cytaty z książek autora "Jolanta Brach-Czaina"
... by coś usłyszeć, trzeba samemu zamilknąć.
Formuła porodu brzmi: niech to, co jest, będzie. Niewiarygodne przesłanie. Każe zapomnieć o cierpieniu, poniechać buntu. Oznacza akceptację wszystkiego, co zdarzyć się może. Wskazuje samo istnienie jako niezachwianą wartość. Okazuje się też, że wobec istnienia, niby niezależnego od nas, ostateczny gest przyzwalający czynimy sami. A tym samym przyjmujemy odpowiedzialność.
Dotyk upewnia o przynależności. Utrzymuje kontakt. Dowodzi, że więź nie została zerwana. Jeszcze jesteśmy przycumowani. Na pół oderwani, na pół odrębni, w styczności odnajdujemy równowagę.
Ile zła wyrządzono w walce ze złem. Jeśli mimo wszystko walczących to nie zniechęca, można by się zastanawiać, czy to czasem nie okazja do bezkarnego powodowania zła pociąga nas do tej walki.
... nie można godzić się na rolę nieświadomego wyrobnika czynności egzystencjalnych. I w obronie własnej trzeba ścigać sens codzienności, jak przestępcę, który czyha z ukrycia.
[...] gdy nasze spontaniczne postawy wobec innych są nieprzyjazne, zasady moralne nie hamują agresji, przeciwnie, są dodatkowym instrumentem, który jej służy. Wszyscy znamy tę zimna wrogość, jaka bije od osób aseptycznie moralnych i zasadniczych, gdy wytropią kogoś, kto ma odmienne zasady lub nie ma żadnych. Zasady moralne sa maską ukrywająca niezdolność do przyjącia świata.
Kiedy nadchodzi śmierć, powinniśmy z wdzięcznością pomyśleć o tych wszystkich stworzeniach, które w ciągu życia zjedliśmy, bo były ofiarą służącą naszemu istnieniu. I powinniśmy modlić się do tych stworzeń. A następnym powiedzieć: jedzcie! To jest moje ciało i moja krew.
Nasza nonszalancja posuwa się aż do wyparcia z mowy cielesnej pełni wnętrza. Bo przecież pojęć "świat wewnętrzny" albo "życie wewnętrzne" używamy w przenośni, gdy chcemy mówić o fantazjach, myślach czy uczuciach. Sugerujemy, że życie wewnętrzne jest suche i bez związku z ucieleśnieniem. To tylko jakieś abstrakcyjne, ulotne twory oddzielone od trzewi, zawieszone w próżni. Przyrodę przywykliśmy umieszczać na zewnątrz nas, gdzie może być obiektem podziwu i źródłem wzniosłości, ale nie w nas, bo udajemy, że tu jej nie ma. Jest pustka, a w niej unoszą się piękne myśli i tylko one zdają się zasługiwać na miano świata wewnętrznego. Tak to wygląda, aż do przebudzenia przez ukłucie bólu, co mogłoby nas otrzeźwić, gdyby nie fakt, że ból wzmacnia negatywny obraz tym bardziej niechcianego wnętrza. Nasza biedna tożsamość zawisa w pustce, odwodniona i bezcielesna, kurczowo przyczepiona do wytworów intelektu.
[...] [zło] jest dwuznaczne. To jeden z powodów, dla których zła nie można wytępić. Podobnie jak nie można wytępić dobra. Bo i ono jest dwuznaczne. A sytuacje dwuznaczne saczególnie mocno przywieraja do istnienia.
