cytaty z książek autora "Jean Baudrillard"
Istniejemy we wszechświecie, w którym jest coraz więcej informacji, a coraz mniej sensu.
Człowiekowi pierwotnemu również należy się posłuch, podżegamy go do mówienia, wysłuchujemy, nie jest już dla nas bęstią, Levi-Strauss ujął to doskonale, twierdząc, że struktury umysłowe człowieka pierwotnego są takie same jak nasze, psychoanaliza podłączyła go do Edypa i libido - wszelkie nasze kody funkcjonowały w sposób doskonały, udało się zatem uzyskać właściwą odpowiedź. Niegdyś pogrzebaliśmy ich pod warstwą niemoty, dziś zamurowujemy ich w krypcie mowy, mowy w oczywisty sposób "innej", dziś pod hasłem "różnicy", tak jak niegdyś pod hasłem jedności Rozumu, nieoszukujmy się co do tego, to ten sam porządek, tyle że na wyższym etapie rozwoju. Imperializm rozumu, neoimperializm różnicy.
Zasadniczą kwestią jest tutaj to, że nic nie może wymknąć się panowaniu sensu i jego zasadzie dystrybucji. Oczywiście, że za tą zasłoną mowy kryje się to, że nic już do nas nie przemawia, ani szaleńcy, ani zmarli, ani dzieci, ani dzicy, my w gruncie rzeczy nic o nich nie wiemy, istotą sprawy jest to, by Rozum zachował twarz, by wszystko wymknęło się milczeniu.
Człowiek-konsument uznaje rozkosz za swój obowiązek, a siebie samego za przedsiębiorstwo rozkoszy i zaspakajania. Za obowiązek poczytuje sobie bycie szczęśliwym, zakochanym, musi podziwiać i być podziwianym, uwodzić i być uwodzonym, uczestniczyć, żyć w stanie euforii, nieustannie działać. Musi nieustannie czuwać nad pełną mobilizacją całego swego potencjału, wszystkich swych konsumpcyjnych zdolności i mocy. Jeśli choćby na chwilę o tym zapomni, przypomina mu się uprzejmie, acz w trybie bezwarunkowego żądania, że nie ma prawa nie być szczęśliwym. Jest to zasada maksymalizacji egzystencji za pomocą pomnażania kontaktów, relacji, związków za pomocą systematycznego korzystania ze wszelkich możliwości czerpania rozkoszy.
Lecz, co zrozumiałe samo przez się, sztuka nigdy nie była kwestią prawdy, lecz właśnie złudzenia.
Nie jest to już spleen czy nieokreślony stan duszy właściwy czasom fin de siecle’u. Nie jest to również nihilizm, który w pewnym sensie zmierza do unormowania wszystkiego poprzez zniszczenie, pasję resentymentu. Nie, melancholia jest zasadniczym tonem systemów funkcjonalnych, współczesnych systemów symulacji, programowania i informacji. Melancholia jest nieodłączną właściwością sposobu znikania sensu, sposobu ulatniania się i rozpraszania sensu w systemach operacyjnych. I wszyscy jesteśmy melancholikami. Melancholia jest owym gwałtownym zanikiem uczuć, stanowiącym właściwość systemów, które osiągnęły stan nasycenia. Wówczas nadzieja zrównoważenia dobra i zła, prawdy i fałszu, a tym bardziej nadzieja skonfrontowania ze sobą jakichś wartości należących do tego samego porządku, ogólniejsza nadzieja wytworzenia stosunku sił i objawienia się stawki w grze – znika, zawsze: wszędzie system ma zbyt wielką moc: jest hegemonem.
Promień kultury załamuje się we wszystkich cząsteczkach ciała społecznego. Całkowite rozcieńczenie kulturalnego bulionu. Jest faktem, że sztuki nie da się już dzisiaj oddzielić od dyskursu i komentarza. Artyści tego potrzebują. Jeżeli nie klecą tego sami, to szukają tego u innych. Sztuka, raz oderwana od żywej zasady iluzji (Duchamp), w sposób całkowicie niezauważalny stała się ideą. I to wokół tej idei sztuki, ideologii sztuki, sztuki poświęconej dla idei lub skazanej na skończone formy, które jednak niezauważalnie zamieniają się w idee, to wokół tej niesmiertelnej referencyjności sztuki jako idei zawiązuje się ogromny, zbiorowy spisek, masowa, estetyczna symulacja, którą dla ułatwienia nazwałem sprzysiężeniem sztuki. Ale naprawdę tak myślę. W sztuce współczesnej (nie mówię jedynie o rynku sztuki, lecz także o jego wartościach estetycznych) istnieje moim zdaniem haniebne wspólnictwo, wspólnictwo przybierające postać "zbrodni inicjacynej". (...) To jest tak, jak z tajnymi służbami, których skuteczność jest żadna, ale za to ich mitologia ma się świetnie. W ten sposób fantazmat sztuki nadal żyje dzięki zbiorowej konspiracji.
