Międzyrzecz

Okładka książki Międzyrzecz Piotr Ibrahim Kalwas
Okładka książki Międzyrzecz
Piotr Ibrahim Kalwas Wydawnictwo: JanKa literatura piękna
225 str. 3 godz. 45 min.
Kategoria:
literatura piękna
Wydawnictwo:
JanKa
Data wydania:
2013-05-10
Data 1. wyd. pol.:
2013-05-10
Liczba stron:
225
Czas czytania
3 godz. 45 min.
Język:
polski
ISBN:
9788362247240
Tagi:
Kalwas Międzyrzecz religia symbol
Średnia ocen

6,5 6,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,5 / 10
10 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
186
168

Na półkach:

Niektórzy może zauważą, że rok 2021 zaczęłam sentymentalnie, bo najpierw sięgnęłam po książkę historyczną, a teraz po „Międzyrzecz” Piotra Ibrahima Kalwasa – rzecz starą jak świat, bo (sic!) aż z 2013 r. Leciwa (jak na rynek wydawniczo-czytelniczy, bo obchodząca już ósme, cukrowe, urodziny) lektura okazała się wystarczająco słodka, by spędzić w jej towarzystwie zimowe wieczory.
Kalwas krążył wokół mnie od dawna. Albo może to ja krążyłam wokół niego? Jednak nasze ścieżki nie miały okazji się przeciąć, mijaliśmy się, wyczuwali z oddali, wciąż w zasięgu, lecz nigdy na tyle blisko, by wzajemnie sobie powiedzieć, że nadszedł czas. Swoisty znak czasu? Czy znak „Międzyrzeczy”?
„Międzyrzecz” Kalwasa to dla mnie współczesny grymuar, czyli księga wiedzy tajemnej. Jednak w odróżnieniu od klasyki, która zawiera zbiory magicznych zaklęć i objaśnia znaczenia symboli, „Międzyrzecz” skupia się na efektach końcowych, czyli metafizycznych przeżyciach w drodze do odnalezienia źródeł… źródeł tworzenia i tym samym źródeł istnienia.
Kalwas lewituje wśród wartości uniwersalizmu i synkretyzmu, jednak – jak zapowiada wydawca na okładce – to nie jest nudny traktat, brak tu pseudonaukowych dywagacji odstręczających wagą hermetycznego języka, wręcz przeciwnie, gdy tylko oswoicie się ze stylem, jaki autor wprowadza, zatracicie się w morzu fluidów emocji, wielorakości, wieloznaczności i odmian, które bez najmniejszych ograniczeń pączkują na kartach „Międzyrzeczy”.
Zawsze fascynowały mnie książki, które potrafią przykuć uwagę nie tyle samą akcją, co pomysłem na opowieść. I taki właśnie przypadek reprezentuje dzieło Kalwasa. Do autora siedzącego w warszawskiej kawiarni (a będącego jednocześnie bohaterem opowieści) przypadkowo podchodzi obcy mężczyzna. Starszy pan przedstawia się jako profesor literatury i prosi o przewiezienie starego greckiego manuskryptu do właściciela cennego dokumentu, który czeka na niego na Wyspach Owczych. Tak zaczyna się podróż ta prawdziwa – o ile tak można powiedzieć, bo u Kalwasa wszystko i nic może okazać się zarówno prawdziwe, jak i zmyślone – jak i ta rozgrywająca się na odległej wyspie Eysturoy, na którą autor, jakiś czas po dziwnym spotkaniu w stolicy, dociera późnym wieczorem. Zapada zmrok, w oddali migocą światła, a w mgle szklącej się na szybach auta pejzaż coraz bardziej się załamuje i rozpierzcha, wreszcie jednak zza strug tnącego niemal poziomo deszczu wyłania się dom, który opisał profesor. Tam wyczekuje adresat przesyłki. Okazuje się, że autor wprawdzie dotarł do celu, ale to nie koniec drogi, którą przyjdzie mu iść. Ogromny dom mieści mnóstwo drzwi, a za każdymi z nich skrywa się historia, odmieniana przez czas, ludzi, nastrój, emocje. A jednocześnie przez miejsce i ludzi również podobna. Jak to możliwe, że choć czas się cofa, powtarza i zatrzymuje, to te same chwile nie są jednak takie same? Spytajcie Kalwasa. On Wam powie, ale nie liczcie na prawdę. Bo tę każdy z nas musi odczytać ze znaków, które towarzyszą szkatułkowym opowieściom. Z ich arabeskowej helisy wykluwa się znaczenie symboli, cytatów, powracających snów, przebłysków myśli, kulturowych szyfrów prowadzących w zakamarki nie tylko arabskich czy judaistycznych wartości.
U Kalwasa każdy, z pozoru bardzo rzeczowy, szczegół może być wykorzystany do stworzenia nierealistycznego nastroju. Każdy zostaje podszyty wielokropkiem wyobraźni odbiorcy. Tylko bowiem od fantazji i bystrości czytelnika zależy, dokąd picatrixowe formuły go doprowadzą i czy w ogóle ulegnie ich metafizycznym klimatom. Pozazmysłowe doznania mnożą się bowiem wprost proporcjonalne do wielości odmian zagadkowych scen z pogranicza świata snów, mitów i hagad. Kruche, spowite niedopowiedzeniem intrygują wielością subtelnych wariantów i – co zadziwiające – za każdym razem pozwalają odkryć kolejną wersję obrazu, jakby z ziaren czasu wyłaniały się warstwy oszlifowane sekretną zapowiedzią następnych i następnych wrażeń zapętlonych w nieskończoność.
Powiedzieć, że Kalwas snuje opowieść rodem z „tysiąca drzwi” (niczym Szeherezada opowieści z „Tysiąca i jednej nocy”) byłoby niezgrabnym faux pas, bo Allahem a prawdą to wciąż ta sama nić, tylko opleciona innym wspomnieniem i niosąca różny ładunek ekspresji. Kalwas bowiem wciąż śni ten sam sen, lecz w innym wydaniu. Jakim? To zależy, które drzwi otworzycie i w jakim lustrze odbije się dzieło. Jednak niezależnie od wersji, w której się zatrzymacie na dłużej, czy to w śródziemnomorskich odcieniach słońca, czy raczej w spowitej niepokojącą wonią sił piekielnych, w każdej czeka na Was tak bogactwo szczegółów, jak i zadziwiająca giętkość języka, jakimi Kalwas (z pełną tego świadomością) nas urzeka.
Całość recenzji tu: https://czytamduszkiem.blogspot.com/2021/01/piotr-ibrahim-kalwas-miedzyrzecz-z.html
Zapraszam.