Śladów, przez które przeziera niewyjawialne, dostarcza poezja, filozofia, a przede wszystkim zwierzenia czynione osobom zaufanym, gdy opowiadamy o poruszającym nas zdarzeniu i w odpowiedzi słyszymy: "No, no... I co? Słucham cię...". Ale my skończyliśmy. Powiedzieliśmy już wszystko, a okazuje się, że nie. Nieporozumienie dotyczy czegoś, co w przeżyciu było najważniejsze, ale nie poddaje się wypowiadaniu, jakby skazane było na nieujawnianie. Chyba nie warto byłoby rozwodzić się nad tym, gdyby rzecz dotyczyła pojedynczych zdarzeń. Niewyjawialnym zjawiskiem jesteśmy jednak my sam obecni w wewnętrznym doświadczeniu. Gdy próbujemy je zakomunikować, wydostają się jakieś niewiele mówiące strzępy, półznaki, które rozrzucamy wokół uparcie i na oślep.
Jednak nikt nie pojawia się w świecie z własnej woli. Każdy wchodzi w istnienie przymuszony.
Jakie to dziwne, że wówczas, kiedy zjadamy inne ciało, doświadczać potrafimy przyjemności smaku, a nie budzi się w nas poczucie wdzięczności i nie myślimy o tym, że oto uczestniczymy w zdarzeniu ostatecznym.
Tylko trzeba iść dalej, bo czy to nie dziwne, że uczucie wzniosłości może wywołać byle burza morska czy piorun rozdzierający pobliskie drzewo, a to co najbliższe, najbardziej nas dotykające, w pełni uwewnętrznione, nasz wzburzony organizm, szaleństwo jego wewnętrznych wód, kataklizm przepływów takich własności nie mają. To wszystko miałoby pozostać poza doświadczeniem, powiedzmy śmiało, poza wyższymi uczuciami? Z jakiej racji? tajemnicze, wewnętrzne ciało - flak wyrzucony poza kulturę - uznane za niegodne filozofii i pozbawione funkcji symbolicznych. Godzimy się na to, że zjawiska przyrody mogą budzić uczucia piękna i wzniosłości, ale robimy błędne założenie, że sami jesteśmy poza przyrodą. Tym fałszywym poglądem odcinamy się od siebie samych. Nasze doznania nie kończą się przecież na tym, co widzimy, a wewnętrzny pejzaż ma sposoby komunikowania się z nami, jeśli tylko nie ustawimy barykady z pojęć, wierzeń, teorii, które wzbraniają nam wstępu do nas. Tradycja filozofii sugeruje nam straszliwe wyobcowanie ze świata. Pozwala widzieć piękno i wzniosłość w zjawiskach przyrody, które wskazuje gdzieś na zewnątrz, w świecie obcym, z którego jesteśmy kategorycznie wykluczeniu. Jakbyśmy sami nie byli przyrodą, tylko luźnym, szklanym okiem toczącym się po zewnętrznych pejzażach.
Sami bowiem nieodwracalnie wyjaławiamy każdy moment naszego istnienia. Żywe procesy zamieniamy w mechaniczne przebiegi, których sensu nie tylko nie próbujemy zrozumieć, ale nawet nie domyślamy się, że jest w nich coś, co może domagać się uwagi, co zdumiewa i co odsłania przed napiętą świadomością zapoznane święto istnienia skryte w tajemnicach zdarzeń elementarnych.
Niemniej, kamienne pieczary są tylko ciekawostką, gdy prawdziwie ważna jest dla nas różowa jaskinia pod sklepieniem żeber, wypełniona żywą gąbką płuc, którą pokrywają miliony powietrznych pęcherzyków, jak mikroskopijny żabi skrzek. Gdy od martwego przechodzimy do żywego, puste wypełnia się.
Utożsamienie niepozorności z tym, co nieciekawe, jest poważnym błędem. Rzecz polega tylko na niestwarzaniu pozorów. Chodzi o nieudawanie czegoś, czym się nie jest, niedodawanie sobie fałszywego znaczenia.
