Kozeta. Czas złudzeń

Okładka książki Kozeta. Czas złudzeń Francois Ceresa
Okładka książki Kozeta. Czas złudzeń
Francois Ceresa Wydawnictwo: Albatros literatura piękna
480 str. 8 godz. 0 min.
Kategoria:
literatura piękna
Wydawnictwo:
Albatros
Data wydania:
2003-01-01
Data 1. wyd. pol.:
2003-01-01
Liczba stron:
480
Czas czytania
8 godz. 0 min.
Język:
polski
ISBN:
837359034X
Średnia ocen

5,4 5,4 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
5,4 / 10
14 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
706
681

Na półkach:

Ta książka dokonała rzeczy wielkiej, choć mało chwalebnej, prowadząc mnie przez całą sinusoidę uczuć.

Na początku wzbudziła moją odrazę i pogardę. Sequele generalnie budzą we mnie takie uczucia. Szczególnie jeśli opierają się na zohydzeniu głównego amanta oryginału i gloryfikacji antagonisty. Tak było choćby z niesławną kontynuacją musicalu „Upiór w operze” i tak też jest i tutaj. Marius z kochającego męża przeistacza się w zgorzkniałego i cynicznego dandysa, który upija się i ma kochankę... Nie, wróć. Słowo „przeistacza się” jest niewłaściwe, ponieważ zakłada jakiś proces. Tymczasem u Cérésy żadnego procesu nie ma. Już na samym początku książki, zaledwie parę miesięcy po śmierci Jeana Valjeana, małżeństwo Mariusa i Kozety jest w stanie absolutnego rozkładu.

Tu zresztą widać doskonale immanentnie obraźliwą cechę wszelkich sequeli. Prawda, że w „Nędznikach” Marius był bufonem, który nie wpadł na to, że zamiast kupować mięso z kością i pierwszego dnia zjadać mięso, drugiego tłuszcz, a trzeciego lizać kości, mógłby na tym mięsie ugotować zupę na cały tydzień. Ale pod koniec książki jest mądrzejszy, niż był na początku. Przebył jakąś drogę i dotarł do swojej osobistej mety. Jego sytuacja się ustabilizowała, jego historia dobiegła końca.

Więc żeby można było ciągnąć ją dalej, trzeba wszystko rozwalić. Dużo sequeli tak robi – żeby stworzyć sobie jakiekolwiek pole do manewru, unieważnia konkluzję oryginalnego utworu i tym samym, w moim odczuciu, pokazuje środkowy palec pierwotnej historii.

Wróćmy jednak do książki Cérésy. Byliśmy przy mojej odrazie i pogardzie, jaką wzbudziło niemal kreskówkowe oczernienie postaci Mariusa, wyniesienie Kozety niemal na ołtarz wszelkich cnót (coś, co Victorowi Hugo mogło ujść na sucho, bo pisał w XIX w., a poza tym zawarł w swojej książce masę świetnych rzeczy, które równoważyły jej słabości) oraz wskrzeszenie Javerta, który teraz pomyka po Paryżu pod pseudonimem Verjat i zasadniczo zbija bąki.

Tymczasem pod powierzchnią nużących dekadenckich imprez kluje się arcyskomplikowany spisek z udziałem garbusa oraz nieśmiertelnego Thénardiera. Chyba mają oni na celu pozbycie się Mariusa, żeby następnie ożenić Kozetę z dandysem, którego garbus jest kamerdynerem, przy czym dandys jest tego spisku nieświadomy. Żeby bardziej skomplikować sprawę, zamiast po prostu stuknąć Mariusa i wrzucić trupa do rzeki, to podają mu narkotyk i przebierają za złoczyńcę o ksywie Jezus, przez co Marius alias Jezus trafia do kolonii karnej w Toulon, gdzie dostaje ten sam numer co Jean Valjean, ponieważ symbol.

W tym momencie moje uczucia wobec książki zaczęły ewoluować. Z jednej strony pojawiło się znużenie i obojętność. Kozeta jest przekonana, że Marius nie żyje, a ponieważ czytelnik wie, że to nieprawda, to trudno się przejąć jej cierpieniami. Z drugiej strony przeżycia Mariusa w kolonii karnej, opisy okropnych warunków, w których trzymani są niektórzy więźniowie, wszechobecnej przemocy i brutalności, ale i jaśniejszych stron więziennego życia, solidarności i rodzących się przyjaźni, a nade wszystko rozwój postaci Mariusa, który nie załamuje rąk, tylko cały czas planuje ucieczkę z kolonii – to wszystko zrodziło we mnie zainteresowanie, a nawet pewnego rodzaju uznanie.

