cytaty z książki "Pałac"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Dzisiaj każdy chce mieć swój los. Dzisiaj byle parobek, a los mu się marzy. Już nie wystarczy, że ma co żreć. A jeszcze losu mu się chce.
A teraz zdaje mi się, że wszystkie po niej, jeśli ich nawet nie pożądam, naśladują tylko jej ciało, jej wstyd, nawet jej rozkosz. Są nieprawdziwe w oczach, we włosach, w nagości, we wszystkim.
Człowiek na siebie najdotkliwiej jest skazany. Nikt mu tyle udręk nie dostarcza, co sam sobie.
Aby ten świat nie musiał wciąż kończyć się z każdym człowiekiem i z każdym zaczynać od nowa.
Śmierć nie lubi, gdy ktoś jej się boi. Bo ten, kto się boi, urąga jej, z majestatu ją obdziera.
(...) dla mnie najbardziej podniecające jest nie ciało kobiety, lecz jej nagość. Nie, nie, to nie to samo, panowie. Można by powiedzieć, że ciało jest tylko kształtem nagości, jak promień jest kształtem światła, a nasze przemijanie kształtem czasu. I tak dalej, i tak dalej. Jeśli ciało kobiety jest jej siłą, to nagość jest słabością. Otóż wiedz, hrabio, że kobieta nie wstydzi się swojego ciała przed tobą, wstydzi się swojej nagości. No, mój drogi, ja też cokolwiek znam się na kobietach. Ciało kobiety nie potrzebuje się bronić wobec ciebie, ono cię zniewala, ono z samej natury ma nad tobą przewagę. Z samego tego, że go musisz pożądać, boś skazany na pożądanie, bierze się jego wyniosłość wobec ciebie. Natomiast nagość jest bezbronna, jest nie od siebie, lecz od ciebie zależna. Jest ufnością wobec ciebie, niepewną, zlęknioną ufnością. Jest stawaniem się kobiety w tobie, w twoich oczach, w twoim pożądaniu, bo nagość nie istnieje sama w sobie, istnieje tylko wobec ciebie. Ty dopiero obnażasz tę nagość w kobiecie. Jest ona jakby objawieniem się jakiegoś bólu, jakiejś tajemnicy jedynej, niepowtarzalnej, która się tobie z ufnością powierza, jest zdaniem się na twoją łaskę, na twoją wyrozumiałość, na twoje wzruszenie, na twoją z nią jedność. Czujesz się jej dopełnieniem. I to jest właśnie piękne, to jest ta prawdziwa rozkosz, jaką kobieta może cię obdarzyć. Lecz nie przypuszczacie, jak łatwo tę nagość w niej zranić.
Bo czy ty wiesz chociaż, ile cierpienia jest w tobie? Może tyle, ile we mnie za tobą tęsknoty. Może jedno jest nasze cierpienie, a nie wiemy o tym. Może to ty jesteś moją pamięcią i niepamięcią. I wszystkim, co tylko czuję przez ciebie. Wszystkim, co w ogóle czuję.
Zmęczony życiem.Jak to brzmi kojąco.Czy nie czujesz,że same słowa nieomal wabią?
Bo może cierpienie jest właśnie najbogatszą wiedzą człowieka, jego mądrością i niedostatkiem zarazem.
Prawdziwe piękno nie jest ozdobą świat,mój drogi,prawdziwe piękno jest jego cierpieniem.
Pamiętaj, że tylko wielkie uczucie rozgrzesza człowieka z istnienia.
Lecz może pragnienie moje wyróżni mnie spośród tego wszystkiego. I może ulegniesz samej mojej obecności, bo ty nie wiesz, jak zachłanna bywa sama obecność. Nie wiesz kiedy, a w oczy ci się wciśnie, w myśli, w pamięć, w niepokój, w słowa twoje. Poddasz się może mojej krzątaninie na twoich oczach, choćby ze znużenia się poddasz, z obojętności.
(...) "Chociaż ludzie, którzy to widzieli, mówili potem, że mnie wielkie szczęście spotkało od ciebie. I długo było o tym szczęściu moim, nawet do dziś jest jeszcze. A ja płakałam na to szczęście, zazdroszcząc twoim psom, że sierścią swoją twoje dłonie mogą łaskotać, twoim koniom, że znajdujesz w nich tyle pociechy".
Nieraz śmierci trzeba czekać, aby doznać, że się jest człowiekiem.
Śnią już ten bal.Śnią swoje konie i charty.Swoje nieba pełne włók.I wieczności pełne nagich dam i dziewek.
