cytaty z książek autora "William Styron"
[...]wołanie z bezpiecznego brzegu: "głowa do góry!" do kogoś, kto właśnie tonie, zakrawa nieomal na kpinę.
Tam, w Oświęcimiu, powiedz mi, proszę, gdzie był Bóg?
A gdzie był człowiek?
Moim zdaniem większość niespodziewanych zdarzeń, jakie nam się przytrafiają, jest w rzeczywistości podświadomie sprokurowana przez nas samych.
Depresja ma tak zdecydowanie demokratyczny charakter jak plakat Normana Rockwella; atakuje ludzi bez względy na wiek, rasę, wyznanie czy pozycję społeczną, choć dla kobiet ryzyko jest zauważalnie większe niż dla mężczyzn.
Dla wielu młodych ludzi wchodzących w bólach w wiek dojrzały, dwudziesty drugi rok życia jest najbardziej niespokojnym okresem. Uprzytamniam sobie teraz, jak bardzo niezadowolony, zbuntowany i udręczony byłem w tym wieku, a zarazem jak odpornym na poważniejsze emocjonalne stresy czyniła mnie moja pisanina, spełniając rolę katharsis dzięki temu, że mogłem rozładowywać na papierze wiele najbardziej dokuczliwych napięć i zgryzot. Moja powieść była, oczywiście, czymś więcej, ale również takim właśnie uniwersalnym pojemnikiem, stąd też chuchałem na nią tak, jakby chodziło o mój własny delikatny organizm. a jednak pozostawałem wrażliwy na zranienie; w pancerzu pojawiały się pęknięcia i zdarzały się takie chwile, kiedy nękały mnie przypływy kierkegaardowskiej bojaźni.
[...] w ciężkiej depresji cierpienie jest zupełnie niewyobrażalne dla kogoś, kto nigdy sam go nie doznał; to cierpienie nieraz zabija, ponieważ takiej męki po prostu nie można już znieść.
Najbardziej jałowa rzecz, jaką może robić człowiek, to rozważać alternatywy, trapić się i gryźć tym, jakie mógłby mieć życie, gdyby okoliczności nie nastawiły jego przyszłych losów w pewnym kierunku. Niemniej jednak jest to słabość, której większość ulega, kiedy spotyka nas niepowodzenie...
Co sprawia, że człowiek tak głupio zadręcza sam siebie, ciachając się jak nożyczkami rozpamiętywaniem poniesionych porażek?
Są w życiu takie momenty, kiedy skrywane uczucia do innej osoby - tłumiona niechęć lub szalona miłość - wydobywają się na powierzchnię świadomości z niezwykłą wyrazistością; czasem przybiera to postać wręcz fizycznego wstrząsu, którego nie sposób zapomnieć.
Depresja (...) słowo to, niczym ślimak wśliznęło się niepostrzeżenie do naszego języka i już od ponad siedemdziesięciu pięciu lat udaje niewiniątko, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów świadczących o jego złowrogiej naturze, a także nie dopuszczając - za sprawą swej nijakości - do powszechnej świadomości, jak straszliwe spustoszenia może poczynić ta choroba, kiedy stracimy nad nią kontrolę.
Dopóki natura owego cierpienia nie zostanie rozpoznana i nie stanie się powszechnie zrozumiała, nadal wielu samobójstwom nie będzie można zapobiec. Dzięki temu, że czas ma cudowną właściwość leczenia ran - a także w wielu przypadkach dzięki interwencji medycznej lub hospitalizacji - większości osób cierpiących na depresję udaje się przeżyć, co można uznać za jedyne błogosławieństwo tej choroby. Jednakże tragicznego legionu tych, których ból nie do wytrzymania zmusza do odebrania sobie życia, nie powinno się potępiać bardziej niż tych, którzy umierają na raka.
Tak więc depresja, kiedy w końcu stanęła przede mną, wcale nie była obcym przybyszem, ani nawet niezapowiedzianym gościem; od dziesiątków lat stała tuż za progiem, gotowa w każdej chwili zapukać do moich drzwi.
Depresja jest zaburzeniem afektywnym, tak tajemniczo bolesnym oraz w tak nieuchwytny sposób objawiającym się jaźni - intelekelowi, który pełni rolę mediatora - że opisanie jej słowami graniczy z niemożliwością.
Niestety, jest też w depresji coś z męki Syzyfa, jako że duża liczba - aż połowa - tych, których raz dotknęła ta choroba, zapadnie na nią ponownie; depresja bowiem lubi powracać. Jednakże większość ofiar udaje się przetrwać także owe okresy zaostrzenia, często radząc sobie lepiej niż za pierwszym razem, ponieważ przeszłe doświadczenie wzmocniło i przygotowało ich psychicznie na ewentualne kolejne spotkanie z tym monstrum.
Fiasko zaś spowodowane było nie tylko ponurymi szyderstwami, jakimi mnie raczyła, kiedy dymałem pracowicie w jej sterane lędźwia ("wolniej niż żółw z przetrąconymi kulasami").