Niektórzy może zauważą, że rok 2021 zaczęłam sentymentalnie, bo najpierw sięgnęłam po książkę historyczną, a teraz po „Międzyrzecz” Piotra Ibrahima Kalwasa – rzecz starą jak świat, bo (sic!) aż z 2013 r. Leciwa (jak na rynek wydawniczo-czytelniczy, bo obchodząca już ósme, cukrowe, urodziny) lektura okazała się wystarczająco słodka, by spędzić w jej towarzystwie zimowe...

więcej Pokaż mimo to

avatar
50
46

Na półkach: ,

Jeśli świat jest księgą, to pisarz tylko uzurpatorem, marną kopią, podglądaczem Boga. Każdy ludzki akt twórczy to jedynie gest lustrzany, odbicie, powtórzenie. Dlatego wielu (li tylko z próżności grzesznej?) odrzuca tę myśl, szukając źródeł twórczości wyłącznie w sobie, eksploatując nieznośnie przede wszystkim cielesność i rodzajowość.
Nie należy do nich Piotr Ibrahim Kalwas, który od pierwszej swojej książki wpisuje się świadomie w sztafetę twórczych duchów, przyznaje się do zacnych antenatów. Ale - co ciekawe - to, co można uznać za wyraz skromności, nagminnie niemal bywa traktowane jak uzurpacja i objaw megalomanii. No bo też „przecież pisze na okrągło o sobie”, narzekają krytycy, a labidzić zwykli tym bardziej, im wyraźniej dostrzegają w przywołanych z pamięci Kalwasowych obrazach okruchy rzeczywistości znienawidzonego PRL-u, którego autor „Domu” też wyrzec się nie chce lub nie potrafi. Demonstrują tym samym ostentacyjnie, że - mając lat tyle samo albo i więcej niż Kalwas - zdołali ów PRL skutecznie stłamsić w sobie. Lub - niczym święci asceci - byli na zaraźliwość tamtej, przaśnej i siermiężnej, codzienności cudownie uodpornieni.
Urodzony w 1963 roku autor „Międzyrzeczy” spośród ścieżek, którymi toczyło się lub mogło potoczyć jego życie, nie usuwa żadnej, mocy wyobraźni poddaje nawet najmniej prawdopodobne. W najnowszej książce tę podróż wyobraźni przedstawia w formie zamkniętej, skończonej, wyraźnie ją uzasadniając. I co ważniejsze - a irytujące zapewne dla tych, którzy pozostaną ślepi na oczywiste założenia utworu - epizod peerelowski zestawia na równych prawach z tytanicznymi przygodami ducha ludzkiego jak choćby faustyzm w różnych przejawach, dzieło Hieronima Boscha i Becketta czy dzieje grupy Homines Intelligentiae. Ma to sens, rzecz jasna, tylko wtedy, gdy uznaje się założenie, że duch ludzki, nie dając się ujarzmić, szuka dla siebie wyrazu nieustannie i ujawnia go kędy chce. Czasem prowadzi to do złamania tabu obyczajowego, czasem buntu wobec władzy, innym razem do odrzucenia ograniczeń takiej bądź innej doktryny. A ślady owych wzlotów i upadków ducha nieodmiennie pozostają w kulturze. Jako - by posłużyć się czytelnym jungowskim skrótem - akty i owoce indywiduacji.
„Międzyrzecz” jest próbą podróży intelektualnej wśród owych tropów kultury, znaków buntu i odrzucenia, przedstawioną symbolicznie jako uchylanie kolejnych drzwi w pewnym magicznym domu na Wyspach Owczych, domu tajemniczego Johana. Co znamienne, w interpretacji Kalwasa pomieszczenia za drzwiami okazują się przede wszystkim przestrzeniami nadziei, poszukiwania celu i sensu, próbami zintegrowania tego, co cielesne i co duchowe (a dla tego ostatniego wątku ważna jest nie tylko scena mistycznych zaślubin). Próbami odkrycia drogi do symbolicznego Miasta z żółtymi murami, którego idealny obraz pojawia się we śnie i wyzwala energię, uzdatniającą do poszukiwań.
