cytaty z książek autora "Tomasz Stawiszyński"
Egzystencja w świecie, gdzie z jednej strony nauka przekonuje nas, że nie ma żadnych reguł ani sposobów, aby przewidzieć, jak potoczy się przyszłość, a z drugiej – obarcza się jednostkę całkowitą odpowiedzialnością za jej własny los – cóż, egzystencja w takim świecie może być po prostu nie do zniesienia.
Warto sobie uświadomić, że jeszcze nigdy dotąd, w żadnej cywilizacji i żadnej kulturze nie opisywano i nie doświadczano w taki sposób rzeczywistości – jako pozbawionej sensu i celu sekwencji przypadkowych zdarzeń nawigowanych jakąś bezosobową, nieintencjonalną siłą. Przeciwnie – jak już wcześniej wspominałem, cała historia zachodniej kultury, podobnie jak i w ogóle historia ludzkich cywilizacji, jest tak naprawdę wielkim archiwum opowieści, które przekonywały, że istnieje głęboki sens – nawet jeśli dewaluowały przy tym znaczenie jednostki i podporządkowywały ją plemieniu, wyższej prawdzie albo konieczności dziejowej.
Starożytni Grecy słusznie powiadali: „Nie nazywaj człowieka szczęśliwym, póki żyje”. Ta głęboka myśl zawiera wszak istotne spostrzeżenie: tak zwane szczęście nie jest stanem permanentnym. Jeśli w ogóle się zdarza, to tylko jako ulotna chwila, spektakularny błysk. Obecne we współczesnej kulturze obsesyjne poszukiwanie satysfakcji – rozumianej zazwyczaj jako brak jakiegokolwiek dyskomfortu – jest wyrazem zdecydowanie mniej rzetelnej antropologii niż ta, z której wyrasta to trzeźwe greckie rozpoznanie.
Uprowadzenie Persefony to mitologiczny obraz inicjacji w rzeczywistości psyche. Dusza i królestwo podziemne są ze sobą tożsame - wejście w doświadczenie psychologiczne oznacza wejście w w doświadczenie śmierci czy raczej doświadczenie nieustannego umierania, obumierania nadziei, nabierania dystansu do wydarzeń codzienności.
Dopóki żyjemy w błogiej nieświadomości, w błogiej szczęśliwości, w błogiej ślepocie na ciemność egzystencji, dopóty nasz świadomość przypomina świadomość (czy raczej nieświadomość) pogrążonej w radosnej zabawie Persefony. Kiedy jednak los brutalnie wyrywa nas z nieświadomości - poprzez nagłe załamanie, depresję, próbę samobójczą, zdradę, chorobę, czy śmierć kogoś bliskiego - stajemy się w jednej chwili uprowadzoną Persefoną. Zaczynamy postrzegać życie z perspektywy królestwa umarłych. (s.111).
Świat człowieka, który przed samobójczą śmiercią opublikował genialną książkę, opisawszy w niej swoja moralną bezradność wobec tego, co widział i czego doświadczył: tortur, planowej zagłady, przemysłowej produkcji śmierci, bezbrzeżnego, niemożliwego do wypowiedzenia okrucieństwa, które - jak sam deklaruje w tytule - złamało go ba zawsze. Świat człowieka, który deklaruje: tego się nie da wybaczyć bo każde wybaczenie byłoby aktem bezgranicznego egoizmu, splunięciem w twarz tym wszystkim, którzy zginęli. Bo wybaczenie jest tutaj po prostu niemożliwe. Bo rozpacz, bezradność i nienawiść do oprawców to takie uczucia, takie stany, które powinieneś czuć, kiedy spotyka cię to, co spotkało Amery'ego. Z drugiej strony świat Colina Tippinga i jemu podobnych zadowolonych z siebie kolesi, którzy zarabiają pieniądze wypuszczając kolejne miałkie ksiązki w kolorowych okładkach, organizując warsztaty dla znudzonych japiszonów albo poturbowanych życiowo i podatnych na manipulację ludzi, Świat kolesi, którzy plotą gładkie banialuki o wybaczaniu sobie i innym, posuwając się w swojej arogancji tak daleko, że mają czelność - nie przedstawiając cienia dowodu - wmawiać ludziom, iż nowotwory i inne śmiertelne choroby, które dotknęły ich albo bliskich, to prosty efekt tego, że się nie wznieśli na "wyższy" poziom moralny i nie wybaczyli sobie lub innym wystarczająco głęboko i prawdziwie. I kiedy zestawiam ze sobą te światy, mam ochotę wykrzyczeć wszystkim tym landrynowatym, wybaczającym na lewo i prawo Tippingom razem wziętym: jak możecie być tak bezczelni i cyniczni, skoro wobec świadectwa Jeana Amery'ego albo Paula Celana, bukowińskiego Żyda, wielkiego poety, który przeżył Holokaust, a potem w klatach siedemdziesiątych zmarł śmiercią samobójczą, nie milkniecie, tylko dalej w najlepsze produkujecie egzaltowaną słowną papkę i przyjmujecie za nią sowite przelewy?
