cytaty z książek autora "Robert Silverberg"
Dla samego Dekkereta, podobnie jak dla innych mieszkańców Majipooru, sny były centrum egzystencji - uspokajały, dodawały odwagi, uczyły, wyjaśniały, nagradzały i karały, a na tym bynajmniej nie kończyły się ich funkcje. Od urodzenia uczono dzieci, jak przygotowywać umysł na przyjęcie snów, jak je śnić i zapamiętywać, jak interpretować je we śnie i na jawie.. Każdemu obywatelowi Majipooru towarzyszyła w życiu Pani z Wyspy Snu, pomagająca tłumaczyć działania duszy i za pośrednictwem swych przesłań przemawiająca bezpośrednio do miliardów istot żyjących na tej gigantycznej planecie.
Cóż, oczywiście mówię o sobie i o tym stworzeniu, które żyje we mnie, przyczajone w swym gąbczastym leżu, szpiegując nieświadomych niczego śmiertelników. Tajemne monstrum w moim wnętrzu, chory potwór, który umiera jeszcze szybciej niż ja.
Wreszcie, pełen rozpaczy, uświadomiłem sobie, że żyję w świecie, gdzie dwa odłamy lunatyków walczą o kontrolę nad domem wariatów.
- Z czego się śmiejesz Andresie?
- Śmieję się, bo już mi nie zależy- odpowiedziałem. - Zawsze jest tak, że nasze najdroższe marzenia spełniają się, kiedy przestały mieć znaczenie.
Rozwijamy w samotności wszystko prócz charakteru.
Ci, którzy twierdzą, że tylko kobiety histeryzują, są w błędzie. Człowiek nie musi posiadać macicy, żeby stracić głowę.
- Dlaczego, Zyllo, nie zostawiłaś mnie takim jakim byłem ? Przynajmniej byłem szczęśliwy.
- Są ważniejsze sprawy niż szczęście. Znajomość siebie , Zewnętrza , własnej jedyności.
Poczułem się tak, jak musi czuć się kobieta, która nosi dziecko przez pełne siedem obrotów księżyca i potem nagle jej brzuch znów staje się płaski. Na te strony przelałem samego siebie. Teraz byłem niczym, ta książka stała się wszystkim.
Ten, który rani, może odnieść cięższe obrażenia, niż jego ofiara.
Nasz idiom samoobnażacz określa tego, który obnaża się wobec innych, to znaczy obnaża swą duszę – nie ciało. Uważa się to za postępek ordynarny, nieprzyzwoity i karze się społecznym ostracyzmem, albo jeszcze gorzej.
Idee nie ranią, nawet te złe i głupie. To ludzie wyrządzają krzywdę. Czasem chwytają się jakiejś idei i używają jej do usprawiedliwienia swoich odrażających czynów.
- Gwiazdy... - szlochał. - Tyle gwiazd... (...) [s. 235].
Człowiek, któremu odebrano pociechę zdrowych snów, to człowiek umarły za życia, pomyślał, i to śmiercią znacznie gorszą niż śmierć na pustyni, bowiem umiera się jedną chwilkę, a sny mają wpływ na całe życie.
Kiedy tak wirował dostrzegł, w załamującym się świetle księżyca nad jeziorem, jak malidary spokojnie żuły zielsko, nie zwracając najmniejszej uwagi na rozszalałe nildory. One pozbawione są g'rakh, pomyślał. To są prawdziwe zwierzęta i ich ciężkie jak ołów dusze zejdą w dół do ziemi.
Moi nauczyciele starali się przecież wpoić we mnie przekonanie, że własne ja jest nieważne i troszczenie się o siebie to paskudny grzech.
Powietrze było wilgotne i ciężkie. Wydawało mi się, że prawie mogę dotknąć gorąca, że mogę je uchwycić i wycisnąć z niego wodę.
Jak zauważył Eli, każda samopowielająca się organizacja, która złożyła pieniądze na pięć lub sześć procent na trzy lub cztery stulecia, zdobędzie w końcu na własność całe kontynenty.
Wreszcie, pełen rozpaczy, uświadomiłem sobie, że żyję w świecie, gdzie dwa odłamy lunatyków walczą o kontrolę nad domem wariatów.
Zrozumienie siebie jest początkiem zrozumienia całego wszechświata.
Prawdziwie dziewiczy kraj, w którym wyczuwało się obecność bogów, czekających na czcicieli. Ci samotni bogowie nie znali jeszcze swej boskości. Byli samotni.
Deszcze w tym roku padały bezlitośnie, zmywając cienką warstwę gleby i pozostawiając gołe skały. Widziałem wezbrane rzeki, unoszące żółtobrunatne bogactwo Salli i płakać mi się chciało, gdy pomyślałem, że takie bogactwo płynie do morza.
Mała planeta. Daleko. Dusząca się własnymi odpadami, trucizny dwóch tysięcy lat bezmyślnej nadprodukcji skaziły jej niebo, wody i ziemię. Ohydne miejsce. (...) Ziemianie często chcieliby móc odkopać swych przodków, przywrócić ich do życia, a potem udusić. Za ich samolubstwo. Za brak troski o następne pokolenia. Uważali, że świat należy tylko do nich i wszystko wykorzystali.
Mówiłem, że na Borthanie jesteśmy podejrzliwymi ludźmi, ale czy podkreśliłem, jak bardzo polegamy na kontraktach? Ludzkie słowo to tylko nieświeże powietrze.
Nasze klejnoty, Tomisie, to tylko jeden z wielu, najnowszy środek, pozwalający człowiekowi przezwyciężyć coś, co jest jego największym przekleństwem: zamknięcia pojedynczej duszy w pojedynczym ciele. Jesteśmy przerażająco oddzieleni od siebie nawzajem i każde z nas od Woli; większość ras we wszechświecie nie byłaby w stanie tego znieść. Wydaje się, że jest to cecha jednostkowa ludzkości.
Wczesną wiosną zapanowały w Manneranie nieprzytomne upały i towarzyszyły im częste deszcze. Roślinność w całym mieście oszalała i byłaby pochłonęła wszystkie ulice, gdyby jej codziennie nie wyrąbywano. Wszędzie było zielono, zielono, zielono, zielona mgła na niebie, z nieba padał zielony deszcz, niekiedy przez chmury przeświecało zielone słońce, z każdego balkonu zwieszały się szerokie, błyszczące, zielone liście, w każdym ogródku szalała zieleń. I dusza człowiecza mogła spleśnieć w tej wilgoci.