rozwińzwiń

Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące

Okładka książki Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące Beata Szynkowska
Okładka książki Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące
Beata Szynkowska Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza reportaż
74 str. 1 godz. 14 min.
Kategoria:
reportaż
Wydawnictwo:
Warszawska Firma Wydawnicza
Data wydania:
2013-01-01
Data 1. wyd. pol.:
2013-01-01
Liczba stron:
74
Czas czytania
1 godz. 14 min.
Język:
polski
ISBN:
9788378059042
Tagi:
Beata Szynkowska adopcja dziecko rodzina
Średnia ocen

5,8 5,8 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
5,8 / 10
6 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
317
313

Na półkach: ,

EMERYTURA. Czy przesadą jest myślenie o tym jakże obco brzmiącym, dotyczącym odległej przyszłości słowie w wieku niespełna trzydziestu lat? Perspektywa niekończących się dancingów, szalonych turnusów w polskich sanatoriach oraz bezkarnym wylegiwaniu się w łóżku do południa, sprawia, że starość przestaje kojarzyć się z siwymi włosami i dokuczającym bólem stawów.

Może ominą mnie wstydliwe sytuacje w aptece, kiedy prawdziwym dylematem okaże się wybór między realizacją wypisanej przez lekarza recepty, a zakupem węgla na zimę. Całe szczęście, że będę mogła polegać na własnej córce, która z radością przyjmie na swoje barki odpowiedzialność i opiekę nad matką. No właśnie, dziecko to najlepsza inwestycja, na którą kiedykolwiek się zdecydowałam, to mój świetnie ulokowany kapitał…



W gronie znajomych (zarówno rodziców, jak i tych niedzieciatych) czasami pozwalamy sobie na drobne uszczypliwości względem prorodzinnej polityki oraz miłościwie panującego nam systemu. Mówiąc o jesieni marnej egzystencji, zalecamy beztroskim singlom bezzwłoczne sprowadzenie na świat potomka, który zadba o ich przyszłość. Wszakże tych kilka groszy, na które będziemy mogli liczyć u progu siedemdziesiątego roku życia, może nie wystarczyć na zagraniczne wczasy i razowe pieczywo z prawdziwą szynką.

Tak, tak, dorosły człowiek musi posiadać godną pozazdroszczenia biografię, zarabiać tyle, by szerokim łukiem omijać dyskonty spożywcze, samochody zmieniać tak często, jak zimowe obuwie, godzić życie zawodowe z rodzinnym i wreszcie płodzić małych geniuszy i dorobkiewiczów. Jeśli nie masz dzieci, coś musi być z Tobą nie w porządku. Mimo całego egocentryzmu i nastawienia na branie, bycie rodzicem świadczy o naszej wartości. Tych, którzy zbyt długo zwlekają z podjęciem decyzji o powiększeniu rodziny, albo świadomie rezygnujących z życia w ,,małym stadzie” należy piętnować, wytykać palcami, albo zalewać lawiną pytań, tym samym wpędzając ich w poczucie winy…

Zdarzyło Wam się kiedykolwiek zasugerować młodej mężatce, niedoświadczonemu, zaobrączkowanemu mężczyźnie albo długoletnim narzeczonym, iż oto nadszedł czas, aby zaczęli się rozmnażać? Czy składając solenizantowi życzenia, szeptaliście mu do ucha, aby wreszcie w jego domu tudzież mieszkaniu, słychać było tupot małych stópek? Zrobiliście to świadomie, mając dobre intencje, czy wręcz przeciwnie, zabawiliście się czyimś kosztem, lecząc własne kompleksy?



Nie muszę wyobrażać sobie sytuacji osób, które latami starają się o dziecko. Doskonale pamiętam uszczypliwe uwagi, insynuacje ze strony bliskich osób, jak i znajomych, z którymi nie utrzymuję praktycznie żadnych relacji. Podważanie kobiecości traktowałam jako afront, słowa osób ,,starszej daty” niczym zły omen, zaś wymijające odpowiedzi lekarzy oraz ich bezradne rozkładanie rąk, jako wypowiedzi niekompetentnych konowałów. O Młodą staraliśmy się 5 lat i nie był to czas, który mogłabym zaliczyć do okresu, w trakcie którego nie doszło do wzajemnych oskarżeń oraz poczucia bezgranicznej bezradności. Dlatego też historię Beaty Szynkowskiej, która postanowiła podzielić się z czytelnikami swoją walką o dziecko, musiałam skonfrontować z własnym doświadczeniem.


