cytaty z książki "Źli Samarytanie. Mit wolnego handlu i tajna historia kapitalizmu"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Zalecając wolny handel krajom rozwijającym się, Źli Samarytanie wskazują, że wszystkie bogate kraje mają (niemal) wolny handel. To tak, jakby ktoś doradzał rodzicom sześciolatka, żeby zmusili go do podjęcia pracy, bo skoro sukces dorosłego mierzymy tym, że nie żyje na koszt rodziców, to znaczy, że niezależność jest źródłem sukcesu. Ale przecież ci dorośli są niezależni dlatego, że im się udało, a nie odwrotnie.
Jednakowość warunków, gdy gracze są nierówni, prowadzi (...) do niesprawiedliwej konkurencji. Gdy jedna z drużyn to, powiedzmy, brazylijska drużyna narodowa, a druga składa się z przyjaciół mojej jedenastoletniej córki Yuny, to sprawiedliwie będzie tylko wtedy, gdy dziewczynkom pozwoli się atakować z górki. W tym przypadku pochylenie, a nie równe boisko, jest sposobem na zapewnienie sprawiedliwej konkurencji.
W odpowiedzi na artykuł postulujący natychmiastowe wyzwolenie niewolników Lincoln napisał: „Gdybym mógł uratować Unię bez wyzwolenia choćby jednego niewolnika, zrobiłbym to; gdybym mógł to uczynić wszystkich, zrobiłbym to; wreszcie gdybym mógł to uczynić wyzwalając niektórych, a innych nie – również bym tak postąpił”.
Rzymski polityk i filozof Cyceron powiedział kiedyś: „Nie wiedzieć, co wydarzyło się w dawnych czasach, oznacza zawsze być dzieckiem. Jeśli z pracy dawnych wieków nie czyni się użytku, wówczas świat ze swą wiedzą zawsze pozostanie w wielu niemowlęcym”.
Jeśli wypchnę [mojego syna] Jin-Gyu na rynek pracy w wieku sześciu lat, będzie mógł zostać sprytnym pucybutem, a może nawet zamożnym sprzedawcą ulicznym, ale nigdy nie zostanie neurochirurgiem czy fizykiem jądrowym – bo to wymagałoby co najmniej dwunastu kolejnych lat ochrony i inwestycji z mojej strony. (…) Nawet gdyby Jun-Gyu zaproponować 20 milionów funtów wynagrodzenia lub, innym sposobem, przyłożyć mu pistolet do głowy, nie będzie w stanie podjąć się operacji mózgu, skoro opuścił szkołę w szóstym roku życia. Podobnie przemysł w krajach rozwijających się nie przetrwa, jeśli zostanie zbyt wcześnie wystawiony na międzynarodową konkurencję. Potrzebuje czasu, aby poprawić swoje możliwości, opanowując zaawansowane technologie i tworząc efektywne instytucje.
Jak to więc jest, że uważamy, iż walka bokserów różniących się tylko kilkoma kilogramami wagi jest nie fair, ale akceptujemy to, że USA i Honduras mają konkurować ze sobą na takich samych warunkach?
Większa liczba kontraktów zewnętrznych oznacza więcej umów z sektorem prywatnym, co stwarza więcej okazji do wręczania łapówek. Większy przepływ kadr między sektorem prywatnym i publicznym ma jeszcze bardziej zdradliwy skutek. Gdy na horyzoncie pojawi się lukratywne stanowisko w sektorze prywatnym, urzędnik może czuć pokusę zaprzyjaźnienia się z przyszłym pracodawcą przez naciągnięcie lub złamanie dla niego zasad.
Korea, jedno z najbiedniejszych miejsc na Ziemi, było tym właśnie nieszczęsnym krajem, w którym przyszedłem na świat 7 października 1963 roku. Dziś jestem obywatelem jednego z zamożniejszych, jeśli nie najzamożniejszych krajów świata.
Koreański cud gospodarczy był rezultatem zręcznej i pragmatycznej kombinacji bodźców rynkowych i sterowania przez państwa. Koreański rząd nie zwalczał rynku, jak czyniły to państwa komunistyczne. Nie wierzył jednak w rynek ślepo. Traktując rynek poważnie, koreańska strategia zakładała jednak, że często wymaga on korekty poprzez interwencję polityczną.
Wielka Brytania i USA nie były ojczyzną wolnego handlu; tak naprawdę przez bardzo długi czas były to najbardziej protekcjonistyczne kraje na świecie. Nie wszystkim krajom wiodło się dobrze dzięki protekcjonizmowi i subsydiom, ale niewiele poradziło sobie bez ich pomocy.
W krajach rozwiniętych bezrobocie związane z procesami dostosowań w handlu nie musi być sprawą życia i śmierci, ale w krajach rozwijających się często jest. Dlatego musimy być w tych kwestiach ostrożniejsi.
