U brzegów jazzu

Okładka książki U brzegów jazzu Leopold Tyrmand
Okładka książki U brzegów jazzu
Leopold Tyrmand Wydawnictwo: Wydawnictwo MG publicystyka literacka, eseje
240 str. 4 godz. 0 min.
Kategoria:
publicystyka literacka, eseje
Wydawnictwo:
Wydawnictwo MG
Data wydania:
2018-11-14
Data 1. wyd. pol.:
2018-11-14
Liczba stron:
240
Czas czytania
4 godz. 0 min.
Język:
polski
ISBN:
9788377795057
Tagi:
literatura polska jazz muzyka
Średnia ocen

7,6 7,6 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,6 / 10
20 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
860
69

Na półkach:

Leopold Tyrmand napisał pierwszą w Polsce książkę o jazzie pod tytułem „U brzegów jazzu”. Ekspercki i intelektualny język przesądza o tym, że nie czyta się tego lekko, ale warto spróbować. Ja zapamiętam tę książkę głównie z dwóch symbolicznych powodów. Genialny i wciąż uniwersalny jest tytuł. Jazz jest taką odległą, dziką i tajemniczą wyspą, do której próbujemy się zbliżyć, a nawet ją zdobyć. Jednak zawsze kiedy wychodzimy na ląd, to okazuje się, że ta wyspa jest już gdzie indziej i znowu czeka na odkrycie. Różnorodność jazzu jest stale nie do ogarnięcia i oswojenia.
Drugi element książki jest mniej literacki, właściwie graficzny. Można do niego dotrzeć czytając pierwsze wydanie książki z 1957 roku, które zdobią rysunki Jerzego Skarżyńskiego, etatowego rysownika słynnego "Przekroju" oraz m.in. twórcy plakatu pierwszego Festiwalu Muzyki Jazzowej w Sopocie w 1956 roku. Otóż na jednym z rysunków w książce Tyrmanda są czarnoskórzy mężczyźni, którzy ze zdziwieniem oglądają trąbkę, trzymaną w rękach przez jednego z nich. Zachowują się tak, jakby przed chwilą ją znaleźli i zastanawiają się, co mają z nią zrobić. Zamieszczam ten rysunek powyżej. I to jest dla mnie najbardziej symboliczna kwintesencja genezy jazzu, czyli połączenia plemiennej i dzikiej afrykańskiej duszy z klasycznym i usystematyzowanym europejskim instrumentarium i teorią muzyki. Jazz to zatem w swoich źródłach symbioza ludowego profanum i akademickiego sacrum. Idąc dalej można użyć pojęcia fusion - lubię je, bo odnosi się także do kierunku, jaki zdominował jazz od końca lat 60. ubiegłego wieku.

Więcej opinii o literaturze, muzyce I filmie w moim blogu "Trzy akordy na dwie ręce" oraz w powieści "BUfffO".

Leopold Tyrmand napisał pierwszą w Polsce książkę o jazzie pod tytułem „U brzegów jazzu”. Ekspercki i intelektualny język przesądza o tym, że nie czyta się tego lekko, ale warto spróbować. Ja zapamiętam tę książkę głównie z dwóch symbolicznych powodów. Genialny i wciąż uniwersalny jest tytuł. Jazz jest taką odległą, dziką i tajemniczą wyspą, do której próbujemy się zbliżyć,...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1173
1149

Na półkach: ,

Gdy Tyrmand pisał w 1956 r. ten zachwycający socjologiczno-kulturowo-muzykologiczny esej o źródłach jazzu, ten gatunek był u szczytu popularności. To ważne, bo każde zjawisko kulturowe musi być osadzone w kontekście.

