Dzieło kompletne. Małgorzata Musierowicz i Emilia Kiereś o książce „Na Jowisza! 2”

LubimyCzytać LubimyCzytać
13.10.2021

pod patronatem lubimyczytać.plZ Małgorzatą Musierowicz i Emilią Kiereś rozmawiamy o ciągu dalszym uzupełniania „Jeżycjady”, pisaniu z głowy, czyli z życia, wspólnej pracy i niewyręczaniu rodziców w podejmowaniu  trudnych tematów. Premiera książki „Na Jowisza! 2 Nadal uzupełniam Jeżycjadę”, wydanej nakładem wydawnictwa HarperCollins, już dzisiaj, 13 października!

Dzieło kompletne. Małgorzata Musierowicz i Emilia Kiereś o książce „Na Jowisza! 2”

Na Jowisza 2[OPIS WYDAWCY] Kolejna porcja wiedzy i ciekawostek związanych z sagą rodziny Borejków – dla wielbicieli Jeżycjady i nie tylko!

„Na Jowisza 2! Nadal uzupełniam Jeżycjadę” to kontynuacja bestsellerowego kompendium wiedzy o Borejkach. Prawie 100 alfabetycznie ułożonych haseł, kolorowe zdjęcia, archiwalne fotografie i ilustracje stworzone przez autorkę specjalnie do tego wydania. W Na Jowisza 2! przeczytacie, skąd właściwie wzięło się nazwisko Borejko, dowiecie się, gdzie stał domek babci Jedwabińskiej i jaka jest historia farbowanej sukienki Kreski. Poznacie też mnóstwo anegdot związanych z powstawaniem kolejnych tomów Jeżycjady i z twórczością autorki serii.

Maria Łączkowska: W którym momencie prac nad Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę okazało się, że potrzebny będzie tom drugi?

Emilia Kiereś: Niemal natychmiast, bo haseł i tematów było tyle, że po prostu nie zmieściły się nam w jednym tomie. Cała historia z Na Jowisza! zaczęła się tak, że kiedyś sięgnęłam po „Jeżycjadę” i wypisałam wszystko, co – według mnie – warto by wyjaśnić, opisać, doprecyzować albo po prostu upamiętnić jako swego rodzaju „kultowe” już rekwizyty, miejsca czy zdarzenia. Miały tam być i rajstopki Geniusi, i perfumy „Soir de Paris”, i Feynman, i biogramy bohaterów „Jeżycjady” napisane w stylu encyklopedycznym. Całość miała się nazywać Silva rerum. Ale temat został odłożony na parę lat.

Małgorzata Musierowicz: I tak się złożyło, że z wydawnictwa zgłosiła się do nas pani redaktor Anna Czech i zaproponowała, żeby Emilia przeprowadziła ze swoją matką wywiad-rzekę, a ten miałby się ukazać w postaci książki. A my odmówiłyśmy.

EK: Bo wydawało nam się, że taki wywiad-rzeka nie będzie autentyczny.

MM: Przecież ona i tak wszystko o mnie wie!

EK: W większości przypadków musiałabym pytać o rzeczy, na które znam odpowiedź. Więc rozmowa byłaby po prostu udawana. Za to wkrótce potem wróciłyśmy do pomysłu z encyklopedią „Jeżycjady”, z owym Silva rerum. A wydawnictwo chętnie przyjęło naszą propozycję.

MM: Ale i tak, po naradach, zmieniłyśmy koncepcję.

EK: Obawiałyśmy się, że taka sucha encyklopedia nie będzie ciekawa. I wtedy doznałam olśnienia: profesor Dmuchawiec słucha Mozarta. Dlaczego? Ano dlatego, że Mama słucha Mozarta. Zrozumiałam, że tak jest z całą „Jeżycjadą” – ona bierze się bezpośrednio z Mamy, z tego, jak ona widzi, a potem przetwarza rzeczywistość. Cała „Jeżycjada” pełna jest takich drobiazgów: bohaterowie czytają to, co czyta Mama, gotują to, co ona gotuje, zachwycają się tym, co ona, i tak dalej. Zrozumiałam, że to jest dobra koncepcja: pokazać, w jaki sposób przefiltrowana przez Mamę rzeczywistość staje się „Jeżycjadą”. Mama ten pomysł zaakceptowała.

MM: Jedno z najczęściej zadawanych mi pytań brzmi: „Skąd czerpie pani pomysły do swoich książek?”. Naturalna i prawdziwa odpowiedź, że czerpię je po prostu z głowy, nie zadowala jednak publiczności. Chyba słusznie. Bo pomysły owe mają przecież swoje korzenie, które sięgają głęboko – głębiej, niż można by sądzić – i czerpią z tego, co się widziało i co się przeżyło. Dziś naukowcy obstają przy poglądzie, że życie autora nie ma wpływu na jego twórczość. Ależ ma!

EK: Tak, twierdzenie, że życie i osobiste doświadczenia autora mają wpływ na jego twórczość, jest dzisiaj bardzo niepopularne. Próbuje się traktować te dwie sprawy oddzielnie; moim zdaniem to niesłuszne.

