Zakaz zwałki

Okładka książki Zakaz zwałki Marian Pilot
Okładka książki Zakaz zwałki
Marian Pilot Wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza literatura piękna
209 str. 3 godz. 29 min.
Kategoria:
literatura piękna
Wydawnictwo:
Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
Data wydania:
1974-01-01
Data 1. wyd. pol.:
1974-01-01
Liczba stron:
209
Czas czytania
3 godz. 29 min.
Język:
polski
Tagi:
Pilot Zakaz zwałki strumień świadomości proza eksperymentalna
Średnia ocen

6,6 6,6 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,6 / 10
8 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
255
255

Na półkach:

Powieść eksperyment: język, temat, kompozycja, strumień świadomości nasycony gwarowym słownictwem, niemalże pozbawiony dialogów; strzępy obrazów, wątków, nieuporządkowane, chaotyczne, pozbawione związku ze sobą, a jednak w tej nieoczywistości jest jakiś zamysł, ład, spójność.
”Miałkie chichotki niewykrztuśne od podbrzusza ku gardłu. Znienacka jakby przez drzwi ściśnięty; przechylający się przez balkonową poręcz, smokczę powietrze szeroko rozwartą gębą,”

Warto spróbować przeczytać, choćby ze względu na język, to jak bardzo można go modulować, przetwarzać, formować, plątać style, zapożyczać. Fabuła nie jest tu tak istotna i tak bardzo obecna, dominują opisy i monologi. Chronologicznie coś między Joycem, książka z 1975 roku, więc wcale nie taka nowość, a zachwytami awangardowością, modernizmem Czuba czy Górniaka. Tutaj ten modernizm w mieszance z ludowością, co również jest warte uwagi, w kontekście prób stawiania znaku równości między skansenem a ludowością.

Powieść eksperyment: język, temat, kompozycja, strumień świadomości nasycony gwarowym słownictwem, niemalże pozbawiony dialogów; strzępy obrazów, wątków, nieuporządkowane, chaotyczne, pozbawione związku ze sobą, a jednak w tej nieoczywistości jest jakiś zamysł, ład, spójność.
”Miałkie chichotki niewykrztuśne od podbrzusza ku gardłu. Znienacka jakby przez drzwi ściśnięty;...

więcej Pokaż mimo to

avatar
365
99

Na półkach:

L. Buczkowski na kwasie!
Tak to wygląda. Na wesołym-dynamicznym, nie żadnym badtripie. Dużo popisów językowych. Fabularnie średnio wiadomo o co chodzi, ale też narrator takie daje wskazówki (cytuję pod opinią),że nie jest ona najważniejsza. Gwara? Nie tak dużo, z 95% tekstu jest zrozumiałe. Skojarzenia z Buczkowskim nasuwają się łatwo. Co prawda nie ma tu anarracji czy antynarracji w jego niby-niepowieściach-powieściach, ale sposób pisania podobny. Czy sam monolog? Nie do końca, strumień świadomości też nie. Bo są i opisy wydarzeń i otoczenia, myśli, narracja ciężka do zaklasyfikowania; wszystko, ale ciągiem, stąd jest wrażenie monologu. Ogólnie warto, dla samego dynamicznego i intensywnego języka - o ile czytelnik nie ma skrzywienia, że obraża się, gdy nie widzi łatwej do skonkretyzowania fabuły i boi się formy poszukującej, czy formotreści. Eksperymentów nie ma tu aż tak dużo z językiem, bardziej z jego poetyką, gęstością opisów, brzmieniem, mniej słowotwórstwa. W każdym razie bez obawy; nie wpada w niezrozumiałość/bełkot ostatniego Joyce'a.
Ogólnie warto; 8/10.

"Bo samogonna rzeczywistość, wierz mi, sama z siebie jest nad wszystkie fabuły..."

L. Buczkowski na kwasie!
Tak to wygląda. Na wesołym-dynamicznym, nie żadnym badtripie. Dużo popisów językowych. Fabularnie średnio wiadomo o co chodzi, ale też narrator takie daje wskazówki (cytuję pod opinią),że nie jest ona najważniejsza. Gwara? Nie tak dużo, z 95% tekstu jest zrozumiałe. Skojarzenia z Buczkowskim nasuwają się łatwo. Co prawda nie ma tu anarracji czy...

więcej Pokaż mimo to

avatar
502
502

Na półkach:

Otwieram powieść Mariana Pilota „Zakaz zwałki” i… zaraz, jaki zakaz? Przecież to jedna wielka zwałka jest właśnie! Zwałka zaskoczenia, zwałka słów, zdań, zwrotów, których próżno szukać w słowniku, no, może tylko w tym siedlikowym byśmy coś zoczyli. O, przepraszam, i mnie się udziela ta eksperymentująca słowem gonitwa, gdy jedno wyrażenie nadeptuje w pośpiechu na poprzednie, popycha je, próbuje wyminąć… Gdyby chcieć głośno przeczytać choćby jeden akapit i uczynić to w zgodzie z intencją autora, to trzeba by przez ten czas ani razu nie złapać oddechu. Tak więc jest to próba z góry skazana na porażkę.

