cytaty z książek autora "Anna Janko"
Książki to nie są czyjeś rzeczy, to są świadectwa rozumu. Książki, które czytasz, pozwalają zajrzeć ci do głowy i zobaczyć myśli, uczucia, intencje, potrzeby emocjonalne. jeśli czytasz namiętnie to znaczy, że tym właśnie jesteś. Jesteś autorem swoich lektur i one zawsze cię zdradzą!!!
Co z ciebie zostanie, gdy cię rozbiorę z mojej miłości? Jesteś moim wyobrażeniem, projekcją marzeń, piękny, dobry i mądry, ponieważ cię kocham.
Świat, w którym żyje każdy człowiek, zależy przede wszystkim od sposobu, w jaki go pojmuje. To samo zdarzenie, które lotny umysł ujmuje interesująco i odbiera jak przygodę, dla umysłu płaskiego i banalnego będzie bezbarwną sceną z życia codziennego. Pierwszym i najważniejszym warunkiem szczęścia w naszym życiu jest to, czym jesteśmy, nasza osobowość.
Wojna nie umiera nigdy. Tylko zmienia mundury. Ma sesje wyjazdowe do innych krajów. Ma dni, kiedy odsypia wielki morderczy wysiłek, a wtedy pracują jej cisi pielęgniarze. Obmyślają taki pokój, jaki byłby dla niej najlepszy, i polerują narzędzia.
Jedno jest pewne: nie należy oczekiwać zmian na lepsze, bo coś takiego jak postęp moralny w historii nie istnieje.
I pomyślałam najbanalniej na świecie, jakie to niesprawiedliwe, że jest się z kimś blisko, tak blisko, że dotyka się jego myśli w głowie samym tylko spojrzeniem w oczy, że brzmienie głosu i słowa, które są z tego głosu zrobione, powtarza się sobie przed zaśnięciem, przytula się je, jakby to były jakieś foniczne laleczki... a potem Ziemia się obraca o parę stopni, wszystko znika, jak gdyby nigdy nic, jest już inna pogoda, mówi się co innego innym uszom...
Tęsknota to jest słowo na Ż:/ Żaży się, żagwi, żałuje, żebrze./ Tęsknota to jest słowo na B:/ Boli, blisko, bardzo, beznadziejnie, bez końca./ Tęsknota to jest słowo na T:/ Ty.
Chcę być sobą! Tu i teraz! Mogę być chora na samą siebie, byleby być tą, a nie inną istotą, jednostką społeczną, niech będzie, że jednostką chorobową, opatrzoną imieniem, nazwą, liczbą(...). Muszę siebie mieć. Co poczęłabym beze mnie?
Opiekuńczość mężczyzny wyzwala we mnie wielkie wzruszenie, które bardzo łatwo zamienia się w zauroczenie. Nie daj Boże odda mi on swój sweter, czapkę na uszy naciągnie, dłonie w dłoni ogrzeje! Nie daj Boże się zatroska, czy aby jadłam śniadanie, albo się bólem głowy zatrwoży! O, wtedy przepadłam!
Milczymy tajemniczo, by nie mówić głupio. Ile razy tak było? Ludzie chętnie nazywają milczenie złotem, by ukryć pustkę, którą mają w głowie, albo i w sercu. Więc lepiej nie zmuszajmy do mówienia tych, co uciekają w milczenie. Zachowajmy złudzenie...
Jakże trzeba poganiać życie, żeby łaskawie żyło! Zabieramy to życie na spacer, aby się przewietrzyło. Karmimy je, żeby nie osłabło. Kładziemy do łóżka, by się wyspało, albo kochamy się z kochankiem, aby to życie dotknęło w sobie czegoś, owej tajemniczej energii, która je uskrzydli i rozpali! Na chwilę.
A na co dzień ciągniemy je za sobą, jak dziecko worek z kapciami..."
