cytaty z książki "Zmartwychwstanie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jednym z najzwyklejszych i najbardziej rozpowszechnionych przesądów jest mniemanie, że każdy człowiek ma tylko jakieś dane, określone cechy, że są ludzie dobrzy, źli, mądrzy głupi, energiczni, apatyczni itd. Ludzie nie są tacy. Możemy powiedzieć o człowieku, że bywa częściej dobry niż zły, częściej mądry niż głupi, częściej energiczny niż apatyczny, i na odwrót; ale będzie nieprawdą, jeśli powiemy o jakimś człowieku, że jest dobry albo mądry, a o innym, że jest zły albo głupi. A my zawsze w ten sposób dzielimy ludzi. I to jest niesłuszne.
Ludzie są jak rzeki: woda jest we wszystkich jednakowa, wszędzie ta sama, ale rzeka bywa wąska, szeroka, spokojna, czysta, zimna, mętna, ciepła. Tak samo bywa z ludźmi. Każdy człowiek ma w sobie zalążki wszystkich ludzkich cech; czasami ujawnia te, czasami znów inne; bywa nieraz zupełnie do siebie niepodobny, pozostając jednakże wciąż sobą.
Cała ta straszna przemiana dokonała się w nim tylko dlatego, że przestał wierzyć sobie, a zaczął wierzyć innym.Przestał zaś wierzyć sobie, a zaczął wierzyć innym dlatego, że było zbyt trudno żyć wierząc sobie; wówczas należałoby każdą kwestię rozstrzygać zawsze nie na korzyść swego zwierzęcego 'ja',szukającego łatwych uciech, lecz prawie zawsze przeciw niemu; wierząc zaś innym nic nie trzeba było rozstrzygać;wszystko już było rozstrzygnięte i w dodatku zawsze przeciw duchowemu, a na korzyść zwierzęcego 'ja'. Nie dość na tym: wierząc sobie, zawsze narażał się na ludzkie potępienie, wierząc innym- zyskiwał aprobatę ludzi swego środowiska."...
Każdy człowiek, żeby działać, musi być przekonany, że jego działalność jest ważna i pożyteczna. I dlatego, w jakiejkolwiek człowiek znajdzie się sytuacji, nieuchronnie wytworzy sobie taki pogląd na życie ludzkie w ogóle, że jego działalność będzie mu się wydawała ważna i pożyteczna.
Zazwyczaj ludzie myślą, że złodziej, morderca, szpieg, prostytutka uznając swój zawód za zły muszą się go wstydzić. Dzieje się wręcz przeciwnie. Ludzie, którzy czy to wskutek zrządzenia losu, czy też wskutek
popełnionych grzechów lub błędów znajdą się w pewnej sytuacji, stwarzają
sobie - bez względu na to, jak dalece jest ona sprzeczna z prawem - taki
pogląd na życie w ogóle, że uważają swoją sytuację za dobrą i słuszną.
Chcąc zaś umocnić takie pojęcie, instynktownie trzymają się tych środowisk,
które uznają tworzone przez nich poglądy i zajmowane przez nich miejsce w
życiu. Dziwi nas to, gdy chodzi o złodziei chełpiących się swą zręcznością, o prostytutki chlubiące się swą rozpustą, o morderców chwalących się swym
okrucieństwem. Ale dziwi nas to tylko dlatego, że krąg atmosfery, w której
żyją ci ludzie, jest ograniczony i, co najważniejsze, że my znajdujemy się
poza nim. A czyż nie to samo zjawisko widzimy wśród bogaczy chełpiących się
swym bogactwem, to jest grabieżą, wśród wodzów chełpiących się swymi
zwycięstwami, to jest morderstwem, wśród władców chełpiących się swą
potęgą, to jest przemocą? Nie dostrzegamy, że ci ludzie stworzyli sobie
wypaczone pojęcia o życiu, o tym, co dobre, a co złe, po to, by usprawiedliwić swoje poglądy, a nie dostrzegamy tylko dlatego, że ludzie o
tak wypaczonych pojęciach stanowią większość i że my sami do nich należymy.