A ówczesny kontekst był taki, że jazz stanowił wręcz – excusez le mot – muzykę pop (w sensie masowości). Był „muzyką tła” w stacjach radiowych, knajpach, filmach, miejscach publicznych, a wreszcie w domach. Dziś jest niszą, głęboko ukrytą w niewielkich piwnicach (lubi go ok. 7 proc. ludzi). Popem jest zaś ta przerażająca sieczka pseudomuzyczna, przez komputer generowana, która gwałci nasze uszy w stacjach radiowych, knajpach, miejscach publicznych (”galerie” - brrr) wreszcie w domach, by o discopolo nie wspomnieć…

Używając przepięknego języka, Autor kreśli wspaniały obraz roli muzyki w życiu społeczeństw, wskazując słusznie, że u jej źródeł leży ”plebejski autentyk”. Co pewien czas staje się on modny, a ponadto jest uważany za sztukę. I w tym kontekście prowadzi nas przez cudowną historie jazzu – pierwotnie muzyki afroamerykańskich niewolników w Ameryce Północnej.

A nie przypadkiem rozkwita ona w Nowym Orleanie, jedynym miejscu USA – dawnej francuskiej kolonii (nb. karnej) do 1802 r. - gdzie sytuacja ludzi o innym pigmencie jest jednak lepsza niż gdzie indziej (Kreole, choć nie tylko).

”Przybywający z głębi kontynentu Amerykanie z odrazą przyjmowali tę sytuację, w ich oczach swoboda kolorowych twarzy oznaczała karygodną bezczelność (…),ale po jakimś czasie i oni godzili się z jego specyfiką” – pisze Tyrmand.

Wspaniała książka – mimo upływu lat jednego z autorów odrodzenia jazzu w Polsce. Z jednym ale: Tyrmand cenił tylko jazz klasyczny, dixieland no i swing. Odrzucił nowości swego czasu, jak bebop, freejazz czy jazzrock

I tylko jedna gorzka refleksja, z upływem związana.”Plebejski autentyk” to już dawno miniona przeszłość, czego przykładem śmierć prawdziwej muzyki ludowej, zwłaszcza w Polszcze. W to miejsce weszła prymitywna muzyczka typu „umpa, umpa” w dzisiejszych społeczeństwach; u nas – disco polo. A w tym przypadku przecież nie było wcześniej żadnego „plebejskiego autentyku”...

Gdy Tyrmand pisał w 1956 r. ten zachwycający socjologiczno-kulturowo-muzykologiczny esej o źródłach jazzu, ten gatunek był u szczytu popularności. To ważne, bo każde zjawisko kulturowe musi być osadzone w kontekście.

A ówczesny kontekst był taki, że jazz stanowił wręcz – excusez le mot – muzykę pop (w sensie masowości). Był „muzyką tła” w stacjach radiowych, knajpach,...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1725
1708

Na półkach:

Kolejna książka ubóstwianego przeze mnie bezkrytycznie Tyrmanda.
Kolejna doskonała książka tego autora i odrobinę inna od pozostałych.
Tym razem mnóstwo muzyki, konkretnie jazzu i wszystkiego co z nim związane. Mniej za to polityki, impresji o życiu, jako takim...chociaż czy ja wiem....w sumie jak tak dobrze się zastanowić to Tyrmand wszędzie owe rozważania życiowe i wtręty polityczne umiejscawia.
Nie ukrywam, książka jest dosyć trudna w odbiorze. Tyrmand sam w sobie nie jest łatwym twórcą i w zakresie osobowości, którą silnie naznaczał swoje utwory i jeżeli chodzi o same dzieła. Żeby czytać i zrozumieć Tyrmanda trzeba go poznać, umiejscowić w kontekście historyczno-społeczno-politycznym i próbować zrozumieć. To trudne ponieważ był on niezwykły, nonkonformistyczny, wyjątkowy.
Dodatkowym utrudnieniem jeżeli chodzi o U brzegów jazzu jest fakt, iż książka ta jest jakby naukową. To zbiór zapisków, rozważań, impresji historycznych dot. szeroko rozumianego jazzu i jego twórców.
Bez wątpienia pozycja obowiązkowa dla miłośników tego gatunku muzyki oraz dla wielbicieli Tyrmanda, takich, jak ja :).
Sprawę lektury utrudnia także fakt, iż Tyrmand w tej książce wspiął się moim zdaniem na wyżyny rozważań, snucia przemyśleń, które ewoluują w zaskakujących często kierunkach. Każde rozmyślanie rozpoczyna się od elementu dot. jazzu. Dokąd dalej Tyrmand płynie...to już różnie bywa. Z pewnością manewruje wokół muzyki, ludzi i życia jako takiego.
Trudno nawet napisać, scharakteryzować te rozważania. Z pewnością to książka zaskakująca, nawet jeżeli dosyć dobrze zna się twórczość Leopolda Tyrmanda. Zaskakująca, co nie znaczy, ze zła. Wręcz odwrotnie. To wspaniała, wysublimowana, ciekawa i ze wszech miar godna polecenia lektura. Chociaż nie ukrywam, wielu osobom nie przypadnie ona do gustu.
Lektura zajęła mi we fragmentach kilka tygodni. Absolutnie nie żałuję tego czasu. Wspaniałe doświadczenie, wyjątkowa przygoda. Polecam jeżeli szukacie lektury dopracowanej i wyjątkowej.
Tych, którzy znają i jak ja uwielbiają dzieła autora, do lektury zachęcać nie trzeba.
Pozostałym pozostaje tylko sięgnąć po którekolwiek z dzieł Leopolda Tyrmanda i poznać tego niezwykłego człowieka, którego dzieła są niejako przedłużeniem i zwierciadłem jego życia. Tyrmand tak zdefiniował jazz (...) jazz to muzyczny tlen codziennego obcowania ze sztuką. Polecam.