I wtedy stało się - poczułam ostre ukłucie nienawiści. przeszyło mnie na wskroś, krótkie, zaskakujące i bolesne; zakręciło mi się w głowie i myślałam, że upadnę na podłogę. oblała mnie fala gorąca, cała byłam w ogniu. nienawidzę go - powiedziałam sobie, okropnie zdumiona tą nienawiścią, jaka we mnie wstąpiła. to zaskoczenie było niesamowite i strasznie bolesne - jak pchnięcie rzeźnickim nożem w serce.
Powiedzenie, że czyjeś zaburzenia nastroju przekształciły się w burzę - straszliwą nawałnicę przetaczającą się przez jego mózg, co rzeczywiście jest najbardziej trafnym opisem tego, co dzieje się w głowie człowieka cierpiącego na kliniczną formę depresji - być może sprawi, że nawet zupełny laik okażę współczucie, a nie standardową reakcję, którą wywołuje ,,depresja'': ,,Też mi coś'', ,,Przejdzie ci'', czy też ,,Nie przejmuj się, wszyscy miewamy gorsze dni''.
Aura depresji nie podlega żadnym modulacjom, dominuje w niej mrok, światło traci swój blask.
Wy, specjalistki od napalania facetów przekształciłyście miliony dzielnych, młodych ludzi, z których wielu oddało za wasze drogocenne dupy życie na polach bitewnych całego świata,w seksualne kaleki!
Mówiąc wprost, ludzie, którzy nie potrafili odzywać się do siebie po ludzku, negowali tym samym swoją równość.
Ciarki przechodzą po plecach, gdy się pomyśli, jakie szkody mogą wyrządzać pacjentom takie potencjalnie niebezpieczne leki uspokajające, przepisywane przez lekarzy szczodrą ręką.
(...) bo widzisz,już mi było wszystko jedno - po Oświęcimiu straciłam wiarę w Boga, o ile nawet istniał.Powiedziałam sobie: On się ode mnie odwrócił.A skoro się odwrócił, to tak Go nienawidzę, że muszę Mu to okazać, dowieść Mu swojej nienawiści.
korzystałem, z alkoholu jako magicznego środka, który wprowadzał mnie w euforyczny świat fantazji i stymulował wyobraźnię. Nie żałuję ani nie zamierzam tłumaczyć się z tego, że uciekałem się do przynoszącego ukojenie, często zaiste wybornego trunku, który wniósł wielki wkład w moje pisarstwo. Choć nigdy nie napisałem ani jednej linijki pod jego wpływem, posługiwałem się nim - często w połączeniu z muzyką - niczym użytecznym narzędziem, pozwalającym mi doświadczać wizji, do których mój pozbawiony zewnętrznej stymulacji, trzeźwy i chłodny umysł nie miał dostępu. Alkohol był nieocenionym długoletnim partnerem mojego intelektu, a także przyjacielem, z którego pomocy i wsparcia korzystałem każdego dnia i którego potrzebowałem, jak teraz widzę, jako specyfiku mającego moc uśmierzania niepokoju i lęku, jakie przez długi czas wypierałem ze świadomości w najodleglejsze zakamarki duszy (...). Mój podtrzymujący mnie dotąd na duchu przyjaciel porzucił mnie, nie stopniowo i z ociąganiem, jak postąpiłby zapewne prawdziwy przyjaciel, lecz nagle i niespodziewanie, zostawiając mnie samego, trzeźwego, owszem, lecz zupełnie bezbronnego (...) Kiedy nagle zniknął, straciłem zaufanego i potężnego sojusznika, który od tak dawna trzymał moje demony na bezpieczną odległość, i teraz nic już nie broniło owym demonom, by zaczęły wypełzać z podświadomości na powierzchnię, a ja byłem emocjonalnie nagi, jak nigdy dotąd podatny na zranienie. Nie ulega wątpliwości, że depresja krążyła w pobliżu od lat, czekając na odpowiedni moment, by rzucić się na mnie jak drapieżny ptak.
I tak oto, ani z własnej woli, ani z wyboru, zostałem abstynentem. Była to dla mnie sytuacja żenująca, ale też niewątpliwie traumatyczna (...) alkohol zrobił mi paskudnego psikusa.
Okazuje się jednak, że piętno samobójcy jest dla niektórych osób czymś tak ohydnym, że należy je za wszelką cenę zetrzeć.
Cała prawie reszta mojej pisaniny sklecona była z tak sztubackich przemyśleń, tak pretensjonalnej pseudoaforystyki i głupawych wypadów w rejony filozoficznych rozważań, gdzie nie miałem czego szukać, że parę lat temu ukręciłem zdecydowanie łeb sprawie i pozbawiłem się jakichkolwiek szans zyskania nieśmiertelności, skazując wszystko na spektakularne, podwórkowe auto da fe.
[...] zamknąłem oczy i usiłowałem wyłączyć świadomość w obronie przed grozą istnienia.