Ta podróż ma swoje oczywiste punkty kulminacyjne (bardzo możliwe, że będą one różne dla różnych czytelników). Zaczyna się w samym sercu Warszawy, w kawiarni Bliklego na Nowym Świecie, a pretekstem do niej jest pewne zlecenie. Oto tajemniczy profesor Razin wręcza narratorowi, wyraźnemu porte-parole autora, rękopis, który powinien być dostarczony na Wyspy Owcze. Zgoda na podjęcie misji od razu wprowadza w magiczny czas, który sprawia, że pamięć indywidualna narratora wchłania w siebie pamięć zbiorową. Dom Johana na wyspie Eysturoy staje się jakby centrum kosmicznego ładu, z którego sygnały rozchodzą się na wszystkie strony świata. Nie przypadkiem pulsujące światła świec i przepływających za oknami statków odezwą się pod koniec wyraźnym echem w mistycznym spektaklu według „...jak obłoki” Becketta.
Pulsują także emocje, swoistemu rytmowi podlegają nakładające się na siebie obrazy, a spotykane kolejno postaci przypominają siebie nawzajem. Rytm zdarzeń przywołuje na myśl plotyńską teorię stworzenia jako aktu stopniowej bądź wielokrotnej emanacji Boga, wycofującego swoją obecność, by zrobić miejsce kolejnym objawom ludzkiej wolności. Znamienne jednak, że to odkrywanie powtarzalności zjawisk - mocno przez zabiegi kompozycyjne eksponowane - staje się także głównym źródłem udręki, odczucia metafizycznej grozy i egzystencjalnego niepokoju. Czy tylko dlatego, że homo sapiens od pradziejów ulega pokusie, karmi się złudzeniem własnej niepowtarzalności i jedyności, a zdobywa się na niejeden kontrowersyjny akt-pakt, by w jego życiu nie powtórzył się odwieczny schemat?
Niepokój i groza, najsilniejsze w opisach błądzenia w domu Johana, stopniowo jednak ustępują miejsca innym emocjom i nastrojom. Wędrowiec-Kalwas sam podkreśla, że coraz więcej rozumie, coraz więcej akceptuje z tego, co się z nim dzieje, co mu się zdarza. Zyskuje wobec samego siebie dystans, objawia autoironię; staje się zdolny do obejmowania umysłem kolejnych epizodów, więc też mówi bardziej do czytelnika niż mamrocze do siebie. Wreszcie podejmuje z tym czytelnikiem grę, zmniejszając stopniowo zagęszczenie zagadek, a nawet dystansując się od nich. Napięcie między tym, co stałe, i tym, co zmienne - silnie dramatyzowane w pierwszej części - w miarę rozwoju opowieści staje się również źródłem przyjemności intelektualnej, a najłatwiej uchwycić je i bawić się nim w historiach fabularnych wbudowanych w „Międzyrzecz”. Szczególnie świeżo brzmi w gawędzie Mohammadiego; dzięki zastosowanej konstrukcji szkatułkowej. Dlatego jako niemal oczywisty czytelnik powinien przyjąć fakt, że Wędrowiec-Kalwas po wysłuchaniu Marokańczyka opisuje swoją skórę i twarz jako znaki tożsamości własnej-starego doświadczonego Araba. I - jeśli tylko nie ma w nim ksenofobii - stać się skłonny do uznania tego gestu ludzkiej solidarności i empatii, znaku jedności świata w różnorodności wcieleń. Tym samym ów gest i akt - zaakceptować.
Kalwas nie udaje, że łatwy jest ten powtarzany w „Międzyrzeczy” przymus uchylania drzwi z tajemniczymi napisami. Nie przypadkiem próbowano je przecież zniekształcać, okładać anatemami lub zamazywać. Lęk towarzyszący próbom przekraczania zakazów mąci myśli, a jego konsekwencją jest znane w psychologii zjawisko regresji („chciałem szukać mamy”); wyraża je obraz twarzy lub oczu okolonych wężami, które pojawiają się raz za razem, a przypominają m.in. mityczną Gorgonę. One cofają Wędrowca do czasów dzieciństwa, tak się składa, że czasów owego PRL-u - okresu opresji, tłumienia woli i odrzucenia. Także w tym kontekście przejmujący obraz ze snu, w którym narrator - wraz z Chrystusem i dwojgiem mistyków, urodzeniem związanych z kulturą islamu - stapając po szkle, powtarza Drogę Krzyżową, nie ma w sobie nic z bluźnierstwa czy, tym bardziej, pozy. Wstrząsa silniej niż inne zapisane w kulturze obrazy transgresji, upadku czy masowej zagłady. Zważywszy na osobistą historię narratora-pisarza, nie sposób nie uznać, że tym razem, bardziej niż kiedykolwiek, jednostkowe może stać się lustrem. Doprawdy wiarygodnie osobiste przegląda się w zbiorowym.

