cytaty z książki "Aż po horyzont"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Bo może to następne jutro będzie lepsze. Ską możesz wiedzieć? A prędzej czy póżniej nadejdzie taki dzień, po którym jutro naprawdę będzie lepsze.
Bo wiesz, to jest tak: z Magellanem jest taki sam problem, jak ze wszystkimi odkrywcami. Całą energię skupiają na poszukiwaniu rzeczy niemożliwych. I w większości tak są zapatrzeni w horyzont, że nie widzą tego, co mają tu przed sobą.
Kiedy z kimś się żegnamy, to jakbyśmy komuś mówili, że już nigdy więcej się nie zobaczymy. To jakbyśmy się zgadzali, że to jest nasza ostatnia rozmowa. Więc jeżeli nie mówimy sobie "do widzenia", jeżeli rozmowy nie skończyliśmy, to znaczy, że będziemy musieli spotkać się znowu.
-Moja babcia zawsze mówiła: "Głowa do góry, jutro będzie lepiej".
-A jeżeli nie będzie? - spytałam.
Walcott zaśmiał się krótko i wreszcie pozwolił mi wziąć płytę.
-Wtedy należy powiedzieć sobie to samo następnego dnia. Czyli jutro. Bo może następne jutro będzie lepsze. Skąd możesz wiedzieć? A prędzej czy później nadejdzie taki dzień, po którym jutro naprawdę będzie lepsze.
Największych odkryć dokonują ci, którzy wcale się tego nie spodziewają. W ten sposób Kolumb odkrył Amerykę. Pinzón dotarł do Brazylii, chociaż zamierzał dopłynąć do Indii Zachodnich. Stanley przypadkiem trafił na wodospad Wiktoria. No i ty. Moje odkrycie, którego dokonałem, chociaż wcale na to nie liczyłem.
Rzeczy straszne, potworne, mogą się wydarzyć wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy, w słoneczny niedzielny poranek. A potem trzeba z tym żyć, z dnia na dzień, codziennie. Jednak najwyraźniej zdarzyć się mogą też rzeczy wspaniałe. Czasem życie do czegoś nas zmusi, a potem okazuje się, że po drodze kogoś spotkamy...
Wtedy znowu wzrok mój spoczął na wyciętych w stole literach. Ciekawe, kim są Ryan i Megan - pomyślałam. I kimkolwiek są, czy udało im się, czy jeszcze są razem? Przyszło mi też do głowy, że to wymaga niewiarygodnej pewności siebie. Stwierdzić, że zawsze będą się kochać, mieć tyle wiary w coś równie niepewnego i ulotnego - przynajmniej na tyle, żeby wypisać te słowa na blacie stołu.
Okazało się, że jeśli wiadomo, że kogoś już nigdy się nie zobaczy, "do widzenia" niewiele znaczy. Ważniejsze jest to, że już nigdy więcej nie powie się temu komuś niczego więcej. Że rozmowa na zawsze pozostanie nieskończona.
Okazało się, że ludzie bardzo łatwo i szybko potrafią zmienić podejście do innych ludzi.
Gdzieś w głębi duszy widziałam, że na dłuższą metę lepiej dla mnie, jeżeli zmierzę się z problemem, stanę z nim twarzą w twarz. Że to jak kość, którą trzeba nastawić, żeby dobrze się zrosła, a nie została krzywa i słaba.
Jednak w mrocznych zakątkach mojego umysłu czaiło się też coś innego, inny głos, któremu byłam posłuszna przez trzy miesiące. To coś kazało mi odwracać się od świata, nie odpowiadać, naciągać kołdrę na głowę i żyć w ukryciu.
Jasne, nie wiedziałam co zdarzy się dalej. Jasne, zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie ma żadnej gwarancji. Na nic. Rzeczy straszne, potworne, mogą się wydarzyć wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewany, w słoneczny niedzielny poranek. A potem trzeba z tym żyć, z dnia na dzień, codziennie. Jednak najwyraźniej zdarzyć się mogą też rzeczy wspaniałe. Czasem życie do czegoś nas zmusi, a potem okazuje się, że po drodze kogoś spotkamy... I nawet nie wiemy, że potem wszystko się zmieni.
Wtedy zrozumiałam w jednej chwili, dlaczego na tej tablicy Greyhounda przyjazdy i odjazdy znalazły się obok siebie, niczym nieoddzielone. Otóż dlatego, że tak jak w tamtej chwili, czasami to dokładnie jedno i to samo.
Dobrze się czułam jako niewidzialna. Wtedy wszystko było łatwiejsze.
