cytaty z książek autora "Leopold Staff"
Bo coś w szaleństwach jest młodości,
Wśród lotu wichru, skrzydeł szumu,
Co jest mądrzejsze od mądrośći
I rozumniejsze od rozumu.
Pędź, me marzenie, nigdy niepoprawne,
Nieuleczalne, zepsute, wybredne...
Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać "prowadź!"
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...
Zbiegać za jednym klejnotem pustynię
Iść w toń za perłą o cudu urodzie
A wszystko to po to, by po nas zostały
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
Czytam historię I widzę, coś zrobił Przez tysiąclecia, Człowiecze! Zabijałeś, mordowałeś i wciąż przemyśliwasz, Jakby to robić lepiej. Zastanawiam się, czyś godzien, Aby cię pisać przez wielkie C.
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Tak...Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło
Niech cię nie niepokoją cierpienia twe i błędy. Wszędy są drogi proste, lecz i manowce wszędy. O to chodzi jedynie, by naprzód wciąż iść śmiało, bo zawsze się dochodzi gdzie indziej, niż się chciało.
Przebudzenie
Jest świt,
Ale nie jest jasno.
Jestem na pół zbudzony,
A dokoła nieład.
Coś trzeba związać,
Coś trzeba złączyć,
Rozstrzygnąć coś.
Nic nie wiem.
Nie mogę znaleźć butów,
Nie mogę znaleźć siebie.
Boli mnie głowa.
Dlaczego - pytasz mnie -
Śmiałeś się wczoraj,
A dziś masz chmurę na czole?
Przecież wczoraj deszcz padał,
A dziś jest tak piękna pogoda.
- Tak, czasem mam lat cztery,
A czasem cztery tysiące.
Prawda jest jedna, choć są prawd tysiące, a każdy swoją na prawdę jedyną.
Budowałem na piasku
I zawaliło się.
Budowałem na skale
I zawaliło się.
Teraz budując zacznę
Od dymu z komina.
Między pieśnią przerwaną a zbudzonym echem
Falą i nagą stopą, co wnet się zanurzy
Przyjściem listu i zdjęciem pieczęci z pośpiechem
Pomiędzy zaproszeniem i rankiem podróży
Między wzniesioną dłonią a owocem drzew
Śpi szczęście.
Zbyt długo, zbyt
We mnie ciszą wtapia się głuszy...
I nim wstał świt,
Zakochała się noc w mojej duszy...
Sprawia mi radość przeciw wytyczonym drogom
Ciskać światy na przekór starczym, dawnym bogom!
Bogi zmarły... Powraca ku drzwiom świętokradca
I lęk go zdjął, że kiedy otworzy wierzeje,
Ujrzy świat przerażony... bo tam skonał Władca!
I niech, rozpięty na krzyżu konania,
Nie widzę słońca, co w pomrok się skłania,
Lecz niech mi wiara, Matka Boleściwa,
Wskaże dal, gdzie się świt nowy odkrywa.
Wchodzi w świątynię, w sile swej potęgi męskiej,
By tych, co nad nim władną, postrącać z ołtarzy.
Bowiem jedyne godne wielkich bogów imię
To życie ich wyznawców i waga ich plonów!
Ten nie do wiary okrzyk: "Bóg się rodzi!"
O, dziwo! Zawsze Bóg w grudniowej porze
Rodzi się. Czyż się urodzić nie może,
Że odnawiają się co rok te wieści?
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!
Łąkami idę. W krąg kwiaty
I słychać brzęki pszczelne.
W powietrzu modro-złotym
Śni próżnowanie niedzielne.
Słońce świeci spokojnie,
Jak gdyby od niechcenia;
Obłoki są tak białe,
Jakby nie mogły siać cienia.
Ptak śpiewa, jakby nie śpiewać
Nikomu ani się śniło.
Jest mi tak dobrze na duszy,
Jakby mnie wcale nie było.
Najpiękniej bowiem jest, kiedy
Piękna nie czuje się zgoła
I tylko jest się, po prostu
Tak, jak jest wszystko dokoła.