Nikomu z obecnych, zaczynając od popa i naczelnika więzienia, a kończąc
na Masłowej, nie przychodziło do głowy, że ten sam Jezus, którego imię
kapłan powtarzał ze świstem taką niezliczoną ilość razy, wysławiając go
najróżniejszymi, dziwnymi słowami, zabronił właśnie tego wszystkiego, co
tutaj czyniono; zabronił nie tylko takiego bezmyślnego gadulstwa i
bluźnierczego odprawiania czarów z chlebem i winem przez
kapłanów-nauczycieli, lecz najwyraźniej zabronił ludziom nazywać
nauczycielami innych ludzi, zabronił odprawiania modłów w świątyniach,
kazał modlić się każdemu w samotności, zabronił nawet stawiania świątyń,
powiadając, że przyszedł je zburzyć i że modlić się należy nie w
świątyniach, lecz w duchu i w prawdzie; a co najważniejsze, zabronił nie
tylko sądzić ludzi i więzić, męczyć, hańbić, skazywać na śmierć, jak to
robiono tutaj, ale zabronił także wszelkiego gwałtu nad ludźmi powiadając,
że przyszedł wypuścić na wolność tych, którzy są w niewoli.
Nikomu z obecnych nie przychodziło do głowy, że wszystko, co tutaj
robiono, było największym bluźnierstwem i naigrawaniem się z tego właśnie
Chrystusa, w imię którego wszystko to się działo. Nikomu nie przychodziło
do głowy, że pozłacany krzyż z emaliowanymi medalionikami na końcach, który
kapłan wyniósł i dawał do ucałowania ludziom, nie był niczym innym niż
wyobrażeniem tej szubienicy, na której umęczono Chrystusa właśnie za to, że
zabronił tego, co tutaj w jego imieniu czyniono. Nikomu nie przychodziło do
głowy, że ci kapłani, którzy wyobrażają sobie, że pod postacią chleba i
wina jedzą ciało i piją krew Chrystusa, rzeczywiście jedzą ciało i piją
krew jego, ale nie w kawałkach chleba i w winie, lecz przez to; że nie
tylko gorszą tych maluczkich, z którymi Chrystus siebie utożsamiał, ale w
dodatku pozbawiają ich największego szczęścia i poddają najokrutniejszym
katuszom, ukrywając przed ludźmi tę nadzieję szczęścia, którą on im
przyniósł.
Ohydny jest w człowieku pierwiastek zwierzęcy - myślał - ale gdy występuje w czystej formie, wówczas patrzymy na to z wyżyny naszego życia duchowego i gardzimy nim; czy mu ulegamy, czy mu się opieramy, pozostajemy tym, czym byliśmy, ale kiedy to samo zwierzę ukrywa się pod pseudoestetyczną i poetyczną osłoną i żąda dla siebie hołdów, wówczas ubóstwiając zwierzę, całkowicie się w nim zatracamy, nie odróżniając już, co dobre, a co złe.
- A tyś dziadku jakiej wiary? – spytał niemłody już człowiek, stojący obok wozu przy burcie.
- Żadnej. Bo nikomu, nikomu nie wierzę, tylko sobie – równie szybko i stanowczo odparł starzec.
- Ale jakże można wierzyć sobie? – spytał Niechludow wtrącając się do rozmowy. – Można się pomylić.
- Nigdy w życiu – stanowczo odparł starzec, przecząco kręcąc głową.
- Dlaczego więc są różne wiary? – spytał Niechludow.
- Dlatego właśnie są różne wiary, że ludzie innym wierzą, a sobie nie wierzą. I ja ludziom wierzyłem i błąkałem się jak w tajdze; tak zabłądziłem, że myślałem: już nie wylezę! I starowiery, i nowowiercy, i subotniki, i chłysty, i popowcy, i bezpopowcy, i austriaki, i mołokanie, i skopcy! Każda wiara siebie tylko chwali. Tak się wszyscy porozłazili, niczym ślepe szczenięta. Wiary są różne, ale duch jest jeden. I w tobie, i we mnie, i w nim. To znaczy, wierz każdy swojemu duchowi, a wszyscy się zjednoczą. Niech każdy będzie wierny sobie, a wszyscy będą jak bracia.
Widział teraz jasno, że całe to straszne zło, którego był świadkiem w aresztach i wiezieniach, i spokojna pewność siebie tych, którzy to zło wyrządzali, wynikały stąd, iż ludzie chcieli dokonać rzeczy niemożliwej: sami będąc źli, chcieli naprawiać zło.
