rozwiń zwiń

Jestem uważnym obserwatorem – mówi Magdalena Kordel, autorka powieści „Bo nadal cię kocham”

LubimyCzytać LubimyCzytać
26.11.2020

Czy warto mierzyć się z przeszłością i powracać do bolesnych wydarzeń? Jak kształtują nas życiowe doświadczenia? O trudnych początkach szczęśliwie zakończonych wieloma sukcesami pisarskimi, a także o inspiracjach pomagających w tworzeniu postaci opowiada Magdalena Kordel, autorka najnowszej powieści „Bo nadal cię kocham” z serii „Malownicze”.  

Jestem uważnym obserwatorem – mówi Magdalena Kordel, autorka powieści „Bo nadal cię kocham” Magdalena Kordel, fot. Radosław Kaźmierczak

kordel bo nadal cię kocham[Opis wydawcy] Poczuj świąteczną magię miłości. Zdarza się, że los nie pozwala zapomnieć o tym, co wydarzyło się przed laty. Dwoje zakochanych młodych ludzi może rozdzielić wojenna zawierucha, ale całe życie pamiętać będą o pierwszej prawdziwej miłości. Ułożą sobie życie, spędzą je w otoczeniu bliskich, ale w sercu wciąż będą nosić puste miejsce. Tak jak Leontyna, która nie otwiera tajemniczych listów, bo nie chce pozwolić, by przeszłość wywróciła jej świat do góry nogami. Pewnego dnia jednak zatrzaśnięta od lat szuflada się otwiera i z dumą prezentuje zawartość, której nie można dłużej ignorować. Zwłaszcza że położone wśród gór miasteczko Malownicze zaczyna otulać przedświąteczna mgła, która niespodziewanie budzi w Leontynie dawno zapomnianą tęsknotę. Po raz pierwszy od bardzo dawna postanawia wrócić do miejsc z czasów młodości. Kogo tam spotka? Z kim spędzi wigilijny wieczór? „Bo nadal cię kocham” jest jak światło rozjaśniające zimowe noce – to opowieść, która ogrzewa zmarznięte serce i niesie wiarę w siłę prawdziwych uczuć. Nikt tak jak Magdalena Kordel nie potrafi przypomnieć o tym, co jest w życiu najważniejsze, nie tylko w święta.

Barbara Dorosz: W tym roku obchodzi pani 15-lecie swojej pracy twórczej. W swoim dorobku literackim ma pani kilkanaście powieści i tysiące wiernych czytelników. Jak udało się osiągnąć taki sukces?

Magdalena Kordel: Chciałabym powiedzieć, że jak się ma wielkie marzenie i się je pielęgnuje, to nie sposób nie osiągnąć celu. Ale gdybym właśnie tak to ujęła, byłoby to wielkim niedopowiedzeniem. Rzeczywiście na początku było marzenie, a potem upór, konsekwencja i ciężka praca. Wiele radości, ale i czasem łzy zwątpienia. Do dziś wspominam moment, kiedy zadzwonił do mnie redaktor z Wydawnictwa Prószyński i S-ka z informacją, że są zainteresowani współpracą – to była euforia, szczęście i niedowierzanie. Pamiętam, że kilka razy uszczypnęłam się w nadgarstek, aby przekonać samą siebie, że to prawda, że nie śnię. A potem powstały dwie kolejne powieści, które jednak zostały odrzucone. Pojawiło się pytanie, które w takiej chwili musiało się pojawić – co dalej? Czasem przecież bywa tak, że ma się wielkie marzenie, które się spełnia, ale tylko raz. A jak mówi bohater jednego z moich ulubionych filmów pt. „Wino truskawkowe” – trzeba żyć. Chodziły mi po głowie różne pomysły. Przodował ten o zostaniu nauczycielką. Zaczęłam studiować filologię polską. I kto wie może tak by się stało gdyby nie to, że pojawiły się spore kłopoty finansowe. Studiowałam zaocznie, co za tym idzie studia były płatne. W sytuacji, w której się znaleźliśmy z mężem, musiałam chwilowo zrezygnować z nauki. I wtedy poczułam, że muszę w jakiś sposób odczarować smutną rzeczywistość. Potrzebowałam odskoczni, czegoś, co utwierdzi mnie w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze i szczęśliwe zakończenia są możliwe. Że kawałek prostej drogi czeka również na mnie. I tak właśnie powstało „Uroczysko". Napisałam je dla samej siebie. To miała być książka-zaklęcie, która sprawi, że wszystko się poukłada. A gdy ją skończyłam, pomyślałam, że właściwie co mi szkodzi wysłać materiał do wydawcy. Spróbować raz jeszcze. I wysłałam, a w przeciągu kilku dni dowiedziałam się, że wydawca jest zainteresowany współpracą. I chyba to zaklęcie zadziałało i działa do dziś, bo nie miałam już kłopotu z wydaniem kolejnych powieści. Od tamtego momentu mam takie marzenie, że to zaklęcie działa też na innych, że czytelnikom lektura „Uroczyska” też odczarowuje rzeczywistość, prostuje te kręte i pogmatwane ścieżki. A skoro już zaczęłam mówić o czytelnikach, to nie ulega wątpliwości, że to dzięki nim mogę nadal pisać. Jestem niesamowicie wdzięczna każdemu, kto sięga po moje powieści. Bez czytelników, bez ich entuzjazmu, przyjaźni i zaufania nie miałabym szans.Minione piętnaście lat utwierdziło mnie w przekonaniu, że w zawodzie pisarza niczego nie można udawać. Trzeba być sobą, postawić na autentyczność. Opowiadane historie tylko wtedy będą przekonujące i prawdziwe.