Zamiast sprzyjać komunikowaniu, informacja 'wyczerpuje się w inscenizowaniu komunikacji'. Zamiast wytwarzać sens, wyczerpuje się w inscenizowaniu sensu. Dokonujący się na ogromną skalę proces symulacji, który tak doskonale znamy. Wywiady-rzeki, głosy i gadanina, telefony od telewidzów i słuchaczy, wielokierunkowa interaktywność, słowny szantaż: "To was dotyczy, to wy jesteście wydarzeniem itp.".W coraz większym stopniu informację opanowują i pochłaniają tego rodzaju widmowe treści, władzę nad nią zdobywają działające homeopatycznie wszczepy, ogarnia ją sen na jawie o komunikacji. Układ obwodowy, w którym inscenizuje się pragnienie widowni, antyteatr komunikacji, który - jak wiemy - jest jedynie negatywem powtórnej obróbki i odzysku tradycyjnych instytucji, układem scalonym negacji. Ogromna energia zaprzężona do tego, by trzymać na wyciągnięcie ręki ów symulakr, po to, by uniknąć gwałtownej desymulacji, w wyniku której zmuszeni bylibyśmy stawić czoła nagiej rzeczywistości radykalnej utraty sensu.
Wartości uniwersyteckie (dyplomy itp) będą się gwałtownie mnożyć i nadal krążyć, podobnie nieco jak płynne kapitały bądź eurodolary, będą wirować bez jakiegokolwiek kryterium odniesienia, u swego kresu całkowicie bezwartościowe, lecz to już bez znaczenia: sam ich obieg wystarczy do wytworzenia społecznego horyzontu wartości, a obsesja na punkcie widmowej wartości stanie się jeszcze większa, pomimo to, że jej odniesienie (jej wartość użytkowa, wartość wymienna, uniwersytecka "siła robocza", którą na nowo odkrywa) zostaje utracone. Lęk przed wartością pozbawioną swego ekwiwalentu.
Sytuacja ta jest tylko na pozór nowa. Jest taka jedynie dla tych, którzy nadal sądzą, że na uniwersytecie odbywa się rzeczywisty proces pracy, oraz dla tych, którzy angażują w to całe swe doświadczenie, własną nerwicę, rację istnienia. Wymiana znaków (wiedzy, kultury) dokonująca się na Uniwersytecie pomiędzy "uczącymi" a "uczonymi" już od jakiegoś czasu jest niczym więcej jak podwojonym spiskiem goryczy <33 niezróżnicowania (niezróżnicowanie znaków, które pociąga za sobą zanik ludzkich i społecznych stosunków), podwojonym symulakrem psychodramy (psychodramy przepojonego wstydem domagania się ciepła, obecności, edypalnej wymiany, /pedagogicznego kazirodztwa', które stara się zająć miejsce utraconej możliwości wymiany pracy i wiedzy). <3 W tym znaczeniu Uniwersytet pozostaje miejscem /rozpaczliwego wtajemniczania w pustą formę wartości/, a tym, którzy żyją na nim od jakiegoś czasu, znana jest już owa dziwna praca, prawdziwa rozpacz i zwątpienie nie-pracy nie-wiedzy. Obecne pokolenia nadal marzą o lekturze, uczeniu się, rywalizacji, lecz brak już w tym serca - ogólnie rzecz ujmując, ascetyczna umysłowość kulturowa poniosła całkowitą porażkę.
Nie chcę być cyniczny, jednak nie zamierzam chronić sztuki. W im większym stopniu uciekamy się do kulturowego protekcjonizmu, tym bardziej powiększa się obszar odpadów, tym więcej fałszywych sukcesów, tym więcej fałszywej promocji. Tu wkraczamy na teren reklamy kultury...
