cytaty z książek autora "Tarjei Vesaas"
Wszystko było, jak należy, a jednak nie tak, jak być powinno.
- Dziecko – powiedział znowu mężczyzna – nikt nie wybiera sobie tego, co się na niego wali. (…) Ale ci, którzy nas obarczają, co z nimi” – myślał Hallstein z niechęcią.
Zostali przyjaciółmi na trwałej bazie i w czasie tak krótkim, że prawie się nie liczył, bo wszystko, co dotyczyło tego niespodziewanego zamącenia wieczornego spokoju, przebiegało w tempie przyprawiającym o zawrót głowy.
Nie ma nikogo poza tobą. I dopóki będziesz nieobecna, tak będzie każdego dnia.
Spotykały go same rozczarowania. Gdziekolwiek się udał, napotykał rzeczy sprawiające mu ból i odstraszające go natychmiast. Wyraz napięcia i beznadziejności malujący się w jego oczach świadczył, że bliski był rezygnacji. Jednakże ciągle nęciły go ku sobie nowe, nieznane miejsca, które może dadzą mu to, czego szukał.
(...)
Czego on szukał?
Szukał ciszy. Spokoju. I zieleni. Nawiedziła go nieopanowana potrzeba oglądania, jak wszystko rośnie, rozwija się zgodnie z przewidzianym planem, jak osiąga pełnię. Potrzebował tego, co nadawało pełnię każdemu poszczególnemu życiu.
Dotychczas tylko ptaki były rozbudzone. Ludzie nie doświadczeni nieszczęściem jeszcze spali.
Nagle odczuł, że tu jest dobrze. W jaki sposób i dlaczego, nad tym nie rozmyślał.
Pracowały wspólnie i we trzy spowijały Bufast pajęczyną kobiecej troskliwości. Mężczyźni pośród tej pajęczej sieci stanowili jedynie prostacką osnowę.
Mattis powtarzał sobie to ciągle od nowa, a jednocześnie uprzytamniał sobie, jaki stosunek łączy go z setkami milionów ludzi, którzy nic o nim nie wiedzą. Między nimi a nim istnieje niejako cień życzliwości. Jakże miła jest ta myśl, iż nieskończona liczba żywych istot nie ma najmniejszego pojęcia o tym, że on jest pomylony.
Nikt nie może być świadkiem zagłady pałacu. Dzieje się to nocą, kiedy wszystkie dzieci śpią. Nikt nie jest do tego stopnia wtajemniczony, aby mógł być obecny. Fala bezdźwięcznego chaosu wstrząsa powietrzem w odległych sypialniach, lecz nikt się nie budzi, aby pytać: "Co to?"
Nikt o tym nie wie. Pałac znika w wodospadzie razem ze swoimi tajemnicami, ze wszystkim, wydaje jęk i już, go nie ma.
- Ciąg słonek przeleciał nad naszym domem! Ciągną w tej chwili. Teraz, podczas gdy ty leżysz w łóżku. (…).
- No to co? Czy coś się zmieniło dlatego, że ciąg słonek przeleciał nad domem?
- Sam nie wiem. A ty, czy jesteś pewna, że nic się nie zmieniło?
Człowiek wgląda w siebie i ma przed oczami krajobraz przypominający suche bagna oraz górskie stromizny, nad którymi kłębią się chmury. I wie o istnieniu potwornych tajemnych otchłani. Omija je, nie chodzi ich skrajem. Różne rzeczy leżą na dnie mętnej wody. Niechaj leżą. Nikt się o nich nie dowie.
Niech pozostaną w morskiej toni.
Człowiek robi, co może, rozważa, czuwa. Chce opanować tysiące, tysiące wydarzeń, a potem, ledwo im nada tok, już wymykają mu się z ręki...
Moje serce? W moim sercu jest ciemno i ohydnie. Lepiej o tym nie wspominajmy.
Lód na jeziorze był tak przejrzysty, jakby go w ogóle nie było.
Płacze. Dlaczego płacze? Trzeba przestać! Nie przestaje. Wręcz przeciwnie, płacz jakby się nasilał. Woda pojawiała się w coraz większych ilościach, krople padały coraz gęściej, płacz był coraz uporczywszy (...). Zupełnie jakby serce miało pęknąć.
Ciężko okupiona niedziela wlokła się w nieskończoność, pusta i jałowa. Potem znowu pracowało się sześć dni, żeby na nową zarobić.
(...) człowiekowi pogrążonemu w nieszczęściu małą pociechą jest wszytko, czego się uczył, o co się troszczył, co usiłował uznać za ważne i czym się chełpił.
Ojciec i Bóg napawali go zbyt wielkim lękiem, walili na niego ciężary i wyroki, wyryli dlań kamienne tablice.
- Tak, Botolf nie wyżyje – powiedziała – gotów umrzeć choćby jutro.
W tej samej chwili Botolf spojrzał na Pera oczami szeroko rozwartymi z przerażenia. Nie spał, słyszał. Botolf miał już sześć lat. Wzrok ich spotkał się w poświacie letniej nocy na chwilę tak krótką, jak mgnienie oka.
Wysokie drzewa ostrzegawczo wyciągały ramiona. Sunęły także smolisto czarne, pochylone do przodu, niewielkie skałki, podobne do zaciśniętych pięści wspierających czoło.
Ziemia pachniała świeżością, ciepłem. Czasami woń jej bywała ostra, czasem ciężka, to znów łagodna i ciepła, niczym świeżo udojone mleko.
Zesztywniała. Makabryczne, ale Hallstein widział, że ona sztywniała, kiedy mąż ukazał się we drzwiach. Stawało się to jakby automatyczne.