Kolejna książka ubóstwianego przeze mnie bezkrytycznie Tyrmanda.
Kolejna doskonała książka tego autora i odrobinę inna od pozostałych.
Tym razem mnóstwo muzyki, konkretnie jazzu i wszystkiego co z nim związane. Mniej za to polityki, impresji o życiu, jako takim...chociaż czy ja wiem....w sumie jak tak dobrze się zastanowić to Tyrmand wszędzie owe rozważania życiowe i wtręty...

więcej Pokaż mimo to

avatar
131
29

Na półkach:

Fenomenalna książka o genezie i początkach jazzu. Pochwała naturalności, muzyki ulicy i podejrzanych lokali.
Ciągle aktualna. Być może współczesny jazz wyglądałby inaczej, gdyby muzycy czytali tej książkę.

Fenomenalna książka o genezie i początkach jazzu. Pochwała naturalności, muzyki ulicy i podejrzanych lokali.
Ciągle aktualna. Być może współczesny jazz wyglądałby inaczej, gdyby muzycy czytali tej książkę.

Pokaż mimo to

avatar
358
358

Na półkach:

× www.majuskula.blogspot.com ×

Moi bliscy dobrze wiedzą — Leopolda Tyrmanda kocham miłością bezsprzeczną i trochę szaloną. Nie ma znaczenia fakt, że przeczytałam wszystkie jego książki. Z przyjemnością sięgam po nie kolejne razy, odświeżając sobie pamięć. Z wiekiem, jak każdy, zmieniam się, swoje nastawienie, spojrzenie na świat, dlatego nie mogę stwierdzić, iż analizuję identyczne pozycje. One również ulegają przeobrażeniom, razem ze mną. Z tego powodu ucieszyła mnie wieść o wznowieniu „U brzegów jazzu”, czyli publikacji traktującej o jednym z mych ulubionych gatunków muzycznych. Po latach od pierwszego zetknięcia się z tą książką przekonuję: nadal jest znakomita, wciągająca, po, nomen omen, brzegi wypełniona zdaniami podkreślającymi wyjątkowość jazzu, ale z perspektywy miłośnika, nie profesora zasypującego nas fachową terminologią. Chyba właśnie na tym polega fenomen eseju Tyrmanda, na poczuciu zgłębiania w monolog fana, takiego samego, jak ja, tylko lepiej władającego słowem.

Staram się rzadko wspominać o szatach graficznych, w końcu liczy się głównie treść, lecz teraz nagnę zasady. Jestem naprawdę zadowolona z tego nowego wydania, wygląda po prostu ładnie, estetycznie, świetnie nadaje się na prezent. Wystarczy dopisać stosowną dedykację. Tyle z dygresji, którą proszę mi wybaczyć — mała słabość oraz skłonność do obdarowywania wszystkich wokół moimi ulubionymi pozycjami. A duża wartość „U brzegów jazzu” to możliwość dalszej dyskusji w gronie znajomych, analizy, poszerzania wiedzy. Dlatego dobrze zaopatrzyć się w ołówek albo samoprzylepne karteczki, pozaznaczać sobie najciekawsze zdania, a tych znajdziecie cała masa, gwarantuję.

