cytaty z książek autora "Jesse Browner"
Obezwładniony chwilowym wzruszeniem Petroniusz zaraz się surowo zganił i wziął w garść. Na nic ta czułostkowość. Tak, tego dnia wolałby być dla siebie wyrozumiały, ale banalność własnych reakcji sprawiała mu zawód.
Każdy, kładąc się spać, nawet niewolnik czy mucha, z naiwną ufnością oczekuje brzasku.
Uśmiech na ustach Melissy zamarł i zgasł, oddech ugrzązł jej w gardle i uniosła dłoń, zakrywając usta, jakby coś potwornego wyrosło za jego plecami lub też zajrzała w głąb tajemnic jego duszy.
- Podróż mojego życia jest prawie u kresu i nie mam pojęcia, wskutek czego doprowadziła mnie do tej przełęczy. Rzymianin, dotarłszy do tego punktu, wie, jaki jest jego obowiązek, i możesz być spokojny, nie zawiodę. Jednakże nie zejdę w dolinę, dopóki nie zwrócę się z ostatnim słowem ku temu... Przekleństwo! Przekleństwo! Odejdź, Demetriuszu. A, niech będzie ta kąpiel. Mimo wszystko.
Czemu uczucia nie chciały się mu podporządkować jak dobrze wyszkoleni żołnierze, którzy prężyli się na baczność na jego rozkaz? Ten niepokój to była nierzymska, niepatrycjuszowska cecha. Czy inni też tak odeszli, haniebnie rozedrgani, jedynie udając godną powagę i zdecydowanie? Czy w ostatniej chwili to, czego się całe życie uczyli, też ich zawiodło? A może jakoś dali sobie radę, znajdując oparcie w głębokich pokładach wewnętrznego spokoju, do których on wciąż nie potrafił dotrzeć.
- A tak w ogóle, co ja bym z nią robił? Poza tym co wiadomo.
- I ty nazywasz siebie poetą? Cienia wyobraźni. Może jesteś owłosiony na całym ciele, ale umysł masz wygolony.
- Nie wątpię, że umrzesz w łóżku, Marcjalisie, z biografem przy boku. Ja proszę tylko o to, żeby mieć szansę należycie przygotować sobie śmierć. Czy wiesz, jaka to rzadkość, jakie szczęście jest moim udziałem? Czy to nie marzenie nas wszystkich - mieć szansę raz na zawsze sobie udowodnić, że faktycznie jestem tym, za kogo się uważam? Byłbym głupcem, gdybym nie wykorzystał okazji. Wiesz, że postąpiłbyś tak samo.
To, że w młodości nie dorobiła się wielkich oczekiwań, które przerastałyby jej płeć i pozycję, uchroniło ją od gorzkich rozczarowań. Była dość bystra, by zdawać sobie sprawę, iż powinna być wdzięczna swemu mizernemu losowi, który nie pognębiwszy jej poczuciem rezygnacji ani ślepą uległością, stał się w tym wypadku ratunkiem i łaską.
Przez chwilę Petroniusz czuł zaskakujący, intymny związek z dzikim stworzeniem; miał takie wrażenie wcześniej, smakując ostrygę, i zastanowił się, czy ta podwyższona wrażliwość to nie rodzaj przeczucia nicości, jej przedsmak.
Jej włosy, barwy dojrzałej pszenicy, proste i lśniące, były zaplecione w zwykły warkocz, opadający między łopatki.
Nie od razu go rozpoznała, ale wtedy wyraz jej twarzy zmienił się tylko nieznacznie. Nie przeżyła wstrząsu, triumfu, czy zachwytu, jedynie machinalnie zarejestrowała jego obecność, jakby dostrzegła parę łyżeczek, które dawno temu się zapodziały. To spojrzenie potrafiło sprawić tyle radości, przynajmniej Petroniuszowi, że musiał sobie zadać wiele trudu, by się nie zaczerwienić.
