cytaty z książki "Muzeum dusz czyśćcowych. Opowieści niesamowite"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
- Czy świat otaczający mnie w ogóle istnieje? A jeśli rzeczywiście istnieje, czy nie jest wytworem kształtującej go myśli? A może wszystko jest tylko fikcją jakiejś głęboko zamyślonej jaźni? Tam gdzieś, w zaświatach, ktoś ciągle, ktoś od prawieków myśli - a świat cały, a wraz z nim biedny ludzki narodek, jest produktem tej wieczystej zadumy!...
Co za typy, co za ludzie! Panorama obłąkań, pandemonium żądz, wykwit zbrodniczości! Pyszne okazy!
Noc i jej mrok rozpostarły nade mną od kolebki opiekuńcze swe skrzydła.
- Człowiek niczego nie myśli na marne. Żadna myśl, nawet najdziwaczniejsza, nie ginie bezpłodnie [...].
Owszem, sądzę, że wyrażenie takie jak "zostawić gdzieś cząstkę swej duszy" nie tylko przenośnie brać należy. Nasze codzienne współżycie z danym miejscem, dłuższe przebywanie w pewnym środowisku, choćby ono należało tylko do świata organicznego, bez współbytności ludzi, co więcej, ograniczało się do sfery tak zwanych przedmiotów martwych - musi po jakimś czasie wywołać wzajemny wpływ i obopólne oddziaływanie. Powoli wytwarza się rodzaj nieuchwytnej symbiozy, której ślady niejednokrotnie utrwalają się na dłuższą metę i po zerwaniu bezpośredniej styczności. Jakaś energia psychiczna pozostaje po nas i czepia się miejsc i rzeczy, do których przywykła. Owe remanenty, subtelne pozostałości związków ubiegłych, pokutują potem latami, kto wie, może wieki całe, niewidoczne dla niewrażliwych, lecz niemniej istotne, by czasem odezwać się wyraźniejszym gestem.
Stąd dziwny lęk i szacunek zarazem wobec starych zamków, zapadłych domów, czcigodnych zabytków przeszłości. Nic nie ginie i nic nie idzie na marne; po pustych ścianach, wyludnionych krużgankach tułają się uporczywie echa lat minionych.
Groza najniesamowitsza jest wtedy, gdy wychyla się z codzienności - choć żeby zadziałała najpełniej, nie może to być codzienność najbłahsza, tylko jej nie dla wszystkich dostępne arkana.
Należę do kategorii ludzi umiejących myśleć mocno i wyjątkowo plastycznie, do rzędu tych, których myśli lubią przybierać formę silnych, jaskrawymi barwami przesyconych obrazów i unoszą się gdzieś w sferze psychicznego planu w postaci ciemnych, żądnych realizacji wirów. Myśli i chcenia ludzi mojego pokroju - to niby zatrute wyziewy duszy, błąkające się samopas w przestworzach środowiska - to jadowite monady, szukające swych złowieszczych spełnień. Biada temu, w którym znajdą powolne sobie narzędzie, w którego wnętrze spłyną wężową falą, polaryzując elementy jego jaźni na swoją modłę!
Morze drzemało. Dziewiczy szmaragd wełn wydawał się ciemniejszy, jako zwarty w masie i niepodrywany wiatrem. Od czasu do czasu leniwy odruch roztoczy wspinał się pluszczącą pieszczotą na brzeżne załomy i spłukawszy skały, powracał bezwładnie w łożysko. Czasem skrzydlata flotyla barek, piórolekkich łodzi, wymknęła się z uwięzi portowej i powiewając koszenilową banderą, sunęła chyżo po łagodnej fali.
Pisarstwo Grabińskiego jest wspaniałym dokumentem swoich czasów, ich atmosfery, języka i obyczajowości, świadectwem fascynacji nowoczesnością, która od tamtej pory dawno zdążyła się zestarzeć, zapisem zainteresowań, obsesji, fobii epoki bardzo już od nas odległej - jednak ta odległość nie ma wielkiego znaczenia, bo zarazem w tych nowelach otwiera się przed nami katalog spraw ponadczasowych i uniwersalnych.
Wrzało bujne życie i ujęte w zbyt ciasne ramy dworca przelewało się z szumem poza jego brzegi. Chaotyczny gwar pasażerów, nawoływania tragarzy, gwizd świstawek, szum wypuszczonej pary zlewały się w zawrotną symfonię, w której traciło się siebie, oddawało zmalałą, ogłuszoną jaźń na fale potężnego żywiołu, by niósł, kołysał, odurzał...
Ponura wytworność domu przykuła go do siebie od razu po zajęciu nowego mieszkania. U końca czarnego szpaleru cyprysów, obejmujących podwójnym rzędem kamienny chodnik, widniał kilkustopniowy taras, z którego wiodły do wnętrza ciężkie, stylowe podwoje. Poprzez żelazne sztachety, okalające zewsząd pałacyk, bielały po obu stronach cyprysowej alei skrzydła domu. Pociągnięte bladozieloną farną wyglądały z głębi schorzałe, smutne lica ścian. Utajona spodem w ogrodzie wilgoć wypełzła tu i ówdzie ciemnym wysiękiem. Niegdyś starannie pielęgnowane rabaty kwiatów, chimerycznie zawinięte klomby, z czasem zatraciły wyrazistość linii. Tylko dwie fontanny łzawiły cicho, roniąc wodę z marmurowych mis na pęki róż bogatych, czerwonych. Tylko muskularny tryton po lewej stronie wciąż wyciągał tym samym gestem rękę na powitanie ku gibkiej dziwożonie, co wychylona z marmurowej cysterny po tamtej stronie wabiła go od lat przynętą boskiego ciała; na próżno - bo rozdzieliły ich żałobne cyprysy...
Podobno róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach...
A jednak widocznie zdarza się czasem, że człowiek wraca do siebie przez lata całe jedną stroną, przemierza ciągle, dzień w dzień, tę samą drogę, aż w pewnym momencie, znalazłszy się na innym szlaku, ze zdumieniem stwierdza, że wiedzie też do jego domu - ze zdumieniem człowieka, który śnił długie, długie lata, by pewnego dnia ocknąć się na nieznanej drodze do własnego wnętrza...
- Sądzi pan zatem, że ludzie i po śmierci...
- Wierzą w to, w co wierzyli za życia, i że stan swój po śmierci niektórzy uświadamiają sobie jako mękę ognistą.
- Innymi słowy, przypuszcza pan...
- Że nie zawsze i nie pod każdym względem umarli wiedzą więcej od żywych. Owszem, jestem głęboko przekonany, że zawlekają za sobą na tamtą stronę wszystkie niemal przesądy, namiętności i uprzedzenia, jakim hołdowali za życia.