Jest w tej książce coś czułego, co sprawia, że tak przyjemnie i w pewnym sensie wzruszająco się w nią zgłębia. Autor pięknie pokazał, jak muzyka potrafi łączyć, nawet ludzi mogących pozornie być wrogami. Jeden utwór, wspólna kontemplacja klarnetów, melancholijnych nut… Owszem, mam tutaj na myśli chyba najbardziej znany fragment naszej publikacji, często cytowany, często przytaczany. Jeżeli go nie znacie, to nie będę jeszcze nic zdradzać, bo sami po niego finalnie sięgniecie i sądzę, ż poczujecie się oczarowani wzniosłością zwyczajnej chwili…

Tyrmand mnóstwo miejsca poświęcił przede wszystkim na tło historyczne, w niezwykle interesujący sposób przedstawiając korzenie jazzu: skrępowanie, niewolnictwo, przekazywanie poprzez amatorskie instrumenty swojego bólu, powodowanego różnymi czynnikami, jednak również charakterystycznymi dla każdego człowieka, wbrew barierze czasu. Złość po stracie ukochanej osoby, poczucie beznadziei, samotności… To frapująco pokazane dzieje Ameryki Północnej, jej rozwoju, zwłaszcza społecznego, skupionego na Nowym Orleanie, czyli kolebce jazzu. A wszystko zmieszczono na trochę ponad dwustu stronach — niby niewiele, ale proszę uwierzyć, wynosimy z lektury wyjątkowo dużo. Staje się też przyczyną do dalszych poszukiwań, a taki chyba jest jej motyw, zaciekawienie czytelnika, wzbudzenie w nim fascynacji. A to autorowi zawsze wychodziło świetnie.

Po „U brzegów jazzu” zdecydowanie warto sięgnąć, nawet w sytuacji, gdy niespecjalnie szalejemy za jazzem właśnie. Jednak ta książka, esej, po prostu czaruje przepiękną stylistyką, profesjonalnym podejściem do tematyki. Tyrmand znakomicie wszedł w rolę przewodnika po świecie muzyki, przedstawiając najważniejsze kwestie sprawiające, iż pewne utwory mogą zupełnie zawładnąć sercem i duszą. Tak, to pozycja, do której miło wracać — za każdym razem odkryjemy coś aktualnego, mimo upływu czasu, jakbyśmy siedzieli tuż obok Lopka, z pasją opowiadającego o swoim wielkim hobby.

× www.majuskula.blogspot.com ×

Moi bliscy dobrze wiedzą — Leopolda Tyrmanda kocham miłością bezsprzeczną i trochę szaloną. Nie ma znaczenia fakt, że przeczytałam wszystkie jego książki. Z przyjemnością sięgam po nie kolejne razy, odświeżając sobie pamięć. Z wiekiem, jak każdy, zmieniam się, swoje nastawienie, spojrzenie na świat, dlatego nie mogę stwierdzić, iż analizuję...

więcej Pokaż mimo to

avatar
409
167

Na półkach:

Książka ta nie ma charakteru ani formy podręcznika, leksykonu lub jakiegokolwiek vademecum w sprawach jazzu. Ma charakter eseju wypełnionego rozważaniami zawierającego nieco informacji i dużo zupełnie osobistych impresji. Jest pochyleniem się nad problemem- tak w przedsłowiu napisał sam autor. To jaki charakter ma ta lektura zdecyduje prawdopodobnie sam czytelnik.