Do czego potrzebny ten pośpiech, przecież nie do opisania świata. Okazuje się, co wiemy z wywiadów, że ten strumień świadomości uruchamia się samoistnie i po małej chwili jest już nie do zatrzymania. Mamy więc krótkie równoważniki zdań, bo przecież myśl wybiega już do przodu, nie ma kiedy cyzelować zdań. Niekiedy z kolei są to poszczególne wyrazy wzięte z migających szybko i jaskrawie neonów, które nie są w stanie już się rozdzielić, tworząc jedną, długaśną i nieczytelną zbitkę słów, jaką neonowy blask pozostawił pod powiekami: „Kuptwączeka cocalos daremdziś (…) Ktoślostwącolakupsamdaremczekakrew”. Żeby to odcyfrować trzeba by się na chwilę zatrzymać, a tu nie ma jak, ciągle coś gna, coś nowego, kolejne otwarcie, przecięcie wstęgi, trzeba się spieszyć… Łapiemy się na tym, że autor tak znakomicie oddał codzienną zadyszkę, że czytając, przecież w myślach, my też tracimy oddech. Słowa oznaczające ruch, hałas, blask, symulują chaos i rozgardiasz: „Blacha drze bruk, brzęczą, terkoczą, tłuką puste butelki.(…) Na wielkim jak kolejowy peron tarczowisku u szczytu wieżowca metrowe neony wybijają czerwone, zielone, fioletowe, pomarańczowe hasła; sine, mydlane fale jarzeniowego światła chlaszczą o szkło.”

Przy tym chcielibyśmy jednak móc zwolnić, by tekst smakować, podziwiać słowotwórczy talent Mariana Pilota, zabawić się w odgadywanie znaczenia określeń wziętych zapewne częściowo z siedlikowej gwary, którą tak pięknie posługiwała się jego babka, częściowo zaś z twórczej wyobraźni, literackich paraleli albo zabawy w cięcie i składanie. A tuż obok zaskakuje poetycka fraza, pełna kolorów, soków, zapachów i dźwięków, uruchamiająca wyobraźnię, multisensoryczna: „(…) błogim okiem patrzę na kartoflane kwiatuszki, drobniutkie, nikłe jak żabi skrzek te kwiatuszki, spopielałe południowe światło mieni się z fiołkowym cieniem w czubie wiśniowego drzewa, na gałąź spada ptak, roztrząsa ustałe desenie, w migotach ustanawia się ten sam światłocienisty wzór, od malin wionie zwarzonym sokiem i tężejącym miodem, ociężałe pszczoły padają na głowę jak krople ciepłej wody, buczą we włosach, woń zioła i ziela, rozgrzana ziemia uległa jest ciału (…)” Nie, już koniec, przerywam cytowanie, choć można by tak bez końca, bo to orgia metafor, porównań, rozszalały taniec światła, miodno-zielnej woni i usypiającego brzęczenia, kołysania. Można się w nim zatracić, zapomnieć o świecie poza tą łąką. Tymczasem Marian Pilot potrafi tak wydobywać z siebie obrazy, całkiem bez wysiłku, wyskakują mu z głowy i wtapiają się w biały arkusz papieru, jakby to było takie proste, jakby się tam lęgły z niczego.

Patrzenie na świat „po pilotowemu” bardzo wzbogaca i staje się przygodą. Kąt widzenia stale zmienny, podejście także, od liryczno poważnego po wyraźną kpinę, uwaga skupiona na detalu, po drodze niejedna przerwa na rozwiązanie łamigłówki, cóż znaczy jakieś wymyślne określenie, już pędzimy dalej, w zadyszce i zachwyceniu po więcej… Autor bowiem nie tylko opisuje rzeczywistość, on ją po trosze również stwarza. Zupełnie inna jest ona, gdy opisana: „kłębiące się fale tworzą wysoką pianę”, a magiczna się staje wtedy, gdy: Ogromne pierzchowisko morza. Bełtająca o chrępaty brzeg woda ścina się w sine jak lodowa krupa, gruboziarniste kłęby piany. Cieniutkie ostrza coraz szybciej następujących po sobie fal rozżarzają się do białości, siekąc ów samotny głaz.” Magia języka kreuje obraz. Może być on nijaki, może też stać się dziełem sztuki. Autor bawi się tym „stwarzaniem” bez wysiłku, równie dobrze daje sobie radę z rozbrzyczaną w letnim słońcu łąką, co z napierającym ściskiem w tramwaju czy w agresywnych kolejkowych przepychankach, albo z kryjącą groźne niespodzianki szemraną uliczką. Za każdym razem mamy obraz niczym w kinie z dźwiękiem Dolby Surround, z którego to wrażenia trudno się otrząsnąć.

