cytaty z książki "Moja walka. Księga 2"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
...życie czasami wydawało się wręcz nie do życia i spokój zapewniały mi wyłącznie książki - opisywały innych ludzi, inne miejsca i czasy, w których byłem nikim i nikt nie był mną.
Codzienność z jej obowiązkami i rutynowymi czynnościami wytrzymywałem, lecz nie czerpałem z niej radości, nie przydawała ona sensu mojemu życiu ani mnie nie uszczęśliwiała. Nie chodziło o brak ochoty do umycia podłogi, czy zmienienia dziecku pieluchy, tylko o coś bardziej zasadniczego, o to, że nie przeżywałem wartości codziennego życia, lecz chciałem się od niego oderwać; tak było zawsze. Życie, które wiodłem, nie było więc moim życiem. Starałem się uczynić je swoim, toczyłem o to ze sobą walkę, bo przecież chciałem tego, ale mi się nie udawało, tęsknota za czymś innym dziurawiła na wylot wszystko, co robiłem.
Koło czterdziestki owo życie dotąd tymczasowe, stawało się prawdziwym życiem, a to kładło kres marzeniom, wszelkim wyobrażeniom o tym, jak będzie wyglądało prawdziwe życie, do jakiego człowiek jest przeznaczony, jak będzie wyglądała ta wielkość, którą ma osiągnąć. W wieku czterdziestu lat człowiek zaczynał rozumieć, że prawdziwe życie jest tutaj, w tej małości i codzienności, gotowe i ukształtowane, i że na zawsze takie pozostanie, jeśli się czegoś nie zmieni. Jeśli nie zrobi się ostatniego zwrotu.
Jak można przyjmować oklaski za coś, co się zrobiło, ze świadomością, że to nie jest dostatecznie dobre?
A ja naprawdę serdecznie nie znosiłem, gdy ktoś wiedział lepiej, bez względu na formę, w jakiej się to przejawiało. Przecież jednocześnie miało mi to uświadomić, że wiem mniej.
Obojętność to jeden z siedmiu grzechów głównych, właściwie największy ze wszystkich, bo właściwie jako jedyny sprzeciwia się życiu.
Ludzie, z którymi dzieliłem pracownię byli sympatyczni, ale tak pełni radykalnej, lewicowej dobroci, że aż gębę otworzyłem ze zdziwienia, że człowiek, który sprząta ich pokoje, ściera brudy w kuchni i myje ich kible, jest czarny. A przecież [...] kiedy [...] użyłem słowa "Murzyn", zostałem natychmiast skorygowany.
Właściwie o czym, do diabła, rozmawiają ludzie?
Dostojewski stał się pisarzem nastolatków, pytanie o nihilizm stało się ich pytaniem. Trudno stwierdzić, jak do tego doszło, lecz w efekcie ów ogromny problem przestał być dozwolony po ukończeniu osiemnastu lat, a jednocześnie cała siła krytyczna kieruje się w lewo, gdzie rozprasza się w wyobrażeniach o sprawiedliwości i równości.
Relacje istniały po to, by wyeliminować indywidualność [...]. Moja matka nigdy tak się nie złościła, jak podczas rozmów o wolności. [...] Ale przecież ta idea stworzyła owo na wskroś usystematyzowane życie, które było naszym udziałem, w którym [...] drogę od przedszkola, przez szkołę i uniwersytet, aż do pracy mogliśmy przebyć niczym w tunelu, z przekonaniem, że dokonaliśmy wolnego wyboru, podczas gdy w rzeczywistości już od pierwszego dnia szkoły ludzi odsiewano jak ziarenka piasku [...], a jednocześnie wpajano nam, że wszyscy są równi. Właśnie ta idea sprawiła, że przynajmniej moje pokolenie o c z e k i w a ł o pewnych rzeczy od życia, żyliśmy w przekonaniu, że coś się nam należy, naprawdę należy, i jeśli jakieś sprawy nie przebiegały zgodnie z planem, szukaliśmy winy w przeróżnych okolicznościach, ale nigdy w sobie. Kiedy nadeszło tsunami, a ludzie nie otrzymali natychmiastowej pomocy, wściekaliśmy się na państwo. Czuliśmy rozgoryczenie, gdy nie dostawaliśmy takiego stanowiska, na jakie zasługiwaliśmy. [...] Właśnie owa idea sprawiła, że upadek przestał być ewentualnością dla wszystkich, z wyłączeniem tych najsłabszych, bo pieniądze dostawało się zawsze, a egzystencja w czystej postaci, proste życie, w którym staje się oko w oko ze skrajną nędzą czy innym niebezpieczeństwem, przestało istnieć. Ta idea przyniosła nam kulturę, w której najwięksi przeciętniacy perorowali w mediach, głosząc swoje niby-odkrywcze myśli..
Alkohol nie pomógł mi osiągnąć nastroju, w którym wszystko pasuje i nic nie stanowi przeszkody, chociaż na ogół tak działał, tylko sprawił, że opadłem na dno studni swojego umysłu i w tym stanie nie potrafiłem się z niej wydostać.