Leopold Tyrmand dokonał wielkiej pracy opisując przymusową wędrówkę czarnego człowieka od zachodnich brzegów Afryki poprzez Karaiby aż do Dixielandu. Blues i jazz to gatunki, które wyrosły na polach bawełny, pszenicy i na parowcach Mississippi, które swym niewolniczym rytmem wyznaczyły synkopowy taniec.
Ciemiężeni i wyzyskiwani ludzie, niezależnie czy byli to afrykańscy niewolnicy czy polscy chłopi pańszczyźniani, czy Cyganie, w folklorze wyrażali swój prawdziwy oddech, niezanieczyszczony strachem. Tylko w nim przekazywali swój ciemiężony los, niezależnie od szerokości geograficznej. Było to wspólne wołanie lecz w różnych językach, o różnej barwie melodycznej.

Autor skoncentrował się na ewolucji jazzu, na jego wędrówce z wiejskiej prowincji, gdzie powstał, do wielkich aglomeracji miejskich, gdzie usadowił się na dobre do dziś. Zawodząca melodia afrykańskiego człowieka opuściła latyfundia wschodniego wybrzeża i powędrowała dumna i wyzwolona do miast. Stała się urbanistyczną nutą. Wszystkie pieśni z pól trzciny cukrowej, przyśpiewek robotników portowych i hymnów małomiasteczkowych kościołów trafiły na ulice Nowego Orleanu i Chicago. Krążąc nad szerokimi ulicami, brudnymi zaułkami i podejrzanymi barami nabierały innego brzmienia, nasiąkały innym, wielkomiejskim brudem, wibrowały nowowyuczonym instrumentem.
Niepiśmienni lecz wolni Murzyni zaczęli przekładać swe robotniczo-niewolnicze hymny na nuty, uczyli się grać na instrumentach, płodzili improwizację. To ta niewiedza i nieumiejętność oraz wolna, nieprzerwana energia twórcza zrodziły jazz, a nie wystudiowana struktura europejskiej muzyki.

To co najpiękniejsze w jazzie Tyrmand ubrał w słowa najwyższe - jazz staje się fenomenem syntezy, mowa być może o różnych rodzajach stopów, amalgamatów, konglomeratów, krystalizacji. Unikajcie sporów o „czystość” jazzu. „Czysty” jazz to nonsens taki sam jak „czysta” rasa.

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Książka ta nie ma charakteru ani formy podręcznika, leksykonu lub jakiegokolwiek vademecum w sprawach jazzu. Ma charakter eseju wypełnionego rozważaniami zawierającego nieco informacji i dużo zupełnie osobistych impresji. Jest pochyleniem się nad problemem- tak w przedsłowiu napisał sam autor. To jaki charakter ma ta lektura zdecyduje prawdopodobnie sam czytelnik.

Leopold...

więcej Pokaż mimo to

avatar
528
178

Na półkach:

napisane z prawdziwą pasją, niewielu tak potrafi

napisane z prawdziwą pasją, niewielu tak potrafi

Pokaż mimo to

avatar
1076
629

Na półkach:

Nastała era technologiczna. Chociaż, jak sugeruje IBM w „Next 5 in 5”, lada moment możemy doświadczyć kolejnego przełomu. Epoka systemów poznawczych, charakteryzować ma się przede wszystkim położeniem podwalin pod następną epokę przetwarzania komputerowego. Powstałą w wyniku tej ewolucji nowa generacja maszyn będzie doświadczać świata, uczyć się i przystosowywać na bazie swoich własnych doświadczeń. Tym samym maszyny będą nie tylko za nas myśleć i wykonywać nasze polecenia, ale także uwrażliwiać człowieka, potęgować jego zmysły i emocje. Twórcy opracowania obiecują, że maszyny „pozwolą nam dostrzec prostotę w złożoności i powtarzalne wzorce w chaosie, dotrzymać kroku przyrostowi informacji, podejmować lepsze decyzje, wzbogacić życie i znieść ograniczające nas bariery”. Brzmi pięknie? Dlaczego zatem większość, jeśli nie całość futurystycznych wizji rozwoju ludzkości jest tak przygnębiająca?

