cytaty z książki "Czarna owca medycyny. Nieopowiedziana historia psychiatrii"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jeśli jedynym narzędziem, jakim dysponujesz, jest młotek, to cały świat zaczyna wyglądać jak gwóźdź.
Od samych swych narodzin psychiatria była dziwacznym i krnąbrnym dzieckiem: raczej pasierbem niż synem medycyny.
W czasie zajęć z farmakologii na studiach prowadzący nakłaniał nas do spróbowania w czasie semestru różnych leków, co tydzień inne go. W każdy piątek dostawaliśmy więc mały kubeczek z płynem do połknięcia. Naszym za daniem było opisać efekty, jakich doświadczaliśmy w ciągu godziny, a później odgadnąć, co to za substancja.
Ponieważ inne choroby nie były wywoływane przez patogeny, gorączka nie miała czego zabijać - jeśli nie liczyć zabijanego od czasu do czasu pacjenta.
Wszystkiemu da się zaradzić, wbijając w oko szpikulec do lodu.
Każdy, kto chodzi do psychiatry, powinien sobie zbadać głowę.
Jeszcze kilka pokoleń temu największym problemem w leczeniu chorych psychicznie był brak efektywnych sposobów kuracji, niewiarygodne kryteria diagnostyczne czy skostniałe założenia teoretyczne, warunkujące sposób rozumienia chorób psychicznych. Dziś największą przeszkodą nie są niedostatki wiedzy naukowej czy brak umiejętności medycznych, ale społeczna stygmatyzacja. Niestety ta stygmatyzacja podtrzymywana jest przez całą historię psychiatrii- pełną pomyłek- oraz jej utrzymującą się reputację (dziś już nieusprawiedliwioną) czarnej owcy medycyny.
Sam termin po raz pierwszy pojawił się w latach czterdziestych w biurach producentów w Hollywood, co pokazuje, jaką również rolę odgrywała nowa generacja psychiatrów. W owych czasach największą popularnością cieszyły się filmy przygodowe, zwłaszcza osadzone w egzotycznej scenerii, pośród plemion kanibali obnoszących wysuszone głowy swoich wrogów. Nie wiadomo, kto jako pierwszy użył angielskiego terminu headshrinker na określenie psychiatrów, nie da się więc określić, czy miał na myśli odchudzanie ego gwiazd filmowych przez psychoanalityków, czy raczej porównywał terapeutów do kanibali wysuszających ludzkie głowy. To drugie wydaje się bardziej prawdopodobne.
Jeszcze lepsze było to, że psychoanaliza przypisywała psychiatrom ważną i aktywną rolę w procesie terapii. Niczym szamani odczytujący omeny, psychiatrzy interpretowali emocjonalne doświadczenia swoich pacjentów i wykorzystywali swój intelekt oraz kreatywność, by formułować skomplikowane diagnozy i wprowadzać złożone terapie. W miejscu bezradnych opiekunów szaleńców pojawili się doradcy ludzi zamożnych, wykształconych i wpływowych. Nie byli już alienistami. Stali się analitykami.
Przedstawiciele innych dziedzin medycznych byli doskonale świadomi niemocy psychiatrów, przebywających w zamkniętym, samowystarczalnym świecie. Lekarze innych specjalności patrzyli na nich z zakłopotaniem lub nieukrywaną drwiną. Psychiatrię powszechnie postrzegano jako cichą przystań dla nieudaczników, cwaniaków i kiepskich studentów z własnymi problemami psychicznymi – a pogląd ten panował nie tylko pośród zawodowych lekarzy.
Wedle doktryny psychoanalitycznej choroby psychiczne wywodzą się z niepowtarzalnych dla każdej osoby wewnętrznych konfliktów psychicznych, a przez to są nieskończenie zróżnicowane i nie da się ich upchnąć w przegródki diagnostyczne. Każdy przypadek należy traktować (i diagnozować) wedle odrębnych kryteriów. Kraepelin z kolei zarysował wyraźną granicę między zdrowiem a chorobą psychiczną. Ta jasna linia podziału oraz system klasyfikacyjny oparty na objawach i przebiegu choroby byłyby całkowicie odmienne od psychoanalitycznej koncepcji chorób psychicznych, wedle której psychiczny stan danej osoby można usytuować na kontinuum między psychopatologią a dobrostanem. Według freudystów w pewnym zakresie wszyscy mieli dysfunkcje psychiczne.
W słynnym eksperymencie z roku 1949 troje psychiatrów niezależnie od siebie przebadało tych samych trzydziestu pięciu pacjentów i niezależnie od siebie przedstawiło diagnozę każdego z nich. Zgodność (na przykład rozpoznanie: „choroba maniakalno-depresyjna”) wystąpiła zaledwie w dwudziestu procentach przypadków. (Pomyślcie, jak byście się czuli, gdyby okazało się, że dermatolodzy mający ocenić, czy znamię na ręce to rak, byli zgodni jedynie w dwudziestu procentach).
Do roku 1955 większość psychoanalityków zdążyła już dojść do wniosku, że wszystkie rodzaje chorób psychicznych – w tym nerwice i psychozy – są manifestacją wewnętrznych konfliktów psychicznych. Pycha amerykańskiego ruchu psychoanalitycznego nie zatrzymała się jednak w tym punkcie. Gdyby w tamtej chwili ruch psychoanalityczny znalazł się na własnej terapeutycznej kozetce, natychmiast zdiagnozowano by u niego wszystkie objawy manii: ekstrawaganckie zachowanie, urojenia wielkościowe oraz irracjonalną wiarę we własną moc zmieniania świata.