cytaty z książki "Saga Puszczy Białowieskiej"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Las wyhodowany przez człowieka tak się ma do puszczy, jak krowa do żubra, jak kundel wiejski do wilka, jak Puszcza Notecka, Kampinoska i Niepołomicka do Puszczy Białowieskiej. Jak tombak do złota.
Jest wielkim nieporozumieniem przekonanie, że każdy, kto kończy studia przyrodnicze i znajduje zatrudnienie w placówce naukowej, gorąco miłuje rośliny i zwierzęta, a ich ochronę uważa za swój życiowy cel. Doświadczenie uczy, że taka postawa dotyczy zdecydowanej mniejszości. Zbyt dużo bowiem znam osób z "branży", które przyrodę traktują instrumentalnie, wyłącznie jako obiekt służący do osiągania kolejnych stopni naukowych, znam też naukowców, dla których istoty żywe są interesujące dopiero w postaci preparatu lub okazu nabitego na szpilkę entomologiczną, znam i takich, którzy nie lubią, brzydzą się lub panicznie boją się wszystkich zwierząt, tak dzikich, jak i domowych.
Puszcza nigdy nie była i nigdy nie będzie stara. Ona, nieporuszona w swym ponadczasowym majestacie, trwa w opływających ją tysiącleciach wciąż tak samo żywotna. W sobie właściwym rytmie rodzą się, dojrzewają, starzeją się i zamieniają w proch kolejne generacje drzew i jednoroczne zioła. Jesienne wichury, letnie burze, zimowe okiście w mgnieniu oka zamieniają całe jej połacie w spiętrzone rumowiska połamanych pni i konarów. Z upływem czasu rany zabliźniają się i pokrywają zielenią nowo narodzonego życia.
Wreszcie człowiek zwyciężył przyrodę: zasoby dębiny wyczerpały się. Dziś na ogromnym obszarze lasów użytkowanych gospodarczo w polskiej części Puszczy, ochronie podlega około 200 niedobitków - pomników przyrody. Są wśród nich nieliczne sześćsetletnie okazy o ośmiometrowym obwodzie pnia. Te sędziwe dęby, niestety, prawie nie mają następców - drzew liczących 200 - 300 lat. Jest za to obfitość młodych dąbczaków sadzonych ręką człowieka. Wystarczy więc poczekać pół tysiąclecia i wszystko wróci do normy.
Przeciętny człowiek wchodząc do lasu zachowuje się jak słoń w składzie porcelany: jest nieuważny, porusza się zbyt szybko, stąpa hałaśliwie, jest ubrany w kolorową, często szeleszczącą odzież, a na dodatek rozsiewa mocny zapach spoconego ciała i kosmetyków. Nie tylko ryś - ostrowidz, lecz wszystko, co żyje w lesie, z krzykliwą sójką na czele wie, że oto nadchodzi wróg. Nie oznacza to, że dzikie zwierzęta natychmiast rzucają się do panicznej ucieczki - bardzo często sarny, jelenie, łosie czy dziki nieruchomieją ukryte w gąszczu i tylko bacznie śledzą zachowanie intruza, przeczekując, aż sobie pójdzie.
Wilk, ten postrach z baśni i legend, jest, jak na ironię, bliskim krewnym psa - naszego najwierniejszego przyjaciela.
Na największym nawet globusie sławna Puszcza Białowieska zajmuje tyle miejsca, co czubek igły. W tej mikrokropce leży jedyna na planecie, odwieczna ostoja około 500 ssaków nieomal wymarłego gatunku.
Los oswojonych, ufnych zwierząt, chodzących "samopas" po Puszczy jest zawsze taki sam - szybko padają ofiarą zachłanności i okrucieństwa człowieka.
W XXI wieku poważnym zagrożeniem dla puszczańskiej przyrody mogą stać się "święte krowy": depczące sobie po piętach hordy naukowców z całego świata. Pomysłowość ludzka, ciekawość, pokusa eksperymentowania, ambicje zawodowe i bezwzględność w robieniu kariery są wieczne, nie omijają żadnej profesji i nie znają granic.
Trzeba przyznać, że z zabitego bobra nic nie ulegało zmarnowaniu. Mięso było przysmakiem, a zwłaszcza pokryty łuskami ogon, uznany przez Kościół katolicki za danie rybne, które wolno było spożywać nawet w Wielkim Poście.
Los tura - bezsensowna zagłada i zapomnienie - to memento dla tych, którzy głoszą, iż cudem uratowany żubr rozmnożył się w Puszczy Białowieskiej nadmiernie, więc należy zacząć do niego strzelać dla zysku i trofeów. Historia naturalna nigdy nie mówi ostatniego słowa. Pomnik żubra już stoi w Spale - oby w dalszym ciągu ku chwale Polaków!
Niejeden z nas wędrując po puszczańskich bezdrożach, przysiadłby ze zdumienia, gdyby dowiedział się, jak niewielki dystans dzielił go od przyczajonego za pniem lub drzemiącego na szczycie wywrotu wielkiego, płowoszarego, bystrookiego kota.
