cytaty z książek autora "Melanie Benjamin"
Dni to bardzo tajemnicze istoty, moja droga. Czasem przelatują jak strzała, kiedy indziej trwają bez końca, choć zawsze mają dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Jest mnóstwo rzeczy, których nie wiemy o dniach.
(...) po drugiej stronie lustra nic nie jest takie, jakie się wydaje.
Podejrzewam, że w pewnym momencie wszyscy musimy się zdecydować, które wspomnienia, rzeczywiste czy inne, zatrzymać, a którymi się podzielić.
Tylko słabi potrzebują bohaterów, a bohaterowie potrzebują, żeby ci wokół nich pozostawali słabi.
Pomimo tego, co mówiła mama, pragnęłam wierzyć, że szalenie się kochają. Bo jeśli książęta i księżniczki nie mogą wieść baśniowego życia, jaka nadzieja pozostaje dla nas, zwykłych ludzi?
Czy potrzeba słów, kiedy przed chwilą było się razem w niebie?
W milczeniu wróciliśmy do budynku lotniskowego; w milczeniu wsiedliśmy do samochodu i w milczeniu przejechaliśmy przez budzące się do życia ulice miasta Meksyk. Czy potrzeba słów, kiedy przed chwilą było się razem w niebie?
Czemu dorośli tak głupio się wobec siebie zachowują? Nigdy nie mówią wprost, o co im chodzi; polegają na westchnieniach, spojrzeniach, dystansie... Jakie to niebezpieczne! Jak łatwo błędnie zrozumieć spojrzenie czy westchnienie!
Dni to bardzo tajemnicze istoty, moja droga. Czasem przelatują jak strzała, kiedy indziej trwają bez końca, choć zawsze maja dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Jest mnóstwo rzeczy, których nie wiemy o dniach.
Po raz kolejny zastanowiło mnie, że dorośli każdą przyjemność potrafią zmienić w lekcję.
Chociaż powiedziałam sobie dawno temu, że życie to nie bajka, głęboko w środku zawsze miałam nadzieję, że nią jest. Każda młoda dziewczyna marzy o bohaterze, który przybędzie na ratunek i uwolni ją, zamkniętą w samotnej wieży. Nie byłam wcale inna- może tylko wykazywałam się większą pracowitością wznosząc tę wieżę z kości słoniowej własnego projektu- jej fundament stanowiły książki, cegły uformowane z obowiązku, którego poczucie wpoili we mnie rodzice, obrazami na ścianach mogły być marzenia, a moje wątpliwości i obawy były kratami w oknach.
Nie chodzi wyłącznie o próżność, choć muszę przyznać, że mam, owszem, sporą skłonność do samouwielbienia. Jednakże inne wiekowe wdowy nie zostały uwiecznione w książce jako mała dziewczynka... i to nawet nie zwykła dziewczynka, a raczej Ucieleśnienie Dzieciństwa. Nie muszą więc stawać twarzą w twarz z ludźmi, którzy płoną chęcią ujrzenia ,,prawdziwej Alicji"... i nie potrafią ukryć niedowierzania i szoku, że prawdziwa Alicja nie zdołała powstrzymać upływu czasu. O tak, już się zmęczyłam. Udawaniem. Pamiętaniem, kim jestem, a kim nie. Tym, że jeśli zdarzy mi się pomylić te dwie osoby - całkiem jak Alicja w opowieści - mogę liczyć na wybaczenie. Mam przecież osiemdziesiąt lat.
Dlaczego nie można zamknąć pewności siebie w butelce, tak jak zamyka się perfumy? Wślizgnęłabym się do pokojów moich sióstr nocą i podkradła kilka kropel, tak jak czasami podkradam im ubrania.
Byłam równie zła jak on. Bardziej, ponieważ nie mówiłam głośno o swoich przekonaniach. Zapożyczyłam zapatrywania od niego, choć wiedziałam, że są złe. Jestem nie lepsza niż Niemcy. Niemcy, którzy siedzieli cicho i nic nie mówili przez wszystkie te lata.
W ciągu osiemdziesięciu lat byłam Cyganeczką, muzą, kochanką, matką, żoną. Ale dla jednego człowieka i dla świata zawsze pozostanę siedmioletnią dziewczynką o imieniu Alicja.
Ale oni nie odeszli; są we mnie, wszyscy - Leo, Edyta, Alan, Rex, Regi. Wezmę ich ze sobą, gdy przyjdzie czas pożegnać się ze światem, co nastąpi niezadługo; czuję to swoim znużonym sercem, które zbyt wiele razy rozdzierano i łatano. Nici się strzępią, zetlałe jak czarna jedwabna wstążka w mojej dłoni; niedługo puszczą.
Mój ochronny klosz zaczynał pękać; pomyślałam o jutrze, pojutrze, popojutrze, tygodniu, miesiącach, latach, gdy go nie zobaczę, nie usłyszę, nie dotknę. Już nigdy nie poczuję się tak kochana jak teraz. Nie umiałam wybiegać myślą naprzód; przypominałam sobie wszystko, za czym będę tęsknić.
Potem przy toaletce długo wpatrywałam się w lustro. Oczy mi poczerwieniały, tak intensywnie wpatrywałam się w swoją twarz, szukałam dobroci, którą - o co się modliłam - Leo wciąż znajdzie. Siedziałam tam, aż dzień przeszedł w noc, a potem noc stała się dniem. Ale choć bardzo się starałam, już jej nie potrafiłam zobaczyć.
Zwykle trzyma się na uboczu, rzadko się uśmiecha, jakby ciężar wspomnień nie pozwalał jej odnaleźć radości.
- Nie możesz rozmawiać z nim w taki sposób! - krzyknęłam kiedyś na Charlesa, zacisnąwszy pięści; poczułam, jak krwawi mi serce, kiedy usłyszałam, że mój syn został właśnie nazwany przez swego ojca leniwym idiotą. - Takich słów się nie zapomina! Będzie to w sobie nosił przez całe życie!