Podobnie jak Joan Robinson, niegdyś profesorka ekonomii na Cambridge i zapewne najsłynniejsza ekonomistka w historii, uważam, że jedyną rzeczą gorszą od bycia wyzyskiwanym przez kapitał jest nie bycie przez niego wyzyskiwanym.
Podrabianie bynajmniej nie zostało wynalezione we współczesnej Azji. Wszystkie kraje dziś bogate, gdy były zacofane pod względem wiedzy, radośnie łamały patenty, znaki handlowe i prawa autorskie należące do innych ludzi.
To mit, że szefowie banków centralnych są ponadpartyjnymi technokratami. Dobrze wiadomo, że zazwyczaj dokładnie wysłuchują opinii sektora finansowego i realizują politykę korzystną dla niego, nawet kosztem sektora wytwórczego lub pracowników najemnych.
Musimy zrozumieć rolę kultury w rozwoju gospodarczym, mając na względzie jej prawdziwą złożoność i wagę. Kultura to coś złożonego i trudnego do zdefiniowania. Ma wpływ na rozwój gospodarczy, ale rozwój ten ma na nią wpływ o wiele większy. Kultura nie jest czymś niezmiennym. Można ją zmienić za pomocą: wzajemnie wzmacniającej się interakcji z rozwojem gospodarczym, ideologicznej perswazji – oraz dopełniających to polityki i instytucji, które zachęcają do pewnych form zachowania, które z biegiem czasu zmieniają się w cechy kulturowe. Tylko wtedy możemy uwolnić naszą wyobraźnię zarówno od nieuzasadnionego pesymizmu tych, którzy wierzą, że kultura to przeznaczenie, jak i od naiwnego optymizmu tych, którzy wierzą, że mogą przekonać ludzi, by myśleli inaczej i w ten sposób doprowadzić do rozwoju gospodarczego.
Można co prawda argumentować, że kraj-gospodarz nie powinien narzekać na ceny transferowe, skoro bez bezpośrednich inwestycji zagranicznych dochód do opodatkowanie w ogóle by nie powstał. To jednak nieuczciwy argument. Wszystkie firmy korzystają z zasobów produkcyjnych dostarczanych przez rząd za pieniądze podatników (na przykład dróg, sieci telekomunikacyjnej, pracowników wykształconych i wyszkolonych za środki publiczne). Jeśli zatem jakaś filia transnarodowej korporacji nie płaci “uczciwej doli” swego podatku, tak naprawdę “jedzie na gapę” na koszt kraju-gospodarza.
W świecie ograniczonych zasobów wyszkolenie większej liczby prawników do spraw patentów albo zatrudnienie większej liczby inspektorów do tropienia piratów w branży DVD oznacza wyszkolenie mniejszej liczby lekarzy i nauczycieli, zatrudnienie mniejszej liczby pielęgniarek i policjantów. To oczywiste, których z tych zawodów bardziej potrzebują kraje rozwijające się.
Czasem inwestor zagraniczny może wręcz niszczyć istniejący potencjał zakupionej firmy "odzierając ją z zasobów". I tak na przykład hiszpańska linia lotnicza Iberia wykupiła kilka latynoamerykańskich linii w latach 90. XX wieku i wymieniła swe stare samoloty na nowe, będące w posiadaniu tychże linii z Ameryki Łacińskiej, ostatecznie doprowadzając część z nich do bankructwa w efekcie pogorszenia poziomu ich usług i wysokich kosztów utrzymania.
Tak jak zdarzają się rodzice nadopiekuńczy, tak też i rządy mogą swój raczkujący przemysł zanadto rozpieścić. (…) Istnienie dysfunkcjonalnych rodzin nie jest jednak argumentem przeciwko byciu rodzicem. I podobnie, przypadki nieudanej ochrony raczkujących przemysłów nie powinny dyskredytować strategii jako takiej. Przykłady złego protekcjonizmu uczą nas jedynie, że taką politykę trzeba stosować z głową.
Nie twierdzę, że powinniśmy znieść patenty, prawa autorskie czy znaki handlowe. One czemuś służą. Ale sam fakt, że pewien stopień ochrony praw własności intelektualnej przynosi korzyść, a wręcz jest niezbędny, nie oznacza, że podnoszenie go jest zawsze dobre.
Ironią losu, częsty argument przeciwko przedsiębiorstwom państwowym głosi, że są one skażone korupcją. Smutna prawda jest jednak taka, że rząd, który nie jest w stanie kontrolować czy wręcz wyeliminować korupcji we własnych przedsiębiorstwach, nie uzyska nagle zdolności do zapobieżenia korupcji w trakcie ich prywatyzacji.
Wszystkie prawa patentowe, łącznie z najbardziej sprzyjającym posiadaczowi patentu prawem amerykańskim, zawierają przepis ograniczający prawa posiadacza własności intelektualnej, jeśli stoją one w sprzeczności z interesem publicznym.