cytaty z książek autora "Aleksander Janowski"
W dusznym powietrzu unosił się cierpki zapach wodorostów i jakby świeżej rybiej łuski. Szczerbaty księżyc mozolnie przedzierał się przez splątane gałęzie wysokich topoli po wschodniej stronie parku. Nad równo przystrzyżoną trawą stadnie roiły się świetliki, jak migotliwe żółte paciorki.
Ucięte drzewka zrzuci w dół do wody i poranny odpływ zabierze je na sam środek rzeki, skąd wartki prąd poniesie do niezbyt odległego oceanu. Nic już wtedy nie zakłóci mu porannego i wieczornego podziwiania ażurowej estetyki zgrabnych stalowych konstrukcji wdzięcznie zawieszonych wysoko nad rozlanym wodnym żywiołem. Ileż spokojnej, kojącej harmonii kryje w sobie przyroda. Jakie dobre feng - shui!
Sam Karol pojawił się w Ameryce po jakichś tam kolejnych wstrząsach społecznych w Polsce i mówił o sobie, że jest ”polityczny”, „solidarny” i „zmanipulowany”. Początkowo pracował u rodziców i na rodziców, potem ożenił się z polską pielęgniarką z pobliskiego Commack, następnie przejął całe gospodarstwo.
Jak sąsiadowi zza miedzy dobrowolnie oddamy, na przykład, najlepsze maszyny rolnicze, najlepsze konie do orki i wyślemy do niego najlepszych naszych parobków, to przestanie nam zazdrościć i zostanie naszym dozgonnym przyjacielem.
Finezyjnie, taktownie i dyplomatycznie, jak pan redaktor mawiał – zrezygnujemy z roszczeń w imię umacniania odwiecznej przyjaźni między naszymi dwoma od zawsze i na zawsze braterskimi krajami.
-Ja, panie redaktor, jako człowiek nieuczony…
- Dobrze, dobrze, drogi panie Janie, kryguje się pan…Niejeden redaktor naczelny gazety stołecznej zamieniłby się z panem na rozum.
- Pan redaktor ich czyta, nie ja.
- No dobrze, i co chciałeś pan tym swoim zagajeniem powiedzieć?
- Jak pamięcią wstecz sięgnę, to mi się zaczyna wydawać…
- Przepraszam, panie Janie, nie będę krytycznie się wypowiadał o naszym kochanym rządzie, który jest najlepszy…
- Ale co pan redaktor taki płochliwy? O chorobach zamierzałem podyskutować.
- Aaa, to można. O, tu mnie strzyka…i tu łamie…
- Przepraszam, ale pan redaktor to na płaszczyznę indywidualną, że tak się wyrażę, steruje bardziej…
- Swoja koszula bliższa…
- Znów przeproszę, że przerywam, ale ja chciałem bardziej tego…w skali ogólnoludzkiej…globalnie tak.
Już na pierwszy rzut oka widać, że w tekście rosyjskim pominąłem niezwykle plastyczny opis „oczek tłuszczu”, zastępując go prozaicznym „tłustym rosołem”. Wzbogaciłem za to treść o słowo miłość, którego nie znajdziemy w oryginale polskim, ale które u Autorki jest wszechobecne między wierszami. Zachowałem, mam nadzieję, swoisty rym i rytm oryginału. Czy przekład można uznać za udany? Chciałbym, aby tak było. W każdym razie asekuracyjnie nazwałem go ”wariacje rosyjskie na temat wiersza pani Renaty”.
Opadłem na ławkę. Łzy lunęły mi z oczu jak wodospad. Jest mi głupio tak beczeć jak panienka, ale nic nie mogę poradzić. Szloch wstrząsał całym moim ciałem. “Jestem galareta, beksa jakich mało” – karcę sam siebie. Rozleciałem się na kawałki.
Stawało się na nartach tyłem do wiatru i twarzą do dalekiego lasu. Rozpinało się palto na kształt żagla. Wiatr zaczynał popychać cię, szybciej, coraz szybciej… I już pędzisz ze świstem wiatru tak, że okoliczne krzaki zlewają się w jedną ciemną ścianę. Prędkość jest już za duża. Nie zahamujesz…. Padasz na bok, aby przerwać tę szaleńczą gonitwę. Wracasz do domu pod wiatr… ponad godzinę. Czerwona, posiekana śniegiem twarz, nogi ciężkie jak kłody. To jest życie! Jutro muszę jednak wybrać krótszą trasę.
Jestem jednak “ruski”. Ośmieliłem się na jednej z przerw napomknąć, że Puszkin to większy talent literacki niż Mickiewicz. No i się nasłuchałem, że jestem ”kacap” i mnie „przekabacili.” To z przekory brnę dalej – „Lermontow jest większy od Słowackiego”. Co za wrzawa! Trzeba było słyszeć!
Odebraliśmy to jako kopniak poniżej pasa. Z tyłu. Wojskowym, podkutym butem. Ale podobno i do tego trzeba się przyzwyczajać, bo takie jest prawdziwe życie.
Po pierwszym roku studiów ożeniłem się z miłą i sympatyczną koleżanką z roku ze Studium w Jeleniej Górze. Niestety małżeństwo nie było trwałe. Na pociechę, urodził się nam wspaniały syn Daniel, który - jak się wydaje – odziedziczył same tylko pozytywne cechy obojga rodziców. Oczywiście jeśli mam jakiekolwiek pozytywne cechy.