Nie popełnił złego uczynku, ale popełnił coś znacznie gorszego niż zły uczynek: ulegał myślom, z których wywodzą się wszystkie złe uczynki. Złego uczynku można nie powtórzyć i można go żałować, złe zaś myśli rodzą wszystkie złe uczynki. Zły uczynek toruje tylko drogę innym złym uczynkom; złe zaś myśli niepowstrzymanie pchają po tej drodze.
Starzec mówił głośno i wciąż się oglądał, pragnąc widocznie, by jak najwięcej ludzi go słyszało.
- Od dawna wyznajecie taką wiarę? – spytał go Niechludow.
- Ja? Dawno. Już dwudziesty trzeci rok będzie, jak mnie prześladują.
- Jak to: prześladują?
- Tak jak Chrystusa prześladowali, tak i mnie prześladują. Łapią i dalejże włóczyć po sądach, po popach, po uczonych w piśmie, po faryzeuszach; nawet do domu wariatów mnie sadzali. Ale nic mi zrobić nie mogą, bo jestem człowiek wolny. „Jak – powiadają – się zwiesz?” Myślą, że obiorę sobie jakieś miano. A ja nie przyjmuję żadnego. Wszystkiegom się wyrzekł: nie mam ani imienia, ani domu, ani ojczyzny – nie mam nic. Jestem sam. Jak się nazywasz? Człowiek. „A roków ile?” – Ja – powiadam – nie liczę, a i zliczyć nie sposób, bo ja zawsze byłem, zawsze będę. „Z jakiego ty – powiadają – ojca i matki?” – Nie – powiadam – nie mam ani ojca, ani matki oprócz Boga i ziemi. Bóg – ojcem, ziemia – matką. „A cesarza – powiadają – uznajesz?” Czemu nie mam uznawać? On sobie cesarz, a ja sobie cesarz. „No – powiadają – nie ma co z tobą gadać.” Powiadam mu: ja też wcale cię nie proszę, żebyś ze mną gadał. Tak mnie precz męczą.
Gdyby tylko zawsze w porę dostrzec belkę we własnym oku, o ile bylibyśmy lepsi.
Było tam bardzo dużo rzeczy mądrych, uczonych, interesujących, ale nie było odpowiedzi na rzecz najważniejszą: jakim prawem jedni karzą drugich? Nie tylko nie było tej odpowiedzi, ale wszystkie rozważania prowadziły do tego, żeby wyjaśnić i usprawiedliwić karę, której konieczność uchodziła za pewniak.
Przepaść była tak ogromna, zaśmiecenie tak wielkie, że w pierwszej chwili stracił nadzieję, żeby "uporządkowanie sumienia" było możliwe. "Przecież już próbowałeś się doskonalić, być lepszym, i nie udało ci się - mówił w jego duszy głos kusiciela - więc po cóż próbować jeszcze raz? Nie ty jeden jesteś taki, wszyscy są tacy: takie jest życie" - mówił ten głos. Ale wolna duchowa istota, jedynie prawdziwa, jedynie potężna, jedynie wieczna, już przebudziła się w Niechludowie. I nie mógł jej nie uwierzyć. Mimo przepaści, która dzieliła to, czym był, od tego, czym chciał być, przebudzonej duchowej istocie wszystko wydawało się możliwe.
Ale ludzie dojrzali, dorośli ludzie nie przestawali oszukiwać i męczyć siebie i innych. Ludzie uważali, że święty i ważny jest nie ten wiosenny poranek, nie to piękno świata bożego, dane dla szczęścia wszystkich istot - piękno, które usposabia do pokoju, zgody i miłości, ale święte i ważne jest to, co oni sami wymyślili, żeby panować jedni nad drugimi.
Jeżeli można uznać choćby na jedną godzinę i choćby w jakimś jednym, wyjątkowym wypadku, że istnieje coś, co jest ważniejsze niż uczucie miłości do ludzi, to nie ma zbrodni, której nie wolno byłoby popełnić wobec ludzi nie czując się winnym.
Do religii, której był obrońcą, miał stosunek taki, jak hodowca kur do padliny, którą karmi kury: padlina jest obrzydliwa, ale kury ją lubią i jedzą, i dlatego należy je karmić padliną.
