cytaty z książki "Wicked Girls"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Przecież o to właśnie w życiu chodzi. Nie o wakacje, kolacje w knajpach i pragnienie posiadania więcej rzeczy , ale o to , by napić się razem herbaty i przytulić po długim dniu. Chodzi o wybaczanie i zapominanie , ulgowe traktowanie. A także o uczciwość , prawdę i zaufanie , o stworzenie bezpiecznego , ciepłego schronienia dla tych , których się kocha".
Wszystko ma tylko cenę, nic nie ma wartości.
Pewnych rzeczy nie opowiada się byle komu, nauczyła sie tego dawno temu.
Jeśli nie możesz tego znieść, to po prostu odejdź. Zrób coś użytecznego albo spierdalaj. Nawet w takiej sytuacji znajdą się ludzie, którzy sądzą, że wszystko kręci się wokół nich. Którzy afiszują się ze swoim bólem na użytek innych, by zademonstrować swoją rzekomo większą wrażliwość.
-Przez tyle lat prosiłam Jezusa, żeby pomógł mi wygrać na loterii - mówi. - Może nie należę do tych, których modlitwy zostają wysłuchane.
- To tak nie działa. Musisz prosić go o rozwiązanie. Żeby Ci pomógł pomóc sobie. Ja prosiłam codziennie i zesłał mi Amber. Nigdy nie wiadomo, jaką formę przyjmie jego pomoc, ale wątpię, żeby to była wygrana na loterii.
Przecież o to właśnie w życiu chodzi. Nie o wakacje, kolacje w knajpach i pragnienie posiadania więcej rzeczy, ale o to, by napić się razem herbaty i przytulić po długim dniu.
Chodzi o wybaczanie i zapominanie, ulgowe traktowanie. A także o uczciwość, prawdę i zaufanie, o stworzenie bezpiecznego, ciepłego schronienia dla tych, których się kocha.
Amber przygląda się skórze Suzanne Oddie. Jest błyszcząca, brązowa i napięta, nie daje wskazówki na temat jej wieku. A jednak Suzanne wygląda na swoje lata. Tak jest z chirurgią plastyczną i całą resztą zabiegów, na które bogate kobiety tyle wydają, myśli Amber. Tak naprawdę nie chodzi o to, by wyglądać młodziej, lecz by wyglądać bardziej kosztownie.
Otwiera oczy pod powierzchnią, widzi, że woda jest znów mętna z powodu wznieconego mułu. Jest pod nią ciemno. Cicho. Ona to właśnie widziała, myśli. Tak wyglądały jej ostatnie chwile.
Twarz Chloe wyłania się nagle z mroku. Przerażona Jade wierzga, gwałtownie się wynurza na powierzchnię. Brnie do brzegu.
Przecież o to właśnie w życiu chodzi. Nie o wakacje, kolacje w knajpach i pragnienie posiadania więcej rzeczy , ale o to , by napić się razem herbaty i przytulić po długim dniu. Chodzi o wybaczanie i zapominanie , ulgowe traktowanie. A także o uczciwość , prawdę i zaufanie , o stworzenie bezpiecznego , ciepłego schronienia dla tych , których się kocha".
Cholera jasna, myśli. Ledwie się to zauważa, kiedy pali się cały czas, ale tytoń to mocna rzecz.
Wciąż gapili się na moją twarz. Była w gazetach, w wiadomościach. To dlatego każą nam co roku ustawiać się do szkolnych fotek. Wcale nie są przeznaczone dla naszych rodzin. Chodzi o to, żeby zawsze mieć pod ręką zdjęcie, które można sprzedać prasie. Żeby było coś pod nagłówek. ŚWIAT SIĘ MODLI. ZNAJDŹ NASZEGO ANIOŁKA. Albo jak w moim przypadku: ANIELSKA TWARZ DIABŁA.
- Tak. Pamiętam, że kiedyś też miałem rodzinę, za którą mogłem tęsknić.
Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Dzięki tobie stałem się całością".
Niech nas Pan Bóg broni od dzieci. Nic dziwnego, że ludzie fundują sobie zamiast nich chihuahuy.
Chloe wzrusza ramionami. Nie wie, zresztą ma słabe wyczucie czasu.
- Za godziny i godziny.