MM: Okazało się więc niespodziewanie, że tych związków z rzeczywistością jest rzeczywiście bardzo dużo, nawet w takim jak mój przypadku. Słowem, że niefrasobliwy autor-wesołek podlega tym samym mechanizmom twórczości co pisarz poważny, zajmujący się literaturą wysoką. Emilia przeprowadziła analizę „Jeżycjady” i znalazła tam ogromną ilość zagadnień obrazujących to zjawisko. Było tego tyle, że już na samym wstępie – po burzy mózgów – musiałyśmy zrezygnować z, na przykład, rozbudowanych biogramów postaci jeżycjadowych, a także z wielu innych haseł, musiałyśmy zdecydować się na ostre cięcia i bezlitosne eliminacje. Ale tych dokonywałam już sama, pisząc. Emilia natomiast zajmowała się zdjęciami, archiwum rodzinnym, a także dostarczała mi niektórych materiałów, takich jak na przykład historia nazwiska Borejko.

EK: Rzeczywiście, niewykorzystanych haseł zostało sporo, ale nie mogłyśmy przekroczyć określonej objętości książki.

Będzie trzeci?

MM: Nie. Tom drugi jest już ostatni. Nie będzie serialu wspomnieniowo-encyklopedycznego.

EK: Obie te książki wymagały od Mamy otwarcia, pokazania siebie samej, kawałka swojego świata, życia, wspomnień. A przecież nie wszystko jest na sprzedaż. W którymś momencie trzeba powiedzieć: stop. To, co najbardziej osobiste, musi zostać zasłonięte przed czytelnikami.

Na Jowisza 2!

Jak to jest z ukrywaniem się i nieodsłanianiem wszystkiego, a jednak pozwoleniem na to, żeby czytelnik trochę poznał prawdziwego autora?

MM: A to jest jak zawsze kwestia smaku. Ufam, że dobry smak mi służy i że nie przekroczę granicy, poza którą te zwierzenia byłyby już niestrawne.

EK: Zresztą podczas pisania zdarzało nam się też odbywać takie narady: czy w danym haśle Mama nie powiedziała zbyt wiele, czy nie odsłoniła za dużo, czy ktoś nie poczuje się dotknięty. Bywało więc, że razem podejmowałyśmy decyzje o zachowaniu czy odrzuceniu pewnych szczegółów.

Jest takie zaufanie mamy do córki?

MM: Ach, absolutnie! I mam nadzieję, że wzajemne. Jesteśmy dobrym i zgranym duetem, dobrze nam się współpracuje, i to na wielu polach.

Jak wygląda taka współpraca? Nie powstaje jakaś bariera, opór przed zwracaniem uwagi sobie nawzajem?

MM: Nie, nie ma tu najmniejszego problemu.

EK: Swego czasu spotykałam się z pytaniami, czy nie trudno jest powiedzieć bliskiej osobie, że coś mi się w jej tekście nie podoba…

MM: Moim zdaniem właśnie – łatwo.

EK: Oczywiście. Kiedy jeszcze redagowałam książki innych autorów, miewałam z tym kłopot – wydawało mi się, że wszystkie krytyczne uwagi zostaną odebrane jako niegrzeczność czy nietakt. Natomiast kiedy współpracuje się z bliską osobą, ten problem znika. Mówimy sobie wszystko otwarcie i szczerze.

MM: W ogóle nie istnieje żadna bariera, po prostu jesteśmy jak jeden sprawnie funkcjonujący dubeltowy organizm.

EK: Owszem, ale pod warunkiem, że istnieje podział ról, tak jak przy „Jowiszach” czy przy mojej serii dla młodszych dzieci, do której Mama namalowała ilustracje. Gdybyśmy miały napisać wspólnie na przykład powieść – to by nie wyszło.

MM: Nie, absolutnie. Przy pracy nad „Jowiszami” po prostu świetnie się obie bawiłyśmy, doskonale nam się razem pracowało. Natomiast dzieło fikcyjne, o, tu każda ma swoja własną strefę – ja nie wkraczam nigdy w to, co Emilka pisze, i odwrotnie. Chociaż oczywiście prosimy się nawzajem o korekty i o ostatni krytyczny rzut oka.

EK: Tak, ale to już jest ten moment, kiedy książka jest gotowa, dopięta na ostatni guzik. Nigdy nie pokazujemy sobie nawzajem naszych niegotowych tekstów ani tym bardziej brudnopisów – nigdy w życiu!

MM: Nie tylko sobie nawzajem, ale też nikomu w ogóle – bo to, co wychodzi z naszych warsztatów, musi być całkowicie dopracowane. Wiem, że skończyłam książkę, jeśli jestem gotowa ją pokazać redaktorce, przyjaciółce, córce. Kiedy się niczego nie wstydzę, nic mi nie zgrzyta, wszystkiego jestem całkowicie pewna i spokojna – wtedy wiem, że praca jest skończona.