Do podobnych wniosków - to znaczy: nieprzebyta żałoba powraca prędzej czy później jako depresja - doszedł także jeden z najciekawszych współczesnych psychologów ewolucyjnych Jonathan Rottenberg, który poszukując odpowiedzi na pytanie o przyczyny współczesnej epidemii depresji, wykrył tę samą zależność. Brak możliwości otwartego skonfrontowania się ze stratą, zwłaszcza gdy jest ona dotkliwa, powoduje, że po pewnym czasie cały skomplikowany system regulowania naszych stanów emocjonalnych ulega specyficznemu paraliżowi.
Uznanie, że nasze stany emocjonalne, a także znaczna część tych doświadczeń, które dzisiaj określamy mianem zaburzeń nastroju, biorą się z fatalnych warunków, w jakich żyjemy, z poczucia niepewności, bezsensu, samotności i braku perspektyw, z lęku przed śmiercią czy z braku mitów, które pomogłyby choć trochę oswoić ten zagadkowy i przerażający fenomen, jakim jest życie - otóż uznanie tego wszystkiego oznaczałoby de facto uznanie potrzeby gruntownej reorganizacji reguł rządzących światem społecznym. To zaś musiałoby się wiązać z rozliczeniem systemu wartości, celów i pragnień, jakimi nasącza się nas od najwcześniejszego dzieciństwa.
Niezgoda na własną słabość, zaślepienie ideałami sprawności, aktywności i optymizmu prowadzą nie tylko do braku tolerancji dla własnej bezradności - zamykają nas również na bezradność cudzą. Niszczą empatię. Zamieniają nas w zawsze uśmiechnięte, zawsze produktywne, zawsze gotowe do działania , ale zarazem też fundamentalnie samotne cyborgi, które na każdy przejaw niedoskonałości, bezwładu, przypadku, słabości albo zagrożenia - czyli w ogóle braku kontroli - reagują podszytą lękiem racjonalizacją.
(...) dostrzeżenie, że kultura zbudowana na kulcie sukcesu, zafiksowana na potrzebie kontroli, odwracająca się od tego, co niezrozumiałe, tajemnicze i nieuchwytne, nieuchronnie staje się specyficznym systemem wielopoziomowych opresji. Systemem dyskryminującym wszystkich, którzy nie mieszczą się w wąskim wzorcu sprawności i którzy nie są w stanie dotrzymać innym tempa w permanentnym wyścigu o prestiż, o miejsce w hierarchii, o kapitał moralny i symboliczny, o taki czy inny przywilej. To system, który tworzy świat przyjazny dla silnych, a nieprzyjazny dla słabych.
Uwodzicielska moc każdej metafizyki - w tym także teorii spiskowych, o czym już za moment się przekonamy - bierze się przede wszystkim z eliminacji tego, czego lękamy się najbardziej: przypadku, bezsensu, braku celu, okrucieństwa ślepych sił przyrody, kapitału albo ogarniętych manią władzy i bogactwa ludzi. W miejsce chaosu pojawia się kosmos, w miejsce niepewności - pewność, w miejsce lęku - kojące poczucie wglądu w "rzeczy zakryte od założenia świata".