Jeśli świat jest księgą, to pisarz tylko uzurpatorem, marną kopią, podglądaczem Boga. Każdy ludzki akt twórczy to jedynie gest lustrzany, odbicie, powtórzenie. Dlatego wielu (li tylko z próżności grzesznej?) odrzuca tę myśl, szukając źródeł twórczości wyłącznie w sobie, eksploatując nieznośnie przede wszystkim cielesność i rodzajowość.
Nie należy do nich Piotr Ibrahim...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1664
127

Na półkach:

Fantasmagoria, bynamniej nie o mieście w województwie lubuskim. Jedziemy z bohaterem gdzieś na zimny kraniec świata, wchodzimy do chałupy i błąkamy się po niej jak po jakimś świecie. Coraz to nowe tropy. Powtarzające się sekwencje zdarzeń. Warstwy, warstwy. Gdzieś spod nich wyziera drugie dno, potem trzecie, czwarte. Niby fajnie, ale gdzie tych den za dużo, czytelnik może czasem dostrzec tylko jedno. Jeśli jednak ktoś przez literaturę lubi się przedzierać, znajdzie tu dobrą zabawę.

Fantasmagoria, bynamniej nie o mieście w województwie lubuskim. Jedziemy z bohaterem gdzieś na zimny kraniec świata, wchodzimy do chałupy i błąkamy się po niej jak po jakimś świecie. Coraz to nowe tropy. Powtarzające się sekwencje zdarzeń. Warstwy, warstwy. Gdzieś spod nich wyziera drugie dno, potem trzecie, czwarte. Niby fajnie, ale gdzie tych den za dużo, czytelnik może...

więcej Pokaż mimo to

avatar
122
51

Na półkach: ,

Poszukiwanie prawdy o samym sobie, podróż, wieczny powrót jak napływające oceaniczne fale, wspólna mowa o tym samym w wielu językach, czasach, miejscach. Niesamowite opowiadanie o człowieku, który chce dojść do sedna wszystkich rzeczy i żyć zgodnie ze sobą, wpleciona bajka o księżniczkę z Brudzi i o przemienieniu wszystkich rzeczy w złoto. Wielka zabawa w chowanego.

Poszukiwanie prawdy o samym sobie, podróż, wieczny powrót jak napływające oceaniczne fale, wspólna mowa o tym samym w wielu językach, czasach, miejscach. Niesamowite opowiadanie o człowieku, który chce dojść do sedna wszystkich rzeczy i żyć zgodnie ze sobą, wpleciona bajka o księżniczkę z Brudzi i o przemienieniu wszystkich rzeczy w złoto. Wielka zabawa w chowanego.

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    26
  • Przeczytane
    20
  • Posiadam
    10
  • Teraz czytam
    2
  • Wygrane 2015
    1
  • 2013
    1
  • Literatura piękna - współczesna
    1
  • Skarby
    1
  • 2009 Nabytki
    1
  • KALWAS
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Międzyrzecz


Podobne książki

Przeczytaj także