„Marzenia są od tego, by je spełniać” – wywiad z Anną Szczypczyńską

Sonia  Miniewicz Sonia Miniewicz
28.03.2023

Powieść „Dzisiaj śpisz ze mną” zwróciła uwagę filmowców i od niedawna ekranizację książki można oglądać na platformie Netflix. Czytelników z pewnością ucieszy informacja, że wreszcie dowiedzą się, jak potoczyły się losy bohaterów – premierę ma właśnie druga część cyklu: „Zostań u mnie na noc”. Z jej autorką, Anną Szczypczyńską, rozmawiamy o pisarskim rozwoju, odczarowywaniu rozwodów i o pracy, jaką powinno wkładać się w związek. A także o sporcie, psie Krakersie i… pisaniu scen erotycznych.

„Marzenia są od tego, by je spełniać” – wywiad z Anną Szczypczyńską Materiały wydawnictwa

[Opis – Wydawnictwo Luna] Opowieść o miłości, która nie przytrafia nam się, kiedy jej chcemy, ale zawsze wtedy, kiedy jej potrzebujemy. I że warto o nią walczyć, nawet jeśli wszystko wokół jest na nie.

Nina Szklarska, zapracowana dziennikarka i matka dwójki dzieci, nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jej mąż jest już tylko byłym mężem, a po ukochanym mieszkaniu, w którym jej córki stawiały pierwsze kroki, zostało jedynie wspomnienie. Na dodatek w pracy pojawia się nowa, charyzmatyczna szefowa i jak najszybciej chce wprowadzić zmiany w redakcji, a najchętniej też poza nią. Szybko znajduje z Niną wspólny język i usiłuje przekonać ją, by wreszcie otworzyła się na nowe. A jest na co! Nie dość, że po mieszkaniu Szklarskiej kręci się Oli, pomocny i przystojny stolarz, co przygotowuje jej bibliotekę, to jeszcze na horyzoncie pojawia się Jan Ogiński, dawna fascynacja, o której Nina tak naprawdę nigdy nie przestała myśleć…

To opowieść nie tylko o miłości czy namiętności, lecz także o przyjaźni. Mamy tu kilka charakternych kobiet, a każda z nich musi stawić czoło innym przeciwnościom losu. Jednak dzięki wzajemnemu wsparciu zaczynają wierzyć, że wszystko jest możliwe, a rozwód wcale nie musi oznaczać końca świata, tylko jego początek.

Eliza Orzeszkowa napisała, że „nikt nie zrozumie kobiety… ona sama siebie też nie”. Anna Szczypczyńska podejmuje to wyzwanie, snując opowieść o skomplikowanych emocjach, które każda z nas próbuje okiełznać. O miłości i samotności, o mężczyznach i babskiej przyjaźni, o kobietach i dla kobiet, życiowa i prawdziwa – taka jest jej najnowsza powieść.

Joanna Wolf, Nienaczytana

Czy w życiu prawdziwie kocha się tylko raz? Czy miłość można schować na dnie serca? Przeczytaj książkę, w której możesz znaleźć cząstkę siebie, tę schowaną głęboko przed całym światem. Zmysłowa, przepiękna powieść Anny Szczypczyńskiej, po której przeczytaniu zdanie: „Zostań u mnie na noc” nabierze całkiem innego znaczenia. Polecam.

Katarzyna Czarnecka-Kuc, Matka Książkoholiczka

Najbardziej kusząca pozycja roku!

Nowa powieść Anny Szczypczyńskiej gwarantuje Czytelnikowi niezwykle wysublimowaną i wykwintną ucztę. Przepysznie inteligentna, pełna zmysłowości, nieustannie podsycana nutą erotyzmu, doprawiona szczyptą pikanterii. Oto przepis na najseksowniejszy bestseller roku 2023.