Potrzebuję adresata, aby być. Bo naprawdę mocno być można tylko wobec kogoś(...). To inni nadają nam kształt. To dla nich trzymamy formę. Dlatego samotność bywa tak zabójcza. Dlatego ludzie trwają w złych związkach tak długo jak się da, aż z nich samo nie oblezie to obce ciało - partnera, który jest może najgorszy z możliwych, ale jest. Bo jak to tak - odejść do NIKOGO? Rozpadu się boimy, dezintegracji osobowości, bezimienności. Chyba że ktoś lub coś nas wyrwie, wyzwoli, na nowo stworzy.
Uczeni psycholodzy odkryli czarną dziurę w człowieku. Pustkę w jego duszy. Ta pustka się przekłada na uczucie braku. Ssący głód i palące poczucie bezsensu zdominowują psychikę i ktoś taki zaczyna się w życiu swym miotać. Rozpacz, depresja, nałogi. Ktoś taki chce siebie wypełnić czymś, albo uśpić, albo uciec. Nie ma jednak ratunku. Emocjonalna próżnia rozprzestrzenia się i pożera go od środka.
Miłość ma naturę falową. Przychodzi i odchodzi. Wybucha i gaśnie. Wprawia w euforię albo w gniew. Zamienia świat w niebo albo w piekło. Ten rytm odmierza nasze życie; nie umiemy i nie chcemy się z tego wyrwać. Może dlatego, że podskórnie wiemy, że istnienie w ogóle ma naturę dwoistą, zerojedynkową, od błysku, do ciemności. I z powrotem. Prawdopodobnie wszelki stan stały to byłby wyrok śmierci dla świata.
Niech więc i miłość raz jest, raz nie jest. Byleby zawsze wracała
Niewola niedokończonych, źle przeprowadzonych rozmów, nie rozładowanych konfliktów, bolesnej, niesprawiedliwej wymiany zdań. Pułapki międzyludzkich sytuacji. W domu. W pracy. W sklepie. Na ulicy. To podpałka dla bezsennych nocy, żar i trucizna. Wewnętrzny zgiełk.
Pospolitość. To jest w istocie pustynia serca. To jest w istocie prawdziwa samotność. Bez cienia wzniosłości. Najgorsza z możliwych, bo tracisz nawet siebie samą.
Auschwitz to nie jest Polska. To kawałek niemieckiej skóry, przetransplantowany, przyszyty do polskiego ciała, do polskiego miasta.
Śmiesz powtarzać mi, że wydaję twoje pieniądze?! Że utrzymujesz cały dom?!
Gdybym ci wystawiła rachunek, to nie byłbyś w stanie nie tylko go spłacić, ale nawet pojąć tego bilansu!
Rachunek za ciąże donoszone i niedonoszone, za ciężkie porody, za choroby wynikłe z faktu bycia twoją kochanką oraz matką twoich dzieci; rachunek za rozkosz zbyt błahą i za kilka gwałtów; za samotność we dwoje, za banał straconych złudzeń i niespełnionych nadziei; rachunek za sprofanowane święta i za jałowy dzień za dniem; za mój gniew i twój krzyk; za odmowę współistnienia, za utratę miłości, za starość w środku życia...
Strach jest tak naprawdę nie do opisania. Mnie się kiedyś zdawało, że wszystko jest do opisania. Tylko trzeba się wcześnie dobrze zastanowić. Mocno wczuć się w tę przerażającą rzecz, którą się ma na myśli (...). Skoro na początku było Słowo, to powinno się znaleźć i potem. Ale niestety. W kwestii strachu to się nie udaje. Bo czy można ubrać w słowa pustkę, która wyje? Pustkę, która wyje, pędząc na ślep, nie ruszając się z miejsca? Jak płonący lód parzy i ziębi zarazem? Od czegoś takiego słowa odpadają jak papierowe strzałki. Właściwie zanim dolecą, to się już spalą. Nie ma słów.
Młodość jest jak wyrok, od którego można odwołać się dopiero po latach.
Każdy jest zdolny jakoś kochać, choćby raz. Ale tylko wyjątkowi mężczyźni potrafią wielbić. Oni obdarowują swoją kobietę dzień po dniu jej własną siłą, jej własną urodą, ubierają ją i budują od środka, uzupełniając wszystko, o czym zapomniał Stwórca w nawale pracy.
