Coś do oclenia
- Kategoria:
- publicystyka literacka, eseje
- Seria:
- Sfery
- Tytuł oryginału:
- Something to declare
- Wydawnictwo:
- Świat Książki
- Data wydania:
- 2014-04-30
- Data 1. wyd. pol.:
- 2014-04-30
- Liczba stron:
- 408
- Czas czytania
- 6 godz. 48 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788379432936
- Tłumacz:
- Jan Kabat
- Tagi:
- Francja
Długi i pełen namiętności związek Juliana Barnesa z Francją zaczął się ponad czterdzieści lat temu. Jeden z największych współczesnych brytyjskich prozaików i eseistów najpierw był sceptycznym obserwatorem podczas rodzinnych wypraw samochodowych do Francji, potem nauczycielem w szkole w Bretanii, a w końcu studentem języków i literatury, który przemierzył wzdłuż i wszerz Francję, doskonale poznając jej kulturę. Zebrane w tomie „Coś do oclenia” eseje, pisane w ciągu ponad dwudziestu lat, świadczą o pełnym przenikliwości uwielbieniu, jakie Barnes żywi wobec „kraju bez brukselki”. Zakres jego obserwacji jest szeroki. Z łatwością przechodzi od krajobrazu do literatury, od kuchni do książek Flauberta, od filmu i piosenki do Tour de France. Humor, wyczucie chwili i inteligencja nigdy go nie zawodzą. „Coś do oclenia” to wspaniała literacka uczta.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Vive la France!
Myślę, że trudno mi będzie napisać cokolwiek odkrywczego zarówno o autorze, jak i o jego książce. „Coś do oclenia” Juliana Barnesa jest bowiem potwierdzeniem jakości i marki, jaką autor wyrobił sobie wśród czytelników. Nie myślcie sobie jednak, że nie znajdziecie w lekturze niczego nowego ani ciekawego, wręcz przeciwnie. Choć kultura frankofońska nie jest mi ani obca ani odległa, niejednokrotnie zakreślałam w książce nowe dla mnie rewelacje. To, co w pisaniu Barnesa się nie zmienia, to poziom, czyli erudycja, inteligencja i język. Rzadko spotyka się autora, który, mając tak ogromną wiedzę, traktuje czytelnika nawet nie jak dobrego inteligentnego słuchacza, ale wręcz jako interlokutora na co najmniej takim samym poziomie. Osobiście ubolewam nad tym, że do poziomu autora mi daleko (ale wszystko przede mną) i podczas czytania zdarzało mi się korzystać z Internetu, żeby doczytać lub odsłuchać to i owo. Muszę jednak przyznać, że rozmowa była niezwykle przyjemna i pouczająca, choć ograniczyłam się jedynie do potakiwania i unoszenia brwi ze zdziwienia.
Zdaję sobie jednak sprawę, że „Coś do oclenia” nie jest lekturą dla wszystkich. Bynajmniej nie dlatego, że nie wszyscy są w stanie nadążyć za autorem, ale głównie z tego powodu, że cała książka traktuje o kulturze francuskiej, a serwowane nam informacje nie należą do kategorii błahych ani rozrywkowych. Kiedy czytamy o piosence francuskiej, nie spodziewajmy się odgrzewanych rewelacji na temat Edith Piaf, Georges'a Brassensa czy Jacques’a Brela, który do tej pory przyprawia mnie o ciarki na plecach. Dostaniemy w zamian coś zupełnie innego; intymnego, aczkolwiek pozbawionego cienia skandalu.
Brel miał romantyczne usposobienie i życie warte uwagi, które zaowocowało w pewnym momencie mnogością albumów płytowych. Brassensowi towarzyszyła reputacja nieokrzesańca, w towarzystwie był małomówny i powściągliwy, a swoje dzieło tworzył powoli, lecz uparcie przez ponad trzydzieści lat, z milczącą wytrwałością typową dla syna i wnuka kamieniarza. Był bardziej od Brela klasyczny pod względem stylu i bardziej literacki (próbował nawet pisać). Wyglądał i mówił jak mędrzec z górskiej wioski, ale w rzeczywistości nigdy nie mieszkał na wsi.
Barnes w swoim zbiorze felietonów nie serwuje nam sztampowej Francji z bagietką i camembertem na stole. Nawet gdy w treść wplata postaci-ikony, o których niemal każdy z nas mógł gdzieś poczytać, to tka zupełnie inny wzór. Odniosłam wrażenie, że oprócz nowych dla mnie odkryć, spojrzałam na znane mi już fakty (głównie dotyczące literatury) zupełnie z innej perspektywy. Zamiast owijania w bawełnę opowieści o sprawach kontrowersyjnych (powszechny doping w kolarstwie),Barnes raczy nas swoim oryginalnym stylem nasączonym sporą dawką inteligentnej ironii.
