cytaty z książek autora "Marcin Podlewski"
Witam serdecznie. Jeśli ktoś mnie jeszcze nie zna... nazywam się Myrton Grunwald i jestem alkoholikiem - (...) - Nie, chwileczkę... to inne spotkanie.
Historia uczy nas jednego: że ludzkość nie wyciąga z niej wniosków i powtarza wciąż te same błędy.
– Tu was boli, co? To chcecie wiedzieć? Tuptaj zatem do swojego zwierzchnika,
tuptusiu, i powiedz: kapitan Telses odmawia współpracy i jest uparty jak stary hodokozioł.
Przekaż, ze smutkiem zwiesiwszy głowę, że upierdliwy Telses nie chce nic powiedzieć,
nie podaje nawet informacji, które nic go nie kosztują... a to tylko dlatego, że ma
uczulenie na zamknięte pomieszczenia oraz cierpi z powodu braku wiedzy dotyczącej
jego załogi. Próbowałem, powiedz, próbowałem szczerze, ale stary pierdziel domyślił się
od razu, że jest w rękach Klanu Naukowego. Nie ma co go sondować, bo to już stary rupieć
i przepalimy mu mózg. Trzeba, powiesz, inaczej. Trzeba grzeczniej. I trzeba dosłać tu
kogoś mądrzejszego, bo to nie na moją głowę. No już – dodał z niejaką satysfakcją,
zerkając na minę klanowca. – Leć, tuptusiu, leć. I przynieś lepsze żarcie, że już o napitku
nie wspomnę. Najlepiej z procentem.
– Kapitanie Telses...
– Tup, tuptusiu – mruknął stary czarownik, kładąc się wygodnie na leżance. – Tup, tup,
tup.
Piłeś kiedyś wódkę, Nat? To bardzo stara receptura, nie to, co te dzisiejsze gówna. Pochodzi z dawnej Terry. Napój starych bogów z zapomnianej planety. He, he.
Wchłonięcie nie ominęło nawet Piątek i kilku eksperymentalnych Szóstek, złożonych wyłącznie z eidolonowej formy. Terra zgasła, zupełnie jakby ją wyłączono. A Stygmat, kaplica Jedności, powoli uwolnił się z olbrzymich zaczepów i zabierając ze sobą dużą część Sanktuarium, uniósł się ku wypalonym gwiazdom.
Jednak jesteś nienormalna, Wise, pomyślała, i ta myśl sprawiła, że poczuła spokojną, zimną obojętność. Świrnięta jak ciotka Etna, która biegała po ruinach na Jewromie 7, zadzierała spódnicę i sikała na kamienie. A może nawet gorzej.
Najprościej byłoby powiedzieć, że Głębi po prostu nie ma. Nie istnieje ona tak, jak istnieje rzeczywistość, którą możemy objąć mocą naszej percepcji. Nie jest to „miejsce”, a jeśli nawet, to nie możemy go określić czy zmierzyć. Nie jest to także nicość, choć takie wyjaśnienie byłoby może i najprostsze. Zakładamy, że Głębia jest raczej stanem odmiennym od stanu rzeczywistego, to swoiste przekroczenie granic naszego postrzegania. Płaszczyzna bez płaszczyzn, wymiar bez wymiaru, miejsce bez miejsca.
Piekło jest dla tych, którzy się zaparli Znajdują tam to co sami zasiali i zakopali Jezioro Przestrzeni i Las Nicości Tam wędrują, dryfują i nigdy nie przestają Zawodząc wołać o sens.
Ocalała flota Konsensusu uleciała ku galaktyce Trójkąta, widzianej przez Kayta Telsesa niczym srebrny poblask – zapowiedź nowego świata Obcych i ludzi... a konkretnie obiecanej załogi „Płomienia”. Stary kapitan oparł delikatnie rękę o wpatrzonego w skupisko gwiazd Aro, myśląc o starych przyjaciołach i o dawno zasłużonej emeryturze. To, co zostało z floty Nowych Maszyn, pędziło ku galaktyce Lwa, oglądanej przez Lorę oraz nadal wystraszoną Susie Winter, Toma Krzywika i Lorda – jedynych ludzi, których przeznaczenie połączyło z losem Nowych Maszyn. Z taką samą obawą patrzyła w Emitery Danych także Fibonaccia – pierwsza kompletnie wyzwolona z maszynowych ograniczeń nastoletnia, zakochana Czwórka. Podobnie jak ona – choć ze zdumieniem – wpatrywał się we Lwa Strips Walter Dinge, którego Flota Ujemność – a także wszystkie obecne w armadzie Nowego Zjednoczenia okręty cyborgów – została przydzielona do floty Nowych Maszyn. Ale w światła nowej galaktyki nie wpatrywali się jedynie ludzie, Stripsowie czy Byty Maszynowe. Patrzył w nie i surogat Piecky Tip, który – choć jeszcze tego nie wiedział – miał zapoczątkować zupełnie nowy rodzaj istot, różniących się zarówno od swego biologicznego, jak i mechanicznego pierwowzoru. Jako ostatnia ku Andromedzie poleciała Flotylla Grunwalda razem z tymi z Wolnych Sztucznych Inteligencji, które zdecydowały się pozostawić swe kopie na statkach ludzi. Uciekającym towarzyszyła zaledwie garstka Maszyn podstawowych stopni. Ale nie to było zaskakujące, a fakt, że z całej owej zbieraniny zniknęły statki Zbioru czy Despectum porwane wcześniej przez Myrtona – zupełnie jakby coś zabrało je i ukryło, w myśl sobie tylko znanych planów... W przyszłości dało to początek legendom o Wielkim Odrzuceniu i spodziewanym drugim Powrocie Tych, Którzy Odeszli. Ale na razie nie miało to znaczenia.