Przestało mi nawet tak bardzo przeszkadzać, że całkiem zręczne kawałki przerywa od czasu do czasu grafomańska pseudofilozofia. Oto na przykład w opis rozpaczy Mariusa wdziera się nagle stwierdzenie, że przechylił głowę na bok i przybrał wyraz ekstatycznego i udręczonego Chrystusa wedle El Greco – opis, który kojarzy mi się odparcie z kwiatkami z „Na ustach grzechu” Magdaleny Samozwaniec. Albo Kozeta mówi, że musi wyprowadzić się z domu, w którym mieszkała z Mariusem, ponieważ „wspomnienia słodkich chwil, jakie tam razem spędzili, wirują jej w głowie jak szarpane wichrem ziarnka piasku. Te ziarnka piasku to moje wspomnienia”, co jest z pewnością najgorszym cytatem o piasku od czasów „Ataku klonów”. Od czasu do czasu postaci dostają też napadu niespodziewanej głupoty, żeby tylko fabuła mogła się potoczyć tak, jak autor sobie tego życzy.

To wszystko jednak były grzechy do wybaczenia, szczególnie że Verjat wreszcie zaczął coś robić, zamiast tylko jeść pomarańcze i przemawiać do Kozety mądrymi aforyzmami rodem z „Forresta Gumpa”. Marius próbuje się wydostać z kolonii, Verjat próbuje przeniknąć tajemnicę jego rzekomej śmierci, akcja się rozwija, wydaje się, że wszystko zmierza do satysfakcjonującego zakończenia, moje zadowolenie rośnie, aż tu nagle...

Aż tu nagle książka się kończy. Czy raczej urywa, praktycznie in medias res. Bo to jest dopiero pierwsza część, a jest jeszcze druga.

I wcale mnie nie ciekawi, co zawiera. Cała pobłażliwość dla tej książki wyparowała. Została tylko odraza i pogarda – w ten sposób wróciliśmy do punktu wyjścia, tworząc piękną klamrę kompozycyjną.

Nie wiem, czy mogę nazwać tę książkę rozczarowaniem, skoro od początku trudno było spodziewać się o niej czegokolwiek dobrego. Przecież pod pewnymi względami okazała się lepsza od moich ponurych oczekiwań. A mimo to mnie rozczarowała – ponieważ mnie okłamała, i to w sposób podwójny.

Pierwsze kłamstwo kryje się już w tytule. „Kozeta” nie jest bynajmniej książką o Kozecie. Kozeta ledwo co robi, a jeśli już się pojawia, to jest albo niemożebnie nudna, albo irytująca. Postacią, o której tak naprawdę jest ta powieść i która przechodzi jakiś rozwój, jakąś wewnętrzną drogę (aczkolwiek wyboistą, krętą i pełną przestojów) jest Marius. W tym względzie można rzec, że sequel pozostał wierny oryginałowi, bo u Victora Hugo też wszystko kręciło się wokół Mariusa. Victor Hugo częściowo wzorował przeżycia Mariusa na własnych. François Cérésa też się chyba z nim utożsamia, bo z wielkim zacięciem opisuje, jak to zmężniał w kolonii karnej.



Drugie kłamstwo polega na tym, że „Kozeta” w żaden sposób nie ostrzegła mnie, że jest zaledwie początkiem historii i że nie mam co oczekiwać jakiegokolwiek satysfakcjonującego rozwiązania w tej książce.
Dwa kłamstwa, spowodowane najpewniej tym, że książka pt. „Marius. Pierwsza część miernego sequela do «Nędzników»” sprzedałaby się znacznie gorzej. Tak czy inaczej są to miałkie popłuczyny po Hugo, doprawione jakim takim researchem o Francji lat 30. XIX w. i paroma niezłymi kawałkami, które jednak nie są w stanie uratować całości.

Na drugą część z pewnością nie będę już tracić czasu.

(pierwotnie opublikowano na blogu straszna-nisza.blogspot.com)

Ta książka dokonała rzeczy wielkiej, choć mało chwalebnej, prowadząc mnie przez całą sinusoidę uczuć.