Trzydzieste urodziny. Mam trzydzieści lat, dwoje dzieci, dwupokojowe mieszkanie w mieście odziedziczonym po cudzych przodkach.
Historia ma przerwę, nie dzieje się nic. Pospolite polowanie na proszek do zębów, na papier toaletowy, życie jak w motku szklanej waty - niby miękko, a każdy ruch boli.
Kolejki po mięso, awanturogenne "bezkolejki" z wierzgającym dzieckiem na ręku. Rózia ma prawie 2 lata, Nenek 7, ja trzydzieści, mój mąż jest bez wieku, w ogóle go nie ma, żyje w "krainie pracy", gdzie wzrok nie sięga. Powraca nocą, gdy dzieci śpią, gdy ja wpatrzona w granatową szybę okna studiuję w w wyższej szkole Czekania Na Ukochanego.
Czy już poszłam sobie po urodzinowy prezent? Zwykle dostaję podarunek, który się nazywa "kup sobie coś małego".
(...)
Trzydzieste urodziny. Wchodzę w "wiek balzakowski", bardzo śmieszne.
Biegam po domu w plastikowych fakirkach zamiast kapci. W sklepach nie można dostać, ani ładnych, ani żadnych kapci...Za to kolce w fakirkach zadają mi codzienną, upragnioną, masochistyczną rozkosz. Czyż nie pasują do mojego życia? Każdy krok przypomina mi, że moja młodość jest bolesna i niewygodna, za to piekielnie zdrowa. Posłuchałam matki ("Najpierw życie, potem wiersze. Za mąż trzeba wyjść, dzieci mieć") i posłuchałam siebie: zapragnęłam być normalną kobietą, mieć normalny dom, a tylko w uzupełnieniu posiadać też niedużego, poręcznego, kanapowego pegaza...
Normalność jest potworna"
Każdy kraj ma swoje osobne mity. Dlatego historia Europy jest jak puzzle, które do siebie nie pasują.
Nie chce mi się z nikim rozmawiać. Nie czuję żadnych więzi społecznych. Ktoś mnie zagaduje, a ja wiem, co powinnam odpowiedzieć, co mogłabym, ale nie ma we mnie komunikacyjnej energii. Milczę więc albo używam słownej pieczątki, jakiegoś banalnego wyrażenia, stałego związku frazeologicznego, by zachować pozory dialogu.
Moim zdaniem najlepiej by było, żeby Niemcy zabrali do siebie te wszystkie swoje obozy, które zostały po nich w Polsce. Żeby się już więcej nikomu nie myliło. Żeby Amerykanie nie mówili "polskie obozy śmierci", bo ja wtedy czuję wściekłość tak silną, że sama mogłabym te baraki przenosić.
Dobrzy ludzie często są tak naiwni, że aż nie chce się stawać po ich stronie...
Ze mną tak zawsze, teraźniejszość odurza mnie jak narkotyk. Poraża i obezwładnia. Nie umiem znaleźć właściwych słów, nie umiem przeżyć emocji we właściwym czasie, moje zmysły są znieczulone, a ja zagubiona w zgiełku biegnących sekund. Dopiero gdy to minie, zbieram się, jak po uderzeniu pioruna. I wtedy spokojnie mogę ocenić, co się naprawdę stało. I uwierzyć.
A ja pragnę czegoś, ale nie wiem, co to jest. Czuję chłód w sobie i chcę się ogrzać. Ale to nie jest ten rodzaj zimna, który można ogrzać zapałką. To lód, który się stopi dopiero
od pożaru.Niech więc to będzie nawet katastrofa, wielki grzech, apartament w piekle wynajęty. Ale niech się wreszcie coś stanie, bo tak się nie da dalej żyć.
Melancholiczny zamęt w głowie. Czego nie dotknę myślą, tonie w żalu...
A w domu tylko cisza mieszka. Na imię Cisza, na nazwisko Zupełna. To ona mu otwiera.