Współczesnemu kinu nieznana jest już ani aluzja ani iluzja: ujarzmia wszystko na sposób hipertechniczny, hiperskuteczny i hiperwidzialny. Nie ma już w nim miejsca na biel, pustkę, elipsę, milczenie, podobnie jak w przypadku telewizji, z którą w coraz większym stopniu staje się tożsame, tracąc swoisty charakter wizualny: zbliżamy się coraz bardziej ku standardowi high definition - bezużytecznej doskonałości obrazu.
Sztuka nie umiera dlatego, że jej już nie ma, umiera dlatego, że jest jej aż nazbyt wiele. To nadwyżka rzeczywistości doprowadza mnie do rozpaczy i nadwyżka sztuki, gdy ta narzuca się nam jako rzeczywistość.
Sądzimy, że przeznaczeniem wartości jest windowanie ich na poziom uniwersalny,nie dostrzegając śmiertelnego niebezpieczeństwa jakie wiąże się z tym wyniesieniem: oznacza ono raczej redukcję albo wyniesienie wartości na poziom zero. Od czasu oświecenia uniwersalizacja dokonywała się w górę, zgodnie ze wznoszącą się linią postępu. Dzisiaj dokonuje się w dół, poprzez zasłużoną neutralizację przerośniętycvh i rozciągłych bez końca wartości. Tak dzieje się z prawami człowieka, z demokracją itd.: ich ekspansji towarzyszy niejasna definicja i maksymalna entropia. PUNKT KSERO WARTOŚCI. Zwycięcięstwo myśli jednolitej nad myślą uniwersalną. Globalizacji podlegają w pierwszym rzędzie: rynek, kłębowisko wymiany i biorących w niej udział produktów, samonapędzający się strumień pieniędzy. Z kulturowego punktu widzenia jest to pomieszanie wszystkich znaków i wartości, czyli PORNOGRAFIA. ponieważ pornorafia jest właśnie następowaniem po sobie oraz globalnym rozproszeniem wszystkiego i niczego w sieci. Nie potrzeba do tego seksualnej obsceniczności, wystarczy interaktywna kopulacja.
Wszędzie miarą socjalizacji jest stopień podatności na działanie przekazów medialnych. Zresocjalizowany bądź potencjalnie aspołeczny jest ten, kto jest w niewystarczającym stopniu podatny na działanie środków przekazu. Wszędzie uważa się, że informacja powoduje przyspieszenie krążenia sensu, wytwarza wartość dodaną sensu, stanowiącą odpowiednik wartości ekonomicznej pochodzącej z przyspieszonego obrotu kapitału. Uznaje się, że informacja tworzy komunikację, a nawet jeśli marnotrawstwo osiąga tu ogromne rozmiary, pomimo to – na co panuje powszechna zgoda – w sumie powinna pojawić się nadwyżka sensu, której redystrybucji można by dokonać aż po najmniejsze szczeliny gmachu społecznego – podobnie jak – na co również panuje powszechna zgoda – materialna produkcja, pomimo swoich dysfunkcji i swej nieracjonalności, tak czy siak powinna prowadzić do coraz większej zamożności i społecznej harmonii. Wszyscy jesteśmy współwinni powstania tego mitu i uporczywego przy nim trwania.
Nie istnieje już scena, ani nawet najmniejsza iluzja sprawiająca, że zdarzenia mogą zyskać moc rzeczywistości – nie ma już sceny ani umysłowej czy politycznej solidarności: jakie znaczenie ma dla nas Chile, Biafra, boat people, Bolonia albo Polska? (Ukraina?). Wszystko to ulega unicestwieniu na ekranach telewizorów. Żyjemy w epoce wydarzeń pozbawionych skutków i teorii pozbawionych wyników.
Kolor jest tu jakby wysubtelniony i odłączony od materii, załamany w powietrzu, ślizga się po powierzchni rzeczy - stąd wrażenie widmowości, ghostly i zarazem zamglenia, prześwitywania, spokoju i ogromnego bogactwa odcieni. Tym należy tłumaczyć odrealnienie czasu, tak bliskie totalnej iluzji. (...) W przeciwieństwie do zjawisk ulotnych, światło jest tu materialne, rozpylone w powietrzu, przez co nadaje wszystkim barwom charakterystyczny pastelowy odcień, który przywołuje na myśl odcieleśnienie, oddzielenie duszy od ciała. W tym sensie można mówić o abstrakcyjności pustyni, jej organicznym wyzwoleniu, o jej istnieniu ponad odstręczającym przechodzeniem ciała w cielesne nieistnienie. Sucha, świetlista faza śmierci, w której kończy się deprawacja ciała. Pustynia znajduje się dalej, niż sięga przeklęte stadium zgnilizny, dalej niż cielesna wilgoć, poza organiczną fazę natury.
