie tytuł, bardzo dwuznaczny: "Drelich. Prosto w splot" pewnie nie sięgnąłbym po tę książkę. Zastanawiałem się czy to jajcarski poradnik krawiecki podpowiadający co można zrobić z drelichu (który ma splot skośny), czy medyczny, o okładach drelichowych na bolący splot słoneczny. A poważnie: oryginalnego nazwiska wraz ze splotem niekorzystnych okoliczności jakoś nie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Ewa Cieślik 26.03.2021 12:38
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post