(...) ukazem z 28 grudnia 1838 roku kolejny już car - Mikołaj I - rozkazał, tytułem próby, wyszukać, wyciąć i spławić do Kronsztadu (...) dwa tysiące sto trzydzieści pięć "bolszemiernych" dębów, dwieście piętnaście sosen masztowych oraz siedemset sosen na podszycie tratew dębowych. Miano z nich zbudować dwa (!) okręty liniowe.
Polowanie zostało obmyślone według miejscowego obyczaju'. Ten cytat ze sprawozdania Dałmatowa dedykuję do przemyślenia głosicielom legendy o dobrych władcach, dzięki którym bogactwo życia zwierzęcego Puszczy Białowieskiej przetrwało aż do naszych bezlitosnych dla przyrody czasów. Wynika z niego jasno, że okrutne widowiska zwane polowaniami (choć nie w tak paradnej oprawie, więc nie uwiecznione na kartach historii) były na białowieskim porządku dziennym.
Zmieniały się czasy, nazwy rzek, wsi i osad, zmieniały się narodowości władców zasiadających na polskim tronie, a obyczaj zabijania zwierząt nie mogących ratować się ucieczką wciąż kwitł i nabierał kolorów. To im - bezbronnym ofiarom królów i carów, zawdzięcza Puszcza Białowieska swoje przetrwanie.
Puszcza ma bowiem w istocie imponujący wiek 6-8 tysięcy lat, choć poszczególne jej elementy są młodsze. Obok siebie żyją w niej organizmy o różnej fizjologicznej długości życia: od jednodniowej po kilkusetletnią. Puszcza w każdym momencie jest młoda, dojrzała i stara.
Mamy połowę lat siedemdziesiątych. Przed rzędem wyszczerzonych na Puszczę balkonów parkują rządowe limuzyny; sam wiceprezes Rady Ministrów zjechał do Białowieży zapolować na głuszce. (...) Bajarze bają, że popadło na Jana Romańczuka. Strażnik-pijaczek, ale do prowadzenia po bagnach jedyny. Poprowadził jak trzeba. Już towarzysz premier podnosił broń do oka, już widział na ścianie swego gabinetu kolejne trofeum, gdy dręczony kacem Jasio nie strzymał:
- A job twoju mać! - wrzasnął histerycznie - to ostatni głuchar w całej Puszczy Białowieskiej! Strzelaj cholero, a ja idę na wódkę!
Bajarze bają dalej, że zawstydzony myśliwy nie strzelił, sznur limuzyn wnet zniknął spod Domu Myśliwskiego.
Niebywale ujmującą cechą dzików jest ich silny instynkt macierzyński i opiekuńczy - osierocone warchlaki nie są skazane na zagładę, jeśli tylko w porę spotkają maciorę wodzącą potomstwo. Mimo że doskonale odróżnia swoje dzieci od cudzych, na pewno przygarnie i wykarmi sierotki. Widok maciory, której towarzyszy kilkanaście młodych, wyraźnie różniących się wzrostem, każe się domyślać, że jakiś leśny dramat znalazł szczęśliwe zakończenie.
Na ludziach łoś może robić wrażenie osobliwego stwora przeniesionego w dzień dzisiejszy wprost z dawno minionej przeszłości. Nie ma w sobie nic z harmonii kształtów i proporcji sarny, daniela, czy nawet nieco przyciężkiego jelenia. Łoś - fascynujący mieszkaniec puszcz i bagien, sam sobie wyznacza kryteria urody.
Próbę hodowli łosi podjęto ponownie u progu lat dziewięćdziesiątych. Wówczas to dyrekcja Parku przejęła z ogrodu zoologicznego w Białymstoku i oddała im na wychowanie dwa cielęta byczki. Nazwałam je: Pepsi i Kola. Pepsi otrzymał nazwę na cześć litrowych szklanych butelek po popularnym napoju, z których łoszaki piły mleko, a Kola - bo kierowca, pan Ławrysz, który przywiózł malców do leśniczówki Dziedzinka, zażyczył sobie, by nazwać je " po naszemu, po białowiesku".
Wertując piśmiennictwo poświęcone najnowszym dziejom Puszczy Białowieskiej i jej zwierząt widzimy, że wiele opracowań, zamiast być pomocą w poszukiwaniu prawdy, wyprowadza na manowce. Pozostając w zgodzie z obowiązującymi w danym momencie "jedynie słusznymi poglądami" lub interesem konkretnego lobby, pod osłoną propagandowego pustosłowia autorzy manipulują niewygodnymi faktami. Brane za dobrą monetę i cytowane przez kolejnych piszących, wnet stają się obowiązującą prawdą - potwierdzając opinię, że to historycy tworzą historię.
Twierdzenie, że to nie "pędo- i korożerne" potężne jelenie, a wybredne w doborze pokarmu, "ziołożerne", małe sarny - kolejny obok żubra kozioł ofiarny - są winne słabnącej kondycji przebogatych florystycznie ekosystemów Puszczy Białowieskiej, każdego zoologa, specjalistę od odżywiania się dzikich roślinożerców, przewraca na ziemię.
Mroczne są tajniki duszy ludzi przekonanych, że rozpędzanie tokowisk i ładowanie ołowiu w bezradne ptaki, które szczęśliwie przezimowały i zamierzały właśnie przedłużyć istnienie gatunku, jest czymś pożytecznym, nobilitującym i szlachetnym, czym można się szczycić.