Małgorzata Tinc, Lady Margot

Wywiad z Anną Szczypczyńską, autorką książki „Zostań u mnie na noc”

Sonia Miniewicz: Książka „Dzisiaj śpisz ze mną” ukazała się w 2018 roku. Na drugą część, „Zostań u mnie na noc”, która ma właśnie premierę, twoi czytelnicy musieli trochę poczekać. Skąd wynika ta długa przerwa? Chciałaś odpocząć od tej historii, spojrzeć na swoich bohaterów z dystansu?

Anna Szczypczyńska: „Dzisiaj śpisz ze mną” to mój debiut. Miałam trzydzieści trzy lata, gdy pisałam tę powieść, czuję, że jako kobieta byłam dopiero na etapie odkrywania tego, kim jestem, natomiast jako autorka stawiałam pierwsze kroki. Dziś, kiedy mam na koncie więcej powieści, inaczej nakreśliłabym postaci czy poprowadziła wątki fabularne, ale to chyba naturalne w procesie twórczym. Znak rozwoju. Jako kobieta również jestem w innym miejscu.

Dlatego marzyłam o tym, by napisać powieść dojrzalszą, głębszą, z mocno zarysowanymi postaciami. Chciałam oddać w ręce czytelniczek charyzmatyczne kobiety w różnym wieku: Pola jest bardzo młoda, Nina i Paulina są mniej więcej w moim wieku, Ula tuż przed pięćdziesiątką, matka Niny to pełna werwy słuchaczka uniwersytetu trzeciego wieku, ale każda z nich ma do pokonania pewną drogę. Każda z nich na swój sposób uczy się tego, by o siebie zawalczyć.

Małżeństwo Niny nie przetrwało próby czasu, jest teraz rozwódką, która próbuje ułożyć sobie życie na nowo. Często (jakże błędnie!) rozwód postrzega się jako coś, co przekreśla kobietę, posiada w końcu bagaż, nie ma już tej słynnej „czystej karty”. Mam wrażenie, że w swoich książkach odczarowujesz rozwód, pokazujesz, że to tylko zakończenie pewnego etapu – i szansa, by na nowo odnaleźć szczęście. Taki przyświecał ci cel, to twoje przesłanie dla czytelniczek?

Nie chcę pouczać. Marzę o tym, by każda czytelniczka znalazła w moich powieściach coś, co jej się przyda. Kogoś, z kim łatwo będzie jej się utożsamić. Oczywiście zastanawiam się nad tym, jakie wątki chcę przemycić, by z pozoru prosta historia, którą opowiadam, stała się wielowymiarową, ale staram się nie podrzucać gotowych odpowiedzi.

Jeśli chodzi o sam wątek rozwodu, owszem, często myśli się o nim jak o końcu świata. Właściwie trudno się dziwić. Przecież zdecydowaliśmy się być ze sobą już na zawsze. Często poszliśmy o krok dalej i podjęliśmy odpowiedzialną decyzję, że wspólnie wychowamy dziecko czy dzieci – tego nie da się bezboleśnie wymazać, ale da się porozumieć.

Przez wiele lat pracowałam jako dziennikarka, więc mam obsesję na punkcie researchu. (śmiech) Gdy pracowałam nad wątkiem rozwodu Niny i Maćka, zadzwoniłam do znajomej, która specjalizuje się w sprawach rozwodowych, i przegadałam z nią kilka godzin. Pytałam między innymi o statystyki, jeśli chodzi o relacje byłych partnerów, oraz o to, jak pandemia wpłynęła na rozpad małżeństw. Choć wiele osób może powiedzieć, że sposób, w jaki Nina i Maciek odnoszą się do siebie, jest wyidealizowany, to ja z całą pewnością mogę powiedzieć, że tak nie jest. Osobiście znam pary, które mają ze sobą świetne relacje, a prawniczka przyznała, że zna ich jeszcze więcej. Wszystko zależy od dojrzałości obojga partnerów. Od szacunku do siebie. Przecież dobre, a przynajmniej niekonfliktowe relacje rodziców mają ogromny wpływ na dziecko czy dzieci. Pamiętajmy też, że Nina wcale nie jest taka idealna. Nie żywi specjalnej sympatii do nowej partnerki Maćka, za to Maciek… Nie chcę zbyt dużo zdradzać. Lepiej, żeby każdy miał szansę samemu odkryć, jakie perypetie zgotowałam nowym postaciom!

