cytaty z książek autora "Wolfgang Koeppen"
[...]
Serce mi drżało. Tłukło się w gardle. To było właśnie to, znalazłem, to chciałem ukazać, instytucję moralności, teatr wyzwolony, ulicę głodujących, marznących biedaków, desperatów, czerwony sztandar, pieśń rewolty.
[...]
Smakowało mi powietrze. Żułem wolność. Stali na wszystkich ulicach, stali oparci o mur, marzli, głodowali, byli bezrobotni, zrujnowani, bez dachu nad głową, byli rewolucją. Stali inaczej niż ja. Nie rozkoszowali się tym.
[...]
Zbliżała się przemoc, stawała przed domem, nieodgadniona w swoich zamiarach. Moja matka i ja postanowiliśmy udawać martwych, zignorować wezwanie, zasunąć firanki przed miastem.
[...] ich zakres działania obejmuje fizyczne przysposobienie chłopców udzielanie lekcji gimnastyki i pływania oraz nadzór nad odzieżą i osobistą czystością sypialniami garderobami i umywalniami, były to posadki dla zboczeńców, istne eldorado, żadnych różowych barów, klasyczna Sparta pedagogów, czcigodny ołtarz starej posiniaczonej bogini Artemidy, podnosiciele kołder, pokażcie, co macie i jak jesteście umyci, falanga młodych pleców, pochylcie się niżej dwie gładkie mocne kolumny, prosty czysty przedziałek męczący ekstatyczny dreszcz wzdłuż własnego ciała [...].
[...]
kapelan instytutu - pastor ewangelicki - [...] patriotyczny bojownik Boży, zbawiciel obowiązków ojca rodziny, chrześcijański Jehowa, buty kirasjerskie miały sztylpy, [...] kochał dosadne powiedzonka, bądźcie ulegli wobec zwierzchności dajcie Cesarzowi co cesarskie, a kto miłuje swoje dziecko ten je chłoszcze.
[...]
Jeszcze nigdy nie widziałem tak pokojowo nastrojonego placu ćwiczeń, bez wrzasków, bez gwałtu, bez lęku, tak całkiem bez ani jednego upokorzonego człowieka, który by rozkazywał albo któremu by rozkazywano, co najwyżej w nocy, przy świetle księżyca [...].
[...] byłem dziecinnym, z nagła tępym wojskowym obserwatorem, zatruty, złośliwy wskutek sadyzmu systemu:
winiłem moją matkę, że oboje tu stoimy, tacy biedni, tacy ogołoceni w ciszy sali, koszar, placu, garnizonu, opustoszałego miasta. Chciało mi się krzyczeć, a nawet ją uderzyć.
Dopiero później napadłem moją matkę, aby ją ograbić. Przecież broniłem się tylko, nie wiedząc przed kim.
[...]
Stanowiliśmy odrębną społeczność, zamkniętą w sobie, niekiedy zarozumiałą. Leżeliśmy w naszych łóżkach ustawionych pod kątem prostym i nie spaliśmy. Łowiliśmy oddech drugiego , przygotowani na to, że może ustać, zbyt zmęczony albo z gniewu.
[..]
Wszyscy moraliści zatrąbili na polowanie. Zaczęli się skradać. Osaczyli mnie. Zastawili pułapki, w które nie wpadałem.
Ja nie robiłem nic. Nikomu nic nie robiłem. To było podejrzane. To było złe.
[...]
Nocą nadszedł pociąg. Nasz oddech zamarzał na szybach. Paliła się świeca, pełgający ogarek, nazywali go lampką Hindenburga. Siedzieliśmy ciasno stłoczeni, czuliśmy zapach mokrej wełny naszych starych płaszczy i ledwie się wzajemnie widzieliśmy. Jakiś człowiek mówił, że Karol Liebknecht proklamował republikę. Ktoś inny gwałtownie zaprotestował, nie, to Scheidemann.
[...]
Nie orientowała się, że nie miałem żadnej świadomości klasowej, ani nie podnosiłem wzroku ku jednym wzwyż, ani nie spoglądałem na drugich z góry, lecz we wszystkich możliwych formach istnienia widziałem jedynie przebrania, w których nie będzie mi do twarzy.
[...]
Co działo się w dzień mobilizacji?
Porucznik zjawił się ze swoimi ludźmi na placu targowym, żołnierze zepchnęli kramy straganiarek na bok, burmistrz wyszedł ratusza,[...] szkolna księgarnia Wangerina wywiesiła wszystkie flagi, sztandar czarno-biało-czerwony, kolory czarny i biały i nieco wstydliwie czerwony gryf na białym tle, porucznik trzymał los w białych rękawiczkach, trzykrotnie wznieśli okrzyk niech żyje cesarz, niebo lustrowało ich nieżyczliwym okiem, żołnierze śmiało spoglądali w jaskrawe słońce, po czterdziestu dniach porucznik i jego ludzie nie żyli [..].
[...]
Umyślnie chodziłem pochylony. Marzyłem, aby mieć garb. Chciałem być wyobcowany. Mieli to widzieć. Widzieli. Słyszałem ich i nie słyszałem. Wołali za mną.
[...]
Chciałem być sobą, sam dla siebie. Wtedy narzucali się przemocą. Miasto obnażyło się przede mną. Nie było czcigodne. Miało podwójne dno.
[...]
Człowiek podarował mi gotowane jajko. Padał śnieg. Berlin w śniegu. Rzesza w śniegu. Dworzec Szczeciński był jaskinią złożoną z wiatru i sadzy oraz hałasów wielkiego ruchu. Był to Babilon; miejsce do wyruszenia.
Zaszlochałem, lecz opanowałem się, nauczyłem się tego, [...] byłem rekrutem w mężnym kraju, byłem dzielnym ołowianym żołnierzykiem z zagubionej bajki, wziąłem się w garść, tak jak mi przykazano, wyprostowany, dziarskie komendy, sygnały rogu tresury pękały w burzliwym powietrzu [...]
[...]
Wpłynął na mnie donos, od kogo, od kogokolwiek, nie oskarżano mnie o nic, albo też sąd opiekuńczy znalazł mnie w aktach, oskarżonego o to, że żyję.
[...] musiała mieć wrażenie, jakoby do tej pory nie umiała słyszeć, widzieć, czytać, a nawet dotykać, namacać, poczuć, gdyż wszędzie były te okropne tajemnice, ukryte za zupełnie zwyczajnymi rzeczami [...]
[...] ordery ujawniały, że się kimś było i że jest się niczym [...]