Inną konsekwencją (...) jest kompletna atrofia dyskusji oraz wykształcenie się kultury oburzenia i wykluczenia (ang. cancel culture). To zjawisko charakterystyczne zwłaszcza dla lewicowo-liberalnej części sfery publicznej, którego konstytutywną cechą jest nie tylko całkowita odmowa rozmowy z każdym, kto nie głosi przekonań mieszczących się w aktualnie zdefiniowanej ortodoksji, ale także organizowanie zbiorowych seansów nienawiści, bombardowanie obraźliwymi komentarzami, wzywanie do bojkotu, a nawet wywieranie presji na pracodawców, żeby natychmiast zwolnili z pracy kogoś, kto popełnił grzech śmiertelny: powiedział coś, co tamtym wydało się nieprawomyślne.
Jak więc mamy stworzyć prawdziwą naukę o człowieku - nie o "mózgu", "osobowości", "zachowaniu", czy innych abstrakcjach, tylko o człowieku skoro niczego tak nie chcemy uniknąć, jak właśnie prawdy o sobie?
A może także prawdy o świecie?".
A statystyki - paradoksalnie - są obezwładniające. Zachodnie społeczeństwa dotknięte są epidemią depresji, samotności, uzależnień i samobójstw. Pomimo wszechobecnej propagandy sławiącej efektywność stajemy się coraz bardziej nieefektywni. Pomimo pragnienia sprawczości nasz wpływ na własne życie systematycznie się zmniejsza.
Troska o duszę zamieniła się w troskę o ciało, wehikuł do nieśmiertelności tu i teraz. W tym sensie wellness i fitness to właściwie nowe religie, zespół doktryn i praktyk mających funkcje transcendentne: przekroczyć immanentny rozpad, uodpornić się na siły entropii.
(Hillman) Kiedy jestem pogrążony w rozpaczy, nie chcę słuchać o odrodzeniu; kiedy starzeję się i rozpadam, a świat wokół mnie cierpi z powodu obsesji na punkcie wzrostu, nie chcę słuchać o "wzrastaniu"; kiedy zaś gubię się w złożoności własnego doświadczenia, nie jestem w stanie znieść kompulsywnie uproszczonych mandal ani sentymentalnej wizji rozwoju jako jedności i pełni. Tego rodzaju myślenie oparte jest na fantazji przeciwieństw, w myśl której odpowiedzią na dezintegrację powinna być integracja (...). Tymczasem ja domagam się właściwego ujęcia błędu tkwiącego w samej naturze życia.
Pomiędzy dominującymi narracjami (w które wszyscy wydają się wierzyć) a rzeczywistą praktyką zieje monstrualna przepaść. Tej konfrontacji towarzyszy często poczucie winy, przytłoczenia i samotności. Jesteśmy wszak wyłącznie produktem ewolucji, cielesnymi istotami poczętymi z przypadku, które na krótką chwilę wyłoniły się na powierzchnię istnienia. Podobnie jak miliardy przed nimi i miliardy po nich - w miejscu, którego nie wybrały, w warunkach, których nie wybrały, i wśród ludzi, których także nie wybrały. Wyłoniły się - i od razu zostały wciągnięte w chaotyczny wir codzienności, który nie wiadomo skąd się wziął, i nie wiadomo dokąd zmierza. I w którym obowiązuje tylko jedna stała - niepewność.
- Co powiesz tym, którzy nie wierzą w szczęście?
- Że mają rację. Szanuję ten wybór i brak wiary w szczęście i podzielam go. Myślę, że są to ludzie o racjonalnym nastawieniu, którzy obserwują świat i wyciągają adekwatne wnioski z tego, jak on funkcjonuje. I dlatego mają być może szansę na życie szczęśliwe ‒ to znaczy pozbawione złudzeń i nadmiernie rozbudowanych oczekiwań.
Bardzo możliwe, że współczesna popularność fantazji apokaliptycznych- a także ściśle z nimi związanego zjawiska zwanego ,,Depresją klimatyczną" - ma źródła także w rozruchanym indywidualizmie. W tej nadmiarowo rozrośniętej odpowiedzialności za losy świata, jaką obarcza się dzisiaj ludzi, którzy nawet w odniesieniu do własnego życia i problemów dnia codziennego mają bardzo ograniczone poczucie wpływu.
To, czy jutro wsiądę, czy nie wsiądę do jakiegoś samolotu, nie ma większego znaczenia dla stanu środowiska. Natomiast kształt prawa regulującego działalność firm lotniczych - owszem.