Kiedy pani poczuła, że chce pisać i uczynić z tego sposób na życie?

O tym, że chcę pisać wiedziałam od dziecka. Oczywiście nie formułowałam tego w ten sposób, ale predyspozycje do opowiadania swoich własnych historii miałam, odkąd pamiętam. Zaczęło się od zmian historii znanych z książek, które czytali mi rodzice. Dość wcześnie odkryłam, że jeżeli coś mi się nie podoba, wystarczy to zmienić i opowiedzieć w inny sposób. Kreowałam i opowiadałam po swojemu świat z książek, nie umiejąc jeszcze napisać ani jednej litery. Nigdy jakoś specjalnie nie myślałam o tym, żeby z pisania uczynić sposób na życie i zajmować się tym zawodowo. Wiedziałam, że chcę pisać. Ba, wiem, że gdybym nawet nie wydała książek, to i tak bym pisała. Nie umiałabym nie pisać, bo to jest we mnie. Przychodzą historie, pojawiają się postacie, które domagają się uwagi, trzeba coś z tym zrobić. Bo w innym wypadku to wszystko przepełnia głowę, nie pozwala o niczym innym myśleć. A więc pisałam. A potem okazało się, że to, o czym piszę, interesuje nie tylko mnie, ale również innych. Pojawili się pierwsi czytelnicy. Dzięki nim mogę dziś zajmować się tylko tym, co kocham najbardziej na świecie. Może po prostu tak musiało być? Może nawet te kłopoty, których dane nam było doświadczyć, kilka lat wstecz, były właśnie po to, żeby stało się tak, a nie inaczej. Jakby jeszcze ktoś miał wątpliwości, to potwierdzam – wierzę w przeznaczenie, choć uważam również, że losowi można, a nawet trzeba pomagać.

W jaki sposób pisze pani swoje książki? Czy jest coś, co stanowi największe wyzwanie w procesie twórczym?

Najpierw jest pomysł, albo postać, która przychodzi niby z czymś konkretnym, ale jeszcze bardzo mglistym. Bardzo często mam wrażenie, że ten początek to jest taki proces, w którym się poznajemy. I musi minąć trochę czasu, zanim bohater mi zaufa na tyle, żeby odsłonić swój prawdziwy charakter. Brzmi trochę dziwnie i niejasno, ale tak to właśnie wygląda. Muszę najpierw dobrze poznać kogoś, o kim chcę napisać. I zawsze, ale to zawsze musi najpierw mi się przedstawić. Jeśli nie ma imienia, albo imię nie pasuje, nie ma mowy żebym mogła zacząć pisać. Najtrudniejsze są początki. Taki rozbieg trwa długo, zresztą z początkami u mnie jest tak, że nigdy nic nie wiadomo. Czasem ten pierwszy pomysł na początkowy wątek ląduje gdzieś w środku powieści. Najbardziej lubię moment, gdy świat o którym piszę, wciąga mnie tak, że ten realny, prawdziwy schodzi na dalszy plan i właściwie żyję bardziej w powieści niż u siebie w domu. To właśnie uwielbiam w mojej pracy, że trudno o niej opowiedzieć, bo to w jakimś stopniu magia.

Czy w ciągu tych kilkunastu lat doświadczyła pani kryzysu twórczego?

