cytaty z książek autora "Lori Schiller"
Muzyka była dla mnie idealnym bankiem, w którym mogłam przechowywać swoje nastroje. Była też swojego rodzaju narkotykiem. Pobudzała i koiła moje nastroje. Już pierwszy takt ulubionej piosenki sprawiał, że moje emocje sięgały zenitu. Wystarczała dobra dawka Ala Jarreau, aby podnieść mnie na duchu. Podwójna szpryca Neila Younga skutecznie temperowała szalone przypływy energii. Żeby się zdrowo poderwać, sięgałam po kasetę z nagraniami Pata Benatara. Potem potrzebna mi była jednak piosenka na okiełznanie szaleństw, więc słuchałam "Bridge over Troubled Water". Wreszcie, żeby nad ranem trochę się wyluzować, nastawiałam sobie piosenkę zespołu Commodores pod tytułem "Easy":
"Każdy chce, bym była tym,
Kim wszyscy chcą, bym była.
Nie jestem wcale szczęśliwa,
Gdy ciągle tak udawać mam".
Jeśli jednak muzyka była potężna, to moje nastroje były od niej potężniejsze. Coraz częściej zauważałam, że muzyka wcale nie panuje nad nastrojami. To nastroje panują nad muzyką. Wirują w pędzie wewnątrz mnie, wydostają się do świata zewnętrznego, dobierają piosenki, tony i słowa tak, aby muzyka nie stanowiła dla nich alternatywy, lecz aby współgrała z nimi i potęgowała je.
Kiedy zespół Steely Dang grał swój przebój "Any major Dude", słyszałam jak piosenka wprost przemawia do mnie, jak mówi o kobiecie, być może o mnie samej, bujającej na krawędzi załamania nerwowego, lecz próbującej jeszcze zebrać się w garść. Wydawało mi się, że każdy żyje w obłąkanym świecie.
Moje własne doświadczenia pokazują, że w arsenale walki z chorobą, w którym przecież znajdują się głównie leki, więź z drugim człowiekiem jest być może najpotężniejszą bronią.
Cudownym wyjściem z najgłębszych depresji była kaseta z Jacksonem Brownem i jego piosenka o samobójstwie. Moja obsesja stawała się jego obsesją, a jego obsesja moją. Z jego uczuciami mogłam zgłębić i zintensyfikować własne. Mogłam poczuć się jakby czyjeś samobójstwo było moim własnym.
Nigdy nie uważałam, by piosenkarze czy piosenki przemawiały do mnie w tak bezpośredni sposób jak robił to Walter Cronkite z telewizyjnych wiadomości, gdy byłam w szkole średniej. Jednak moje nastroje tak wyostrzały płynące dźwięki i słowa, że te, niczym nóż, wcinały się wprost do mojego mózgu. Piosenki przemawiały do moich przeżyć, odwoływały się do uczuć. Dzięki muzyce świat zewnętrzny stawał się lustrzanym odbiciem mojego wnętrza. Granice między muzyką i moim umysłem zacierały się. Melodie i teksty pochłaniały mnie. Często byłam zdane wyłącznie na łaskę muzyki.
Wydawało mi się, że jedna z piosenek Pink Floydów opowiadała o moich własnych obsesjach związanych z czasem. Trzymałam w swoim pokoju masę zegarków i nieustannie sprawdzałam, która dokładnie jest godzina. Piosenkę rozpoczynał hałas tuzina nakręconych różnego rodzaju budzików, potem następowały miarowe uderzenia serca i wreszcie łoskot bicia w dzwony i bębny. Odczuwałam wtedy nieodparty przymus, by sprawdzić godzinę. Spoglądałam na wskazówki swojego zegarka na rękę, potem sprawdzałam czas na zegarku cyfrowym, a potem, nie ufając żadnemu z nich, dzwoniłam do zegarynki, by usłyszeć w słuchawce miarowy, magnetofonowy głos deklamujący dokładny czas, co do sekundy.
Lubiłam też uderzenie Billy'ego Joela. Czasami kiedy śpiewał, stawiał w piosence pytania, na które sam dawał odpowiedzi. Wydawało mi się, że to Głosy prowadzą między sobą rozmowę, będąc akurat w dość spokojnym usposobieniu. Kiedy Billy Joel śpiewał o szaleństwach, radościach, albo depresji, wydawał się dzielić ze mną zastraszający chaos, jaki nosiłam w sobie. W piosenkach o samotności zdawał się z kolei dobrze rozumieć moje osamotnienie.
Mocnym i ekscytującym uderzeniem była dla mnie muzyka Steviego Wondera. Kiedy słuchałam "Golden Lady", zdarzało się, że spostrzegałam nagle, iż tańczę dookoła pokoju wyczerpana radosnym uniesieniem, szybuję gdzieś w gwiazdach Drogi Mlecznej. Klasą dla siebie był Elton John, mistrz budowania uczuć na obu biegunach mojego muzycznego spektrum. W repertuarze miał piosenki o groźnie brzmiących tytułach, jak na przykład "Pogrzeb dla przyjaciela", i absolutnie dzikie, jak na przykład "W sobotę wieczór można się bić". Elton John był dla mnie jak lit. Elton Lit John. Schowamy go w szafce z lekarstwami, nakleimy etykietkę i zamkniemy w szafce z lekarstwami. "Muzyka leczy", jak to mówią.