cytaty z książek autora "Linn Ullmann"
Szlochy trwają dłużej niż płacz - mówi babcia, sięga nad stołem i wyciera mi z kącika ust kilka okruszków.
Rzecz w tym, żeby być trzy drinki przed pijaństwem i dwa drinki za rzeczywistością.
Matka często bywa nazywana muzą ojca. Ojciec nie jest nazywany muzą matki. On był mężczyzną, ona dziewczyną, on był starszy, ona młoda, on szukał, ona została odkryta, on patrzył, ona była oglądana. Tak to wyglądało w skrócie. On tworzył, ona inspirowała. Ojciec miał dziewięcioro dzieci, ale żadnego z nich, ani spośród chłopców, ani spośród dziewczynek, nie nazywano muzami, dzieci stały na przeszkodzie pracy twórczej, uważały tak zapewne i matki dzieci, i ich ojciec, więc to matki dzieci brały za nie odpowiedzialność - również w skrócie. Prawie wszystkie matki (było pięć matek, na które rozdzielone było dziewięcioro dzieci, a dodatkowo jeszcze matka ojca, będąca szóstą matką) określano jako muzy. Ingrid, jego ostatnia żona, miała usposobienie praktyczne, dlatego kochał ją najbardziej. I był w żałobie po jej śmierci. W żałobie tak głębokiej, że sam chciał umrzeć. Ojciec uważał, że warunkiem trwałej miłości jest panowanie nas sprawami praktycznymi. Nie wolno nie doceniać znaczenia praktycznej strony życia. Dotyczy to zarówno miłości, jak i pracy twórczej. Ojciec nie nazywał kobiet w swoim życiu muzami. Nie sądzę, aby używał takiego słowa. Nazywał kobiety stradivariusami - skrzypcami - instrumentami - ale nie muzami.
Dziewczynka jest niemożliwa, nieokiełznana, nie jest już żadnym Smykiem, więc matka musi wymyślić, w jaki sposób zapanować nad tym zlepkiem kości, ust, kolan, aparatów na zęby, wydatków i wszystkiego tego, co się jej czepia i co ją odrzuca, a za co jest odpowiedzialna. Matka dziewczynki, długowłosa i piękna, ma tyle rzeczy do zrobienia. Jest rok 1978 i wkrótce skończy czterdzieści lat. Stoi na środku pokoju w długiej, cienkiej sukni, a wszyscy do niej podchodzą i ją szarpią. Całują ją, głaszczą, skubią, popychają, trzęsą nią, gładzą ją po włosach, pocierają po brzuchu, liżą, tarmoszą jej nos, podnoszą, opuszczają, biją, dzwonią, pukają, kłują, roją się, natomiast ojciec dziewczynki nie kiwnie nawet palcem. Ani jednym cholernym palcem, żeby pomóc. Czy ktoś do niego pisze o katastrofie statku? Czy jego ktoś pyta, gdzie są jego dzieci, albo gdzie jest on? Czy nim ktoś szarpie i potrząsa? Czy ktoś pozwala sobie oceniać jego jako ojca? O nie. On ma i tak dość swoich demonów.
Matka przewraca oczami.
- Jesteśmy tylko we dwie - mówi do córki i tuli ją do siebie.