Kiedy przychodzi ten moment, gdy już wiadomo, że wszystko jest na swoim miejscu?

MM: To kwestia słuchu osobistego, także kwestia smaku. To się czuje. Potem ewentualnie, kiedy książka wychodzi drukiem, to się widzi: o, tu literówka wskoczyła, a tu jakiś chochlik drukarski. Ale nie mam nigdy wrażenia, że jakieś zdanie chętnie bym wyrzuciła, nie, bo wszystko jest gotowe i zamknięte. Tylko raz, w przypadku pierwszej mojej powieści, Małomówny i rodzina, było tak, że kiedy po latach uzyskałam możliwość wydania jej po raz drugi, wszystko gorliwie zmieniałam i poprawiałam. Nie bez racji, ale to jedyna taka książka w mojej historii.

EK: Kiedy w tekście nie ma nic, co mnie uwiera albo co budzi wątpliwość, jakiejkolwiek natury – wtedy wiem, że jest gotowy. Chociaż prawdą jest też, że do ostatniej chwili poprawia się i zmienia detale. Tak naprawdę można by pewnie robić to w nieskończoność…

Wraz z „Na Jowisza! 2” czytelnicy dostają nowe wydanie „Srebrnego dzwoneczka” i „Złotej gwiazdki”. Czy przy wznowieniach pojawia się pokusa poprawiania i dopracowywania?

EK: Zawsze przegląda się tekst przed kolejnym wydaniem i oczywiście pojawia się pokusa, żeby poprawić to i owo. „Złota gwiazdka” pozostała właściwie nietknięta, za to nieco zmian – minimalnych, głównie stylistycznych – wprowadziłam w „Srebrnym dzwoneczku”. To była moja pierwsza książka i teraz, po latach, dostrzegłam drobiazgi, które chciałam poprawić – ale w taki sposób, żeby tekst na pierwszy rzut oka nie uległ zmianie. Nie może być tak, że czytelnicy przy okazji każdego nowego wydania będą dostawali inną książkę.

MM: Moim zdaniem powinna być taka zasada, że jak czytelnik już coś przyswoił i polubił, to mu się tego nie rusza.

Na Jowisza 2!

Wspomniały panie o roli redakcji. W „Na Jowisza! 2” możemy zobaczyć sympatyczne zdjęcie pań redaktorek z Naszej Księgarni. Jak wyglądała praca z nimi?

MM: Nadzwyczajne i budujące to było przeżycie i nadzwyczajne osoby: Danuta – kierowniczka redakcji literatury młodzieżowej i Elżbieta – redaktorka z tego działu. Ich wpływ na całą moją historię zawodową jest ogromny, a to dlatego, że mi bez wahania zaufały. Byłam tylko mamusią, skromną plastyczką, zagorzałą czytelniczką, wielbicielką literatury, ale oczywiście nie byłam pisarką i musiałam dopiero poznawać tajniki zawodu. One mnie wszystkiego nauczyły, najzupełniej mimochodem, bo, jak wiadomo, najlepiej uczymy się wtedy, gdy pod fachowym nadzorem sami żmudnie poprawiamy swoje własne błędy i niedociągnięcia. Znakomite, idealne redaktorki! Danuta już nie żyje, ale to była osoba legendarna, człowiek wysokiej kultury, znawczyni literatury, z ogromnym poczuciem smaku, z poczuciem piękna. Praca, a potem i przyjaźń, i nasze rozmowy dały mi bardzo wiele.

Takie i inne rozmowy, na różnych etapach życia spotykane osoby – to wszystko trafia do autora, by mógł pisać „z głowy”, czyli z życia. Czy córka odkryła coś nowego z historii mamy przy pracy nad uzupełnianiem „Jeżycjady”, czy coś było zaskoczeniem?

EK: My się z Mamą znamy na wylot, spędzamy ze sobą dużo czasu, dużo o sobie nawzajem wiemy. Ale kilku nowych rzeczy jednak się dowiedziałam z „Na Jowisza! 2”. Poznałam na przykład opowieść o dramatycznej rowerowej wycieczce rodziców albo anegdotyczną historię ze Staffem w tle.

MM: No popatrz, popatrz, nigdy o tym nie opowiadałam? No, ale my dwie zawsze miałyśmy tyle innych spraw na głowie, miliony tematów zawsze były dla nas ważniejsze.

No tak, te miliony tematów wypływają pewnie z szerokiego spojrzenia na świat, które widać w obu tomach „Na Jowisza!”, a dziś świat zachęca do specjalizacji nawet młodych ludzi.

MM: Co do tej szerokiej perspektywy – chyba zawdzięczam ją temu, że poszłam na bardzo luźne studia artystyczne i w zasadzie nie musiałam się niczego uczyć. Właśnie dlatego nauczyłam się więcej, i to z najróżniejszych dziedzin! Po prostu pochłaniałam wszystko, co mnie zainteresowało albo zachwyciło. A było tego mnóstwo!