Ile to, co ludzkie, było warte we wszechświecie? Czymże był człowiek na ziemi, jeśli nie robakiem wśród innych robaków, istnieniem wśród wielu istnień, życiem przejawiającym się równie dobrze jako algi w morzu, grzyby w lesie, ikra w rybim brzuchu, szczury w norze czy kolonia małży na szkierze? Dlaczego mieliśmy coś robić, a czegoś innego nie robić, skoro i tak istniał tylko jeden kierunek, tylko jedna miara – łączyliśmy się, żyliśmy, a potem umieraliśmy? Kto pytał o wartość życia wtedy, gdy znikało na zawsze, przemienione w garść wilgotnej ziemi i kilka pożółkłych, kruchych kości? Trupia czaszka – czyż nie uśmiechała się drwiąco w grobie? Jaką rolę z takiej perspektywy odgrywało kilku umarłych więcej czy mniej? O, istniały inne perspektywy, bo czyż tego samego świata nie można było postrzegać jako cudu chłodnych rzek i rozległych lasów, spiralnie uformowanych muszli ślimaków, głębokich na wysokość człowieka kotłów wirowych, naczyń krowionośnych i zwojów mózgowych, bezludnych planet i powiększających się galaktyk? Owszem, można było, bo sensu nie otrzymujemy, sens nadajemy.
Śmierć czyni życie bezsensownym, bo wszystko, o co kiedykolwiek zabiegaliśmy, przestaje istnieć wraz z nią, a zarazem nadaje życiu sens, ponieważ jej bliskość sprawia, że ta niewielka ilość życia, jaką mamy, jest bezcenna, droga jest każda chwila.
(...) wszyscy mają takie ułomności, swoje prywatne otchłanie, na których ukrycie poświęcają wiele sił. Myśl, że świat jest pełen wewnętrznych inwalidów, którzy stale na siebie wpadają, kryją się za mniej lub bardziej pięknymi, ale przynajmniej normalnymi i nieprzerażającymi twarzami. Nie jest to kalectwo duchowe ani psychiczne, ono ma związek ze świadomością, wręcz z fizjonomiką. To defekty myśli, świadomości, pamięci, zdolności pojmowania, zrozumienia.
Uświadomiłem sobie, że gdybym znalazł się w podobnej sytuacji, niczego bym nie przyjął. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek mnie widział. A już na pewno nie pozwoliłbym, żeby ktoś mi pomagał. Nie masz pojęcia, jakie to we mnie silne. Branie jest nie dla mnie, nigdy się tego nie nauczę. (...)
- No ale jeśli nie chcesz brać, to jak można do ciebie dotrzeć?
- A dlaczego uważasz, że chcę, aby ktoś do mnie dotarł?
Wiele można powiedzieć o obrazie samego siebie, lecz na pewno nie to, że kształuje się on w chłodnych salach rozsądku. Umysł może go zrozumieć, ale władzy, by nim sterować, nie ma. Obraz samego siebie to nie tylko to, kim się jest, lecz również to, kim się chce być, mogłoby się być lub kiedyś się było. Dla obrazu samego siebie nie ma różnicy między tym, co realne, a tym, co hipotetyczne. Miszczą się w nim wszystkie okresy rozwojowe, wszystkie uczucia i wszystkie popędy.
Ludzkość wszystko już zbadała i wchłonęła, tak jak morze wchłania deszcz i śnieg, nie istnieją już rzeczy ani miejsca, których byśmy w siebie nie wessali, a przez to nie naszpikowali tym, co ludzkie: nasz rozum już tam był i ich dotykał.
No bo kto jeszcze zastanawia się nad bezsensownością życia? Nastolatki.
No bo kto jeszcze zastanawia się nad bezsensownością życia? Nastolatki.
Alkohol nie pomógł mi osiągnąć nastroju, w którym wszystko pasuje i nic nie stanowi przeszkody, chociaż na ogół tak działał, tylko sprawił, że opadłem na dno studni swojego umysłu i w tym stanie nie potrafiłem się z niej wydostać.
A ja naprawdę serdecznie nie znosiłem, gdy ktoś wiedział lepiej, bez względu na formę, w jakiej się to przejawiało. Przecież jednocześnie mało mi to uświadomić, że wiem mniej.
A ja naprawdę serdecznie nie znosiłem, gdy ktoś wiedział lepiej, bez względu na formę, w jakiej się to przejawiało. Przecież jednocześnie miało mi to uświadomić, że wiem mniej.
Rzeczą wyjątkową w naszych czasach, działaniem czystym, samodzielnym, jest rezygnacja, nieprzyjmowanie. Przyjmowanie jest za łatwe. Nie ma z niego czego czerpać.
W jaki sposób wyobrażenie o naszej nowoczesności w ogóle mogło powstać, skoro dookoła ludzie padali jak muchy, atakowani przez choroby, na które nie istniało remedium? Kto może być nowoczesny, mając raka mózgu?