Czy dokonujące się w trzewiach staranne i skuteczne dotykanie świata mamy tylko dlatego pomijać - gdy podejmujemy próby rozumienia własnego położenia i samych siebie - że zazwyczaj nie widzimy pracy jelit? i że sugestie, które do myślenia wnieść może to pełne życia wewnętrzne dotykanie, kłócić się mogą z historią myśli filozoficznej? Nie. Poważniejsze wątpliwości może raczej nasuwać niejednoznaczność, a nawet enigmatyczność rozważanych tu znaków. Dotknięcie nie narzuca jasnych znaczeń, ale jest istotnym zdarzeniem, które wymaga interpretacji. Co mówią o nas powyrywane z całości strzępy świata, dla naszych potrzeb ugniatane, rozcierane, rozpuszczane, przerabiane tak długo, aż możemy je wchłonąć w siebie? Wydaje się, że we własne ciało mamy wpisane używanie i wykorzystywanie wszystkiego, co zdołamy schwytać. Tacy oto jesteśmy. Przerabiamy świat na własną tkankę. Czyż nie jest to zgodne z tradycyjną, butną wizją człowieka i jego relacji z otoczeniem? Ale czynność przywierania i zagarniania można rozumieć zupełnie inaczej. Bo czyż nasza bezwzględna moc nie jest wielkim uzależnieniem? kto tu kim włada? czy nie jesteśmy na proszonym chlebie? Kurczowo ściskamy okruchy świata, żebrząc o życie. I odwraca się oś. I trafia na właściwe miejsce. Centrum okazuje się poza nami, a my do niego przyczepieni uchwytami dotknięć.
Misterium początku daje też doświadczenie pierwszego rozstania. Uprzedza, że nieraz trzeba będzie porzucać to, co się kocha, by iść ku nieznanemu. Pierwsze oddzielnie zaowocuje dalszymi rozłąkami, a kolejne spotkania nie odmienią pierwotnej przepowiedni wróżącej wędrówkę ku nieznanemu horyzontowi poprzez kolejne przywiązania i zerwania. Od przyrośniecia do oddarcia.
Obiekty są bytami, które straciły anonimowość. Promieniują, prowokują, czekają, by ożyć naprawdę w polu naszej uwagi, której ofiarowują się bezinteresownie.
Akt rodzenia sam w sobie stanowi radykalne uchylenie egzystencjalnych wątpliwości. Jest wyznaniem wiary w istnienie potwierdzonym w sposób najbardziej osobistu, jakim jest wyłanianie kogoś z własnego ciała. Nie z gliny, nie z cudzego żebra, lecz z siebie.
Dopiero wówczas, gdy nie brzydzimy się obrzydliwego, jesteśmy gotowi na przyjęcie świata. I groza nie budzi w nas lęku, gdyż idziemy przez nią ku zachwytowi.
Kto rodzi, składa ofiarę dzikiemu bogu, który jest życiem.
Gdy przyglądam się drobiazgom codzienności, wydaje mi się, że w tle słyszę tętent. Jakby pędził Anioł Śmierci. I szalał Anioł Życia.
Miłość jest wniknięciem w czyjeś życie i zgodą na to, by ktoś nasze życie przeniknął.
Kto się rodzi, musi wyłonić się lub ginie. Od pierwszej chwili indywidualne istnienie przeniknięte jest przymusem powszechnym, który nie ustaje. Z czasem przybiera coraz inne formy, lecz nie opuszcza nas.
Dotychczasowe zepchnięcie dotyku do kulturowego podziemia wynikać przecież mogło z przeświadczenia, że jest on nie tylko bezużyteczny dla intelektu i ducha, lecz ponadto zagraża bardzo ważnej, krzepiącej funkcji kultury, pojmowanej jako wyobraźniowe schronienie przed udrękami, jakie gotuje namacalna rzeczywistość> Mity, wierzenia, wielkie narracje, piękne obiekty - wobec codziennych doświadczeń - miałyby stanowić fantazyjny ornament, a także pocieszycielski raj i fikcyjny azyl.