Nasz sentymentalizm w stosunku do zwierząt jest w szczególności swego rodzaju znakiem pogardy, jaką je darzymy. Jest do owej pogardy wprost proporcjonalny. W miarę, jak zwierzęta odsyłane są w sferę nieodpowiedzialności, spychane w obszar tego, co nieludzkie, stają się godne ludzkiego rytuału współczucia i opieki, tak samo jak dzieci, w miarę jak ich istnienie sprowadzone jest do statusu niewinności i infantylności. Sentymentalizm jest niczym więcej, jak nieskończenie upodloną postacią zwierzęcości. Rasistowskie współczucie i litość, w to właśnie przystrajamy zwierzęta, aż do chwili, gdy je same uczynimy sentymentalnymi
Ci, którzy składali niegdyś ofiary ze zwierząt, nie uważali ich za bestie. Nawet średniowiecze, które zgodnie z obowiązującymi zasadami potępiało je wydawało na nie wyroki i karało było w ten sposób bliższe im, niż my, których praktyki te napełniają wstrętem. Wówczas uważano je za winne, a tym samym oddawano im cześć. My mamy je za nic, na tej podstawie jesteśmy "ludzcy" w stosunku do nich. Już nie składamy ich w ofierze, już nie karzemy i jesteśmy z tego dumni, dzieje się tak po prostu dlatego, że je udomowiliśmy, a nawet gorzej, uczyniliśmy z ich istnienia świat rasowo podrzędny, niegodny już nawet naszej sprawiedliwości, a najwyżej naszego współczucia i społecznej dobroczynności, niegodny już nawet kary ani śmierci, a zaledwie eksperymentów i zagłady pod postacią mięsa w sklepie rzeźniczym.
Cały kraj navajo: długa równina prowadząca w stronę Wielkiego Kanionu; wysokie skaliste wybrzeża poprzedzające Monument Valley, przepaście Green River (tajemnica tych terenów kryje się być może w tym, że dawno temu były dnem morza i także na wolnym powietrzu zachowały nadrealność dna oceanu), cała ta kraina jaśnieje magiczną obecnością, która nie ma nic wspólnego z naturą. To jasne, że Indianie potrzebowali swej magii i naprawdę okrutnej religii, by obłaskawić tak wielką teoretyczną potęgę geologicznego i niebiańskiego wydarzenia pustyni, aby żyć na miarę takiej dekoracji. Kim jest człowiek, jeśli znaki poprzedzające człowieka posiadają taką siłę? Rasa ludzka musi wymyślać ofiary, które dorównają otaczającemu ją naturalnemu porządkowi kataklizmów.
W ten sam sposób, jak komunikacja w obwodzie zamkniętym, funkcjonuje życie społeczne, jako 'ułuda' - do której dołącza się potęga 'mitu'. Zaufanie, wiara w informację wiąże się z tym tautologicznym dowodem, którego system dostarcza sam z siebie, w znakach podwajając rzeczywistość, której nie da się już odnaleźć.
Sztuka stała się obrazoburcza. Nowoczesny ikonoklazm nie polega już jednak na niszczeniu obrazów, lecz na ich fabrykowaniu, mnożeniu obrazó, w którch nie ma już nic do zobaczenia.
Przyjdzie nam żyć w tym świecie, który wabi nas niepokojącą obcością pustyni i symulakru, wraz z całą prawdziwością żywych upiorów, błądzących i symulujących zwierząt, w które zamienił nas
kapitał, a raczej śmierć kapitału – gdyż miejska pustynia jest równie wielka jak pustynia piaszczystych wydm – dżungla znaków dorównuje ogromem dżungli lasów – a szaleństwo symulakrów dorównuje szaleństwu natury – pozostaje jedynie obłędne uwodzenie konającego systemu, w którym praca jest grobem pracy, gdzie wartość grzebie wartość – pozostawiając po sobie dziewiczą, zalęknioną, nieprzebytą i ciągłą przestrzeń, gdzie tylko wiatr unosi piasek, gdzie tylko wiatr nad nim czuwa.