Wiesz przecież, co się stanie. Za miliardy lat galaktyka Andromedy zderzy się z Wypaloną Galaktyką. A wtedy znowu możemy potrzebować Myrtona Grunwalda.
Zamek był zbyt dziurawy, aby zatrzymać ciepło: przez okna przesłonięte jedynie starymi zasłonami, dostawały się lodowate podmuchy i wpadał śnieżny puch. Wierny i jedyny sługa wynalazcy pozamykał część sal, które zmieniły się w lodowe jaskinie lśniące od wielkich sopli zwisających z sufitu niczym stalaktyty. Złorzeczące z powodu zimy kruki nadaremnie stukały dziobami do pozamykanych drzwi zamku, za którymi niegotowa jeszcze księżniczka stawiała swe pierwsze kroki. Nie przeszkadzało jej zimno ani nagość, stąpała tylko powoli i ostrożnie po kamiennej posadzce, nachylając się niekiedy by – podobnie jak wynalazca na swoich spacerach – dotknąć czegoś i poczuć, że dana rzecz jest. W ten sposób przeszła do odleglejszych korytarzy zamczyska i po raz pierwszy, przez otwarte okna, zobaczyła zimowy świat. Wydał się on jej piękny i stały jak ona sama, niezmienny.
Taką zauważył ją kruk, który wylądował na parapecie zamku. Czarne ptaszysko nie mogło nadziwić się zjawisku jakim była księżniczka, dlatego dreptało z nóżki na nóżkę.
- Kuriozum! - skrzeczał kruk. - Kuriozum!
- Ktoś ty jest? - spytała księżniczka. – I kto cię nakręca?
Oburzony kruk nie odpowiedział jednak na jej pytanie tylko odleciał, wciąż skrzecząc i rzucając wyzwiska.
W dupie mam waszych Skrzywionych, Theę i całą tę paranoję z Pomrokiem! – warknął, nie panując już nad sobą. – Ale karmienie trupa krwią?! – dokończył wściekle, łapiąc za głowę i wywalając ją przez okno. – Mam, kurwa, dość!
Witaj, Tartus. Cieszę się, że cię poznałam. A jeszcze bardziej się ucieszę, kiedy wsadzę ci paralizator w odbyt – obiecał anioł.
Stetryczała, rozpadająca się Maszyna przezwyciężyła najwidoczniej ograniczenia nałożone jej przez Monsieura, wstała, pociągnęła Erin do tyłu i ściągnęła ją z fotela. Hakl krzyknęła z bólu i zaskoczenia.
– Właddca! – wydarł się prastary mechanizm. – Właddca powwwraca!
Być może gdyby Personalny Opiekun Maszynowy Wielkiego Rodu Kruków był nowy – lub miał tylko kilka dziesięcioleci, czy nawet setek lat, ale nie więcej – jego atak odniósłby lepszy skutek. Ale Maszyna była stara i nie pomogły tu nawet jej wskrzeszenie przez Jedynego czy późniejsze naprawy Monsieura. Coś w niej trzasnęło: wysiłek, jaki musiała włożyć w odciągnięcie Erin, przepalił część obwodów.
- Właddco. . - wybrzęczał rozpaczliwie Poms. Prastary, przerdzewiały Personalny Opiekun Maszynowy Wielkiego Rodu Kruków uniósł się na chyboczących nogach i podreptał do zamkniętego na głucho przejścia. - Nie zosssstawiaj mnieeee.
...
- Właddcaaa. . - wymamrotał z nabożną czcią Poms.
-Wybacz, że wtrącam się w twoje prywatne sprawy-powiedział, biorąc ją pod ramię i prowadząc do doku oczekującej na nich "Wstążki" - ale ten konkretny facet wyglądał jak ktoś, kto po prostu musi dostać w mordę.
Grunwald nie odpowiedział. Zaklął cicho, sięgnął do jednej z konsolowych szuflad i wyciągnął niewielką tubkę z ekstraktem fluidu. – Jeśli to nie pomoże – mruknął, odkręcając zatyczkę i wciskając zawartość w półotwarte usta Pinsleep – to zrobię wreszcie to, na co każde z nas miało kiedyś ochotę... – To znaczy? – spytała niepewnie Hakl. – Po prostu ją trzepnę.
Imprint był czymś więcej. Rzekomo stworzyła go Jedność, ale jego początki nigdy nie zostały dokładnie ustalone. Pojawił się sam w zamierzchłych czasach Imperium Galaktycznego – jako nieoczekiwany odprysk oprogramowania sprzęgowego i oznaczania genetycznego zakupionych przedmiotów. Zaistniał poza granicą wyliczeń i software’owych nakładek niczym wirus, tak jakby to nagle duch zaczął ożywiać maszynę. Powstał jako efekt komputerowej ewolucji, której na dobrą sprawę nikt nigdy się nie spodziewał. I choć wiedziano, że istnieje, nie potrafiono sztucznie go wytworzyć. Nawet Jedność stosowała jego kopię, choć – co trzeba przyznać – kopię wyjątkowo skuteczną. Imprint Grunwalda był inny. Płynął przez skokowiec niczym ulotny poblask srebra. Błądził w pancerzu i rurach doprowadzających energię rdzenia, przenikał przez zamocowane we „Wstążce” artefakty kseno. Tonął w oprogramowaniu i wykraczał poza nie, dotykając odległych, porwanych wcześniej przez Myrtona statków. I potrafił odnaleźć to, co zostało z doktora Harpago Jonesa.