A córka kontynuuje i czerpie z zasobów mamy, czy też dokłada swoje własne cegiełki. Jak to jest np. z Mickiewiczem?

EK: Cały czas dokładam, siłą rzeczy. Co do Mickiewicza: zawsze był w domu obecny gdzieś w tle, a ja jako dziecko bardzo lubiłam Ballady i romanse. Potem, kiedy zaczęłam dorastać, moje upodobania literackie skierowały się w inną stronę. Dopiero na studiach znalazłam swoją własną drogę do Mickiewicza. Myślę, że tak to powinno wyglądać. Do wszystkiego trzeba znaleźć własną drogę.

Na Jowisza 2!

W „Na Jowisza! 2” pojawia się list wujka Stanisława, który zachęca siostrzenicę do czytania wszystkiego, co proponują studia polonistyczne. Czy studentka Emilia zastosowała się do tego zalecenia?

EK: Starałam się czytać wszystko – w końcu między innymi po to poszłam na takie właśnie studia: żeby poznać literaturę i jej historię od podszewki. Te rady wujka były bardzo cenne i absolutnie słuszne.

Wspomniałyśmy już o wznawianych książkach dla młodszych dzieci – „Srebrnym dzwoneczku” i „Złotej gwiazdce”. Czy powstały one zgodnie z zasadą, żeby pisać o tym, co się zna, czyli o dziecięcych troskach, z których dorośli nie zawsze zdają sobie sprawę?

EK: Pisząc te książeczki, na ogół nie czerpię z własnego doświadczenia. Tematy, które w nich poruszam, biorą się z obserwacji albo wprost z mojej wyobraźni. Zastanawiam się, co może być kłopotem dla dziecka – i przychodzą mi do głowy rozmaite sytuacje. Czasami są to rzeczy poważne, a kiedy indziej zupełnie drobne sprawy, których my, dorośli, nie zauważamy albo które bagatelizujemy, podczas gdy dla dzieci bywają problemami najwyższej wagi.

Te książki są adresowane do dzieci w takim wieku, w którym potrzebują, by to dorośli im czytali. Czy celem jest też dotarcie do nich, uświadomienie im dziecięcych smutków i trosk? Czy to się dzieje tak przy okazji, czy to świadome działanie?

EK: Całkowicie świadome działanie. Ta książkowa seria powstała z założeniem, że rodzice będą ją czytali razem ze swoimi dziećmi. Od początku chciałam, żeby te opowieści stanowiły pretekst do rozmów o ważnych sprawach. Jak dotąd z największym chyba odzewem spotkał się „Miedziany Listek” – powiastka o jedynaczce, która bardzo chce mieć rodzeństwo. Docierają do mnie wiadomości od mam, którym historia Tereski pomogła poradzić sobie z podobną kwestią dotyczącą ich rodziny. Takie głosy ogromnie mnie cieszą.

Udało się paniom stworzyć wierne grona czytelników. Czy to daje pisarzowi pewien komfort, czy raczej jest wyzwaniem?

MM: To już całe środowisko, co jest bardzo ważne, zwłaszcza w tych czasach, kiedy się celowo skłóca i atomizuje społeczeństwo. Tworzenie dobrych, konstruktywnych środowisk jest naszym obowiązkiem, powiedziałabym uroczyście. Natomiast grono czytelników dobiera się oczywiście samo i na własnych zasadach. Często są to osoby bardzo różne, z rozmaitych środowisk, w różnym wieku. To niezwykle ważne wsparcie dla autora – taki żywy, ciepły odzew od czytelników. Chociaż jeśli mam się wypowiedzieć, czy ma to na mnie jakiś wpływ, to powiem, że tylko w drobiazgach. Czasem robię komuś przyjemność i zamieszczam o nim wzmiankę – też jest na ten temat coś w „Na Jowisza! 2”, pod hasłem „Postacie autentyczne”. Czasem pojawi się jakiś drobiazg, np. grono moich czytelników zgromadzonych przy stronie musierowicz.com.pl lubi księżyc. I mamy go w różnych powieściach, w różnych odmianach i postaciach. Natomiast niczego nie pozwalam sobie narzucić, jeśli chodzi o samo dzieło. Niestety, jestem też dosyć apodyktyczna. To jest moje i już, tego pilnuję. Nie pozwalam nikomu grzebać w swojej pracy. Koniec. Kropka.

Czyta pani głośno swoje teksty, pisząc książkę?

MM: Tylko fragmenty, co do których mam wątpliwości. Chcę usłyszeć, jak brzmią. Ale na ogół pracuję bardzo szybko, bardzo wytrwale, bez przestanków. Dopiero potem, kiedy czytam po raz drugi i trzeci, wtedy wycinam, wycinam, wyrzucam, wyrzucam. Wyrzucam albo dopisuję. Tak, dużo się wykreśla, nauczyłam też tego Emilkę i uczę teraz wnuczkę. Nie wolno żałować tego, co się napisało: „Moje bezcenne słóweczka, nie wyrzucimy tego”. Ależ tak, tak, a jakże: wyrzucimy, wyrzucimy bezlitośnie, jeżeli tylko coś zgrzyta.

