cytaty z książki "Piętnaście dni w pustkowiu"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
To na pustkowiu ujawnia się głód religii (s.24).
Jedyne uczucia, których doświadcza się przemierzając owe kwieciste pustkowia, gdzie, jak w "Raju utraconym" Miltona, wszystko jest przygotowane na przyjęcie człowieka, to cichy podziw, uczucie słodkie i melancholijne, nieokreślony wstręt do życia cywilizowanego, rodzaj dzikiego instynktu sprawiającego, że z bólem myślimy o tym, iż owa rozkoszna samotność niebawem przestanie istnieć (s.28).
Podobnie jak w lasach poddanych władzy człowieka śmierć uderza tu bez przerwy, lecz nikt nie podnosi szczątków, które ona po sobie pozostawia, każdego dnia dodając nowe. Padając, gromadzą się jedne na drugich; czas nie jest w stanie nadążyć z zamienianiem ich w proch i przygotowywaniem miejsca na nowe. (...) Wśród tych najróżniejszych szczątków trwa bezustannie wysiłek odradzania. Kiełki, pnącza, wszelkiego rodzaju trawy przebijają się przez te wszystkie przeszkody. Wspinają się wzdłuż powalonych drzew, wkręcają się w ich prochy, podnoszą i łamią korę, która je jeszcze otacza. Życie i śmierć są tu jakby współobecne i wydaje się, że chcą połączyć i wymieszać swe działanie (s.37).
Wszystko sprawia wrażenie, jakby człowiek ukradkiem wkroczył w życie. Liczne pokolenia w ogóle nie gromadzą się tu wokół kołyski, żeby wyrazić nierzadko złudne nadzieje i oddawać się przedwczesnej radości, której przyszłość zaprzeczy. Imię człowieka nie jest zapisane w miejskich rejestrach, a religia ze swoimi wzruszającymi uroczystymi świętami w ogóle nie miesza się do trosk rodziny. Modlitwy kobiety, kilka kropli wody wylanych na głowę dziecka ręką ojca po cichu otwierają mu bramy raju (s.45).
Indianin poważny i Indianin uśmiechający się, to dwaj zupełnie różni ludzie. W bezruchu pierwszego króluje dziki majestat wywołujący mimowolne uczucie przerażenia. Kiedy zaś ten sam człowiek się uśmiecha, jego postać nabiera wyrazu naiwności i życzliwości, który czyni go prawdziwie uroczym.
Gdyby nie bród, który posłużył nam za miejsce spotkania, bylibyśmy szukali się może nawet przez całą noc (s.33).
To co gigantyczne i to co śmieszne było tak blisko siebie jak w literaturze naszego wieku (s.42).
Czasami tylko Indianin mimochodem opowie z właściwą pustkowiu poezją o jakichś smutnych realiach życia społecznego (...)(s.46).
W społeczeństwie tak dumnym ze swojej moralności i filantropii spotyka się kompletną nieczułość, rodzaj niebywałego zimnego egoizmu, ilekroć chodzi o amerykańskich tubylców. Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych nie polują na Indian z całą zawziętością, tak jak to czynią Hiszpanie w Meksyku, lecz to ten sam bezlitosny instynkt ożywia tu, podobnie jak wszędzie indziej, rasę europejską (s.12).
Ja sam spałbym spokojniej wśród Indian niż wśród białych (s.27).
[Pionier] podjął ten wysiłek pewnego dnia, odnawia go od lat, będzie to robił być może jeszcze kolejnych lat dwadzieścia, nie zrażając się i nie skarżąc. Czy człowiek zdolny do takich poświęceń jest istotą zimną i nieczułą? Czy, przeciwnie - należy dostrzec w nim jedną z owych żarliwych , silnych i nieugiętych namiętności ludzkiego umysłu (s.19)?
[Chcę] przedstawić gatunek ludzi, których częstokroć spotykaliśmy na granicach zamieszkałych ziem; są to Europejczycy, którzy wbrew obyczajom swojej młodości odnaleźli w wolności pustkowia niewysłowiony urok. Należą do pustkowia Ameryki, bo bliższy im jest jej smak i takie są ich namiętności, a do Europy - przez jej religię, zasady i idee. Łączą miłość do dzikiego życia z dumą cywilizacji i nad swoich rodaków przedkładają Indian, w których jednakowoż nie rozpoznają sobie równych (s.31).