A potem rozprawa i to potworne pytanie: „Czy kocha pani męża?”. Adwokat uczulił ją, że nie może się zawahać. Że jeśli w jej głosie da się wyczuć wątpliwość, odeślą ich na mediacje i wszystko niepotrzebnie się wydłuży o kolejne miesiące, może i lata.

„Nie, nie kocham” – skłamała – bo przecież kochała go nadal, ale inną miłością – i tymi słowami zamknęła jeden z najważniejszych rozdziałów w jej życiu.

Paulina mówi: „Jestem już zmęczona szukaniem i dopasowywaniem się do ich kalendarza, do ich potrzeb. Jestem zmęczona czekaniem i zwlekaniem. Tego nie wolno powiedzieć, bo za wcześnie. Tamtego też nie, bo się ich zniechęci albo odstraszy. Mam to gdzieś!”. Dlaczego na etapie randkowania ludzie tak często udają kogoś, kim nie są, skoro prawda wcześniej czy później wyjdzie na jaw?

Nie mam pojęcia! (śmiech) A tak na serio: myślę, że chodzi o lęk przed odrzuceniem, którego często wcale nie jesteśmy świadomi. Od dziecka stajemy na głowie, by przynależeć do grupy, klasy, klanu przyjaciół. Dawniej na lekcjach wuefu stosowano tę paskudną psychologicznie metodę (mam nadzieję, że już się jej nie stosuje): nauczyciel na kapitanów drużyn do gry w siatkówkę czy koszykówkę wybierał dwie „najlepsze” uczennice. „Najlepsze”, bo najsprawniejsze fizycznie, o predyspozycjach do danego sportu i tak dalej. One miały zebrać swoje zespoły. „Najgorsze” zawodniczki, czyli te, które wolały pływanie albo plastykę, były wybierane na końcu. Jakie to dla nich było upokarzające! (Łatwo się domyślić, że należałam do tej grupy, i do dziś na plaży na hasło siatkówka krzyczę kategoryczne nie!). Osoby, które uważały się za „gorsze”, często zabiegały o relacje z „lepszymi”.

Chodziło o przynależność do grupy. Każdy jej potrzebuje. Czasem trzeba było w tym celu udawać kogoś, kim się nie jest. To samo w liceum, na studiach i w pracy. Wiele z nas zupełnie nieświadomie wchodzi w te role od dziecka. Więc, wracając do tych randek, myślę, że w wielu przypadkach to nie jest celowa manipulacja, tylko gdzieś w nas zakorzenione „Tego nie mów, bo dziewczynkom nie wypada”, „Jeśli powiesz facetowi to czy tamto, to ucieknie”. Filmy, piosenki, złote rady cioci Bożenki, i tak się dzieje. Paulina musi przebyć pewną drogę, by znaleźć się w miejscu, w którym przestaje się bać odrzucenia. Dlatego po tej wypowiedzi, którą przytoczyłaś, mówi jeszcze jedno ważne zdanie. Niestety nie mogę go zacytować, bo zepsułabym zabawę.

A z tym udawaniem to jest głębsza sprawa. To też może być pancerz ochronny kogoś, kto już niejeden raz został zraniony. Mam wiele koleżanek, które są singielkami w podobnej sytuacji co Paulina, i bardzo cieszy mnie to, że coraz mniej w nich lęku, a coraz więcej determinacji, by zawalczyć o siebie, o swoje potrzeby. By zastanowić się nad tym, czego one chcą, a nie nad tym, czego inni od nich oczekują. Dlatego postanowiłam rozwinąć postać, która w poprzedniej części nie miała aż tyle do powiedzenia.