Skoro mowa o Francji i jej chyba najgorliwszym angielskim wielbicielu, w książce nie mogło zabraknąć wielkich pisarzy i oczywiście Flauberta. Ubolewam, że nie dostrzegam w Gustawie tych wszystkich zalet, które się wychwala zarówno na Sorbonie, jak i na polskich uczelniach. „Panią Bovary” przeczytałam nawet z przyjemnością, choć na kolana mnie nie powaliła. Na zajęciach z literatury, czy to nad Wisłą, czy nad Sekwaną opowiada się studentom o niesamowitym talencie i pracowitości Flauberta, przytaczając cytaty potwierdzające te kwieciste pochwały. Jednak na uczelniach Flaubert nie jest człowiekiem, jest pomnikiem z akapitów, nieco zastygłym, bardzo posągowym, przedstawianym niemal zawsze z tej samej perspektywy. Barnes przyprowadza do nas Flauberta człowieka, z jego dziwactwami, fobiami, tajemnicami. Może nie doznałam „efektu wow”, ale postanowiłam z nowo zdobytą wiedzą raz jeszcze przemierzyć ocean okrągłych zdań francuskiego klasyka.
Osobną, aczkolwiek dla mnie bardzo intrygującą kwestią, jest próba dotarcia do prywatności pisarza. Flaubert spalił większość listów, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że kiedyś ktoś mógłby je przeczytać. Rozumiem ubolewanie i rozpacz znawców literatury nad tym faktem, ale jeszcze bardziej rozumiem Flauberta, który sam chciał zadecydować i wybrać, co po sobie zostawi. Na jego miejscu zrobiłabym to samo, gdybym tylko była tak pracowita i systematyczna jak on.
„Coś do oclenia” to wyjątkowa książka. Jest w niej jeszcze mnóstwo kwestii, o których nawet nie wspomniałam, a które zasługują na uwagę. Zostawię jednak odkrywanie wielbicielom autora. Nie wiem, jak Wy, ale osobiście zawsze lubiłam kumplować się z ludźmi mądrzejszymi ode mnie, bo lubię się uczyć i odkrywać. Barnes pod tym względem to ideał i cieszę się, że dzięki jego książkom nigdy mi go nie zabraknie.
Monika Stocka
Książka na półkach
- 175
- 73
- 36
- 7
- 4
- 4
- 2
- 2
- 2
- 2
OPINIE i DYSKUSJE
Zapowiadało się wyśmienicie. Anglik odkrywający Francję, opisujący ją z dystansem i flegmą, mistrzowsko dotykajacy słowem tematów i zagadnień.
To zawsze jest odkrywcze doświadczenie, gdy poznajesz jakiś kraj z perspektywy cudzoziemca, któremu chłodne i obojętne są wewnętrzne skandale i sukcesy tego kraju. * dlatego tak lubię historię Polski według Normana Davies'a.
Były to jednak dobre złego początki, bo od połowy tego zbioru esejów rzecz już tylko częściowo dotyczyła Francji, a skupiła się na jednym z jej synów Gustawie Flaubercie. Pisarzu od Pani Brovary, powieści znanej, ale starzejacej się mocno i zmierzającej już ku zasłużonej emeryturze.
To skupienie na Flaubercie było tak duże, tak adorujące i fetyszujące, że w pewnym momencie stało się odpychające i denerwujące. Skończyłem z niesmakiem, ale wiedzony jakąś magiczną siłą sięgnąłem po Pani Brovary. No, jeśli taki był zamiar tego pisania to udał się całkowicie.
Zapowiadało się wyśmienicie. Anglik odkrywający Francję, opisujący ją z dystansem i flegmą, mistrzowsko dotykajacy słowem tematów i zagadnień.
więcej Pokaż mimo toTo zawsze jest odkrywcze doświadczenie, gdy poznajesz jakiś kraj z perspektywy cudzoziemca, któremu chłodne i obojętne są wewnętrzne skandale i sukcesy tego kraju. * dlatego tak lubię historię Polski według Normana Davies'a.
Były to...
Dla miłośników Flauberta - znakomita, dla miłośników Francji - pewnie nieco rozczarowująca. Szczerze pisząc, umęczyłam się lekturą, ale z zawziętością filologa postanowiłam przebrnąć. Niewiele zapamiętam, ale podziwiam zapał pisania o pisarzu, kręcenia się wokół jego osoby oraz dywagacji powalających wprawdzie erudycją, ale czy odkrywczych?
