cytaty z książek autora "John Jackson Miller"
Całe życie spędziłem jako członek Zakonu Jedi, a więc organizacji, jednak takiej, która była też moją rodziną. Zawsze sobie mówiłem: Anakin jest moim bratem. Miałem braci i siostry. Ojców i matki. A nawet pewnego małego, dziwnego, zielonego wujaszka.
Teraz ten dom został mi odebrany - na zawsze. Nie mam już rodziny.
- Okłamujesz samego siebie! Ta zła rzecz... może i przytrafiła się komuś innemu. Komuś, na kim ci zależało, jak sądzę. Ale to oznacza, że przytrafiła się także i tobie.
- Nie o to chodzi - zaprotestował Kenobi.
- Owszem, o to. Przydarzyło ci się coś strasznego, Ben, i łamie ci to serce. Może to jest powód dla którego tu przybyłeś? A jednak próbujesz żyć jakby nigdy nic, całkiem jakbyś... - Urwała. Kenobi oparł się mocniej o ogrodzenie i spojrzał jej w oczy. - Byłeś tam... - szepnęła ze zgrozą Annileen. - Mam rację? Kiedy to się stało... - dodała bezgłośnie. - Byłeś tam.
Ben przymknął oczy i skinął głową.
- Nie chodzi o to, że to się stało - powiedział, wzdychając ciężko. - Tylko że to ja... ja to zrobiłem.
Myśli Annileen wirowały jak szalone. Nasuwały jej mroczne wizje, których nie chciała oglądać. A Ben - niezależnie od tego, co miał na myśli - zachowywał powagę, więc ona musiała się dostosować.
- A więc... skrzywdziłeś kogoś?
- Ta osoba sama siebie skrzywdziła - wyjaśnił cicho Kenobi. - Zjawiłem się za późno... o wiele zbyt późno. Ale byłem też przy niej, kiedy wszystko się zaczęło. Powinienem był to powstrzymać...
Pokręciła głową.
- Jesteś tylko człowiekiem.
- Powinienem był to powstrzymać! - Poręcz zadrżała pod jego uściskiem. - A jednak zawiodłem! Powinienem był dopilnować, żeby do tego nie doszło... i nie udało mi się. I będę to miał na sumieniu do końca życia.
Annileen rozejrzała się trwożnie. Ogrodzenie drżało pod jego dłońmi tak mocno, że paliki lada chwila mogły wysunąć się z ziemi.
- Ben, nie możesz się obwiniać...
- Nic nie wiesz! - Odwrócił się i złapał ją niespodziewanie za ramiona. - Zawiodłem wszystkich. Czy ty masz w ogóle pojęcie, jak wielu ludzi za to zapłaciło? Czy wiesz, ile istot płaci za to właśnie w tej chwili?
- Znam tylko jedną - powiedziała cicho.
- Słyszysz, co mówię, Jedi? Imperium cię zniszczy... ciebie i wszystko, co kochasz!
Kenobi pokręcił głową.
- Już to zrobili.
- Annileen Calwell.
- Annileen? - Mężczyzna w pierwszej chwili jakby niechętnie, ale uprzejmie uścisnął jej dłoń. - Nie słyszałem wcześniej tego imienia. To rodzinne?
- Już nie, jeśli to ode mnie zależy - odparła z uśmiechem. - Wiele osób nazywa mnie po prostu Annie.
Wybawca na moment znieruchomiał i zdawało się, że patrzy gdzieś indziej. Zaraz jednak na jego oblicze powrócił łagodny uśmiech. (...)
- Ben.
Życie, które wydaje się błahe z pozoru, może być w istocie pełne niezwykłych możliwości.
- Skąd jesteś, Ben?
- Zewsząd, tak naprawdę.
- A co robisz tutaj?
- Na Tatooine czy tu, w sklepie?
- Czym się zajmujesz?
- Tym i owym. Niczym ważnym.
I wtedy właśnie zaatakowała go podłoga. Szybko i podstępnie, z zamiarem uderzenia znienacka w głowę.
Wiesz, mam jego miecz świetlny. Jest tutaj, w moich dłoniach. Czasami w nocy, tak jak teraz, siedzę po prostu i wpatruję się w niego, zastanawiając się, co mogłem zrobić, żeby mu pomóc.
Ciągle szukam odpowiedzi. A potem chowam miecz do kufra i staram się zapomnieć.
Oczywiście to niemożliwe.
Może gdyby Anakin był starszy - gdyby zdążył dojrzeć - spojrzałby na wszystko inaczej. Ale nie było mu to dane.
