rozwiń zwiń

Dzyń, dzyń — „Czarny telefon” Joego Hilla

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
24.06.2022

Dawno już nieaktualna jest opowieść o tym, jak Joe Hill z całych sił starał się odciąć od słynnego taty i karierę zrobić samemu. Dzisiaj i chętnie o ojcu opowiada, i chętnie z ojcem pisze. Bo nie ma się co kopać z koniem, przecież można było wylosować gorzej niż Stephena Kinga.

Dzyń, dzyń — „Czarny telefon” Joego Hilla

Ale choć faktycznie miał lepszy, komfortowy start, a jako dzieciak zwiedzał plany filmowe i poznawał sławnych kumpli jeszcze sławniejszego rodziciela, to faktycznie na swoją markę zapracował jak każdy, wysyłając opowiadania do czasopism i antologii. Robił różności, napisał nawet komiks o Spider-Manie, ślęczał nad scenariuszami, których nigdy nie sfilmowano, i chował do szuflady kolejne szkice dłuższych fabuł. Nie rezygnując przy tym uparcie ze stosunkowo powolnego wyrabiania sobie własnego nazwiska.

Ujawnił się dopiero, kiedy nie miał wyjścia i prasa doszła, że jest synem niekwestionowanego króla horroru. Prawda wyszła na jaw, gdy sprzedał prawa do sfilmowania swojej niewydanej wtedy jeszcze debiutanckiej powieści. Inna sprawa, że ani wydawca, ani studio producenckie nie mieli wówczas pojęcia, kim jest ojciec faceta, z którym podpisali stosowne umowy. Stąd nic chyba dziwnego, że „Pudełko w kształcie serca” (2007) zeszło szybciutko, dodruki wjechały do księgarń jakby się paliło, a Hill niezwłocznie ruszył promować książkę, gdzie tylko się dało, także za oceanem. Lecz to nie tak, że sukces komercyjny zawdzięcza tylko i wyłącznie medialnemu szumowi, bynajmniej. Bo przecież już jego „Upiory XX wieku”, zbiór czternastu opowiadań wydany dwa lata wcześniej, odbił się szerokim echem, a na jego biurku stało już parę branżowych nagród. Z kolei rok później napisze kto wie czy nie swoje najlepsze jak do tej pory dzieło, czyli serię komiksową „Locke & Key”, również (zasłużenie) wyróżniane na wyścigi, jakby jutra miało nie być. Tak czy siak niewykluczone, że dzisiaj, za sprawą premiery filmu Scotta Derricksona, rzeczony zbiorek – specjalnie przemianowany na „Czarny telefon” – złapie drugi oddech.

O ironio, tytułowe opowiadanie jest akurat jednym z tych słabszych, ma szkicowo zarysowane postacie, fabularna przewrotka to ledwie fajerwerk, a finał wydaje się urwany. Mimo to nietrudno zrozumieć, czemu akurat ten tekst mógł się spodobać decydentom z Hollywood. Jest łatwy do zaadaptowania i rozwinięcia, stosunkowo płaski na poziomie charakterologicznym i cokolwiek elastyczny. Ot, porządny fundament, aby postawić na nim coś znacznie lepszego od oryginału. Czy to się faktycznie Derricksonowi udało? Zobaczymy za kilka dni, ale recenzje płynące z Zachodu, gdzie film już gdzieniegdzie wyświetlano, są nader obiecujące. Dla czytelnika zostają inne opowiadania ze zbioru, a dobra tam nie brakuje.

„Czarny telefon” (będę posługiwał się tytułem nowego wydania) jest przede wszystkim zapisem literackich poszukiwań prowadzonych przez Hilla, ale niesprawiedliwie byłoby sprowadzić ten tom do miana ćwiczeń niewyrobionego jeszcze pisarza, bynajmniej. Zawarte tam przeważnie solidne teksty zdradzają raczej twórczą dojrzałość, a że autor szuka tego i owego, chwyta za ogon różne tematy i próbuje swoich sił, mierząc się co i rusz z innymi konwencjami gatunkowymi? Wypada to i pochwalić, i docenić, jako że nawet te słabsze kawałki, te nieliczne potknięcia świadczą o ogromnych ambicjach i szerokich horyzontach, są wynikiem popkulturowych fascynacji i świadectwem pewnej autorskiej odwagi. Popatrzmy tylko na tematyczną rozpiętość zamieszczonych tam opowiadań. Mamy tu przecież refleksyjną opowieść o duchach („Duch XX wieku”), kawałek inspirowany „Drakulą” Brama Stokera („Synowie Abrahama”), surrealistyczną historię o przyjaźni chłopca i balonu („Pop art”) i fabułę dziejącą się na planie kultowego już horroru „Świt żywych trupów” George’a A. Romero („Bobby Conroy wraca z zaświatów”).