Płakałam, przyciskając dłonie do twarzy, szlochałam rozdzierająco szlochaniem dochodzącym z samych moich trzewi. Dopóki to się nie stało, nigdy tak nie płakałam. Nienawidziłam tego. Takiego płaczu nie dało się opanować, przechodził przeze mnie jak huragan - i wcale potem nie czułam się lepiej. To było tylko przypomnienie, że niewiele jeszcze płakałam, więc kiedy mi się to zdarzało, płacz wywracał mi bebechy na lewą stronę. Te gwałtowne ataki łkania dowodziły jedynie, że chociaż udawałam, iż jest wręcz przeciwnie, w mojej piersi ziała wielka, czarna dziura. Próbowałam zakryć ją listkami i gałązkami. Żałosny kamuflaż, za pomocą którego nie byłam w stanie oszukać nawet siebie samej.
Mówiłam im wielokrotnie, że należy mnie zostawić w spokoju, a oni najwyraźniej usłuchali mojego żądania. Właściwie nie powinnam się dziwić. Już wcześniej zdążyłam się przekonać, że jeżeli odpycha się ludzi od siebie wystarczająco konsekwentnie, wkrótce przestają nalegać.
Wiedziałam, że potrafię udawać. Stwarzać pozory, że wszystko gra - dopóki ktoś się nie zaweźmie i nie zacznie próbować poważnych rozmów ze mną. Nie na próżno jestem aktorką. Wiedziałam jednak, że gdyby ktoś zechciał przyjrzeć się zbyt dokładnie, przekonałby się z całą pewnością: nic nie było w porządku, tak bardzo nie było, że to aż żałosne.
Poczułam, że nie mogę oddychać, mrugałam jak wściekła, powstrzymując łzy. Marzyłam tylko o jednym - żeby zniknąć, zapaść się pod ziemię, wrócić do domu, gdzie nie ma nikogo i nikt nie będzie mnie zmuszał, żebym tak się czuła.
W końcu dobrałam sobie barwy ochronne, dzięki którym mogłam łatwo wtopić się w tło - akurat to, czego chciałam.
Zacisnęłam wargi i odwróciłam się, marzyłam, żeby sobie poszedł i żebym mogła wrócić do domu, zamknąć za sobą drzwi... Bo tam nikt nie próbowałby ze mną rozmawiać, mogłabym zostać sobie sama z moją codzienną rutyną. Wyszłam z wprawy, nie szła mi rozmowa z przystojnymi facetami. W ogóle wyszłam z wprawy i nie szła mi rozmowa z kimkolwiek.
Przez chwilę jej imię zawisło między nami w samochodzie, nie mogłam nie zauważyć, że wymówił je inaczej niż wszystkie inne słowa, jak gdyby jej imię składało się z samych dobrych liter.
Coś we mnie osłabło, pojawiła się jedna czy druga rysa na tamie, jaką zbudowałam, by odgrodzić się od wszystkiego, czego nie chciałam czuć.
Wszystko wskazywało na to, że kuchnię dzieliło sporo osób, niekoniecznie współżyjąc w harmonii - na ścianach widniały rozpiski określające, kto i kiedy ma sprzątać oraz wyrzucać śmieci, szafki były zamknięte na kłódki, a nad wszystkim górował wielki napis: ŻRYJ SWOJE, A BĘDZIESZ ŻYŁ DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE.
Zamknęłam atlas, próbując odsunąć od siebie tę przykrą myśl. Zapłaciłam należność: położyłam pieniądze na rachunku, łącznie z napiwkiem dla kelnera i przycisnęłam je szklanką. Uznałam, że Roger miał dość czasu na swoje prywatne rozmowy telefoniczne, więc wstałam. Wtedy znowu wzrok mój spoczął na wyciętych w stole literach. Ciekawe, kim są Ryan i Megan – pomyślałam. I kimkolwiek są, czy udało im się, czy jeszcze są razem? Przyszło mi też do głowy, że to wymaga niewiarygodnej pewności siebie. Stwierdzić, że zawsze będą się kochać, mieć tyle wiary w coś równie niepewnego i ulotnego – przynajmniej na tyle, żeby wypisać te słowa na blacie stołu.
Największych odkryć dokonują ci, którzy wcale się tego nie spodziewają.
.Bo wiesz, to jest tak: z Magellanem jest taki sam problem, jak ze wszystkimi odkrywcami. Całą energię skupiają na poszukiwaniu rzeczy niemożliwych. I w większości tak są zapatrzeni w horyzont, że nie widzą tego, co mają tu przed sobą.
Uważam, że to przejaw słabości, jeżeli ktoś rezygnuje ze
swojej szansy tylko dlatego, że wymaga to ciężkiej pracy.