Chyba nie. Chociaż czasem mam wrażenie, że już nigdy niczego nie napiszę. Przychodzą momenty, podczas których pusta strona dokumentu i migający kursor wywołują dreszcz grozy. Zdarza się, że słowa za nic nie chcą współpracować, historia zamiera, bohaterowie milkną. Ale mówiąc słowami Stachury „Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija”, tak jest i w tych przypadkach. Blokady pojawiają się i znikają. Dawniej reagowałam na takie sytuacje przerażeniem. Dziś wiem, że zwyczajnie trzeba poczekać. Dać czas sobie i bohaterom. Strach tylko potęguje blokadę, dlatego staram się nie ulegać lękom, choć przyznaję, czasem zdarza mi się obudzić o trzeciej nad ranem z bijącym sercem. Ale to chyba normalne i raczej nie zasługuje na miano kryzysu.

Przed nami premiera pani najnowszej powieści „Bo nadal cię kocham”, szóstej części serii „Malownicze”. Nie jest to klasyczna świąteczna, cukierkowa opowieść – dotyka pani problemu przeszłości, która upomina się o główną bohaterkę. Czy trudno jest mierzyć się z przeszłością, czy w ogóle warto to robić?

Przeszłości nie da się zlekceważyć. I w tym właśnie jest cały szkopuł. Na teraźniejszość mamy wpływ, możemy o niej decydować. Przyszłość, choć wynika z teraźniejszości, jest jeszcze mglistą niewiadomą. Jedyne czego możemy być pewni to przeszłość. To ona tworzy naszą historię i nas samych. W „Bo nadal cię kocham” pada takie zdanie: „Dziś nie jest samotną wyspą, dziś urodziło się wczoraj”. Dlatego nie można lekceważyć przeszłości, bo ona wpływa na to, kim jesteśmy dziś. Nie można też przed nią w nieskończoność uciekać. I nie chodzi bynajmniej o to, żeby wciąż rozpamiętywać trudne i bolesne momenty. Należy stanąć z nimi twarzą w twarz. Jeżeli nie boimy się obejrzeć za siebie, to nie boimy się też śmiało spoglądać w przyszłość. A zatem tak, warto mierzyć się z przeszłością.

A jaki jest pani stosunek do przeszłości? Pielęgnuje ją pani czy wręcz przeciwnie, stara się żyć tylko tym, co tu i teraz?

Z mojego punktu widzenia w życiu najważniejsze są odpowiednie proporcje. Tu i teraz jest ważne, ale to, co było, jest równie istotne. Pielęgnuję wspomnienia, uważam, że dzięki temu, że pamiętamy, podarowujemy drugie życie tym, którzy odeszli. Sprawiamy, że jesteśmy wyjątkowi, mocno umocowani w życiu. Czy chcemy czy nie, przeszłość nas kształtuje. Uwielbiam życie tu i teraz ale też jestem wielką entuzjastką tego, co niesie po sobie miniony czas. Stare meble, filiżanki, bibeloty. One naprawdę mają w sobie duszę. I bywają samotne. Coś mi mówi, że doskonale dogadałabym się ze swoją bohaterką Leontyną.

W swoich książkach skupia się pani na ludzkich emocjach, relacjach bohaterów z otoczeniem. Czy tak skomponowana fabuła wynika z faktu, że dobrze zna się pani na ludziach i czerpie ze swojego doświadczenia?

Nie wiem, czy można powiedzieć, że znam się na ludziach. Chyba ujęłabym to tak, że ich rozumiem. Rozumiem niepewność, strach, wiem jak ważna jest możliwość dokonywania samodzielnych wyborów. Jak ważna jest radość z drobnych rzeczy i jak te drobiazgi wspólnie tworzą coś dużego i dobrego. Zawsze staram się spojrzeć na świat oczami danego bohatera. Wziąć pod uwagę jego przeszłość, to, co go kształtowało, jego doświadczenie życiowe. Tylko wtedy można stworzyć postać z krwi i kości. Chyba jestem dobrym i uważnym obserwatorem i umiem z tego korzystać.

Wielu czytelnikom spodobała się postać Leontyny, barwnej seniorki prowadzącej sklep z antykami. Czy tworząc bohaterkę, inspirowała się pani prawdziwą postacią?