Tak naprawdę jej matka stoi właśnie na przystanku autobusowym w Chipping Norton i będzie w domu za trzydzieści pięć minut. Chloe jednak nie ma pojęcia, co to czas, nie zna się na zegarku. Wie tylko, że kiedy mama wraca do domu autobusem, zawsze jest długo po obiedzie. A ponieważ jeszcze nie dostała jeść, to muszą być „godziny i godziny”. A rzeka wzywa: jej pluskająca głębina i pełne wodorostów miejsca do brodzenia, pikniki, lizaki i napoje, które ludzie przynoszą w chłodziarkach i czasami nimi częstują. Jeździła nad rzekę tylko samochodem. Nie ma pojęcia, co to znaczy przejść pięć kilometrów pieszo tak samo, jak nie wie, ile czasu został do lunchu.
- Godziny – powtarza i czeka.
- I twoja siostra na pewno tam jest?
- Tak – odpowiada z przekonaniem Chloe.
- Pójdziemy przez łąki – decyduje Jade.
- Łąki? - pyta Bel. - Ale tam chyba nie ma ścieżki, co?
- O, tam, damy radę – mówi Jade. - Rusz się.
Niech Pan Bóg nas broni od dzieci. Nic dziwnego, że ludzie fundują sobie zamiast nich chihuahuy.
Dobra, to do zobaczenia. Ale wiesz, co, Kirsty?
– Co?
– Brakowało mi dziś rano twojego pożegnania. Nie rób tak więcej, dobrze?
Te słowa opatulają ją jak ciepły koc.
– Dobrze – mówi. – Będę pamiętać, by nie powtórzyć już tego błędu.
Jutro coś upiekę – pociesza ją Kirsty. – Kurczaka ze wszystkimi dodatkami. Przestań kopać moje siedzenie, Sophie.
– Ale ja jestem wegetarianką! – krzyczy jej córka.
– Naprawdę? – Jim odwraca się ze zdziwieniem. – Od kiedy to?
– W ogóle mnie nie słuchacie!
– Oczywiście, że słuchamy, Sophie – przekomarza się z nią. – Chłoniemy każde twoje słowo. Nic dziwnego, że nie chcesz paluszków rybnych. Jak sądzisz, kochanie? – zwraca się do żony. – Możemy przygotować jej naprędce sałatę?
– Oczywiście – odpowiada Kirsty. – W ogrodzie mamy mnóstwo sałaty, która czeka na zjedzenie.
Przepraszam, Sophie. Gdybyś wcześniej o tym powiedziała, zrywalibyśmy ją dla ciebie codziennie.
Sophie jęczy.
– Ale ja nie jestem taką wegetarianką. Nie sałatową wegetarianką.
– A, czekoladotarianką – mówi Jim, łapiąc spojrzenie Kirsty.
Chłonie wyraz lekkiego rozbawienia na jego twarzy, rozumie, że ta skaza na jego charakterze, niezdolność do empatii, do postawienia się na czyimś miejscu, zapewniła na swój sposób trwałość ich związkowi. Nigdy nie musiała mieć do czynienia z kleistym, przerażającym, niebezpiecznym uczuciem.
Czuje się tak, jakby wszystkie poglądy, jakie kiedykolwiek wyznawał – całe to liberalne użalanie się, luźna chrześcijańska wiara w siłę odkupienia, niewzruszone przekonanie, że dziecka nie można napiętnować jako złe, nawet jeśli zrobi coś potwornego – zostały zmiażdżone młotem. Jak ona mogła?
Proszę, niech nie zmienia zdania. Już jest wystarczająco wiele szkód. Nasze życie, ta zwiędła, gorzka egzystencja, musi się wreszcie skończyć. Cykl zemsty i kary, przekazywania tego następnemu pokoleniu, to musi się skończyć. Nie pozwolę, by to się rozlazło, zniszczyło tego miłego męża, te czyste, bezpieczne dzieci. Co dobrego by z tego wynikło? Komu by to pomogło? Tak, wiem: społeczeństwu. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: tak naprawdę społeczeństwu jest wszystko jedno kogo obwinia, byle tylko znaleźć winnego.
- Byłyśmy dziećmi - mówi.
- To nie jest żadne usprawiedliwienie (...). Dorosłość to tylko więcej warstw na wierzchu.