Świat się nieustannie zmienia, brnie do przodu nie oglądając się za siebie. Być może właśnie dlatego, współczesnemu pokoleniu coraz trudniej posiąść wiedzę o życiu w Polsce Ludowej. Coraz mniej osób może pochwalić się relacjami z tamtych czasów zasłyszanymi od starszych lub z książek. Wolą włączyć smartfon, uruchomić aplikację z muzyką i zanurzyć się w swoim wirtualnym życiu. Dla takich właśnie osób, kulisy działalności Leopolda Tyrmanda będą totalnie nieczytelne. Bo też obecnie, nie jest problemem propagowanie czegokolwiek, nawet jeśli neguje to wartości religijne czy zrywa z utrwalanym przez stulecia tabu. W tamtych jednak czasach zwykłe słuchanie muzyki albo taniec było godnym odnotowania aktem odwagi. Zorganizowanie skromnej prywatki mogło zakończyć się milicyjnym nalotem. Tak właśnie było z jazzem na początku lat 50-tych (pierwsze wydanie „U brzegów jazzu” datuje się na 1957 rok),była to muzyka zabroniona przez socjalistyczną propagandę. Wszystkich tych, którzy jej słuchali, grali lub w jakiś inny sposób wyrażali swoją sympatię, spotykały rozmaite, często bardzo dotkliwe nieprzyjemności. Komunizm odrzucił jazz nie tylko jako muzykę, ale także jako styl życia – sposób ubioru, otwartość, improwizację.

Jerzy Pilch w „Mieście utrapienia” napisał, że „ludzie musieli wtedy śnić z dnia na dzień”. I śnili, przez całe dziesięciolecia, chociaż nie wszyscy. Aktywiście podejmowali się różnych form walki i propagowania odmiennych poglądów. Jednym z nich niewątpliwie był Leopold Tyrmand. To człowiek płynący permanentnie pod prąd swoich czasów. Nawet zakładając kolorowe skarpetki, choć dziś może wydawać się to nieprawdopodobne, demonstrował swój sprzeciw wobec narzuconych z góry wzorców zachowania. Podobnie było ze spychanym na margines jazzem, którego autor „Zapisków dyletanta” stał się animatorem. Omawiana publikacja przybiera formę eseju o tym, czym był jazz, ale też w szerszej perspektywie o jego trzech płaszczyznach: zjawiska dźwiękowego, stylu muzycznego podlegającego ewolucji oraz zjawiska społeczno-socjologicznego. Pięknie na tym tle maluje nam Tyrmand bajeczną anegdotę z okresu wojennego, gdy to pewnej wiosennej niedzieli, leżąc w bujnych łęgach portu rzecznego w Moguncji nad Renem, usłyszał „pierwsze dźwięki klarnetowego ataku i już za chwilę Benny Goodman rozwijał swą błyskotliwą orację w 'Ain't Misbehavin'”. Porażony niecodziennością tego zdarzenia wszczął rozmowę z przepływającym kajakiem niemieckim żołnierzem, który rozsiewał te anielskie dźwięki po całej okolicy. Tak właśnie przedstawiciele różnych frontów, wspólnie dyskutowali i cieszyli się muzyką tworzoną przez amerykańskiego Żyda, amerykańskiego Murzyna i zamerykanizowanego Polaka. Czysty humanizm w dobie katorżniczych zdarzeń.

„U brzegów jazzu” jest zbiorem intelektualnie bogatych impresji historycznych śladami rozwoju jazzu. Od pierwotnych zalążków rodzimych pieśni Afrykańczyków, którzy w niewolniczych statkach przenieśli swoją muzyczną duszę na plantacje południowej Ameryki, aż do nowoorleańskich buntowników, traktujących grę jako sposób wyrażenia swoich uczuć we wszechogarniającej społeczeństwo dyskryminacji. Tyrmandowi udaje się odpowiednio ująć i wyrazić głębię jazzu, nie tylko jako stylu muzycznego, ale przede wszystkim jako odpowiedzi na społeczne skrępowanie. Słusznie zauważa także, że najlepszymi artystami byli zazwyczaj ludzie niepełnosprawni, niezdatni do pracy niewolnicy, którzy z braku innych perspektyw chwytali za amatorskie instrumenty i kreowali nowe linie melodyczne. Tymi, często nieokiełznanymi dźwiękami opisywali swój trudny żywot: straconą przyjaźń, zaniechaną ambicję, niedolę, ból po stracie. ,,Czyż trąbka nowoorleańskiego Murzyna nie byłaby przed Sądem Ostatecznym najlepszym rzecznikiem ludzkiej niedoli?'' – to jeden z piękniejszych cytatów, na jakie natknąłem się w książce, wyrażający sedno tego, co Tyrmand Chciał nam przekazać.

