cytaty z książek autora "Anna Dziewit-Meller"
W Gruzji pieszy jest pełnoprawnym uczestnikiem walki na drodze.
Ziemia stawia opór, jakby zaciskała zęby. "Nie! Nie, kurwa! - zdaje się mówić ludziom wbijającym w nią łopaty. - Nie przyjmę już ani jednego trupa więcej! Proszę natychmiast stąd odejść! Wypierdalajcie, ludzie!".
Nicość jest lepsza. Nic, cisza i śnieg kryjący ziemię. I ciemność. Tak sobie wyobrażam życie wieczne. Wieczne nic.
Miłość w śląskim domu to był towar deficytowy. Ciężko pracujący ludzie nie mają na nią czasu, bo muszą harować, żeby uzasadniać swoje istnienie.
Jaka marchew- taka nać, taka córka- jaką mać.
Jaka matka, taka cera- od jednego Lucypera.
Te wszystkie malownicze sosenki, te brzózki białe, symbole polskości, te cholerne wierzby nad brzegami polskich rzek, one wszystkie rosną na nawozie ludzkim, na trupie, na wsiąkniętej w piasek krwi.
Przecież ledwie trzydzieści kilometrów stąd zmieniano skutecznie stany skupienia. Ze stałych w gazowe. Z krwi i kości w popiół i pył.
Myślałam długo, że to tylko ja mało wiem, a okazało się, że mało lub nic wiedzą prawie wszyscy.
(...) w końcu mówimy o tęczy, a to nie są żarty, tylko cywilizacja śmierci.
Czy to możliwe, że człowiek rodzi się nie tam, gdzie powinien, i że anioły niosące matkom dzieci mylą czasem szlaki?
Ceną za młodzieńczą miłość i niemrawe ojcostwo była wielka samotność...
Ciężkie czasy sprzyjają ludzkim mendom. Rosną one na takiej glebie bujnie jak pieczarki na gównie.
Och, wy pierdoleni królowe życia, oczytani tylko w jego teoriach.
Zapach domu rodzinnego, zawsze ten sam, trochę mdły, trochę słodki, trochę zatęchły, budzący ze snu wszystkie strzygi, wszystkie wyciszone terapiami i lekami głosy, wszystkie smutki pochowane na najwyższych półkach, na których nikt nie sprząta, bo za wysoko, by sięgnąć bez powodu- zapach ten uderzył ją od razu, gdy tylko przekroczyła wąski próg za ciężkimi brązowymi drzwiami.
W tej rodzinie nie było nieślubnych dzieci, nie było rozwodów, nie było prania brudów poza domem, nie było samobójstw, nie było zdrad, nie było otwartej przemocy, były wyłącznie pasywna agresja, milcząca wściekłość, niezałatwione latami sprawy, węzły gordyjskie.
Miałyby sobie tyle do powiedzenia, gdyby się kiedyś nauczyły mówić, tyle słów do przekazania, ale teraz było już na wszystko za późno, zawiasy w ramionach, dawno nienaoliwione, nie umiały się rozewrzeć dość szeroko, by matka i córka mogły się w siebie wtulić.
Umarła nieżegnana z czułością przez nikogo - całe życie usilnie pracowała na to, by nikt po śmierci nie żegnam jej rzewnie i z wielkim smutkiem.
Od tamtej chwili wyobrażała ona sobie różne wersje przeszłości tej rodziny, tym samym zaś różne wersje siebie samej. Przez lata jednak nie poznała całej prawdy i na wszelkie pytania o przeszłość rodziny reagowała nerwowo, bo czuła się wyrzucona poza krąg wiedzy, niedopuszczona do całości, z wybrakowanymi fragmentami puzzli w ręce.
Zachowaj kamienną twarz i zamień swoje serce w kamień.
Opozycjo! Ty porażko, której wciąż z uporem maniaka usiłuje się dać szansę! Jeśli nadal nie wiecie, co zrobić, by przestało wam spadać w sondażach, może raz - ten jeden jedyny raz - postarajcie się posłuchać, co mówią zwykli ludzie (a nie wasi poplecznicy, którzy, choćbyście robili jeszcze głupsze rzeczy niż teraz, nie skrytykują was, by przypadkiem nie wzrosło PiS-owi), i wyjdźcie naprzeciw tych zwykłych ludzi oczekiwaniom.
Miłość w śląskim domu to był towar deficytowy. Ciężko pracujący ludzie nie mają na nią czasu, bo muszą harować, żeby uzasadnić swoje istnienie. To, że babcia kochała Marijkę, a Marijka babcię, było więc piękne i wzruszające. Dziś można by o tym pewnie napisać list do "Wysokich Obcasów" i dostać w nagrodę półroczną prenumeratę i krem nawilżający do twarzy. Wtedy jednak nikt nie dawał nagród wręcz przeciwnie - za miłość trzeba było zapłacić, słono, najdroższą walutą: cierpieniem tak wielkim, że może lepiej było w ogóle nie kochać, tylko dać sobie spokój i żyć, jak żyli inni, mając wszystko pochowane pod powierzchnią, zasypane ziemią, przykryte podszewkami spódnic i wełnianym podbiciem zimowych serdaków. Serce w kamień".
Zapach domu rodzinnego, zawsze ten sam, trochę mdły, trochę słodki, trochę zatęchły, budzący ze snu wszystkie strzygi, wszystkie wyciszone terapiami i lekami głosy, wszystkie smutki pochowane na najwyższych półkach. na których nikt nie sprząta, bo za wysoko, by sięgać bez powodu (...).
Krew a aktu, zupełnie inna niż ta, która przez pięć dni wypływa z kobiety, bo ta jest bierna, skażona, śmierdząca, brudna, pełna skrzepów czarnych jak diabelski pomiot, co się nie może narodzić. To krew zmarnowanych szans na nowe życie. Obumarłe komórki, endometrium, co się złuszcza - jesień, koniec, schyłek, szlus. Krew krwi jest po prostu nierówna.
Choć więc tak się oboje zarzekali, ze będą szukać poza domem, poza wspólnotą trumien wieszczów, poza kiełbasą myśliwską, bigosem, kremówkami z Wadowic i krzyżem na Giewoncie, połączyła ich właśnie ta ucieczka, dobrowolna banicja i roje krzyczących trzynastozgłoskowcem demonów walące głowami w ich drzwi. Leżeli w łóżku po seksie i gadali ciągle o Polsce, o domu, o rodzinach, o tym, że szukają dróg innych niż te, które im pokazano.
Świat jej doskwierał. Jego obecność bywała dla niej nie do zniesienia, więc go wyciszała.
(...) pseudonauka wygrywa, bo daje ludziom poczucie sprawczości wobec systemu, który nie tłumaczy swoich procedur i który nie przekonuje, dlaczego właściwie wierzyć mu trzeba. A przecież dzisiaj (prawie) wszyscy chociaż troszkę kłamią.
- Pierónie, chopy, pod ziemia sie nie boicie jechać i fedrować, a dziecka nie poradzicie na rynce wziónć.