Uważa pani, że pisanie jest układaniem łamigłówki. Czy trudno układało się te dwie książki uzupełniające „Jeżycjadę”?

MM: Nie, to zupełnie nie było trudne. Bardzo łatwo się pisało obie książki. Tak, jakby się swobodnie gawędziło z przyjaciółmi przy stole, jakby się sympatycznie plotkowało o wspólnych znajomych i jakby przy tej okazji przypominało się człowiekowi to i owo z przeszłości – najbardziej wydarzenia śmieszne, znaczące i miłe. Natomiast naprawdę trudno jest napisać powieść. Powieść to jest wyzwanie, to jest rygorystyczna łamigłówka. Wszystko się musi zazębiać i pracować jak w szwajcarskim zegarku.

To dlatego prosi pani czytelników o cierpliwość w oczekiwaniu na Chucherko?

MM: Z Chucherkiem jest inny problem, bo powiedziałam sobie, że nie będę afirmować żadnych restrykcji i pandemii. A musiałabym o tym pisać, gdybym zachowała aktualny czas akcji, tak jak zwykle to robię, w zgodności z kalendarzem i wydarzeniami bieżącymi. Oczywiście musiałabym mieć w dodatku pióro Orwella. No cóż, zobaczymy. Próbuję sobie tymczasem różnych podejść do Chucherka. Pewnie wymyślę coś innego, a może nic nie wymyślę, bo już nie muszę. „Jeżycjada” w zasadzie jest bardzo zgrabnie zakończona Ciotką Zgryzotką.

Warto czasami sobie pomilczeć?

MM: Warto pomilczeć. Oczywiście milczeć należy z wdziękiem i wymownie!

Czasami po to, by nie zatrzymywać się nad „nie – pięknem” i „nie – dobrem” i po prostu pozwolić mu minąć?

MM: Tak jest, nie ma się nad tym co zatrzymywać. Oczywiście bywa, że niekiedy trzeba uderzyć pięścią w stół i zaprotestować. Ale dobre maniery są wskazane i w tym wypadku. A w dodatku zazwyczaj jest tak, że nawiązując dialog ze złem, przydaje się mu znaczenia. Z całą pewnością ktoś, kto, jak ja, pisze książki z założenia pogodne i zabawne, nie chce zaglądać w ciemne i ponure zakątki. Raczej stara się produkować światło. Jak najwięcej.

I podobnie „Srebrny dzwoneczek” oraz pozostałe książki z tej serii też nie eksponują smutków, trudności, tylko na nie wskazują, podpowiadają coś dorosłym.

EK: Moja rola nie polega na tym, żeby wyręczać rodziców – bo żadna książka ich przecież nie zastąpi. Każdy rodzic najlepiej zna swoje dziecko i to rodzic najlepiej wie, co chce mu przekazać i na jakiego człowieka je wychować. Ja jedynie sygnalizuję, o czym można porozmawiać, na co zwrócić uwagę. Oczywiście, każda książka promuje określony system wartości i określone postawy. Ale i tutaj staram się nie mówić za bardzo wprost. Nie nawiązuję też do bieżących wydarzeń i aktualnych problemów ze świata dorosłych – bo i to widuje się w książkach dla najmłodszych czytelników. Uważam, że trzeba pozwolić dzieciom być dziećmi. Wychodzę z założenia, że literatura przeznaczona dla nich powinna przekazywać uniwersalne wartości – dzieci, które przyswoją je z pomocą rodziców, wyrosną na dobrych dorosłych. Jestem w tym względzie optymistką.

Ale optymizm nie zawsze jest dobrze rozumiany i przyjmowany.

MM: „Optymizm” to jest hasło, które znalazło się w „Na Jowisza! 2”. Tak, nie jest zawsze dobrze rozumiany. Nie szkodzi.

Tak samo jak pani stosunek do krytyki: wysłuchać i robić swoje.

MM: No oczywiście, że trzeba spokojnie robić swoje. Profesor Raszewski napisał o tym w jednym ze swoich listów, który, nota bene, zamieściłyśmy w „Na Jowisza! 2”: „Myślę, że pisarz powinien uważnie słuchać krytyki. Ale kierować się powinien swoim rozumem i swoim wyczuciem. Więc bardzo Panią proszę, Pani Małgorzato, niech Pani ich słucha, bo to jest zawsze ważne dla pisarza, ale niech się Pani do tego nie stosuje”. I tak właśnie, w myśl zaleceń mojego nieocenionego Przewodnika Literackiego, staram się postępować.

W „Na Jowisza! 2” znajdziemy sporo ciekawej korespondencji.

MM: Nie tak wiele, jak bym chciała. Musiałyśmy na przykład zrezygnować, z powodu braku miejsca, z pokazania zawartości kilkunastu kartek od Wisławy Szymborskiej, które są rozkoszne. Ale pokazałyśmy przynajmniej awersy – te śliczne wycinanki i dowcipne kolaże. Mamy w archiwum rodzinnym tyle wspaniałych listów, że był problem z wyborem.