Władza się zatraca, władza się zatraciła. Wokół nas znajdują się jedynie manekiny władzy, lecz mimowolna iluzja władzy nadal rządzi społecznym porządkiem, a za nią rośnie nieprzytomny, nieczytelny terror kontroli, terror ostatecznego kodu, którego wszyscy jesteśmy nic nie znaczącymi terminalami.
Koncepcja kredytu ma charakter wzorcowy, gdyż pod pozorem gratyfikacji, łatwości dostępu do całej masy dóbr, hedonistycznej i „wolnej od przestarzałego tabu oszczędności” mentalności, kredyt jest w istocie postacią systematycznej społeczno-ekonomicznej tresury mającej na celu zmuszenie całych pokoleń konsumentów do oszczędzania i posługiwania się rachunkiem ekonomicznym, pokoleń, które w przeciwnym razie starając się o utrzymanie przy życiu, wymknęłoby się procesom planowania podaży i nie pozwoliłoby się wyzyskać jako siła konsumpcyjna. Kredyt jest narzędziem dyscyplinarnym, służącym wymuszaniu oszczędzania i regulowaniu popytu.
Kolejne stadium zostaje przekroczone wówczas, gdy sam język życia społecznego, po języku polityki, staje się nieodróżnialny od owej - wyposażonej w ogromną moc hipnotyczną - perswazyjności wyczerpanego języka, gdy sfera społeczna zaczyna przemieniać się w reklamę i plebiscyt, próbując narzucić swój wizerunek marki. Sama sfera społeczna, z pozomiu historycznego przeznaczenia, którym była, spadła do rangi "wspólnego przedsiębiorstwa", dbającego o swoją reklamę na wszystkich poziomach. (...) Socjalizacja obecna wszędzie, socjalizacja absolutna, ostatecznie urzeczywistoniona i spełniona w absolutnej reklamie - co oznacza, że społeczeństwo również zostało całkowicie zniesione, halucynacyjne szczątki więzi społecznej wypisane na wszystkich murach pod urposzczoną postacią pragnienia życia społecznego, natychmiast zaspokajanego przez reklamowe echo. Społeczeństwo jako scenariusz, którego jesteśmy neiprzytmonymi i oszalałymi widzami.
Nie warto śnić o rewolucji dokonanej poprzez treść, nie warto marzyć o rewolucji dokonanej za pośrednictwem formy, ponieważ środek przekazu i rzeczywistość stanowią odtąd nieodgadnioną w swej prawdzie mgławicę. Stwierdzenie owej implozji treści, pochłonięcia sensu, zaniku samego środka przekazu, rozpłynięcia się wszelkiej dialektyki komunikacji w całkowitej samozwrotności modelu, implozji sfery społecznej w masie, może wydawać się oznaką katastrofizmu i desperacji. Jest nią jednak jedynie w ramach idealizmu, który nadal włada naszym poglądem na informację. Wszyscy karmimy się żarliwym idealizmem sensu i komunikacji, idealizmem komunikacji za pomocą sensu, a z tego punktu widzenia właśnie zagraża nam 'katastrofa sensu'.
Nie warto śnić o rewolucji dokonanej poprzez treść, nie warto marzyć o rewolucji dokonanej za pośrednictwem formy, ponieważ środek przekazu i rzeczywistość stanowią odtąd nieodgadnioną w swej prawdzie mgławicę.
Ów sekret nieistnienia władzy, który był sekretem wielkich bankierów wiedzących, że pieniądz jest niczym, że pieniądz nie istnieje. Był to także sekret wielkich teologów i inkwizytorów - że Bóg nie istnieje, że Bóg umarł. To daje im ogromną przewagę. Dopiero kiedy władza przyswaja ten sekret i rzuca sobie własne wyzwanie, wówczas staje się naprawdę suwerenna. Kiedy przestaje to czynić i pretenduje do odnalezienia prawdy, substancji, reprezentacji (w woli ludu etc.), wówczas traci suwerenność, a inni wysyłają jej wyzwanie jej własnej śmierci, aż rzeczywiście umrze z tego zadufania, z tego wyobrażenia, przesądu o samej sobie jako substancji oraz wskutek nierozpoznania siebie samej jako pustki, jako odwracalnej w śmierci.