cytaty z książki "Chyba za nami nie traficie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wędrując, możesz wybierać z kim i jak chcesz żyć. Pić wodę z niezlicznych źródeł, potoków, rzek i strumieni. Spać pod świerkiem, jodłą, dębem, bukiem czy jesionem. Albo nawet pod palmą, aha. Co dzień wybierać inne smaki i zapachy. Paść oczy raz łąkami wykwieconymi, polanami kołyszącymi się zbożem, raz wzgórzami schodzącymi do jezior, co chłód i wytchnienie dają. Lasem sosnowym, żywicznym, innym razem borem ciężkosłodkim i cierpkim zarazem. Jeśli nauczysz się z tego czerpać - nie musisz już więcej gonić za złotem.
Gaździe nigdy nas nie lubili. Bo jak można lubić tych - powiadają - co wszędzie zachowują się jak u siebie? A przecież my jak ptaki. Nie takie, co w klatce śpiewają na rozkaz, na żądanie wyuczoną melodię, piosenkę. Nie jak gołębie - głupie ptaszyska, co bez wytchnienia gnają tam, gdzie im kazali, ale jak te ptaki, co same sobie trasę lotu wyznaczają, przelatują z drzewa na drzewo, z lasu do lasu, a gdy groźna zima idzie, odlatują tam, gdzie cieplej i bezpieczniej. Gdzie nikt nie wyznacza dróg, nie grodzi, nie mówi, do której godziny można po nich jeździć. I za ile.
Jechali po całym świecie, a gaździe, tak przywiązani do swoich domów i płotów, patrzyli na nich z zazdrością. Z zazdrością na nich patrzyli, bo gdy widzieli nadjeżdżający tabor i dobiegały ich pieśni, serca im miękły i gięły się tęsknotą. I wybiegali na drogę, pytając o wieści ze świata. Albo tylko patrzyli i łzy im leciały, gdy niknące wozy przykrywał kurz drogi w oddali. Skąd łzy u nich?- pytacie, dzieci moje. Bo nagle mogli pooddychać tym, o czym wielu z nich śniło tylko i bało się nawet przyznać do swoich marzeń przed sobą. Za czym tęsknili? Za wiatrem we włosach. I jedni rzucali za Cyganami dobrym słowem, inni kamieniem. I tym, i tym z zazdrości.
Zdarzało się, że któryś gaździo wieczorem, gdy nasi stawali na popas, nagle wchodził z tobołkiem na plecach w krąg ogniska i prosił: "Weźcie mnie, Cygany, ze sobą". Coś mu duszę rwało.
Jechali. Jechali, czym i jak się dało, a jeżeli nie mogli, szli. Dlaczego?-pytacie, dzieci moje. Bo droga była ich celem. Przyzwyczili się do tego, przywykli, że nie ma jednego miejsca, tego dobrego, po którym człowiek najpierw delikatnie stąpa, spradzając, czy nie grząskie, czy bezpieczne. Obwąchuje, oswaja, ostrożnie udeptuje, by wreszcie po jakimś czasie, pewnie i zdecydowanie, powiedzieć: "moje". I umościć się w nim, zacząć zapuszczać korzenie. Wrastać. A jak już powie "moje" i wrośnie, to rzuci cień, chroniący tych, którzy się w nim znajdą Albo jeszcze lepiej: rodzi się już w takim miejscu. W umoszczonym, ciepłym gnieździe, otoczonym ścieżkami wydeptanymi przez pokolenia przodków i osłoniętym przez ich cienie. Przez ich bóle i radości, dobre i złe czyny, marzenia i wspomnienia. Nasyconym. Można wtedy powiedzieć, że jest się solą tej ziemi. I dodać jej swojego smaku.