I z tego wyboru powstał tom prezentujący uroczych ludzi, wzruszające historie, o których może porozmawiamy, gdy już wszyscy przeczytają książkę. A czy panie napisały kiedyś do kogoś dla pań doświadczeń czytelniczych ważnego, czy też nie starczyło odwagi, by taki kontakt nawiązać?

EK: Pod koniec podstawówki zaczytywałam się w wierszach ks. Jana Twardowskiego. Tak się złożyło, że Mama poznała go na targach książki w Warszawie – i w ten sposób nawiązaliśmy kontakt. Zawsze, kiedy pisał do Mamy, w liście był też akapit adresowany do mnie. Ks. Twardowski przysyłał mi tomiki swoich wierszy z dedykacjami. Wszystkie je oczywiście mam do dzisiaj.

Nieco wcześniej wysłałam też kartkę do Ireny Jurgielewiczowej. Byłam pod wielkim wrażeniem jej powieści „Ten obcy” i „Inna”? i postanowiłam napisać autorce, jak bardzo mi się podobają. Nie pamiętam, skąd miałam adres. Kartka pozostała niestety bez odpowiedzi. Ale mam nadzieję, że pani Jurgielewiczowej zrobiło się miło, kiedy ją przeczytała!

MM: A, bywały w moim życiu takie epizody, i owszem – za młodu. Natomiast potem to już do mnie pisano. I dobrze, dzięki temu wzbogaciłam archiwum o ogromną korespondencję.

A o skutkach podawania adresu można poczytać w książce. Czy dziś korespondencja elektroniczna nie jest jednak innym sposobem kontaktu, nie żal tej papierowej?

MM: Elektroniczne korespondowanie jest błyskawiczne, to niemal jak rozmowa oko w oko. Te stare papierowe listy mają oczywiście swój urok, ale jestem wielką zwolenniczką korespondencji mailowej, która przecież może być równie bogata jak ta tradycyjna.

EK: Mnie trochę brakuje papierowych listów. Elektroniczna korespondencja jest wygodniejsza, ale łatwo ją utracić, jeśli nie prowadzi się archiwum – jedna awaria i po wszystkim.

MM: Ja wydrukowałam sobie najcenniejsze maile i trzymam w zapasiku, bo jednak papier to papier, rzeczywiście. Natomiast, jeśli chodzi o zawartość sentymentalną, to wydaje mi się, że równie dobrze znoszę i to, i to.

Na Jowisza 2!

Przechowywanie korespondencji, skłonność do chomikowania daje czytelnikowi możliwość obcowania z wielkim bogactwem. Zachowała pani np. uwagi z dzienniczków własnych dzieci.

MM: To były bezcenne skarby, ja tego bym nie wyrzuciła za nic w świecie! Tak, rzeczywiście przechowujemy mnóstwo rzeczy, notujemy, zapisujemy, wycinamy, wklejamy i fotografujemy.

Ale nie zachował się pewien charakterystyczny anioł.

MM: Anioł gdzieś się zapodział, ale to wina przeprowadzki. Zresztą tych rysunków i tej produkcji plastycznej było wiele. Wszystkie dzieci – cała czwórka – uzdolnione były plastycznie, wszyscy rysowali i pisali, powstawały więc tony produktów artystycznych. Do dziś mam je w piwnicy, tylko anioła o wielkich stopach nie widzę.

EK: A pamiętasz, jak nam zginęły zabawki choinkowe? W dzień przed Wigilią? Patrz, tego nie opisałaś w żadnym „Jowiszu”! Mieliśmy dwa kartony zabawek robionych przez całe lata. Ja wtedy byłam już podlotkiem, a to były rozmaite pamiątkowe ozdoby robione jeszcze przez rodziców i starsze rodzeństwo, nawet kilkanaście lat wstecz. W dzień przed Wigilią jak zwykle ustawiliśmy choinkę i poszliśmy do schowka po kartony, a ich tam nie było. Zostaliśmy w przeddzień Wigilii bez ani jednej zabawki choinkowej i do dziś mnie nurtuje, co się z nimi stało.

MM: Musieliśmy je chyba wyrzucić, to były lekkie kartony i może wydawało nam się, że są puste. Ale przecież dosłownie w ciągu paru godzin zrobiliśmy nowe ozdoby, jeszcze ładniejsze.

Wspomniały panie o przeprowadzkach. Czym jest dla pań dom tak naprawdę?

MM: Dla mnie dom to są bliscy i biblioteka.

EK: Właśnie też o tym piszę w mojej nowej książce dla dzieci: że dom to bliscy. Ale mam też sentyment do miejsc, w których mieszkałam. Czasami mi się śnią.

MM: Mnie też się śnią. Tobie śni się pozytywnie to mieszkanie przy Słowackiego? Mnie się zawsze ten sam horror śni, że idą goście, a ja mam bałagan, sprzątam, sprzątam i ciągle nie mogę sprzątnąć.