Dla miłośników Flauberta - znakomita, dla miłośników Francji - pewnie nieco rozczarowująca. Szczerze pisząc, umęczyłam się lekturą, ale z zawziętością filologa postanowiłam przebrnąć. Niewiele zapamiętam, ale podziwiam zapał pisania o pisarzu, kręcenia się wokół jego osoby oraz dywagacji powalających wprawdzie erudycją, ale czy odkrywczych?
Pokaż mimo toNajsłabsza z dotychczasowych książek Barnesa. Trudno nawet nazywać ją "książką", bo wrażenie jest takie jakby czytać encyklopedię. Dla koneserów.
Najsłabsza z dotychczasowych książek Barnesa. Trudno nawet nazywać ją "książką", bo wrażenie jest takie jakby czytać encyklopedię. Dla koneserów.
Pokaż mimo toJulian Barnes pisze znakomicie. Znałem go do tej pory z wydania wyłącznie powieściowego - doskonałego z resztą. Tutaj napotkałem na barierę erudycji, wywody na temat wielu postaci były na granicy nużących szczegółami czy też odniesieniami, które były mi obce. Dawno żadna książka nie wpędziła mnie w takie czytelnicze kompleksy pod względem literackiej i kulturowej erudycji. Zapewne dlatego, że twórczość wielu przywołanych pisarzy, malarzy czy muzyków jest mi zwyczajnie obca. Niemniej jednak czyta się dość dobrze, zwłaszcza tam, gdzie grunt nieco bardziej znajomy, a to w dużej mierze przypadło na większość książki, którą Barnes poświęcił Flaubertowi. Ze znanym sobie humorem wytyka np. biograficzne brednie, które narosły wokół autora "Pani Bovary". Sporo poświęca też jego przyjaźniom, miłościom czy epistolografii.
Julian Barnes pisze znakomicie. Znałem go do tej pory z wydania wyłącznie powieściowego - doskonałego z resztą. Tutaj napotkałem na barierę erudycji, wywody na temat wielu postaci były na granicy nużących szczegółami czy też odniesieniami, które były mi obce. Dawno żadna książka nie wpędziła mnie w takie czytelnicze kompleksy pod względem literackiej i kulturowej erudycji....
więcej Pokaż mimo to„Coś do oclenia. Anglik we Francji”
Cóż może oznaczać ten tytuł? Anglika, zakupującego we Francji auto i borykającego się z niezbędnymi formalnościami? NIE! A zatem Anglika przemierzającego francuską prowincję, rozkochanego we francuskich miastach, uzależnionego od francuskich win? No, trochę bliżej.
Julian Barnes, autor tej książki jest Brytyjczykiem i jak sam oświadcza, jest zauroczony Francją. I jest to uczucie przewrotne, bo w dzieciństwie indoktrynowany tym krajem przez rodziców, przekornie się od niego odwraca, by z tym większą pasją i zapamiętaniem poddać się mu w przyszłości, z własnej woli, na własny rachunek (czym skorupka…).
Ale myliłby się ten, kto sądziłby że „Coś do oclenia…” jest utworem sławiącym Francję pod względem krajobrazowym, architektonicznym czy kulinarnym. Nic z tego. To książka człowieka zakochanego w jej kulturze, kulturze przez duże „K”. A wiedząc, że Barnes jest pisarzem (wg. mnie bardzo dobrym) nie dziwi fakt, iż pod lupę w głównej mierze bierze kolegów po fachu, najwięcej czasu zaś poświęca Flaubertowi.
Moim zdaniem, jest to bardzo ciekawa książka, której największym walorem jest sam język, styl autora oscylujący gdzieś na granicy współczesności i prozy dziewiętnastowiecznej, trochę archaicznej i bardzo klasycznej.
A zabił blondyn:)
„Coś do oclenia. Anglik we Francji”
więcej Pokaż mimo toCóż może oznaczać ten tytuł? Anglika, zakupującego we Francji auto i borykającego się z niezbędnymi formalnościami? NIE! A zatem Anglika przemierzającego francuską prowincję, rozkochanego we francuskich miastach, uzależnionego od francuskich win? No, trochę bliżej.
Julian Barnes, autor tej książki jest Brytyjczykiem i jak sam oświadcza,...