Twoi bohaterowie marzą o szczęściu i miłości – w poprzedniej części Nina decyduje się zdradzić męża, bo związek nie daje jej satysfakcji. Ale nie jest też tak, że od razu wpada w ramiona Jana i tworzą udaną parę. Dajesz do zrozumienia czytelnikom, że sama miłość, chemia, nie wystarczy, nad relacją trzeba stale pracować, kochać nie za coś, lecz pomimo czegoś?

Oczywiście! To byłoby kompletnie nieżyciowe, gdybym od razu wepchnęła Ninę w ramiona młodego kochanka. Żadne z nich nie dorosło do tej relacji. To była chemia. Hormony. Chuć. (śmiech) A jeśli chodzi o związek, często zatapiamy się w romantycznej wizji, jaką przedstawiają nam komedie romantyczne, piosenki, książki. A miłość to nie tylko uniesienia, motyle w brzuchu i randki. Długa i udana relacja to przede wszystkim praca. I wybór – czy raczej decyzja. Podejmuję decyzję, że chcę z kimś być. Że będę walczyć o ten związek. Czasem pójdę na kompromis, czasem zrobię coś, czego nie chcę, czasem nie ulegnę pokusie, a innym razem ulegnę i może to też coś mi o mnie powie.

Chciałam przemycić też jedną myśl, o której często zapominamy: partner, który jest z nami od lat, zwykle przegra, gdy go zestawimy z kimś, kto dopiero zaczął się nami interesować i zabiega o nasze względy. Jeśli chodzi o rywalizację, mam na myśli powierzchowne sprawy, na przykład to, że ktoś nowo poznany będzie miał więcej zapału niż mąż, by nam w czymś pomóc, coś dla nas zrobić. Można to porównać do sytuacji zawodowej: pracujemy w dobrej, stabilnej firmie, ale czujemy się lekko znużeni brakiem wyzwań.

Raptem dzwoni do nas ktoś z działu HR (być może Maciej Szklarski [śmiech]) i obiecuje gruszki na wierzbie. Jasne, że wypadnie lepiej, bo nas „nie ma”, musi o nas zawalczyć. Obieca nam wszystko, czego chcemy, by nas mieć u siebie. Mówię jeszcze o pracy czy już o kochanku? (śmiech) Posłużę się cytatem z książki:

Chciałam, by było idealnie, a przecież idealnie bywa tylko przez chwilę.

Cały sukces polega na tym, by te chwile łapać i kolekcjonować.

Tęskniłam za uniesieniami. Motylami. Nieprzespanymi nocami. Drżącymi dłońmi. Ale ten stan nie może trwać wiecznie. I nigdy nie trwa. „To była miłość mojego życia” – mówimy o tych miłościach, które zostały przerwane, niedokończone, z jakiegoś powodu niespełnione. O tych, które wydarzyły się jedynie w naszych głowach. O tych, gdzie nie zdążyła się wkraść rutyna. Nie było okazji, by je zderzyć z brutalną rzeczywistością. Ze zmęczeniem materiału. Z ciężkimi piersiami. Z boleśnie obkurczającą się macicą. Z pierwszymi ząbkami. Ze stertą brudnych naczyń i ze wspólnym kredytem. Ze zdradą. Z nałogiem. Z wypaleniem. Z depresją. „To była miłość mojego życia!”.

W „Zostań u mnie na noc” seks jest obecny, ale te sceny są opisane bardzo… subtelnie. Dominuje teraz trend na powieści erotyczne, które epatują dosadnymi momentami, przedstawionymi w obrazowy, często wulgarny sposób. Chciałaś pokazać, że nie trzeba wcale rzucać się w toksyczny związek, a „normalny” seks może być przyjemny?