Gdyby tylko posłuchał głosu rozsądku, gdyby nie zmusił mnie do zrobienia tego, co musiałem zrobić, nie byłoby mnie teraz tutaj, nie czułbym się jak...
Nie.
Dobranoc, Qui-Gon.
- Jestem...
- Oczywiście, że jesteś! - Siedząca za biurkiem istota podniosła na niego wzrok i obdarzyła go zębatym uśmiechem. - Podoba mi się ten gość! Bystrzacha z niego!
- Przykro mi, kochanie. - Annileen wyszła zza drzwi. Włosy miała upięte w kok, a na sobie lekką pelerynę i kaptur. - Muszę lecieć do Arnthout spotkać się z jednym facetem w sprawie driklowoców.
- Driklowoce, akurat! Wiem dokąd się wybierasz. - Dziewczyna weszła za ladę i patrzyła jak jej matka sięga po miednicę z zakupami. - Sama mówiłaś, że na Pustkowiach Jundlandii nie ma czego szukać!
- Cicho bądź - rzuciła Annileen już w drzwiach. - Wrócę przed lunchem.
- Pozdrów ode mnie Bena!
Rzeczy, które wydają się trwałe, które przyjmujemy za pewnik, potrafią bardzo szybko zmienić się nie do poznania. I nie zawsze są to zmiany na lepsze.
Przyjrzała mu się uważnie. Z zewnątrz sympatyczny, w środku udręczony? Wiele osób w jej życiu składało się z przeciwieństw - trzeba było przedzierać się przez szorstką powierzchowność, żeby znaleźć w nich nieco życzliwości, o ile w ogóle tam była. Może to był klucz do zagadki tego człowieka.
- Czy... coś ci się przydarzyło, Ben?
- Nie - odparł, wpatrując się w talerz. I prawie szeptem dodał: - Nie mnie.
- Kenobi.
Zaspana Annileen przetarła oczy.
- Co takiego?
- Kenobi - powtórzyła Kallie uśmiechając się promiennie znad kubka niebieskiego mleka. - Tak się nazywa.
(...)
- Nazywa? Kto?
- Ben!
Powtarzam: nie, nie chciałem, żeby zrobiła się z tego jakaś afera. Nie musisz mi przypominać, co mawiał nasz wspólny nauczyciel. Nie pragnę podniet ani przygód... czy może raczej, jak on by to ujął, przygód ani podniet nie pragnę.
- Jeżeli Veeka Gault zostanie moją siostrą, przystąpię do mnichów B'omarr.
- Ale oni wycinają sobie mózgi - ostrzegł ją Ben.
- Wiem - westchnęła Kallie. - Ale to i tak lepsze od kogoś takiego w rodzinie.
- Phi! - prychnęła Leelee. - Chcesz znać moje zdanie? Nie widziałaś Bena, odkąd wyszedł stąd ostatnim razem, i to właśnie przez to łazisz po ścianach. I po suficie. Takie jest moje zdanie - dodała po namyśle.
Annileen przewróciła oczami.
- Serio? - spytała lodowatym tonem. - A na jakiej podstawie doszłaś do tego wniosku?
- Bo właśnie zafiksowałaś moją ostatnią rzeźbę plakietką z adresem w "Układzie Kenobi" - czymkolwiek on jest.
- Jesteś... wielkim pojemnikiem.
Ben roześmiał się.
- Słucham?
- Wojownikiem - poprawiła się nerwowo A'Yark.
- (...) Kiedy przyjaciele zbaczają z właściwej ścieżki, nie mamy wyboru.
- Mówisz zupełnie tak, jakbyś przekonał się o tym na własnej skórze.
- I to dotkliwiej, niżbym sobie tego życzył - mruknął i odwrócił wzrok.
Każde życie jest święte [...]. Nawet kiedy przybiera formy, których nie rozumiemy.
Jeśli będziesz sobie powtarzać »następnym razem«, kiedyś może się okazać, że nie ma następnego razu.
Lepiej jest nie mieć gdzie się podziać. Wówczas mniej osób wie, gdzie cię szukać.
Dobrym sposobem na kontrolowanie strachu w sytuacji na krawędzi jest niemyślenie o niej, dopóki nie znajdzie się poza nią.
A teraz pilotuj statek jak Wookiee, któremu ktoś podpalił sierść i który wszędzie widzi sprawców.
Są prawdziwe; istnieją też legendy, w których tkwi ziarno prawdy - i wszystkie one mogą was czegoś nauczyć.