Leontyna to moja ulubienica. Zżyłam się z nią niesamowicie. Jej postać jest chyba najbardziej tajemnicza ze wszystkich mieszkańców „Malowniczego”. Jest jedyna w swoim rodzaju i jako jedyna pojawiła się w moim życiu tak bardzo realnie, choć jednocześnie muszę wyznać, że o „prawdziwej” Leontynie nic nie wiem. Zobaczyłam ją po raz pierwszy i ostatni wiele lat temu. Umówiłam się z moją koleżanką w warszawskiej kawiarni. Ona się spóźniała, ja trochę zniecierpliwiona raz po raz spoglądałam na drzwi. W pewnym momencie stanęła w nich starsza kobieta, która sprawiła, że moje serce zaczęło bić mocniej, a ja nie mogłam od niej oderwać wzroku. Miała kapelusz, koronkowe rękawiczki i staranny makijaż. Wyglądała tak, jakby przybyła z przeszłości. Unosiła się wokół niej aura tajemniczości i czegoś nieuchwytnego, ale wzruszającego. Patrząc na nią pomyślałam, że chciałabym o niej napisać, mieć kogoś takiego w swojej powieści. No i właśnie w ten sposób pojawiła się Leontyna. Wrażliwa, kochająca i rozumiejąca stare przedmioty, ale też kryjąca wiele tajemnic. Samotna pomimo obecności wielu życzliwych ludzi. Samotność w tłumie wynikająca nomen omen z tego co wydarzyło się w przeszłości. Leontyna tak naprawdę uosabia wiele kobiet z przeszłością, o którą coraz rzadziej pytamy. Czy Leontyna jest prawdziwa? Tak, choć nie jest konkretną osobą.

Czy jest pani w jakiś szczególny sposób związana z bohaterami swoich książek?

Chyba nie można nie być związanym z ludźmi, z którymi spędza się tyle czasu. Lubię ich, kibicuję im, pozwalam na odnajdywanie swoich ścieżek. Towarzyszę w upadkach, pomagam się podnieść, razem z nimi się śmieje i smucę. Jestem bardzo związana ze swoimi bohaterami. Nie potrafiłabym pisać o obojętnych mi postaciach.

Skąd czerpie pani pomysły do swoich kolejnych powieści?

Pomysły pojawiają się nagle, np. pod postacią murku, na którym musi ktoś przysiąść, rudych włosów, które zalśniły w słońcu, czy też w momencie, gdy dotyka się z czułością stary blat wiekowego stołu. Czasem ktoś ma taki uśmiech, który już zaczyna opowiadać jakąś historię. To naprawdę jest magia, choć mocno powiązana z uważnym patrzeniem i wychwytywaniem tych wyjątkowych momentów.

Pisze pani głównie dla kobiet. Jakie wartości chce im pani przekazać poprzez swoje powieści i bohaterów?

Piszę dla wszystkich, choć po moje książki rzeczywiście sięgają głównie panie. Mam też męskie grono czytelników, a w ostatnim czasie mam wrażenie, że ich liczba się powiększa. Z moich powieści ma płynąć otucha, mają ugruntować poczucie, że szczęście leży w naszych rękach, że można z wielu rzeczy w życiu zrezygnować, ale na pewno nie można rezygnować z siebie. W każdym z nas jest siła, którą można wydobyć. Nic nie dzieje się samo, marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. Moje książki piszę po to, żeby ludziom było lepiej.

Co robi Magdalena Kordel kiedy bierze urlop od pisania?

Czyta, podróżuje, chodzi na długie spacery, ogląda filmy, gra w gry planszowe, głaszcze koty i psa, dużo się uśmiecha. Piecze, a swoimi wypiekami karmi przyjaciół. Zapisuje pomysły na kolejne powieści, bo tych nawet w czasie wakacji i wolnego nie można lekceważyć. Pomysły bywają ulotne i kapryśne. Śmiało mogę powiedzieć, że Magdalena Kordel dobrze się bawi i czerpie z życia pełnymi garściami.

Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się kontynuacji innych serii, które do tej pory wyszły spod pani pióra?

W najbliższym czasie na pewno pojawi się kontynuacja „Wilczego dworu”, potem ostatni tom „Serca”, a w międzyczasie wrócimy jeszcze do „Malowniczego”. Będzie też całkiem nowa powieść. Cóż, mam co robić. I mam nadzieję, że czytelnicy, którzy to przeczytają, ucieszą się tak samo jak ja.

Książka jest już do kupienia w księgarniach online.

Zapraszamy do lektury fragmentu książki „Bo nadal cię kocham”:

Bo nadal cię kocham

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
czytamcałyczas 26.11.2020 13:33
Czytelnik

Mi się podoba,chce przeczytać.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Kuba 26.11.2020 11:51
Czytelnik

90% współczesnych autorów mówi, że jest uważnymi i świetnymi obserwatorami, a potem czyta się ich książki z nierealnymi wątkami i zachowaniami i człowiek się zastanawia czy nie jest wprost przeciwnie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 25.11.2020 15:39
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post