Tak! Prawdę mówiąc, niepokoi mnie fakt, że na rynku jest tak dużo powieści erotycznych, gdzie „dobry seks” oznacza przemoc. Nie zrozumcie mnie źle: uważam, że wszystko jest dla ludzi, póki się nikogo nie krzywdzi. Jeśli dorosłe, ukształtowane osoby czują, że mają ochotę coś takiego przeczytać – w porządku! Jedni lubią róże, inni konwalie. Jeśli są czytelniczki, które kręci wulgarny język i które lubią, gdy padają słowa takie jak: „r*chanie” czy „wsadziłam k*tasa do ust”, nie mam z tym problemu. Naprawdę. Jestem w stanie to zrozumieć. Ja wolę pisać o seksie inaczej. Odważnie, ale innymi słowami. I lubię, gdy sceny pojawiają się po coś, a nie tylko po to, by się pojawiły. Dla mnie te sceny są po to, by pokazać bohaterkę/bohatera od innej strony. Poprzez reakcję i zachowanie powiedzieć o nim coś więcej. Niepokoi mnie natomiast fakt, że te powieści, w których seks jest związany z przemocą i ma niewiele wspólnego z uczuciami, czytają nastolatki, które często nie mają jeszcze na swoim koncie wielu doświadczeń i przez ten pryzmat patrzą na miłość fizyczną. Ale może jestem stara i pruderyjna. (śmiech) Choć chyba nikt, kto czytał choćby „Kilka upalnych nocy”, o pruderyjność mnie nie podejrzewa.

W treści powieści pojawia się wiele tytułów książek, po które sięgają bohaterowie – ze stron aż wylewa się twoja miłość do literatury. Zresztą rozdziały rozpoczynasz rozmaitymi cytatami, na przykład z „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery. Jak je dobierasz? Wynotowujesz je wcześniej, podczas lektury, zakreślasz w książkach?

Tak, mam specjalny zeszyt, do którego przepisuję ulubione cytaty, ale przyznaję, że teraz najczęściej po prostu zaznaczam je w książkach. Z lenistwa. (śmiech) Pamiętam jednak, że w tej i tej powieści zachwycił mnie taki i taki opis. Przy pracy nad „Zostań u mnie na noc” część cytatów od razu wpisywałam przed rozdziałem, który opisywał daną sytuację, a na pozostałe poświęciłam kilka dni już po napisaniu powieści. Przeglądałam wtedy książki, które zrobiły na mnie wrażenie w ciągu ostatnich pięciu lat (smaczek: ponieważ w „Dzisiaj śpisz ze mną” były cytaty z książek, które kochałam jako nastolatka i później, wymyśliłam, że w „Zostań u mnie na noc” będą to cytaty z książek, które przeczytałam w okresie pięciu lat dzielących jedną powieść od drugiej).

W redakcji Niny pojawia się nowa szefowa, Lucyna, która postanawia wprowadzić rewolucyjne zmiany – krytycznie podchodzi do artykułów wmawiających kobietom, że ich ciała nie są wystarczająco dobre, promujących szkodliwe wzorce odchudzania. Nie podobają się jej teksty, które „się klikają”, ale w rezultacie przynoszą więcej złego niż dobrego. „Dobrze wiesz, że o ciało trzeba dbać przez cały rok, a nie tylko przed urlopem!”, kwituje. Sport jest również ważną częścią twojego życia – prowadzisz bloga o aktywności fizycznej, piszesz artykuły związane z tą tematyką, wydałaś książkę „Zakochaj się w bieganiu!”. Jak narodziła się twoja miłość do sportu?

Bloga, którego prowadziłam przez dziesięć lat, zamknęłam w zeszłym tygodniu. Wcześniej zrezygnowałam z pisania artykułów do magazynów, ale sport nadal odgrywa ogromną rolę w moim życiu. Po prostu nie miałam już na to czasu, a nie lubię robić rzeczy byle jak.

