cytaty z książki "Ucieczka od bezradności"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Egzystencja w świecie, gdzie z jednej strony nauka przekonuje nas, że nie ma żadnych reguł ani sposobów, aby przewidzieć, jak potoczy się przyszłość, a z drugiej – obarcza się jednostkę całkowitą odpowiedzialnością za jej własny los – cóż, egzystencja w takim świecie może być po prostu nie do zniesienia.
Warto sobie uświadomić, że jeszcze nigdy dotąd, w żadnej cywilizacji i żadnej kulturze nie opisywano i nie doświadczano w taki sposób rzeczywistości – jako pozbawionej sensu i celu sekwencji przypadkowych zdarzeń nawigowanych jakąś bezosobową, nieintencjonalną siłą. Przeciwnie – jak już wcześniej wspominałem, cała historia zachodniej kultury, podobnie jak i w ogóle historia ludzkich cywilizacji, jest tak naprawdę wielkim archiwum opowieści, które przekonywały, że istnieje głęboki sens – nawet jeśli dewaluowały przy tym znaczenie jednostki i podporządkowywały ją plemieniu, wyższej prawdzie albo konieczności dziejowej.
(...) dostrzeżenie, że kultura zbudowana na kulcie sukcesu, zafiksowana na potrzebie kontroli, odwracająca się od tego, co niezrozumiałe, tajemnicze i nieuchwytne, nieuchronnie staje się specyficznym systemem wielopoziomowych opresji. Systemem dyskryminującym wszystkich, którzy nie mieszczą się w wąskim wzorcu sprawności i którzy nie są w stanie dotrzymać innym tempa w permanentnym wyścigu o prestiż, o miejsce w hierarchii, o kapitał moralny i symboliczny, o taki czy inny przywilej. To system, który tworzy świat przyjazny dla silnych, a nieprzyjazny dla słabych.
Do podobnych wniosków - to znaczy: nieprzebyta żałoba powraca prędzej czy później jako depresja - doszedł także jeden z najciekawszych współczesnych psychologów ewolucyjnych Jonathan Rottenberg, który poszukując odpowiedzi na pytanie o przyczyny współczesnej epidemii depresji, wykrył tę samą zależność. Brak możliwości otwartego skonfrontowania się ze stratą, zwłaszcza gdy jest ona dotkliwa, powoduje, że po pewnym czasie cały skomplikowany system regulowania naszych stanów emocjonalnych ulega specyficznemu paraliżowi.
Uznanie, że nasze stany emocjonalne, a także znaczna część tych doświadczeń, które dzisiaj określamy mianem zaburzeń nastroju, biorą się z fatalnych warunków, w jakich żyjemy, z poczucia niepewności, bezsensu, samotności i braku perspektyw, z lęku przed śmiercią czy z braku mitów, które pomogłyby choć trochę oswoić ten zagadkowy i przerażający fenomen, jakim jest życie - otóż uznanie tego wszystkiego oznaczałoby de facto uznanie potrzeby gruntownej reorganizacji reguł rządzących światem społecznym. To zaś musiałoby się wiązać z rozliczeniem systemu wartości, celów i pragnień, jakimi nasącza się nas od najwcześniejszego dzieciństwa.
Uwodzicielska moc każdej metafizyki - w tym także teorii spiskowych, o czym już za moment się przekonamy - bierze się przede wszystkim z eliminacji tego, czego lękamy się najbardziej: przypadku, bezsensu, braku celu, okrucieństwa ślepych sił przyrody, kapitału albo ogarniętych manią władzy i bogactwa ludzi. W miejsce chaosu pojawia się kosmos, w miejsce niepewności - pewność, w miejsce lęku - kojące poczucie wglądu w "rzeczy zakryte od założenia świata".
Niezgoda na własną słabość, zaślepienie ideałami sprawności, aktywności i optymizmu prowadzą nie tylko do braku tolerancji dla własnej bezradności - zamykają nas również na bezradność cudzą. Niszczą empatię. Zamieniają nas w zawsze uśmiechnięte, zawsze produktywne, zawsze gotowe do działania , ale zarazem też fundamentalnie samotne cyborgi, które na każdy przejaw niedoskonałości, bezwładu, przypadku, słabości albo zagrożenia - czyli w ogóle braku kontroli - reagują podszytą lękiem racjonalizacją.
A statystyki - paradoksalnie - są obezwładniające. Zachodnie społeczeństwa dotknięte są epidemią depresji, samotności, uzależnień i samobójstw. Pomimo wszechobecnej propagandy sławiącej efektywność stajemy się coraz bardziej nieefektywni. Pomimo pragnienia sprawczości nasz wpływ na własne życie systematycznie się zmniejsza.
Troska o duszę zamieniła się w troskę o ciało, wehikuł do nieśmiertelności tu i teraz. W tym sensie wellness i fitness to właściwie nowe religie, zespół doktryn i praktyk mających funkcje transcendentne: przekroczyć immanentny rozpad, uodpornić się na siły entropii.
