cytaty z książek autora "Natascha Kampusch"
Usiłowałam krzyczeć. Ale nie wydałam żadnego dźwięku. Moje struny głosowe po prostu nie funkcjonowały. Cała byłam jednym wielkim krzykiem. Niemym krzykiem, którego nikt nie mógł usłyszeć.
Nienawidziłam uczucia bezradności, które przypominało mi, że jestem dzieckiem. Chciałam być reszcie dorosła w nadziei, że kłótnie z matką nie będą już tak bolały. Chciałam się nauczyć tłumienia własnych uczuć, a tym samym tego głęboko siedzącego strachu.
To było tak, jakby kogoś dusił i pytał przy tym, czy dobrze przyłożył dłonie i czy uścisk jest przyjemny.
Takie przestępstwo jak popełnione na mnie tworzą wyraziste, czarno - białe rusztowanie dla kategorii oznaczających dobra i zło, na którym opiera się nasz społeczeństwo. Sprawca musi być bestią po to, żeby członek tego społeczeństwa mógł stanąć po stronie dobra. Przestępstwo trzeba ozdobić sadomasochistycznymi fantazjami i dzikimi orgiami, aż zostanie tak wykoślawione, że nie będzie miało absolutnie żadnej styczności z życiem społecznym.
A ofiara musi być złamana i taka pozostać, aby mógł się uruchomić mechanizm wyrzucania zła na zewnątrz. Ofiara, która nie przyjmuje tej roli, uosabia sprzeczność wewnątrz społeczeństwa. Ale tego nikt nie chce widzieć, bo inaczej trzeba by się zająć sobą.
Z tego właśnie powodu podświadomie wyzwalam w niektórych ludziach agresję. Być może dlatego, że przestępstwo i wszystko, co mnie w związku z nim spotkało, wyzwala agresję. Ponieważ jestem jedyna dostępna osobą po samobójstwie porywacza, celują właśnie we mnie. szczególnie zawzięcie, kiedy chcę, aby społeczeństwo bliżej przyjrzało się tej sprawie. Żeby dostrzegło, iż ten kto mnie porwał, był także człowiekiem. Jednym z tech, którzy w nim żyli. Każdy kto anonimowo reaguje na forach w Internecie, może zrzucać cała swoją nienawiść prosto na mnie. To jest nienawiść społeczeństwa do siebie, społeczeństwa skonfrontowanego ze sobą i zmuszonego do zastanowienia, dlaczego dopuszcza do czegoś takiego. Dlaczego ludzie żyjący pośród nas mogą aż tak się wykoleić i nikt tego nie zauważa? Przez osiem długich lat. Ludzie, którzy rozmawiają ze mną podczas wywiadów czy spotkań, postępują subtelniej: wypowiadając ledwie dwa słowa, czynią mnie - jedyna osobę, która przeżyła uwięzienie - po raz drugi ofiarą. Mówią tylko: "syndrom sztokholmski".
Zbliżenie się do porywacza nie jest żadną chorobą. Stworzenie sobie w ramach popełnionego przez kogo innego przestępstwa kokonu normalności nie jest żadnym syndromem. Wręcz przeciwnie. Jest strategią w sytuacji bez wyjścia - i to bardziej odpowiadającą rzeczywistości niż płytki podział na sprawców jako krwiożercze bestie i ofiary jako bezbronne owieczki, przy których bardzo chętnie obstaje społeczeństwo.