PODRÓŻ SENTYMENTALNA
Julian Barnes debiutował w 1980 roku, powieścią „Metroland”, następnie publikował zarówno powieści, jak i eseje, wśród których znalazła się ni to książka, ni to esej „Papuga Flauberta”, która była nominowana do Nagrody Bookera. Później było jeszcze kilka nominacji, aż w końcu w 2011 roku zdobył tę najważniejszą brytyjską nagrodę literacką za książkę „Poczucie kresu”. Obecnie natomiast polscy czytelnicy mogą, za sprawą Świata Książki, czytać lub – jeśli są fanami jego pióra bądź po prostu francuskiej kultury – delektować się zbiorem esejów zatytułowanych „Coś do oclenia. Anglik we Francji”.
„Poczucie kresu” było powieścią przejmującą, a największe emocje, jakie wzbudzała w czytelniku brały się przede wszystkim z okrutnej prawdy, że człowiek to istota niedoskonała, skłonna do wybiórczych wspomnień i zacierania przeszłości tak, aby pasowała do naszych wyobrażeń. Wzruszenie brało się z dążenia do prawdy i chęci naprawy tego, co kiedyś mogło zostać przez nas – mówiąc kolokwialnie – po prostu spaprane. Smutek natomiast wypływał (i ciągnął się za nami długo) z przeświadczenia, że czasami nie wszystko da się wyprostować, że czasami nie ma miejsca na szczęśliwe zakończenie.
„Coś do oclenia” to dla mnie zupełnie nowy Barnes, choć dla tych, którzy zetknęli się już wcześniej z jego esejami (również z tej książki; publikowane były osobno od 1982 r. m.in. w „The New Yorker” czy „Times Literary Supplement”) nie będzie on nowym doświadczeniem. Nie da się ukryć, że eseje to zazwyczaj większa czytelnicza próba niż lektura beletrystyki. Tak było również w tym przypadku. Nie zostajemy wciągnięci w jednolitą fabułę, świat przedstawiony nie oscyluje wokół elementów, które przewijałyby się przez całą książkę, a bohaterowie są różni i czasami w ogóle ze sobą niepowiązani. Mimo to, książka – choć na początku może się wydawać inaczej – im bardziej zbliża się do końca, tym bardziej jawi nam się jako spójna całość, a poszczególne jej elementy się dopełniają. Płynność między esejami, której brakowało mi na początku, zostaje wprowadzona poprzez postaci Flauberta, George Sand czy autora „Kwiatów zła”. „Coś do oclenia” to kultura Francji wywodząca się dla Barnes’a przede wszystkim z indywidualności, jakimi byli wyżej wymienieni i wielu innych, o których wspomina.
Szesnaście rozdziałów, które składają się na czterysta stron zbioru to, do pewnego momentu zróżnicowane, a później będące konsekwencją swoich poprzedników, opowieści o Francji jaką podziwia i w jaką wsiąkł pisarz. Dla młodego Juliana Barnes’a wszystko wydawało się być w tym kraju „bardziej” – romantycy byli bardziej romantyczni, dekadenci bardziej dekadenccy, moderniści – analogicznie – bardziej modernistyczni. W pracy eseisty znajdziemy zróżnicowane elementy tej kultury i tego każdorazowego „bardziej” – przedstawiony zostanie nam Ostatni Wieśniak, poznamy piosenkarzy zajmujących wyjątkowe miejsce w muzycznym sercu autora „Cytrynowego stolika” i ich – czasami zaskakujące i zabawne – historie i, co najlepsze, zacytowane zostaną nam ich cięte riposty; poznamy Truffaut i jego filmy, a w eseju zatytułowanym „Kraina bez brukselek” będziemy śmiać się do rozpuku czytając, jak autor przed ponad dwie strony próbował swych sił w zrealizowaniu – składającego się dosłownie z kilku zdań – przepisu słynnej Elizabeth David na prostą zupę pomidorową. Również miłośnicy sportu znajdą tu coś dla siebie – w „Tour de France 1907” i „Tour de France 200”, z których dowiemy się m.in. który kolarz w przypływie masochistycznej frustracji walił się podczas jazdy pompką po głowie. Z kolei rozdział „Seksualny drapieżnik” to krótka opowieść przedstawiająca miłośnika kobiet (w szczególności zaś pochylonych, stojących do niego tyłem pokojówek),jakim był Georges Simenon.
