cytaty z książki "W krainie czarów"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Idziesz z czarnymi myślami po ulicy i coraz bardziej chcesz rzucić się pod samochód. Lecz nagle oczy dostrzegają w witrynie sklepowej nową książkę ulubionej pisarki. Przez chwilę się rozpraszasz-i już. Kierujesz swoje kroki do księgarni. Zapominasz o smutku, samobójstwie, rozpaczy. Sytuacja uratowana, umysł oddycha z ulgą. Tym razem się udało.
Słowa lubią się przyklejać do właściciela, łazić za nim i ocierać o nogawkę w geście całkowitego oddania. Stąd ten brak znaczeń. Znaczenia się zwyczajnie wycierają.
Nie mówić nic, to dać czasowi trwać w formie niezmienionej.
Dach to archetypowe poczucie bezpieczeństwa. Motyw zadbania, uchronienia od deszczu, piorunów i oka Złego. Fundamenty są początkiem tworzenia swojego miejsca na ziemi, ale to właśnie dach jest tego końcem, kropką nad "i", podsumowaniem.
W żałobie przychodzi taki moment, że na chwilę przestajemy skupiać się na własnej rozpaczy i zaczynamy skupiać na rozpaczy cudzej.
Babciu, babciu, a co to getto?
To taka agroturystyka w środku miasta. Mają tam żywe zwierzęta i przyrodę.
W sumie to nieważne, co się je, z tobą zawsze wszystko smakuje.
Ja już to sobie zapamiętałam- decydować o sobie, zmieniać coś, upiększać- u mnie to nie wyjdzie. Ja prenatalnie zostałam zaprogramowana na szmatę do podłogi.
Starałam się wykrzesać z siebie resztki entuzjazmu życiowego. Desperacko próbowałam ucieszyć się czymkolwiek. Ot, choćby jedzeniem lodów na ulicy. Marność, marność, czuję marność. Silenie się na dobry humor zawsze jest marne. A to się zaśmiejesz zbyt głośno, a to powieka będzie drgała zbyt nerwowo.
Ile on się najeździł w ogóle, taki światowy. Londyn, Berlin, Ciechocinek.
patrzył (...) na wskazówki zegara i mnożył przez siebie minuty swojego zawiedzenia. Już by chciał, żeby. Już nie miał siły na to wszystko. Czuł, że jeśli coś się nie zmieni, to on za siebie nie ręczy i nie odpowiada za swoje dalsze postępowanie. Nie był tylko pewien, co miałoby się stać, ponieważ nigdy nie umiał podejmować decyzji. Nie miał również żadnych planów, o które martwiłby się i dążył do ich realizacji. W pewnym sensie tkwił zawieszony w próżni, jak kurz, który co prawda widać pod światło, ale ani nie ma z niego pożytku, ani nikt się nim nie interesuje.
Nawet lubił myśleć o sobie jako dziwnej gąbce wycierającej zabrudzone życia innych ludzi. Znajomi dzwonili o północy i narzekali na wszystko, co się rusza i czegoś chce. Nieznajomi podchodzili i czepiali się klapy płaszcza niczym łyżwiarze tracący grunt pod nogami. Zwierzęta ocierały się o nogi i wydawały niepokojące dźwięki. Bóg chlipał w chusteczkę i głośno smarkał nos.]: "Łojezu, jak mnie źle, jak mnie pusto".
Robił im wszystkim terapie jak z kolorowej gazety, zapraszał łagodnie do gabinetu w swoim serduszku. Potem słuchał, podawał chusteczki i umawiał na kolejny termin. I długo szorował w domu twarz, bo ludzkie kłopoty lubią wsiąkać w skórę i wyżerać ją od środka. Takie uczucie: na zewnątrz prima sort, wewnątrz ruina i pożoga. Podejrzewał jednak, że niektóre sytuacje, wierzenia i lamenty przedostają się do ciała i znoszą jajeczka, aby później szerzyć rozmnażanie, kolejne pączkowanie. (...) Chciał wydłubać z siebie te pozory rozmów, które zostawiały po sobie nic, jakieś strzępki empatii. Chciał wreszcie żyć dla siebie.
Amerykańscy naukowcy i rosyjskie KGB dowiodło, że chudzi ludzie są wspaniali.