Nie wiem dla kogo ta książka będzie odpowiednia. Może dla starszego pokolenia, które w słowach pisarza odnajdzie wspomnienia i zrozumienie dla własnego postępowania. Może dla młodych, którzy buntując się na wszechogarniającą nijakość, zechcą poznać źródła języka jazzu w kontekście historycznym. Może też „ U brzegów jazzu” spodobać się wszystkim tym, którzy cenią sobie mądrość artystyczną i jasny umysł twórcy. Wiele niepewnych i tylko jedna wiadoma – to nie jest leksykon wiedzy o fenomenie muzyki. To zbiór bardzo osobistych przemyśleń, które domagają się permanentnego przypominania i akceptacji, szczególnie w tych szalonych, zrobotyzowanych czasach, gdzie pęd za technologią przysłonił istotę estetyzacji życia.

Recenzja ukazała się pod adresem https://melancholiacodziennosci.blogspot.com/2019/02/recenzja-u-brzegow-jazzu-leopold-tyrmand.html

Nastała era technologiczna. Chociaż, jak sugeruje IBM w „Next 5 in 5”, lada moment możemy doświadczyć kolejnego przełomu. Epoka systemów poznawczych, charakteryzować ma się przede wszystkim położeniem podwalin pod następną epokę przetwarzania komputerowego. Powstałą w wyniku tej ewolucji nowa generacja maszyn będzie doświadczać świata, uczyć się i przystosowywać na bazie...

więcej Pokaż mimo to

avatar
82
81

Na półkach: ,

Książka oczekiwała na bycie przeze mnie przeczytaną przez tak długi okres, że aż wstyd wspominać. Ale udało mi się, na szczęście, znaleźć winnego tej sytuacji. A jest nim Kisiel. Tak, ten sam. Choć znany z lekkiego raczej pióra, postanowił ze swego muzycznego wykształcenia wycisnąć esencję i umieścić ją na siedemnastu stronach przedmowy do książki swojego przyjaciela, czym skutecznie powstrzymał mnie przed dalszym zgłębianiem tekstu.

Pominięcie przedmowy byłoby postępowaniem nierycerskim, tak więc książka przeczekała na swoją kolej dobre kilkanaście lat. Przedmowę Kisielewskiego przeczytałem w jeden dzień, udając przed sobą, że słowniki i encyklopedie znajdują się poza zasięgiem moich rąk, gdyż inaczej ten etap mógłby potrwać i tydzień.

A potem nastąpił Tyrmand, już bez niespodzianek.

Istnieją trzy (do wyboru: łączne lub rozdzielne) powody, dla których chciałbym tę książkę polecić.

Po pierwsze: Tyrmand. To nie wymaga dalszych wyjaśnień.

Po drugie: historia początków jazzu, a kto inny mógłby napisać o tym jak w kawiarniany gwar jak tornado jazz się wdarł, jeśli nie Tyrmand?

Po trzecie, a nie jest to bynajmniej powód o trzeciorzędnym znaczeniu, autor w stopniu nie mniejszym niż pisanie o samym jazzie tworzy tło historyczno-społeczne Ameryki, której próżno szukać w podręcznikach historii, nawet amerykańskich. Bo kto chciałby pisać o niewolnikach, byłych niewolnikach, żebrakach, prostytutkach i wyrzutkach doszukując się w nich siły, która zmieniła oblicze muzyki i kultury?