Jest w „Na Jowisza! 2” taki fragment o księżycu już tu przywoływanym, ale to także fragment o radości z wychowania dzieci.

MM: Tak, rzeczywiście, sporo jest tu o naszym życiu rodzinnym i rodzicielskim, bo mamy czym się pochwalić, mój mąż i ja: cała nasza czwórka to są teraz pierwszorzędni ludzie i trzeba tu powiedzieć, że oprócz bogatej puli genów, którą im mimo woli przekazaliśmy, niewątpliwie miało też znaczenie to, że oboje byliśmy z nimi stale w domu. Rzadko któreś z nas wyjeżdżało, a jeżeli tak, to drugie pilnowało dzieci. Jeśli miałam pilną pracę, to tata zabierał dzieciaki, gdzieś sobie jechali, wędrowali. Tata jest wesoły, włóczęga górski. Poza tym była w domu ogromna biblioteka – myślę, że to też miało doskonały wpływ na dzieci. Wyrosły nam, że ho, ho. Jestem z nich bardzo dumna.

Uzupełnianie „Jeżycjady” to także pokazanie czytelnikom mniej znanych, epizodycznych postaci. Kiedy pani zobaczyła wizerunki tych, które pojawiły się w „Na Jowisza! 2”?

MM: Każdego z bohaterów powieściowych zawsze widzę „oczami duszy mojej” i narysowanie go to jest kwestia chwili. Zresztą, te postacie, nawet poboczne, są bardzo starannie dopracowane, dobrze wiem wszystko o nich także od wewnątrz. Przygotowuję sobie kompletne profile psychologiczne. Wszystko się wtedy zgadza: wszystkie odruchy i wszystkie reakcje. Postacie są konsekwentne, żywe i prawdziwe; nawet te, które pojawiają się w epizodach.

„Jowisze” to zatem odkrywanie tego, czego nie możemy zobaczyć w „Jeżycjadzie”, takiego trochę zaplecza?

MM: Może to i jest pokazywanie pracy nad „Jeżycjadą” niejako „od kuchni”, ale nie za dużo, nie. Żeby nie było nudno. Za to jest w „Na Jowisza! 2” dużo rzeczy zabawnych i ciekawych, jest też sporo figli i niespodzianek, które niejednego czytelnika ucieszą.

„Na Jowisza! 2” może być też takim miłym przewodnikiem po Wielkopolsce.

MM: Takie było założenie. Ale raczej poboczne.

Ale zaskoczyło mnie, że Jeżyce i Poznań to nie takie ukochane miejsce.

MM: Nie, zdecydowanie nie. Często czytelnicy popełniają błąd, sądząc, że kocham nadzwyczajnie Poznań i Jeżyce. Bynajmniej. Nie przepadam za miastem – najlepszy dowód to to, że z niego uciekłam, kiedy tylko mogłam.

Ale tu coś dodam, jeśli mowa o błędach odbioru – tym razem błąd taki popełniają zajadli krytycy, sądząc z całą powagą, że cokolwiek powie którakolwiek z moich postaci, to jest to na pewno odzwierciedlenie moich poglądów i moich przekonań. A przecież bohaterowie powieści muszą mieć zupełnie różne, często kontrowersyjne poglądy, muszą istnieć pomiędzy nimi wyraźne różnice zdań. Buduję przecież postacie, które myślą i rozmawiają, i każda ma swoją własną historię. Ale moja własna historia jest jeszcze inna. Nie narzucam jej nikomu, także bohaterom moich powieści.

Napisała pani we wstępie do „Na Jowisza! 2”: „chcę pobyć z wami jeszcze trochę, skoro tak nam razem dobrze”. To takie proste?

MM: Tak, bardzo proste. Wszystko, co prawdziwe, jest proste.

I nie ma co komplikować?

MM: Nie.

Ale pani stawia też swoim czytelnikom wymagania.

MM: Oczywiście! Tak samo im, jak i sobie. Także moim dzieciom stawiałam mocne wymagania. Proszę pozwolić, że się pochwalę: zaszczycono mnie ostatnio przyznaniem nagrody „Skrzydła Dedala” – to ważna nagroda Biblioteki Narodowej. Otóż najbardziej ze wszystkiego uradowało mnie jedno zdanie w obszernej laudacji: to, że się mnie postrzega jako mądrą wychowawczynię. To mi dopiero pochwała! Otóż, podobnie jak wychowałam własne potomstwo, tak też staram się wychowywać te swoje inne dzieci, czytelniczki i czytelników, których mam już naprawdę setki tysięcy, jeśliby tak policzyć nawet z grubsza. Mam obowiązki zarówno wobec własnych dzieci, jak i wobec czytelników. To poważna odpowiedzialność. Więc też traktuję tę swoją wesołą pracę z całkowitą i należną powagą.

I wychowuje pani młodych poprzez tradycyjne książki. Zdecydowanie wypowiada się pani przeciw ekranizacjom „Jeżycjady” i nie jest zwolenniczką audiobooków.