Źródła problemów szukaj zawsze w sobie, a niechybne oznaki że takowe posiadasz, to stres, lęk, przygnębienie i smutek. Trudne emocje to komunikat, że twojemu umysłowi brakuje niezbędnej dyscypliny. Zamiast spoczywać w nieosobowej świadomości, doświadczać spokoju i przyglądać się - bez osądzania, to ważne - przepływającym przezeń emocjom i myślom, pogrąża się on w toksycznych ruminacjach. Nic więc dziwnego, że nie czujesz się szczęśliwy.
O bezradności, zależności i solidarności mówiono w tamtym świecie sprzed pandemii raczej niewiele. Owszem, pojawiały się te pojęcia w rozmaitych książkach i artykułach, ale często je po prostu zbywano. Określano - w najlepszym razie - mianem naiwnych i utopijnych.
W tamtym świecie bezradności i zależności doświadczali bowiem tylko ci, którzy stykali się ze starannie ukrywaną - i przykrywaną wspomnianymi wyżej narracjami - twarzą systemu. A także że starannie ukrywanymi w tym systemie wymiarami ludzkiego doświadczenia. Reszta życia lepiej lub gorzej, ale w poczuciu tej głębokiej indywidualnej odpowiedzialności za wszystko.
Że kompletnym fałszem jest opowieść o stwarzającej swoje przeznaczenie jednostce, sprawnie gospodarującej materialnymi i psychologicznymi zasobami, myślącej pozytywnie, idącej przez życie wedle własnego planu, "realizującej siebie" w pracy i w relacjach, które mają być głównie sferą osobistego "rozwoju", a nie konfrontacją z własnymi i cudzymi słabościami - o tym przekonali się tylko ci, którzy doświadczyli niesprawiedliwości i niemocy.
Że kompletnym fałszem jest opowieść o rozłączności naszego życia emocjonalnego i polityczno-społeczno-ekonomicznego otoczenia, w którym funkcjonujemy, rozłączności naszej sytuacji egzystencjalnej od tego, jak się czujemy; że dominujący w tej kulturze optymizm potrafi być niszczącą, autorytarną ideologią - o tym przekonali się tylko ci, których przygniatały rozpacz i lęk.
Że podobnym fałszem jest miażdżący nieśmiertelności przykrywający śmieci i słabości, i że nieprawdą jest obietnicą długiego i zdrowego życia pod warunkiem zachowania kulinarnego i sportowego rygoru -o tym przekonali się tylko starzejący się i chorujący, a także ci, których bliscy chorowali i umierali.
Że w ogóle cała ta opowieść o samowystarczalności, odporności oraz indywidualnej odpowiedzialności za własny los to kompletne nieporozumienie- o tym właśnie w czasie pandemii przekonaliśmy się wszyscy.
Empatia jest upiornie selektywną funkcją psychiczną - obejmuje bowiem przede wszystkim tych, którzy są do nas podobni, zachowują się, wyglądają, mówią i myślą tak samo i to samo.
Otóż - powiadał Hillman - faszyzm jest konstytuowany przez przekonanie (a raczej pragnienie), że całą rzeczywistość należy (i można) podporządkować jednemu, uniwersalnemu wzorcowi. Czy będzie to idealne państwo, czy idealne życie, czy też twarz - wszystko jedno. Każdy, kto wyznaje taki punkt widzenia - twierdzi Hillman - powiela w istocie ten sam myślowy schemat, który leży u podstaw ideologii faszystowskiej: nieczułej na wielość i różnorodność świata, ludzi i idei. Pragnącej zawładnąć - siłą plutonu egzekucyjnego, pozytywnego myślenia albo chirurgicznego skalpela - wszystkim, co wymyka się unifikującej hegemonii. (s.77).
Fizyczność" nie jest jedynym kryterium prawdy. Istnieją przecież także prawdy psychiczne, których z fizycznego punktu widzenia nie można ani wyjaśnić, ani dowieść, ani obalić. Gdyby na przykład istniała powszechna wiara, że Ren płynął niegdyś od swego ujścia ku swym źródłom, to wiara ta sama w sobie byłaby faktem, jakkolwiek jej sformułowanie pojęte w sensie fizycznym musimy uznać za nadzwyczaj niewiarygodne. Taka wiara stanowi fakt psychiczny, którego nie można obalić i który nie potrzebuje żadnych dowodów. Do tego rodzaju faktów należą wypowiedzi religijne. Odnoszą się one 0 wszystkie co do jednej - do przedmiotów, których istnienia nie da się stwierdzić metodami fizycznymi. Gdyby tak nie było, to nieuchronnie weszłyby w zakres badań nauk przyrodniczych, które odmówiłyby uznania ich jako niepodlegających doświadczeniu. Jako fakty fizyczne nie mają one bowiem żadnego znaczenia. (s.282).