A dlaczego pokochałam aktywny styl życia? Zaczęło się banalnie: zapisałam się na siłownię, bo chciałam rzucić palenie. Palenie rzuciłam, ale sportu nie. To moja odskocznia. Wietrzenie głowy. Czas dla mnie. Mam wrażenie, że wszystko, co dobre, wydarzyło się w moim życiu dzięki aktywności lub dzięki literaturze (choćby Klub Książki Przykrywka, który założyłam i prowadzę od roku w Szklarskiej Porębie). Obecnie, ze względu na zdrowie, głównie pływam. Odkryłam też aqua fitness. Świetna sprawa!

Dziś byłam, i choć jest dwudziesta pierwsza, roznosi mnie energia. Ale bieganie, treningi siłowe i narty biegowe to coś, za czym bardzo tęsknię, i mam szczerą nadzieję, że wkrótce będę mogła wrócić do tych dyscyplin.

„Ty wiesz, że jesteś współautorem tej powieści. Nie było dnia, bym pisała bez Twojego pyska na kolanach i kłaków na klawiaturze”, piszesz w podziękowaniach o swoim psie Krakersie. W „Zostań u mnie na noc” pojawia się dalmatyńczyk Oreo, który dla Niny jest jak „trzecie dziecko”, staje się jej powiernikiem i przyjacielem. Ta postać to rodzaj hołdu dla Krakersa? Jak pies dołączył do waszej rodziny?

Prawdę mówiąc, na początku nie planowałam dorzucać Ninie do tego całego życiowego bałaganu jeszcze wielkiego psa, bo wiem, ile się z tym wiąże obowiązków. (śmiech) Ale planując fabułę „Zostań u mnie na noc”, kilka razy przeczytałam „Dzisiaj śpisz ze mną”, by zadbać o najdrobniejszy szczegół, i postanowiłam, że skoro na wątku psa zakończyła się pierwsza powieść, to nie może go zabraknąć w kontynuacji. A że Krakers początkowo miał być dalmatyńczykiem… Jeśli chodzi o mojego psa, dołączył do nas na zasadzie „Kuj żelazo, póki gorące”. Od pewnego czasu chodził mi po głowie wyżeł węgierski (rudy jak mój niemąż, do tego idealnie wpasowywał się cechami charakteru do naszego stylu życia: kocha ruch, las i dzieci). Rodzina wymyślała inne rasy, ale któregoś dnia podczas wakacji w Rotterdamie spotkaliśmy mojego wymarzonego węgra w parku. „Podoba wam się?” – zapytałam Neli i jej taty.

„Fajny jest. Moglibyśmy takiego mieć”. Żeby nie przegapić szansy, wyjęłam z kieszeni telefon i rozpoczęłam mój dziennikarski research. Już w drodze powrotnej z Rotterdamu do Szklarskiej Poręby pojechaliśmy poznać Krakersa. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jedna z tych, którym nie mówi się nie!

Twoja powieść „Dzisiaj śpisz ze mną” została właśnie sfilmowana i trafiła na platformę Netflix. To wielkie wyróżnienie, wielu pisarzy marzy, by zobaczyć swoje dzieło na małym lub dużym ekranie. Opowiesz nam, jak do tego doszło?

Jak w amerykańskim filmie! Naprawdę. Któregoś dnia na moim telefonie wyświetlił się nieznany numer. Odebrałam, bo nie należę do osób, które nieznanych numerów nie odbierają, i usłyszałam: „Dzień dobry, jestem producentem. Chciałbym nakręcić film na podstawie pani powieści”. I tak to się zaczęło. Kolejnego dnia dowiedziałam się, że mowa o Netfliksie.

Byłaś na planie filmowym, towarzyszyłaś ekipie, rozmawiałaś z twórcami. Jak wspominasz ten czas? Czy miałaś jakiś wpływ na proces produkcji? Efekt, który widzimy na ekranie, pokrywa się z twoimi wyobrażeniami?