Małe miasteczko, to po nim snuje się narrator, dając nura z głównej ulicy w najbardziej zapuszczone zaułki, napotykając różnych ludzi, przypatruje się im bacznie, słucha, niekiedy wdaje się w rozmowę. Każdy jest dla niego ważny, każdy ma coś do opowiedzenia, jak choćby jasnowidz-chiromanta, były więzień Auschwitz, który utracił tam swój dar przewidywania przyszłości i chętnie oddałby obóz Niemcom, by po wojnie mogli zmierzyć się ze swoją historią.

Ani trochę nie da się odczuć, że książka będzie niedługo obchodziła swoje 50-te urodziny. Jej eksperymentalna szata zapewnia długowieczność, nie starzeje się wszak to, co namaszczone ponadczasowością. Zawsze będą jakieś miasteczka, jacyś ludzie w nich, najrozmaitsi, ze swoimi opowieściami i biografiami, a jeśli na ich drodze stanie obserwator-artysta, wszystkiego ciekawy i potrafiący ubrać to w uniwersalną, ponadlokalną narrację, to owa społeczność w bliżej nieokreślonym siedlisku zyska nieśmiertelność i status prawzoru, exemplum, do którego będziemy chcieli powracać.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/

Otwieram powieść Mariana Pilota „Zakaz zwałki” i… zaraz, jaki zakaz? Przecież to jedna wielka zwałka jest właśnie! Zwałka zaskoczenia, zwałka słów, zdań, zwrotów, których próżno szukać w słowniku, no, może tylko w tym siedlikowym byśmy coś zoczyli. O, przepraszam, i mnie się udziela ta eksperymentująca słowem gonitwa, gdy jedno wyrażenie nadeptuje w pośpiechu na poprzednie,...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1730
360

Na półkach:

Niby to stare, z lat 70., a jakie świeże, jakie uniwersalne. Głowa narratora wypełniona przerażeniem, głowa świadomości między życiem a śmiercią. Zawieszam się na tych książkach i męczę je i międlę. Odkrywam rwane fragmenty myśli i obrazów. Poetyckość istnienia w prozie. Ile bym nie czytał, nigdy nie splotę tych pourywanych strzępów, zerwanych wątków. Ale to jest ta nieoczywista spójność, paradoksalna spójność przypadkowej, wyrwanej z kontekstu, przypartej do muru świadomości.

Niby to stare, z lat 70., a jakie świeże, jakie uniwersalne. Głowa narratora wypełniona przerażeniem, głowa świadomości między życiem a śmiercią. Zawieszam się na tych książkach i męczę je i międlę. Odkrywam rwane fragmenty myśli i obrazów. Poetyckość istnienia w prozie. Ile bym nie czytał, nigdy nie splotę tych pourywanych strzępów, zerwanych wątków. Ale to jest ta...

więcej Pokaż mimo to

avatar
122
81

Na półkach:

Oj, bardzo ciężko się to czyta. Jeden wielki eksperyment. Strumień świadomości trwający non stop przez ponad dwieście stron - właściwie nie ma tu dialogów, a na dobitkę "siedlikowska" gwara wiejska i ciężki temat, którego punktem wyjścia jest sprawa pozbycia się niezidentyfikowanych zwłok...

Oj, bardzo ciężko się to czyta. Jeden wielki eksperyment. Strumień świadomości trwający non stop przez ponad dwieście stron - właściwie nie ma tu dialogów, a na dobitkę "siedlikowska" gwara wiejska i ciężki temat, którego punktem wyjścia jest sprawa pozbycia się niezidentyfikowanych zwłok...

Pokaż mimo to

avatar
1260
80

Na półkach: ,

,,Przenikliwy dźwięk. Drugi jeszcze. Trzeci jeszcze. Wybuchają krzyki, ale ten dźwięk tylko słychać. Wielkie, ostateczne wycie. Jakby dzwony. Okoliczne wszystkie sygnaturki, dzwony. W niebo biją śmiertelnie psie głosy. Kołysze się żałobne wycie. Siedzę nieruchomy, kolczasta gałązka drży na mojej ręce. Tranzystor odzywa się trwożnie. Wielkie bicie psich głosów. One też ucichną. Martwa brzozowa biel.''

,,Przenikliwy dźwięk. Drugi jeszcze. Trzeci jeszcze. Wybuchają krzyki, ale ten dźwięk tylko słychać. Wielkie, ostateczne wycie. Jakby dzwony. Okoliczne wszystkie sygnaturki, dzwony. W niebo biją śmiertelnie psie głosy. Kołysze się żałobne wycie. Siedzę nieruchomy, kolczasta gałązka drży na mojej ręce. Tranzystor odzywa się trwożnie. Wielkie bicie psich głosów. One też...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    10
  • Przeczytane
    9
  • Posiadam
    1
  • Do kupienia
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Zakaz zwałki


Podobne książki

Przeczytaj także