Na początku wzbudziła moją odrazę i pogardę. Sequele generalnie budzą we mnie takie uczucia. Szczególnie jeśli opierają się na zohydzeniu głównego amanta oryginału i gloryfikacji antagonisty. Tak było choćby z niesławną kontynuacją musicalu „Upiór w operze” i tak też jest...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1019
175

Na półkach: , , ,

Autor bardzo dobrze zrobił, że wskrzesił Inspektora. Bez niego kompletnie by się tego nie dało czytać.

W sumie to jest cholernie niesprawiedliwe, że w internetach tyle jest dobrych czy wręcz świetnych fanfików do Les Mis, a drukiem ukazało się... coś takiego.

Autor bardzo dobrze zrobił, że wskrzesił Inspektora. Bez niego kompletnie by się tego nie dało czytać.

W sumie to jest cholernie niesprawiedliwe, że w internetach tyle jest dobrych czy wręcz świetnych fanfików do Les Mis, a drukiem ukazało się... coś takiego.

Pokaż mimo to

avatar
7803
58

Na półkach:

Gdyby nie była to kontynuacja "Nędzników" tylko zupełnie inna powieść z takimi wydarzeniami , czytałoby się ją bardzo dobrze. Jednak próba dorównania przez autora Viktorowi Hugo sprawia, że bohaterowie są papierowi, klimat zupełnie nie ten, co w "Nędznikach", i choć czyta się ją z niejakim zainteresowaniem, to w ogóle nie wzbudza emocji.

Gdyby nie była to kontynuacja "Nędzników" tylko zupełnie inna powieść z takimi wydarzeniami , czytałoby się ją bardzo dobrze. Jednak próba dorównania przez autora Viktorowi Hugo sprawia, że bohaterowie są papierowi, klimat zupełnie nie ten, co w "Nędznikach", i choć czyta się ją z niejakim zainteresowaniem, to w ogóle nie wzbudza emocji.

Pokaż mimo to

avatar
1912
198

Na półkach: , ,

Nie czyta się tego źle, ale...
To całkiem nie ten styl, co u mistrza Hugo. Podobny, czasem nieźle podrabiany, ale jednak nie to. Może to wina/zasługa tłumacza. Może autora. Od kontynuacji oczekuje się jednak pewnego podobieństwa.
Czasy te same, epoka, lata, wydarzenia... ale klimat jakiś inny.
Nie porywa, nie zachwyca. A już na pewno nie początek.
Opisane losy Mariusza jako echo losów Valjeana... cóż, mi się wydały jedynie zapychaczem. Ot, autor wykorzystał, co już było i stworzył coś nowego na wzór starego, usilnie się tego starego trzymając.
Za to w ten sposób przedstawienie ciągłości losów Thenandiera/Jondrette'a mi się spodobał - autor pokazał, że ten nikczemnik znowu zmienił nazwisko i zachowywał się, jak dawniej.
Dalsze losy Javerta też nie są złe.
Właściwie książka składa się z wielu ładnie poprowadzonych wątków, nie zawsze kulawych odniesień do oryginału, jednak... czegoś mi w tym brak. Victor Hugo zdecydowanie lepiej ujął w swoich dziełach ducha epoki, choć Ceresa również się starał... to miejscami mnogość nazwisk rewolucjonistów i innych raczej przytłaczała, miast rozjaśniać obraz.

Nie czyta się tego źle, ale...
To całkiem nie ten styl, co u mistrza Hugo. Podobny, czasem nieźle podrabiany, ale jednak nie to. Może to wina/zasługa tłumacza. Może autora. Od kontynuacji oczekuje się jednak pewnego podobieństwa.
Czasy te same, epoka, lata, wydarzenia... ale klimat jakiś inny.
Nie porywa, nie zachwyca. A już na pewno nie początek.
Opisane losy Mariusza...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    21
  • Chcę przeczytać
    18
  • Posiadam
    11
  • 2013
    1
  • 2012
    1
  • Mam w poczekalni
    1
  • SPRZEDAM
    1
  • 2014
    1
  • 52 Book Challenge 2015 PL
    1
  • Moja domowa biblioteczka
    1

Cytaty

Więcej
Francois Ceresa Kozeta. Czas złudzeń Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także