MM: Tak, ponieważ chodzi mi o to, żeby młodzi ludzie czytali książki, a nie biernie patrzeli w telewizory czy monitory, czy też może jednym uchem słuchali sobie audiobooków. Czytanie książki to najlepsza, znakomita gimnastyka dla wyobraźni i dla umysłu w ogóle.

Oba „Jowisze” mają w tytule „uzupełniam Jeżycjadę”. Czy jej czegoś brak, a może to porządkowanie przed ciągiem dalszym?

MM: „Jeżycjada” jest kompletna. Jeżeli coś jeszcze napiszę, to będzie to albo boczna jej gałązka, albo może coś zupełnie innego. Zobaczymy, przyszłość przed nami. Oba „Jowisze” natomiast dopowiadają po prostu pewne drobiazgi i tym samym zamykają sprawę. To taki mój wdzięczny – i pełen wdzięczności – ukłon pożegnalny.

Na Jowisza! 2 Nadal uzupełniam Jeżycjadę

Małgorzata Musierowicz – autorka i ilustratorka książek dla dzieci i młodzieży. Debiutowała w połowie lat 70. XXw. powieścią Małomówny i rodzina, a następnie stworzyła cykl humorystycznych powieści młodzieżowych, zapoczątkowany powieścią Szósta klepka, i nazwany „Jeżycjadą” od głównego miejsca akcji – poznańskiej dzielnicy Jeżyce. Cykl ów przyniósł autorce ogromną i niesłabnącą do dziś popularność i obecnie liczy 23 tomy; poszczególne tytuły zostały przetłumaczone na wiele języków (m.in. japoński, niemiecki, szwedzki). Małgorzata Musierowicz napisała także kilkanaście książeczek dla młodszych dzieci (m.in. „Czerwony helikopter”, „Ble-ble”, „Boję się…”), kilka tomów gawęd literacko-kulinarnych (m.in. „Łasuch literacki”, „Musierowicz na Gwiazdkę”, „Całuski pani Darling”), w formie książkowej ukazały się także jej felietony o książkach, „Frywolitki”. Ostatnio wraz z córką, Emilią Kiereś, stworzyły dwa tomy autobiograficznych ilustrowanych gawęd o „Jeżycjadzie”: „Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę” oraz „Na Jowisza! 2 – Nadal uzupełniam Jeżycjadę”. Małgorzata Musierowicz jest lauretką wielu znaczących nagród i wyróżnień, m.in. Nagrody Literackiej Biblioteki Narodowej „Skrzydła Dedala” za całokształt twórczości (2020), Medalu Zasługi Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (2017), Nagrody specjalnej Fundacji ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom – za całokształt twórczości (2010), Medalu Polskiej Sekcji IBBY za całokształt twórczości (2008), została też odznaczona Orderem Uśmiechu (1994). 

Emilia Kiereś – autorka i tłumaczka książek dla dzieci i młodzieży. Napisała ich kilkanaście, a przetłumaczyła ponad czterdzieści. Urodziła się w Poznaniu, tam też skończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Emilia Kiereś jest laureatką wielu nagród i wyróżnień, m.in. nagrody Guliwer w Krainie Olbrzymów, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. K. Makuszyńskiego (za książkę „Brat”), wyróżnienia jury oraz jury dziecięcego w konkursie Książka Przyjazna Dziecku (za powieść „Rzeka”). Jej debiut, „Srebrny dzwoneczek”, został wpisany na listę Białych Kruków Internationale Jugendbibliothek w Monachium.

Zarówno książka „Na Jowisza 2! Nadal uzupełniam Jeżycjadę” jak i poprzedni tom „Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę” są dostępne w sprzedaży.

Materiał we współpracy z wydawnictwem HarperCollins


komentarze [10]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Agnieszka Żelazna 14.10.2021 14:16
Czytelniczka

To są książki mojego dzieciństwa. Niedawno uzbierałam całą Jeżycjadę i na razie tylko leży w biblioteczce i cieszy oczy, ale w przyszłości zamierzam ją przeczytać ponownie jeszcze raz. To tak jakbym się przeniosła w czasie, bo jedną z części miałam okazję przeczytać nie tak dawno.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Marzena 14.10.2021 15:51
Czytelniczka

@Monika Ja z kolei najbardziej lubiłam  Szósta klepka

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Szósta klepka
lacerta 16.10.2021 13:52
Czytelniczka

Dawno nie wracałam do Jeżycjady, muszę to nadrobić.  😊 Najbardziej lubię "Szóstą klepkę" (więc to będzie dobry początek) oraz "Opium w rosole".

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AgataMay 21.11.2021 22:28
Czytelniczka

Moja córka też się wychowała na Jeżycjadzie :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
sylviadekat 13.10.2021 19:40
Czytelnik

Bardzo ciekawy wywiad.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AgaGaga 13.10.2021 18:10
Czytelniczka

Wygląda ładnie i ciekawie. Ale wolałabym  kolejną część Jeżycjady, a nie książkę o Jeżycjadzie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 13.10.2021 16:01
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post