Inną konsekwencją (...) jest kompletna atrofia dyskusji oraz wykształcenie się kultury oburzenia i wykluczenia (ang. cancel culture). To zjawisko charakterystyczne zwłaszcza dla lewicowo-liberalnej części sfery publicznej, którego konstytutywną cechą jest nie tylko całkowita odmowa rozmowy z każdym, kto nie głosi przekonań mieszczących się w aktualnie zdefiniowanej ortodoksji, ale także organizowanie zbiorowych seansów nienawiści, bombardowanie obraźliwymi komentarzami, wzywanie do bojkotu, a nawet wywieranie presji na pracodawców, żeby natychmiast zwolnili z pracy kogoś, kto popełnił grzech śmiertelny: powiedział coś, co tamtym wydało się nieprawomyślne.
Pomiędzy dominującymi narracjami (w które wszyscy wydają się wierzyć) a rzeczywistą praktyką zieje monstrualna przepaść. Tej konfrontacji towarzyszy często poczucie winy, przytłoczenia i samotności. Jesteśmy wszak wyłącznie produktem ewolucji, cielesnymi istotami poczętymi z przypadku, które na krótką chwilę wyłoniły się na powierzchnię istnienia. Podobnie jak miliardy przed nimi i miliardy po nich - w miejscu, którego nie wybrały, w warunkach, których nie wybrały, i wśród ludzi, których także nie wybrały. Wyłoniły się - i od razu zostały wciągnięte w chaotyczny wir codzienności, który nie wiadomo skąd się wziął, i nie wiadomo dokąd zmierza. I w którym obowiązuje tylko jedna stała - niepewność.
(Hillman) Kiedy jestem pogrążony w rozpaczy, nie chcę słuchać o odrodzeniu; kiedy starzeję się i rozpadam, a świat wokół mnie cierpi z powodu obsesji na punkcie wzrostu, nie chcę słuchać o "wzrastaniu"; kiedy zaś gubię się w złożoności własnego doświadczenia, nie jestem w stanie znieść kompulsywnie uproszczonych mandal ani sentymentalnej wizji rozwoju jako jedności i pełni. Tego rodzaju myślenie oparte jest na fantazji przeciwieństw, w myśl której odpowiedzią na dezintegrację powinna być integracja (...). Tymczasem ja domagam się właściwego ujęcia błędu tkwiącego w samej naturze życia.
Nikt nie chce już z nikim rozmawiać, ponieważ rozmowa jawi się jako aktywność nużąca oraz de facto do niczego niepotrzebna. Egzaltacja i szał bitewny skutecznie przesłaniają wszelkie potencjalnie płynące z niej korzyści. Mimetyzm działa coraz silniej, ale nikt nie zdaje sobie z tego sprawy. Gdyby z internetowych dyskusji, z politycznych przepychanek i medialnych pojedynków pozostawić wyłącznie samą treść wypowiedzi, a usunąć ich autorów oraz miejsca, w których zostały opublikowane, nie sposób byłoby odróżnić, czy wyszły spod klawiatur przedstawicieli tej czy innej strony. Gdyby tu i ówdzie zamazać twarze demonstrantów demolujących wspólną przestrzeń albo brutalnie atakujących każdego, kto myśli inaczej, nie sposób byłoby ustalić, z jakiego wywodzą się obozu.
Nie potrzebujemy pozytywnego nastawienia, sprawności, rozwoju osobistego, entuzjazmu, wiary w siebie i optymizmu. Przeciwnie. Potrzebujemy lęku przed śmiercią i świadomości, że wszyscy prędzej czy później umrzemy i że śmierć jest tyleż doniosła i nieuchronna, ile upiornie wręcz banalna – przydarza się bowiem często zupełnie znienacka, bez zapowiedzi, bez sensu. Potrzebujemy doświadczenia rozpaczy i żałoby, smutku po stratach, z których utkana jest materia naszych biografii, ale i smutku w ogóle – tego specyficznego uczucia pojawiającego się, ilekroć uświadomimy sobie, że w nas i dookoła nas nie ma niczego, co nie podlegałoby bezlitosnemu prawu umierania i rozpadu. Potrzebujemy też konfrontacji z własną przemocą i własnym złem, uznania, że jesteśmy (wszyscy, bez wyjątku) podatni na przemoc, że jest ona siłą wybitnie zakaźną, na którą nikt nie jest immunizowany i która nikogo – żadnej ideologicznej opcji, żadnej grupy społecznej, żadnej jednostki – nie oszczędza. Potrzebujemy doświadczenia chaosu i niezrozumienia, przypadkowości losu i bezsensowności cierpienia. Potrzebujemy zgody na błędy, upadki i niepowodzenia. Potrzebujemy zgody na bezradność.