Nic, co Seneka mógłby uczynić lub powiedzieć zza grobu, nie pomoże Petroniuszowi przygotować się do tego, co ma zrobić dzisiejszej nocy. Człowiek może wygłaszać szumne mowy, jak zrobił to nasz retor, ale godność własna i opanowanie to coś, co nie pojawia się na wezwanie jak lektyka. Dzisiejszej nocy Petroniusz sam odpowiada za swoje czyny. Jest sam, wie, że jest sam, i nikt, i nic nie może na niego wpłynąć poza tym, co teraz robimy, poza tym, że uprzyjemniamy mu ostatnie chwile, szykujemy go do jego podróży, tak żeby mógł wywrzeć dobre wrażenie na tych, których jutrzejszym obowiązkiem będzie zaświadczyć o szlachetności, mądrości i odwadze jego ostatecznego czynu. A poza wszystkich Seneka nie cierpiał Petroniusza.
Celem Petroniusza było jedynie osiągnąć równowagę między starością i młodością, zmęczeniem i wigorem, przeszłością i przyszłością, a być może także zapewnienie Marcjalisowi bliższego wiekiem towarzystwa, by osłodzić to, co - jak wiedział - będzie mu kwaśno smakowało.
- Chwała Petroniuszowi! - Marcjusz bez wielkiego przekonania usiłował wydobyć z nich wyrazy uszanowania, ale wymruczane słowa zabrzmiały bardziej jak przekleństwo niż pożegnanie i brygadzista nie tylko bezradnie wzruszył ramionami, gdy wyszedł za swoimi ludźmi. W końcu nawet on zawdzięczał panu nic więcej ponad to, co dostał.
Petroniusz poznał smak ludzkiej krwi - własnej, przyjaciół i wrogów, obryzgującej twarz i wpadającej w rozwarte usta w gorączce walki wręcz - i budziła w nim niewiele fascynacji czy obrzydzenia. Ale czy krew wylewana podczas ofiary różniła się od krwi rozlanej na polu bitwy? Czy było w niej coś świętego czy przeklętego? Na próżno szukał w pamięci zapomnianej instrukcji lub opisu rytualnej mocy.
- Wiesz? - zagadnął raz Melissę, przekonany o własnym sprycie. - Mógłbym tak spędzić wieczność. A ty?
Zawahała się, po czym rzekła obojętnym, monotonnym głosem:
- Ja z pewnością mogłabym tak spędzić resztę popołudnia.
- Czemu nie resztę naszego... twojego życia?
- Mnie wystarczy popołudnie.
Uda nieco mu drżały, ale głowa działała stosunkowo nieźle. Melissa zostawiła na stoliku wino, ale nie ufał sobie na tyle, by po nie sięgnąć. Zamknął oczy i nabrał kilka głębokich wdechów, spróbował postawić krok, potem kolejny i przekonał się, że całkiem dobrze sobie radzi. Stracił nieco czucia w lewej ręce, ale poza tym był wciąż sprawny. Wsparł się o ściany i ruszył ku centrum willi, chłonąć dłońmi odświeżający chłód gładkiego gipsu. Przystanął w atrium, opłukał w fontannie twarz i uznał, że ma dość sił, by rozważyć powrót do stołu.
Łagodnie kołysała mu głowę jak dziecko w kołysce i zdał sobie sprawę, że jego łzy wysychają w zimnej, prawie niewyczuwalnej bryzie - to pięćset mil dalej, nad Grecją, wstawało słońce, spychając powietrze nocy.
- Ona i chłopak chcą się przenieść do Rzymu. Nie mogę na to pozwolić. Musisz jej ostro przemówić do rozumu. Nastrasz ją tak, żeby dała sobie spokój z tymi bzdurami. Zabierz ich do Rzymu, pokaż, jak naprawdę wygląda, pomóż założyć piekarnię, zanim ją wyzwolisz.
Od kiedy stałem się twoim patronem, usiłowałem cię oświecić, jak należy się poruszać w wielkim świecie, ale czasem zadaję sobie pytanie, czy w ogóle czegokolwiek się ode mnie nauczyłeś. Wątpię i się martwię.