Czym jest dzieło sztuki, jeśli nie spojrzeniem innego człowieka? Nie ponad nami i nie pod nami, tylko dokładnie na wysokości naszych oczu. Sztuki nie można przeżywać zbiorowo, nie da się. Ze sztuką człowiek jest sam. W te oczy patrzy się samotnie.
Zawsze przecież pragnąłem mieszczańskości. Zawsze chciałem być porządny. Uważałem, że sztywne formy i określone reguły istnieją po to, by utrzymać wnętrze człowieka na swoim miejscu, utemperować je, uczynić z niego coś, z czym da się żyć, nie pozwolić, by stale było szarpane i rozdzierane. Ale zawsze gdy znalazłem się w mieszczańskim otoczeniu (...) działało to jakby wręcz przeciwnie – mieszczańskość uwidaczniała moje wewnętrzne nieprzystosowanie, to, co we mnie nie pasowało, nie mieściło się w formach i sztywnych ramach, a więc wszystko, czego w sobie nienawidziłem.
Jego ksiądz powiedział kiedyś, a ja sobie to zapamiętałem, że grzeszyć znaczy ustawić się w pozycji, w której grzech jest możliwy. Upicie się ze świadomością, jakie myśli krążą ci po głowie i jakie masz w sobie ciśnienie, jest ustawieniem się właśnie w takiej pozycji.
społeczna presja z wielu stron zaczyna się w chwili, kiedy wstaję z krzesła w pracowni, a gdy wyjdę na ulicę, mam nią już związane i ręce, i nogi. Prawie nie mogę się ruszyć. Cha, cha, cha! Ale taka jest prawda. Nie sądzę, żebyś to zrozumiał, ale powiem ci, że fundament mojego ja nie opiera się wcale na świętości ani na wysokiej moralności, tylko na tchórzliwości. Na tchórzliwości i niczym więcej. Myślisz, że nie chciałbym przeciąć wszelkich więzów i robić tego, czego pragnę, a nie to, czego chcą inni? – Owszem. – I sądzisz, że to zrobię? – Nie. – Ty jesteś wolny, ja nie. To takie proste. – Ależ skąd – zaprotestował Geir. – Możliwe, że tkwisz uwięziony w relacjach z ludźmi, co zresztą brzmi dość dziwnie, bo przecież w ogóle się z nikim nie spotykasz, cha, cha, cha! Ale wiem, o co ci chodzi. Masz rację. Usiłujesz brać pod uwagę wszystkich naraz, sam widziałem, jak się wijesz, kiedy byliśmy u was na kolacji.
Jego honorowość… Tak, to jest słowo, którego szukałem. Honorowość. Jeśli człowiek jest honorowy, postępuje właściwie. A ja jestem cholernie niehonorowy, zawsze wychodzi coś… no, może nie chorego, ale niskiego… podlizywanie się, służalczość, to ze mnie aż bije. Jeżeli znajdę się w sytuacji wymagającej delikatności, prawie wszyscy rozumieją, że właśnie delikatność jest potrzebna, a ja potrafię wypalić z grubej rury, prawda? A dlaczego? Bo myślę tylko o sobie, widzę tylko siebie, troszczę się tylko o siebie. Potrafię być dobry dla innych, ale muszę to sobie uprzednio przemyśleć. Nie mam tego we krwi. To nie leży w mojej naturze.
Mogliśmy sobie myśleć, że nasz świat obejmuje wszystko, mogliśmy zajmować się swoimi małymi sprawami, tu, na dole, nad brzegiem, jeździć samochodami, telefonować i rozmawiać ze sobą, odwiedzać się, jeść, pić, siedzieć w domu i chłonąć twarze, opinie oraz losy tych, którzy pokazywali się na ekranie telewizyjnym, w tej dziwnej, na poły sztucznej symbiozie, w jakiej żyliśmy, i z roku na rok coraz bardziej mamić się wyobrażeniem, że to już wszystko, co istnieje, ale gdy podnosiliśmy wzrok i spoglądaliśmy wyżej, możliwa była jedynie myśl o naszej bezsile, o niemożliwości zawładnięcia tym światem, bo jakże małe jest właściwie to, czym się mamimy. Owszem, dramaty, które oglądamy, są wielkie, obrazy, które chłoniemy – wysublimowane, a czasami również apokaliptyczne, ale co dalej, niewolnicy, jaki właściwie jest w tym nasz udział? Żaden. Ale gwiazdy migoczą nad naszymi głowami, słońce świeci, trawa rośnie, a ziemia… tak, ziemia pochłania życie i zaciera ślady, wyrzuca z siebie nowe istnienia kaskadą członków i oczu, liści i paznokci, źdźbeł i ogonów, policzków, futer, kory i trzewi, a potem znów to wszystko pochłania. A my nigdy naprawdę nie rozumiemy – bo może nie chcemy zrozumieć – że to się dzieje poza nami, że nie mamy w tym żadnego udziału, jesteśmy tylko tym, co rośnie i umiera, ślepi, tak jak ślepe są morskie fale.