Nie miałam żadnego wpływu na proces ani na żadne decyzje, nie pracowałam przy scenariuszu, ale przez cały czas byłam w kontakcie z producentami. Informowali mnie na bieżąco o różnych etapach prac nad filmem, co było bardzo ekscytujące, i jestem im za to ogromnie wdzięczna. Na planie spędziłam dwa dni i dopiero gdy zobaczyłam wozy transmisyjne i dziesiątki ludzi, dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. Że powstaje historia zainspirowana książką, którą kiedyś napisałam. W maleńkim mieszkaniu. Na podłodze. Przed świtem. Bo uwierzyłam, że marzenia są od tego, by je spełniać. Było warto!

Myślałam, że to z czasem minie. Że jeśli odpuszczę i nie będę o tobie myśleć przed snem ani wtedy, gdy z tęsknoty za bliskością drugiego człowieka mocno zaciskam uda w oczekiwaniu na falę ciepła, zapomnę. Przecież inni zapominają. Ja też kiedyś zapomniałam. O upalnym lecie i lśniących czereśniach, ktore zwisały mi tuż nad głową, gdy wyciągnięta w hamaku probowałam się skupić na skomplikowanej fabule „Gry w klasy”. O naprężonym ciele przenoszącego cegły Kamila i zalotach świetlikow. To nie przychodzi z dnia na dzień. Takie rzeczy wymagają cierpliwości. I doświadczenia. Kładziesz jedno na drugie niczym warstwy: suchy wafel (czas), słodki karmel (kolejne przeżycie). Wafel, karmel, wafel, karmel, wafel, karmel. Pewnego dnia ten deser przestaje cię mdlić, więc zjadasz go w całości, nie zostawiasz nawet okruszka. I jest po wszystkim.

To nie ma sensu.

Żadnego.

My nie mamy sensu.

Mówię jak dzieci albo jak obcokrajowcy, którzy próbują opanować odmianę czasownika „mieć”. Przy tobie właśnie tak się czuję: jak dziecko albo jak obcokrajowiec. Raptem powiedzenie czegoś nawet nie tyle błyskotliwego, ile poprawnego staje się wyzwaniem. Idiocieję.

Poznałam kogoś. Być może warto byłoby dla niego zakończyć tę wyniszczającą grę. Grę w tęsknotę za tobą. Grę w tęsknotę za człowiekiem, którego nie znam. Człowiekiem, którego sobie wymyśliłam. Dopowiedziałam. Sama wypełniłam luki. O nim też wiem niewiele, ale czy dowiem się więcej, póki nie rozstanę się z tobą? Póki nie przestanę o tobie myśleć? Póki nie zrobię miejsca na nowe?

To nie ma sensu.

My nie mamy sensu.

A jednak nie zostałam u niego na noc.

A jednak wróciłam do siebie.

Do ciebie.

Dobranoc.

Fragment powieści „Zostań u mnie na noc”

Książka „Zostań u mnie na noc” jest dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
martinabonucci 29.03.2023 17:05
Czytelnik

Good day! My name is Martina Bonucci and this is my story.. After 3 years of broken marriage, my husband left me with three children and my life was ruined. I wanted to end it all, I almost committed suicide because I was so depressed. All this time I was so emotionally depressed and life seemed meaningless. One fateful day, while browsing the internet, I came across...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
twujstary8 29.03.2023 21:04
Czytelnik

Mon vieux est un fanatique de la pêche. La moitié de l'appartement est foutu avec des cannes à pêche, le pire. En moyenne, une fois par mois, quelqu'un marche dans un crochet ou une ancre qui se trouve sur le sol et vous devez le retirer à l'hôpital car ils ont des barbes au bout. Dans mes vingt-deux ans de vie, j'ai eu cette procédure 10 fois. Il y a une semaine, je suis...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Sonia 28.03.2023 10:30
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post