Wybór jest prosty – albo bronić swoich racji, albo... co innego. Jeśli będziecie je bronić, zasłużycie łatwo na opinię krnąbrnego uparciucha i więcej pracy wam nie zaproponują. Jeśli się jednak ugniecie pod presją i przyznacie szefowi rację, w oczach jego świty znającej języki pozostaniecie niekompetentnym ignorantem, i więcej pracy wam też mogą nie zaoferować. Ze swojej strony uciekałem się w takich podbramkowych sytuacjach do prostego wybiegu: ”Obawiam się, że nie zrozumieją nas, panie dyrektorze, jeżeli powiem tak, jak pan dyrektor słusznie sugeruje… może ja tym razem, wyjątkowo powiem niepoprawnie, ale dla nich zrozumiale? Dla świętego spokoju?” O dziwo, skutkowało.
Życie stało się dla mnie o wiele łatwiejsze. Dom również zyskał, ponieważ wyjeżdżając w tygodniowe delegacje, nie byłem w stanie należycie o niego dbać – sprzątać czy doglądać drobnych spraw. Żywienie się w stołówce pracowniczej nie wpływało też dobrze na mój żołądek.
Od każdej najdrobniejszej sprawy i sprawki istnieją odrębni specjaliści. Ja mam być ten „od atomu”. Ktokolwiek z naszego kierownictwa ministerialnego, partyjnego lub rządowego zażyczy sobie teraz informacji o stanowisku Polski na temat pokojowego wykorzystania energii atomowej lub członkostwa w Traktacie o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej otrzyma rzeczową, uargumentowaną ekspertyzę od niejakiego A. Janowskiego z MSZ.
– Czy to ten były tłumacz od rosyjskiego? Przecież on się na tym nie zna – zareaguje w pierwszym odruchu wysoko postawiony ten czy ów.
Dalej mówca nawiązał do plenarnej wymiany poglądów potwierdzając, że obie partie muszą rozwiązywać swoje problemy „z uwzględnieniem specyfiki swoich krajów”, więc biorąc pod uwagę coś, co uporczywie tłumaczyli Sowietom jeszcze Gomułka, Gierek i Kania oraz tenże Jaruzelski, oskarżani wtedy o rewizjonizm prawicowy anarchosyndykalizm, chwiejność ideową, wyprzedawanie interesów klasy robotniczej i inne stosowne brzydkie wyrazy z bogatego leksykon marksistowsko‑leninowskiego. Nareszcie! Możemy spokojnie dopieszczać swego rolnika indywidualnego i nikt nam złego słowa nie powie. I naszym Kościołem Katolickim sami dojdziemy do porozumienia, bez podpowiedzi i nacisków. Brawo Gorbaczow!
Nic, co dobre, nie trwa wiecznie, niestety. Jak słyszeliście z ust samego pana prefekta, musimy się wykazać wzmożoną aktywnością. Nadzwyczajną. Mamy do naszej dyspozycji wszystkie niezbędne środki. To znaczmy, mamy mieć. Obiecano nam. Wszystko, co będziemy uważali za niezbędne. Zdaniem pana prefekta, Centrala nie poskąpi helikopterów, szybkich łodzi pościgowych, komandosów do zadań specjalnych ani nowoczesnych środków łączności z obsługą. Sytuacja bez precedensu. Sam nie mogę uwierzyć.
Renezja. Jest osobą z dużym poczuciem humoru: ”Z polonistami wolę rozmawiać, aniżeli korespondować... Mogę wziąć oddech nawet w tym miejscu, w którym oni nie przewidują przecinka."
Czy też: „Kobieta posiada tak intrygująco złożoną osobowość, że sama często potrzebuje wynająć detektywa, który ją odkryje, odsłoni przed światem - i niechby jeszcze zachwycił się nią.”
Jej twórczość to czysta kobiecość przełożona na słowa.
ciągle się mieszczę
w stare marzenia
jeszcze ciągle na mnie dobrze leżą
słowa niezapisane
jeszcze na mnie świetnie pasuje
twoje spojrzenie
ciągle jeszcze na siebie wciągnę
swoją własną skórę.
Na blacie stały dwie błękitne filiżanki. Uszka w kształcie liści akantu, kwiatowy rzucik z niezapominajek. Złocenia brzegów mocno pościerane. Stara porcelana użytkowa, solidna, mieszczańska, ale jednocześnie cienka, elegancka, półprzezroczysta, doskonałej jakości. Ogromnie mi się te błękitne filiżaneczki spodobały. Na spodeczkach leżały doskonale dopasowane stylem srebrne małe łyżeczki z misternie zdobionymi trzonkami.
Takiej słownej orgii poetycko – prozatorskiej jeszcze nie widziałam.
W jednym opasłym tomie zgromadzić kilka tak wyśmienitych utworów?!
Oni to potrafią!
O Żydach uciekających z Rosji do Izraela przez Morze Czarne?
I prostytutki ukradły im resztę dolarów?
I momenty były? I Polak w Stambule im pomógł?
I wpadli na sowiecka lodź podwodna?
Ale kino!
A potem jak gruchnęło, to całkiem tych jeńców brytyjskich zawaliło w tej kopalni.
I hitlerowskie tajemnice razem z nimi.
- A nasze chłopaki sie wywiedzieli.
- Dali czadu!
A potem taki jeden w ostatnim słowie powiedział, że dorznął frajera w restauracji nożem marki Solingen przy jego dziwce, bo – oligarcha jeden - w biznesie go do wiatru tyłem wystawił.
-Nie mów pani!
A ta druga niby go kochała, ale bujała sie w innym, bo wysoki brunet, a ten drugi to znów bogaty z domu.
- Tragedia, mowie pani…
-Tak za nim płakała, tak płakała.
I na końcu takie wierszyki drukują, że mojej Mance nie pozwalam czytać.
Sama się wstydzę, jak czytam. Zberezeństwa takie!
Coś podobnego! Pokaz no pani!