I gdy tam wreszcie w sen zapada, wtedy dopiero marzyć zaczynam, jak to przychodzę do niej. Kładę się cichutko jak kot przy jej ciele, pod jej bokiem otwartym, w jej ciele, w jej rozespaniu. I tylko słucham przez całą noc z zapartym tchem jej piersi, bioder, nóg, rąk, jej włosów rosnących nade mną, jej serca bijącego w mojej głowie. A gdy słyszę, że już śni że śni na pewno, że śni gdzieś daleko ode mnie i nieprędko do nas wróci, a do świtu jeszcze kawał nocy przed nami, wtedy dotykam jej po kryjomu przed nią, ale tak, żeby snu jej nie zmącić, dotykam jej, jak się bolącego miejsca dotyka, przez chwilę, przez okamgnienie, przez najkrótszą myśl. I to mi wystarcza za całą z nią noc, za całe z nią życie. A rano nie daje jej wstać, żeby przedłużyć pamięć pamięć po tej nocy. Nie daje jej, że to jeszcze nie dzień dla niej, lecz przedświt dopiero. Mówię. Poleż sobie. Jeszcze dzień nie wydobrzał z nocy. Jeszcze chłód się w powietrzu snuje. Rosy jeszcze nie wystygły. Słońce dopiero odżywa. Poleż sobie, a dzień będzie krótszy.
No i co, czujesz? Nie boli mnie. A teraz czujesz? Nie boli mnie. Czujesz, nie boli. Nic mnie nie boli. Już nic. Nic.
I gdy tam wreszcie w sen zapada, wtedy dopiero marzyć zaczynam, jak to przychodzę do niej. Kładę się cichutko, jak kot, przy jej ciele, pod jej bokiem otwartym, w jej cieple, w jej rozespaniu. I tylko słucham przez całą noc z zapartym oddechem jej piersi, bioder, nóg, rąk, jej włosów rosnących nade mną, jej serca bijącego w mojej głowie. A gdy słyszę, że już śni, że śni na pewno, że śni gdzieś daleko ode mnie nieprędko do nas wróci, a do świtu jeszcze kawał nocy przed nami, wtedy dotykam jej po kryjomu przed nią, ale tak, żeby snu jej nie zmącić, dotykam jej, jak się bolącego miejsca dotyka, przez chwilę, przez oka mgnienie, przez najkrótszą myśl. A rano nie daję jej wstać, żeby przedłużyć pamięć po tej nocy. Nie daję jej, że to jeszcze nie dzień dla niej, lecz przedświt dopiero. Mówię. Poleż sobie. Jeszcze dzień nie wydobrzał z nocy. Jeszcze chłód się w powietrzu snuje. Rosy jeszcze nie wystygły. Słońce dopiero ożywa. Poleż sobie, a dzień będzie krótszy. A ona mi na to słodziutko. (…) Legnij w nogach u mnie i patrzeć będziemy na siebie.
Piękno, moi drodzy, musi boleć, aby było prawdziwe. Musi być niedoskonałe, ułomne, cierpiące, aby mogło być piękne. Musi kryć się w nim, że tak powiem, jakieś zawstydzenie sobą, niepewność siebie, może nawet bezradność, może lęk. Poznasz je zwłaszcza po tym, że ono jak gdyby się na twoją łaskę, na twoją wyrozumiałość, nawet na twoje przebaczenie, a więc na twoje z nim przymierze.
Bo kiedy ktoś płacze przede mną, kiedy o łaskę ktoś żebrze, kiedy piekłem mnie straszy, zmusza mnie, abym nienawidził siebie. A przecież gdy siebie nienawidzę, nienawidzę innych.
Tęskniłam za tobą poprzez góry i morza, przez czas nasz niewspólny, przez nieobecność twoją na tym świecie, przez zły los, który mi cię zabrał, przez najdalszą dalekość, jak tylko umiałam, ale tyś był jeszcze dalszy(...).
I nawet w żałobie chodziłam po tobie, bo mi nie starczyło ciebie, chciałam i nieobecności twojej doznać, aby pełna była twoja pełność we mnie.
Lecz przez to inna może ci się okażę, bo nie z pożądania twojego, może nawet bogatsza przez twoje nade mną współczucie, twoją litość dla mnie. Może nawet we mnie po raz pierwszy odkryjesz to, że pragnąłeś od dawna komuś współczuć, ulitować się nad kimś.
Bo ty jeszcze pychą jesteś, nie pokorą istnienia. O, jak nieludzka jest ta młodość twoja, jak okrutna, niewyrozumiała, choć niewinna niczemu.
Nędzarze skazani są na grzechy, a panowie z własnej woli grzeszą. Nędzarze grzeszą, bo muszą, a panowie grzeszą, bo mogą.
Spójrz, czy widzisz, coraz więcej ich tutaj, coraz głośniej wokół nas, coraz gęściejsze stają się ciemności.
To nie one (córki) ze mnie, to ja z nich się urodziłem. Co dnia z nich się rodzę, co godzinę. Z ich śmiechów, przekomarzań, zachwytów, z ich słów, z ich snów, z niepokoju.
Pragnienia w człowieku nie wolno gasić, bo to tylko smutek z tego.