Owszem, wszystkie te utwory pozbierano stąd i zowąd, bo oryginalne publikacje poszczególnych opowiadań dzieli czasem parę lat, ale nie ma tu poczucia, że czyta się przypadkowy literacki patchwork. Przeciwnie, wyłania się z tego zbioru cokolwiek spójny obraz i czytany dzisiaj „Czarny telefon” daje wyobrażenie, jakim autorem jest Hill — mimo pięćdziesiątki na karku nadal poszukującym, nadal błądzącym i, niepotrzebne skreślić, nadal znakomitym. Jego kolejny, wydany przed niespełna dwoma laty zbiór „Gaz do dechy” jest o klasę lepszy, teksty są tam dojrzalsze, nierzadko eksperymentalne formalnie. Równie dobra jest „Dziwna pogoda”, składak z czterech nowelek, niekoniecznie romansujących z horrorem. No ale Hill to również powieściopisarz, któremu po debiucie wiodło się całkiem nieźle, choć ze zmiennym szczęściem.

Historie, którym nie można się oprzeć.

„Evening Herald”

Nie jest tak płodny jak ojciec, wydawał dłuższe formy rzadziej, średnio co trzy lata. Ostatnia, „Strażak”, wyszła sześć lat temu. To powieść ambitna, choć nie tak udana jak pozostałe. Hill ma jednak niezmiennie świetne pomysły, tyle że niekiedy ugina się pod ich ciężarem („Rogi”). Ale kiedy już udaje mu się go poderwać z ziemi i unieść, powstają dzieła nieprzeciętne. Jego „NOS4A2” (2013) po mistrzowsku łączy małomiasteczkowy obyczaj, historię o dorastaniu, wariację na temat głęboko osadzonego w popkulturze wampirycznego mitu oraz motywy iście baśniowe. Wyszedł z tego swoisty autorski i pomysłowy remiks tego, co już każdy z nas niby zna i lubi, ale to również staranie się (udane!) o przyznanie sobie literackiego immunitetu, pozwalającego Hillowi robić, co mu się żywnie podoba.

O nowej powieści przebąkuje już dobre dwa lata, ale ta się uparcie nie chce zmaterializować. Stąd musimy zadowolić się Hillem w innej postaci, albo komiksowej (imprint Hill House oraz crossover jego „Locke & Key” i Gaimanowskiego „Sandmana”), albo telewizyjnej (niekoniecznie udane, ale i tak interesujące interpretacje „NOS4A2” i „Locke & Key”), albo filmowej, choć zwiastuny, plakaty i grafiki promocyjne „Czarnego telefonu” nie eksponują jego nazwiska. Nie ma w tym żadnej tabloidowej sensacji (on sam chętnie pisze o filmie na Instagramie), chodzi zapewne o prozaiczny fakt, że nazwisko nazwisku nierówne. Można stawać na głowie, ale King dalej sprzedaje się lepiej.

Każde opowiadanie zwabia czytelnika w pułapkę już od pierwszego zdania, a dalej zdobywa jego ufność i prowadzi go za rękę, spokojnie, aż do finału, w którym króluje przerażenie.

„Daily Mail”

Joe Hill (ur. 1972 r.), amerykański powieściopisarz i autor opowiadań. Debiutował w 1997 roku opowiadaniem „The Lady Rests”. Jego pierwsza książka, zbiór opowiadań „Upiory XX wiek”u, która ukazała się w 2006 roku, została entuzjastycznie przyjęta zarówno przez czytelników, jak i krytykę i zdobyła prestiżowe Bram Stocker Award oraz British Fantasy Award. Bram Stocker Award przyznano również Hillowi za jego pierwszą powieść, „Pudełko w kształcie serca”. Prawa do jej ekranizacji zakupił Warner Bros, jeszcze zanim została wydana w roku 2007. Kolejna powieść Hilla„Rogi” (2008 rok), liczne opowiadania oraz wydana w USA w 2013 roku powieść NOS4A2 ugruntowały jego niekwestionowany status mistrza horroru i mrocznego fantasy nowego pokolenia.

Przeczytaj fragment książki:

Czarny telefon

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka „Czarny telefon” jest już dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Jane_Pain 25.06.2022 12:27
Czytelniczka

Nie mogę się jakoś do Joego przekonać, okładki kuszą- jednak to, że są to opowiadania już nieco gorzej =D 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Oliwier 24.06.2022 15:43
Czytelnik

Zbiór polecam z całego serca. "Pop art" jest jednym z najlepszych opowiadań jakie czytałem.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski 24.06.2022 15:30
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post