cytaty z książki "Straż nocna"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Odejmij własne straty od strat przeciwnika, a jeśli otrzymasz liczbę dodatnią, było to wspaniałe zwycięstwo.
On jest martwy! Nie życzę sobie martwych na moim cmentarzu!
- Czy w ogóle nie dbasz o honor? Chwałę? Miłość do swojego miasta?
- Nie wiem. A dużo można na nich zarobić?
Dwa typy ludzi śmieją się z prawa: ci, którzy je łamią, i ci, którzy je tworzą.
Jednak u tego Rusta całkowitemu brakowi zdolności wojskowych dorównywała tylko jego wysoka opinia o własnym talencie, który posiadał naprawdę w ilościach ujemmnych.
Człowiek widywał czasem takie rzeczy, po których nie mógł uwierzyć nie tylko w bogów, ale też w normalne człowieczeństwo i świadectwo własnych oczu.
Smoki nigdy nie paliły na stosie, nie torturowały, nie rozpruwały na kawałki i nie nazywały tego moralnością.
Prawda! Sprawiedliwość! Wolność! Miłość w rozsądnych cenach! I jajko na twardo!
Ludzi po stronie ludu i tak zawsze w końcu czekało rozczarowanie. Odkryli, że lud na ogół nie przejawia wdzięczności, nie docenia, nie jest postępowy ani posłuszny. Lud okazywał się zwykłe małostkowy, konserwatywny, niezbyt mądry, a nawet nieufny wobec mądrości. I tak dzieci rewolucji stawały przed prastarym problemem: nie chodzi o to, że rząd jest niewłaściwy, bo to oczywiste, ale że ma się do czynienia z niewłaściwym ludem.
Ale kiedy człowiek się starzeje, odkrywa, że on teraz nie jest nim wtedy. Wtedy był dupkiem. Był tym, kim być trzeba, by wyruszyć kamienistą drogą zmierzającą do stania się sobą teraz, a jednym ze szczególnie nierównych odcinków tej drogi jest bycie dupkiem.
- Wie pan – rzekł – bardzo trudno jest mówić o kwantach, używając języka, który powstał, żeby jedna małpa mogła przekazać innym małpom, gdzie są dojrzałe owoce.
Lordowie przychodzą i odchodzą, a kurz zbiera się cały czas.
- Carcer wymaga strzały w nogę, żeby tylko zwrócić jego uwagę. Przy nim najpierw się strzela...
- ... a potem zadaje pytania?
Vimes zatrzymał się w progu.
- Nie mam nic, o co chciałbym, go zapytać - oświadczył.
- To worek, sierżancie – zameldował Coates. – A w środku jest coś ciężkiego.
- Coś takiego… – Stuk wciąż wpatrywał się w Vimesa. – Otwórz go, mój chłopcze. Delikatnie. Nie chcemy przecież niczego uszkodzić, prawda?
Zaszeleścił jutowy materiał.
- Eee… To połówka cegły, sierżancie – oznajmił Coates.
- Co?
- Pół cegły, sir.
- Zbieram na dom – wyjaśnił Vimes.
Nie to, żeby lubił, jak strzelają do niego zamaskowane indywidua, chwilowo zatrudniane przez któregoś z jego rozmaitych i licznych wrogów, ale traktował to jak swego rodzaju wotum zaufania. Dowodziło, że irytuje ludzi bogatych i aroganckich, którzy powinni być irytowani.
Byli uczciwi, w szczególnym policyjnym sensie tego słowa. To znaczy, żę nie kradli rzeczy zbyt ciężkich, by je unieść.
-Nic panu nie jest, sierżancie?
-Nie, wszystko dobrze.
-Tylko, że siedzi pan tu od dwudziestu minut i patrzy na swoje cygara.
Vimes odchrząknął, schował cygarnicę i wziął się w garść.
-Oczekiwanie to połowa przyjemności-powiedział.
Kiedyś stał tak cichy, zamknięty w sobie, tak nieobecny, że uciekający złodziej, który
wymknął się ścigającym, oparł się o niego, by chwilę odetchnąć. A kiedy Vimes objął go
ramionami i szepnął do ucha „Mam cię”, najwyraźniej zrobił w spodnie to, czego jakieś
czterdzieści lat wcześniej ukochana matka cierpliwie uczyła go nie robić.
-A czy pańscy ludzie są trzeźwi i prowadzą higieniczny tryb życia?
-Kiedy tylko nie pojawia się inna alternatywa.
(...) zapytał kapral Noobs, prawdopodobnie najlepszy żyjący dowód, że istniało płynne przejście ewolucyjne między zwierzętami i ludźmi.
(...)-Potrafisz uzywać tego miecza, który nosisz?
-Tak, odbyłem przeszkolenie.
-Świetnie. Świetnie.Przeszkolenie. Doskonale. Czyli jeśli zaatakuje nas banda worków słomy zawieszonych na belce, mogę na tobie polegać.
Przesuwał wzrokiem od twarzy do twarzy, co sprawiało, żę większa część grupy natychmiast zaczęła grać role zespołu synchronicznej obserwacji podłogi i sufitu.
-To tylko Reg - powiediał Colon.- Ma prawo tu być, Prawik. Wiesz o tym.
-On jest martwy! Nie życzę sobie martwych na moim cmentarzu!
-Przecież jest ich pełny - zauważył Dibbler, próbując uspokoić grabarza.
-Tak, ale cała resżta nie wychodzi i nie wraca!
Przez chwilę, wyglądając przez szczelinę w meblach, Vimes zastanawiał się, czy może jest coś w pomyśle Freda, żeby przesuwać barykady dalej i dalej, niby coś w rodzaju sita, ulica po ulicy. Można by przepuszczać porządnych ludzi, a spychać drani, bogatych dręczycieli, oszustów, handlarzy ludzkim losem, pijawki i pieczeniarzy, pochlebców, dworaków i małych wrednych lizusów w kosztownych ubraniach, wszystkich tych ludzi, którzy nie myśleli o machinie, ale kradli z niej smar. Spychać ich na coraz mniejszy i mniejszy teren, a potem tam zostawić. Można by raz na parę dni rzucić im trochę żywności... albo nie, niech robią to, co zawsze potrafili najlepiej, to znaczy żyją z innych ludzi.
Tupot biegnących nóg sugerował, że sierżanty Detrytus prowadził najnowszych rekrutów z porannej przebieżki. Vimes słyszał piosenkę, jakiej Detrytus ich nauczył. Nietrudno było odgadnąć, że ułożył ją troll.
Głupią piosenkę śpiewamy!
I przy śpiewaniu biegamy!
Po co śpiew ten my nie wiemy!
Słowa nie chcą się porządnie rymować!
Obrońcy znacznie przewyższali atakujących liczbą, w dodatku nie wszyscy byli mężczyznami. Vimes szybko odkrył naturalną mściwość staruszek, które – kiedy przychodziło do walki z żołnierzami – nie miały żadnego wyczucia reguł. Wystarczyło dać takiej babci dzidę i otwór, by mogła ją wysunąć, a młodzi ludzie po drugiej stronie mieli poważne kłopoty.
-Co to znaczy zacięty? - zapytał kapral Nobbs, prawdopodobnie najlepzsy żyjący dowód, że istniało płynne przejście ewolucyjne między zwierzętami i ludźmi.
Straż płaciła nieźle, dawała sensowną emeryturę i doskonałą opiekę medycżną tym, którym wystarcżało siły woli, by poddać się żabiegom Igora w piwnicy.