Jeśli kogoś jeszcze nie zachęciłem, na koniec chciałbym polecić fragment książki, krótki, taki, który znalazł się na ostatniej stronie okładki:
<<Pewnej wiosennej niedzieli 1942 roku leżałem w zielonych, bujnych łęgach portu rzecznego w Moguncji na Renem (…). Nagle (…) tuż obok mnie rozległy się pierwsze dźwięki klarnetowego ataku i już za chwilę Benny Goodman rozwijał swą błyskotliwą orację w Ain’t Misbehavin, wspomagany przez najinteligentniejszego pianistę jazzowego lat trzydziestych Teddy Wilsona i żywiołowego perkusistę Gene Krupa. Zerwałem się na równe nogi i potykając się o rozrzucone progi torowe rzuciłem się w kierunku, skąd dochodziła muzyka: rozsunąwszy nadbrzeżne zarośla ujrzałem wolno płynący kanałem kajak, w którym siedział młody człowiek w urlopowo rozchełstanym mundurze Wehrmachtu na przednim siedzeniu stał mały patefon, rozsiewający te jazzowe skarby. Musiało być coś szczególnego w mej postawie , gdy stanąłem wyczekująco nad brzegiem kanału, albowiem Niemiec przybił do balii nadbrzeża, przeciągnął się wygodnie, odłożył wiosło i rzekł: „Ale grają co?” – Miał szeroką, chłopięcą twarz dwudziestolatka, był na pewno w równym wieku ze mną. Przykucnąłem nad kajakiem, płyta skończyła się właśnie. „Po drugiej stronie jest After You’ve Gone, prawda?” – powiedziałem. (…) Żołnierz spojrzał na mnie z zainteresowaniem: drewniane saboty na nogach, granatowy drelich i tania, bawełniana koszula nie pozostawiały żadnych złudzeń co do mej pozycji społecznej cudzoziemskiego robotnika, najniższej kasty ówczesnej Rzeszy. „Zgadza się – rzekł. – A ty lubisz tę muzykę, co”? – uśmiechnął się porozumiewawczo. – Lubię – odparłem. – Skąd masz tę płytę?” – Wiedziałem dobrze, że nawet nie oburzy się na to natychmiastowe tykanie, już było coś przemożnie wspólnego w tonie naszych głosów, w naszych spojrzeniach i uśmiechach. Robiłem wojnę we Francji – rzekł. – Inni faceci przywieźli z Paryża rozmaite rzeczy, ja postarałem się o płyty. Skompletowałem sobie nielichą kolekcję…”. Nastawił odwrót płyty: rozległa się szybka i smutna melodyjka After You’ve Gone (…); słuchaliśmy przez chwilę, uwikłani w delikatny czar klarnetowych relacji, owianych semicko-murzyńską melancholią. „Pomyśl - powiedziałem z zamierzoną, z zamierzoną natrętną złośliwością - tu grają, na tej płycie, jeden amerykański Żyd, jeden amerykański Murzyn i jeden zamerykanizowany Polak czy Czech… I co Ty na to? ? Niemiec zarumienił się młodzieńczo. „Idiotyzm - rzekł dość porywczo - przestań z tym nonsensem. Myślisz, że mnie to coś obchodzi, bo ja jestem Niemcem? Bzdura… Człowieku! - zawołał - posłuchaj, co to za muzyka...>>

Wasz Marchołt

Książka oczekiwała na bycie przeze mnie przeczytaną przez tak długi okres, że aż wstyd wspominać. Ale udało mi się, na szczęście, znaleźć winnego tej sytuacji. A jest nim Kisiel. Tak, ten sam. Choć znany z lekkiego raczej pióra, postanowił ze swego muzycznego wykształcenia wycisnąć esencję i umieścić ją na siedemnastu stronach przedmowy do książki swojego przyjaciela, czym...

więcej Pokaż mimo to

avatar
59
27

Na półkach:

Jedna z najpiękniejszych książek o jazzie, błyskotliwa, cudownie osobista, pełna inteligentnych anegdot. Wspaniała.

Jedna z najpiękniejszych książek o jazzie, błyskotliwa, cudownie osobista, pełna inteligentnych anegdot. Wspaniała.

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    298
  • Przeczytane
    147
  • Posiadam
    64
  • Muzyka
    8
  • Teraz czytam
    8
  • Chcę w prezencie
    6
  • Ulubione
    4
  • Literatura polska
    3
  • 2014
    2
  • 2019
    2

Cytaty

Więcej
Leopold Tyrmand U brzegów jazzu Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także