Pod tym nieruchomym wilgotnym sklepieniem widok zmienia się i nabiera nowego charakteru.
Ponad naszymi głowami panuje majestatyczny porządek. Blisko ziemi - przeciwnie - wszystko sprawia wrażenie wymieszania i chaosu: niezdolne dźwigać dłużej swoich gałęzi pnie rozdarły się od góry do połowy i wyglądają teraz jak spiczaste nagie wierzchołki. (...) Ogromne drzewa, podtrzymywane przez inne, otaczające je, pozostają zawieszone w powietrzu i rozpadają się ze starości, nie dotykając ziemi (s.37).
(...) ostatnie tchnienie wiatru, wszystko wokół nas pogrąża się w tak głębokiej ciszy, tak zupełnym bezruchu, że dusza czuje się ogarnięta religijną trwogą.(...) Tutaj nie tylko człowieka brakuje, rzadko słyszy się tu nawet głosy zwierząt. Najmniejsze spośród nich opuściły te miejsca, żeby zbliżyć się do siedzib człowieka, największe - żeby oddalić od nich jeszcze bardziej; te, które zostały, trzymają się w ukryciu przed promieniami słońca. W ten sposób wszystko jest nieruchome, wszystko w lesie pod jego listowiem zachowuje milczenie; rzec by można, że Stwórca odwrócił na chwilę swą twarz i że zamarły siły natury (s.38).
W którąkolwiek stronę skierować by spojrzenie, oko na próżno szukało strzelistego dachu gotyckiej dzwonnicy, drewnianego krzyża, który znaczyłby drogę, lub porośniętego mchem progu plebanii. Nic z owych czcigodnych pozostałości starożytnej cywilizacji chrześcijańskiej nie zostało przeniesione na pustkowie. Nie obudziła się tam jeszcze idea przeszłości ani przyszłości. Nie spotyka się nawet sanktuariów poświęconych tym, których już nie ma. Śmierć nie zdążyła jeszcze upomnieć się o swoje włości ani wyznaczyć granic swojego pola (s.45).
Przemierzać lasy prawie nieznane, przeprawiać się przez głębokie rzeki, stawiać czoło cuchnącym mokradłom, spać, będąc wystawionym na wilgoć lasów - to wysiłki, które Amerykanin podejmie bez trudu, kiedy chodzi o zarobienie dolara, ponieważ o to właśnie chodzi. Lecz żeby pokonać tę samą trasę dla ciekawości, to nigdy nie przychodzi mu na myśl. Proszę dorzucić do tego fakt, że zamieszkując pustkowie Amerykanin ceni wyłącznie twory człowieka. Chętnie pokaże nam drogę, most, ładne miasto, ale przywiązywać wagę do wielkich drzew i do pięknej samotności, jest dla niego czymś absolutnie niezrozumiałym (s.16).
Skoncentrowany na jedynym celu, jakim jest gromadzenie majątku, emigrant stworzył sobie w końcu egzystencję całkowicie odosobnioną, uczucia rodzinne pogrążone zostały w niezmierzonym egoizmie, a wątpliwe jest, czy w żonie i dzieciach widzi on coś więcej niż odłączoną część samego siebie (s.19-20).
Mieliśmy przed sobą, żal to mówić, ostatnie pozostałości owej słynnej konfederacji Irokezów, których męska mądrość nie była mniej znana niż odwaga i którzy się w stanie równowagi utrzymywali między dwoma największymi narodami Europy(s.11).
Zresztą nie tylko Indian mają pionierzy za naiwnych. Każdego dnia my sami byliśmy ofiarami ich żądzy zysku. Prawdą jest, że nie kradną. Są zbyt światli, żeby dopuszczać się niebezpiecznych wykroczeń przeciwko prawu, lecz nigdy nie widziałem w wielkim mieście oberżysty, który żądałby wygórowanej ceny z większą bezczelnością niż ci mieszkańcy pustkowia, u których wyobrażałem sobie znaleźć pierwotną gościnność i prostotę patriarchalnych obyczajów (s.35).