... społeczeństwo i w ogóle jakiś ład istnieją nie dlatego, że ci uprawnieni przestępcy sądzą i karzą innych ludzi, ale dlatgo, że mimo panującego zepsucia, ludzie jednak litują się nad sobą i kochają się nawzajem.
Niechludow zrozumiał, że ludożerstwo zaczyna się nie w tajdze, ale w ministerstwach, komisjach i departamentach, a w tajdze znajduje tylko swoje zakończenie.
Stało się z nim to, co zawsze się dzieje z ludźmi, którzy zwracają się do wiedzy nie po to, żeby odgrywać w niej jakąś rolę: pisać, dyskutować, uczyć innych, lecz zwracają się do wiedzy z bezpośrednimi, prostymi, życiowymi pytaniami; nauka odpowiadałą mu na tysiące różnych bardzo trudnych i zawiłych pytań, mających związek z prawem karnym, tylko nie na te pytania, na które szukał odpowiedzi.
Dziwi nas to, gdy chodzi o złodziei chełpiących się swoją zręcznością, o prostytutki chlubiące się swą rozpustą, o morderców chwalących się swym okrucieństwem. Ale dziwi nas to tylko dlatego, że krąg atmosfery w której żyją ci ludzie jest ograniczony i, co najważniejsze, że my znajdujemy się poza nim. A czyż nie to samo zjawisko widzimy wśród bogaczy chełpiących się swym bogactwem, to jest grabieżą, wśród wodzów chełpiących się swymi zwycięstwami, to jest morderstwem, wśród władców chełpiących się swą potęgą, to jest przemocą? Nie dostrzegamy, że ci ludzie stworzyli sobie wypaczone pojęcia o życiu, o tym, co dobre, a co złe, po to, by usprawiedliwić swoje poglądy, a nie dostrzegamy tylko dlatego, że ludzie o tak wypaczonych pojęciach stanowią większość i że my sami do nich należymy.
Choć ludzie, którzy w kilkaset tysięcy skupili się na niewielkim obszarze, starali się, jak tylko mogli, zeszpecić tę ziemię, na której się tłoczyli, choć wbijali w nią kamienie, żeby nic na niej nie rosło, choć wydzierali z niej każdą kiełkującą trawkę, choć dymili węglem kamiennym i naftą, choć obcinali drzewa i płoszyli wszystkie zwierzęta i ptaki - wiosna była wiosną nawet i w mieście.
Cała ta straszna przemiana dokonała się w nim tylko dlatego, że przestał wierzyć sobie, a zaczął wierzyć innym. Przestał zaś wierzyć sobie, a zaczął wierzyć innym dlatego, że było zbyt trudno żyć wierząc sobie; wówczas należałoby każdą kwestię rozstrzygać zawsze nie na korzyść swojego zwierzęcego "ja", szukającego łatwych uciech, lecz prawie zawsze przeciw niemu; wierząc zaś innym nic nie trzeba było rozstrzygać; wszystko już było rozstrzygnięte i w dodatku rozstrzygnięte zawsze przeciw duchowemu, a na korzyść zwierzęcego "ja". Nie dość na tym: wierząc sobie, zawsze narażał się na ludzkie potępienie, wierząc innym - zyskiwał aprobatę ludzi swego środowiska.
W Niechludowie, tak jak w każdym, było dwóch ludzi. Jeden - uduchowiony, szukający dla siebie tylko takiego szczęścia, które byłoby również szczęściem innych ludzi, drugi - zwierzęcy, szukający szczęścia tylko dla siebie i gotów dla tego szczęścia poświęcić szczęście całego świata.
W głębi, w samej głębi duszy wiedział, że postąpił ohydnie, podle, okrutnie; mając świadomość tego postępku wiedział też, że nie tylko sam nie może nikogo potępiać, ale nie może nawet patrzeć ludziom w oczy, nie mówiąc już o tym, że nie ma prawa uważać się za szlachetnego, wielkodusznego młodego człowieka o nieskazitelnym charakterze, za jakiego miał się dotychczas. A musiał się za takiego uważać, żeby nadal żyć bujnie i wesoło. Na to był jeden sposób: nie myśleć o tym. I tak właśnie zrobił.