Już sam tytuł spowodował, iż nie mogłam przejść obojętnie obok tej niezbyt obszernej publikacji. Znając kilka faktów z życia autorki, sądziłam, że odnosi się on do dwójki jej pociech. Tymczasem właściwa interpretacja wymagała nie tyle uważnej lektury, co po prostu uruchomienia empatii. Beacie Szynkowskiej, kobiecie sukcesu, szczęśliwej żonie, ambitnej pracownicy i towarzyskiej duszy, spełnienie kojarzyło się z ciepłem domowego ogniska oraz rodziną, w skład której wchodzili nie tylko małżonkowie. Lata starań, pielgrzymki do gabinetów specjalistów nie przyniosły wyczekiwanych efektów. Mimo wszelkich trudności związek tych ludzi trwał nieprzerwanie, niczym solidnie zbudowany okręt, opierał się sztormom i przeciwnościom losu. Aż w końcu para otrzymała zielone światło, ostatnia z opcji, jaką oferuje im współczesny świat, stała się możliwa do zrealizowania. Magiczne słowo ADOPCJA zagościło na ustach Wojtka i Beaty i dzięki odpowiednim ludziom, opuściło ramy abstrakcji.

Każde z małżonków wiązało inne nadzieje z perspektywą powiększenia rodziny, jaką umożliwiała adopcja. Dla autorki książki płeć dziecka nie miała znaczenia, jej partner zaś nastawiony był na córkę. Zderzenie wyobrażeń wspomnianej pary z rzeczywistością, pozwoliło przewartościować ich poglądy. Dzięki temu, iż mającego pojawić się w ich domu młodego człowieka nie traktowali jako biednej sierotki, dla której muszą poświęcić swój czas, pieniądze i karierę, tylko jako dopełnienie miłości, jako kogoś, kto nada ich rodzinie głębszego sensu, udało im się spełnić największe marzenie.

W obliczu możliwości, jakie daje adopcja, kwestie związane z wiekiem, płcią czy stanem zdrowia lub z pochodzeniem dziecka, odchodzą na dalszy plan, stają się mniej ważne, oczywiście pod warunkiem, że ludzie, którzy pragną wychowywać kogoś, kto nie odziedziczył ich genów, jak bliską osobę. Historia Beaty i Wojtka ukazuje trudną drogę do tego, by stać się rodzicem, odpowiadać za nowe życie, nowego członka rodziny, udowadniając sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Nie myślcie jednak, iż ukoronowanie długoletniej walki o potomka przyćmiło wydarzenia z przeszłości autorki książki. Kobieta nie wymazała z pamięci zachowania byłej pracodawczyni, dla której młoda matka mimo sporej wiedzy, doświadczenia, chęci i dyspozycyjności była pracownikiem gorszej kategorii, kozłem ofiarnym, najmniej znaczącym pionkiem, zasługującym na bezlitosną eliminację. Cóż, żyjemy takich czasach, gdy ciężarne machają pracodawcy przed nosem lekarskim zwolnieniem już na samym początku błogosławionego stanu, mimo iż bez problemu mogłyby jeszcze przez jakiś czas wywiązywać się ze swoich obowiązków. Temat ten wymaga jednak oddzielnego wpisu i oczywiście należy go rozpatrywać indywidualnie w zależności od przypadku. Mimo wszystko wspomnienia Beaty napawają optymizmem, jej pamiętnik pełen jest zarówno szczęśliwych zwrotów akcji, jak i pełnych cierpienia momentów.

Skłamałabym pisząc, iż opowieść o rodzicach adopcyjnych, którzy swego syna traktują jako cud, pośrednio odpowiedzialny za narodziny ich biologicznego potomka, jest literackim majstersztykiem. To tekst o przeciętnych walorach estetycznych, trącący banalnymi zwrotami i infantylnym nazewnictwem, jednakże nie umniejszając jego autorce, może być światełkiem w tunelu, iskierką nadziei dla tych, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, co Beata. Jedno jest pewne Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące to szczere wyznanie, udana próba przelania na papier emocji, które poruszą wrażliwego czytelnika. Zalecam ją nie tylko partnerom starającym się o powiększenie rodziny, szczęśliwym rodzicom, ale również katoholikom o zaściankowych poglądach, dla których takie słowo jak IN VITRO wiąże się z niewybaczalnym grzechem.

Beata przekonała się, że praca w korporacji, choć była ambitnym wyzwaniem i dawała złudne poczucie spełnienia oraz finansową stabilizację, okazała się zamachem na jej szczęście, na rodzinę i przyszłość. Największy wpływ na nasza przyszłość mamy my sami. ,,Posiadanie dzieci" nie zagwarantuje nam ani godziwej starości, ani pomocy w sytuacji, gdy marna emerytura nie pozwoli przetrwać do końca miesiąca. To, w jaki sposób traktujemy bliskie osoby może się na nas zemścić i na starość zostaniemy sami, jak przysłowiowy palec. Kto wówczas poda nam szklankę wody? Pani z ZUSu? A może listonosz z ,,kieszonkowym”?

Link do recenzji na moim blogu: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/dla-dziecka/byc-rodzicem-za-wszelka-cene/

EMERYTURA. Czy przesadą jest myślenie o tym jakże obco brzmiącym, dotyczącym odległej przyszłości słowie w wieku niespełna trzydziestu lat? Perspektywa niekończących się dancingów, szalonych turnusów w polskich sanatoriach oraz bezkarnym wylegiwaniu się w łóżku do południa, sprawia, że starość przestaje kojarzyć się z siwymi włosami i dokuczającym bólem stawów.