Od rozdziału „Francuskie listy” Barnes zabiera nas w podróż, która niemal w całości kręci się wokół kontrowersyjnego Gustava Flauberta. Eseista nie ukrywa swojej fascynacji autorem „Pani Bovary” – analizuje nie tylko jego życie, ale także powstałe biografie (których sam Francuz stanowczo za życia zakazywał),interpretuje utwory i dopatruje się związków z realnymi osobami z ówczesnego kulturalnego życia XIX-wiecznej Francji. Przytaczane są listy pisarza do znajomych, wśród których znajdowały się takie osobistości, jak: Baudelaire, Turgieniew czy poetka Louise Colet. Kulturalna śmietanka – w równym stopniu znakomita, co ekstrawagancka i wzbudzająca kontrowersje – zostaje zawsze wprowadzona przez literackie lub towarzyskie powinowactwo z autorem „Salammbô”(między innymi dowiemy się tutaj, cóż takiego francuski poeta Mallarmé miał do polskich robotników). Na zakończenie czytelnicy zostają nagrodzeni zespoleniem dawnej, kulturalnej Francji ze współczesnością za sprawą omówienia wszelkich adaptacji „Pani Bovary”. Mamy więc poniekąd ramę delimitacyjną, która „Coś do oclenia” nie zamyka jedynie na przełomie XVIII i XIX wieku, ale pozwala także wtłoczyć się zbiorowi do współczesności, wyznacza jej granicę, którą jest ruchome „teraz” – ukazując opisywaną kulturę i sztukę jako wciąż żywą i nadal pożądaną – czy to przez czytelnika, czy to przez widza.
Julian Barnes w „Coś do oclenia” tworzy swoją własną wersję „Podróży sentymentalnej przez Francję i Włochy” ograniczając ją jedynie do Francji. Opisuje wydarzenia zarówno wielkie i ważne jak i te błahe, sprawiając tym radość czytelnikom, którzy to co oczywiste w kulturze francuskiej już kiedyś poznali. Styl, jakim się posługuje godny jest pozazdroszczenia – erudycja i mądrość w połączeniu z dystansem do świata i siebie samego, a także z dawką humoru i brakiem wzbraniania się przed kolokwializmami czy nawet – sporadycznie – drobnymi wulgaryzmami sprawiają, że czytelnik zostaje obdarowany mieszanką nie tyle wybuchową, co skrzącą się milionem odcieni nie tylko języka, ale także bogatego umysłu. Autor „Poczucia kresu” ma wiedzę i dodatkowo – na szczęście swoje i czytelników – posiada również talent, który pozwala mu przenieść ją na papier w formie wyjątkowej i niepowtarzalnej – przypisanej tylko jemu, a więc będącej nie do podrobienia.
Dla miłośników Francji i jej kultury „Coś do oclenia” będzie na pewno lekturą niezwykle przyjemną i pobudzającą wyobraźnię. Ale zapewniam, że również ktoś mający obojętny stosunek do tego kraju znajdzie tu coś dla siebie. Dodatkowym plusem jest to, że nie jest to jednolita powieść, a zbiór esejów co sprawia, że można je sobie dawkować powoli, przerywając inną lekturę, dzięki czemu będzie można ustrzec się przed ewentualnym znużeniem. Gorąco zachęcam więc do zapoznania się zarówno z prozą Barnes’a, jak i z twórczością, życiem i – przede wszystkim – specyficzną retoryką Flauberta, choć on co prawda, nie miał zbyt wiele miejsca w sercu dla ludzi innej narodowości:
"No i są inni ludzie, okropni Niemcy i okropni Anglicy; sprawiają, że pragnie [Flaubert] objąć krowę w poszukiwaniu ludzkiego kontaktu." *
*J. Barnes: „Obdzieranie ogona”, W: Tegoż: „Coś do oclenia”, Warszawa, 2014.
PODRÓŻ SENTYMENTALNA
więcej Pokaż mimo toJulian Barnes debiutował w 1980 roku, powieścią „Metroland”, następnie publikował zarówno powieści, jak i eseje, wśród których znalazła się ni to książka, ni to esej „Papuga Flauberta”, która była nominowana do Nagrody Bookera. Później było jeszcze kilka nominacji, aż w końcu w 2011 roku zdobył tę najważniejszą brytyjską nagrodę literacką za książkę...
24.03.2015r.
24.03.2015r.
Pokaż mimo toKiedy autor wychodzi z założenia: moje gusta są lepsze niż gusta innych, to ja takiemu autorowi dziękuję. A poza tym koszmarna redakcja i korekta. Szkoda moich nerwów.
Kiedy autor wychodzi z założenia: moje gusta są lepsze niż gusta innych, to ja takiemu autorowi dziękuję. A poza tym koszmarna redakcja i korekta. Szkoda moich nerwów.
Pokaż mimo to