Każdy jest kowalem swego losu. Więc jeśli nauczysz się odpowiednio "zarządzać czasem", a także "zarządzać emocjami" - a najlepiej "zarządzać sobą" - jeśli zadbasz o swój "rozbiór osobisty", nauczysz się "rozbudowywać kompetencje" i "kreować karierę", wówczas odniesiesz sukces.
W tej kulturze na każdym kroku uczy się nas, że gniew jest czymś złym. Że kiedy odczuwamy i wyrażamy złość, bo ktoś potraktował nas niesprawiedliwie, przemocowo, pogardliwie, po prostu źle - to niechybnie znaczy, że to z nami jest coś nie tak. Że nie potrafimy się zachować, jesteśmy agresywni albo zaburzeni, łamiemy etykietę, niepisany kod zachowań każący kłaść w takiej sytuacji uszy po sobie, bo „jest jak jest", „tak wygląda rzeczywistość", „taki jest świat" i ,co zrobić".
(...) należy w milczeniu spuścić oczy i wszystko przełknąć, bo przecież otwarty sprzeciw „i tak nic nie zmieni", (...)
Że kiedy otwarcie przeciwstawiamy się jawnej niesprawiedliwości, nierówności, okrucieństwu i bezduszności dzikiego kapitalizmu, to znaczy, że jesteśmy roszczeniowi, leniwi i pełni resentymentu.
Że nie wolno o swojej złości otwarcie mówić, nie wolno jej wyrażać, nie wolno broń Boże - mieć zastrzeżeń, bo powinniśmy się cieszyć z tego, co mamy czy raczej cieszyć się, że w ogóle coś mamy.
Analogicznie, ludzie praktykujący mindfulness w celu poprawy zdolności koncentracji, pracują nad własnym niesfornym umysłem, nie dostrzegając zasadniczego paradoksu: aplikacji do medytowania dostarczają im te same firmy, które generują masowe uzależnienia od smartfonów i powszechne zjawisko zaburzeń uwagi będące tego prostą konsekwencją Innymi słowy, praktyka mindfulness w krajobrazie późnego kapitalizmu działa niczym skuteczny środek sedatywny. Uspokaja, usypia, znieczula i pacyfikuje. Zniechęca do myślenia, a zatem do poszukiwania głębszych przyczyn określonych sytuacji, bo „nadmierne myślenie" jest wszak samo jednym z zasadniczych źródeł cierpienia. I - co najważniejsze - przenosi uwagę do wewnątrz, zamiast kierować ją w stronę sfery wspólnotowej i politycznej.
Nikt nie chce już z nikim rozmawiać, ponieważ rozmowa jawi się jako aktywność nużąca oraz de facto do niczego niepotrzebna. Egzaltacja i szał bitewny skutecznie przesłaniają wszelkie potencjalnie płynące z niej korzyści. Mimetyzm działa coraz silniej, ale nikt nie zdaje sobie z tego sprawy. Gdyby z internetowych dyskusji, z politycznych przepychanek i medialnych pojedynków pozostawić wyłącznie samą treść wypowiedzi, a usunąć ich autorów oraz miejsca, w których zostały opublikowane, nie sposób byłoby odróżnić, czy wyszły spod klawiatur przedstawicieli tej czy innej strony. Gdyby tu i ówdzie zamazać twarze demonstrantów demolujących wspólną przestrzeń albo brutalnie atakujących każdego, kto myśli inaczej, nie sposób byłoby ustalić, z jakiego wywodzą się obozu.
Warto też zaakceptować, że pewnych wariantów swojego życia nigdy nie zrealizujemy, bo mamy do dyspozycji wyłącznie to, co przynosi los, który możemy kształtować tylko w ograniczonym stopniu.
Mamy komputery, samoloty, statki kosmiczne. Mamy potężną naukę i medycynę. Demokrację, prawa, równość. A zarazem jesteśmy całkowicie bezradni.