Może ominą...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1095
591

Na półkach: , ,

Zagadnienie niepłodności i bezpłodności od kilku lat poruszane jest coraz częściej. Coraz więcej młodych małżeństw boryka się z tym problemem. Robią wszystko, co tylko możliwe, aby w końcu doczekać się upragnionego potomka. Przechodzą wiele badań, kobiety poddają się inseminacji, gdy ta zawodzi jedyną jeszcze szansą pozostaje In vitro. Jednak wiele osób, które nie spotkały się w swoim otoczeniu z tym problemem myli te zagadnienia. Niepłodność dotyczy 10-15% par i problem może leżeć zarówno po stronie mężczyzny jak i kobiety jednak nie jest to trwałe i dzięki odpowiedniemu leczeniu może doprowadzić do ciąży. Natomiast bezpłodność to trwała niemożność posiadania potomstwa.
Beata to młoda kobieta, która zmierza po szczeblach kariery ku górze, spełnia się w zawodzie. W krótkim czasie awansuje w korporacji. Praca zapełnia jej dni maksymalnie. Jednak istnieje problem innej miary. Mianowicie nie może zajść w ciążę. Jest to niepłodność idiopatyczna. Gdyby Beata i jej mąż mieli innych partnerów, pewnie nie byłoby problemu z zajściem w ciążę. Przeszli wiele, była i inseminacja, było również In vitro. Niestety w żadnym wypadku test ciążowy nie wskazywał potomstwa. W biegiem lat dojrzeli do decyzji o adopcji.
Beata Szynkowska zdecydowała się opisać swoją historię od 2005 roku, kiedy to przy wizycie u ginekologa dowiedziała się, że ma niedrożny jajnik. Nietrafne wizyty u lekarzy specjalistów, którzy traktowali ich powierzchownie. Kilka minut rozmowy, a koszty wizyt coraz bardziej uszczuplały ich portfele. Beata w tym czasie przeszła mnóstwo: monitoring owulacji, badanie drożności jajowodów, hormony, które mocno wpływały na jej organizm. Zabieg laparoskopii stwierdził niedrożność. Gdy inseminacja, która daje tylko 20% skuteczności nie doprowadziła do ciąży, Beata trochę wbrew religii katolickiej i zadeklarowanej wierze zdecydowała się z mężem na zabieg In vitro. W tym wypadku niestety również się nie udało. Beata często rozmawiała z Bogiem, często zadawała mu pytanie:, Dlaczego? Jednak nigdy go nie obwiniała, zawsze tłumaczyła, że Bóg ma wobec nas swoje plany i to On kieruje naszym życiem. My musimy nieść swój krzyż. Decyzja Beaty i Wojtka – jej męża, o adopcji nie była decyzją podjętą bez przemyślenia. Pragnienie posiadania dziecka, obdarzenia go miłością, której nie otrzymał od własnych rodziców było większe. Dość szybko udało się zebrać wszystkie potrzebne dokumenty, a kilka dni później zadzwonił telefon.
Osoby, które nie mogą nie z własnej winy posiadać potomstwa robią wszystko, aby tej sytuacji zaradzić. Poddają się mnóstwu badań, nie rzadko zapożyczają się, aby poddać się kosztownym zabiegom. Jednak nie każdy decyduje się na adopcję, bojąc się tego, że dziecko może ich nie zaakceptować, lub nie spełnić ich wymagań. Ciągłe pytania rodziny czy znajomych: a kiedy wy będziecie mieli dziecko? Czy życzenia urodzinowe, noworoczne: niech się Wam rodzina w końcu powiększy; bolą. Te słowa ranią. Często to kobieta czuje się winna temu, że nie może zajść w ciążę.
O tym właśnie pisze Beata Szynkowska w swojej historii „Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące”. To bardzo ciekawa i budująca historia. Autorka uzewnętrznia się, próbuje tchnąć nadzieję innym, których dotknął ten problem. Wspomina również o społecznym odbiorze nie posiadania dzieci. Póki ich nie mamy, jesteśmy świetnymi pracownikami. Gdy okazuje się, że kobieta jest w ciąży i idzie na urlop, wtedy też jest wszystko w porządku. Jednak czy wróci do pracy po porodzie na to samo stanowisko? Czy jest wtedy potrzebna? Niestety rzeczywistość okazuje się całkiem przyziemna.

Zagadnienie niepłodności i bezpłodności od kilku lat poruszane jest coraz częściej. Coraz więcej młodych małżeństw boryka się z tym problemem. Robią wszystko, co tylko możliwe, aby w końcu doczekać się upragnionego potomka. Przechodzą wiele badań, kobiety poddają się inseminacji, gdy ta zawodzi jedyną jeszcze szansą pozostaje In vitro. Jednak wiele osób, które nie spotkały...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    8
  • Przeczytane
    7
  • 2020
    1
  • Literatura faktu
    1
  • Poszukuję
    1
  • Prywatna biblioteczka
    1
  • Recenzyjne
    1
  • Posiadam
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące


Podobne książki

Przeczytaj także