cytaty z książek autora "Marek Szymaniak"
Wprawdzie ludzie to nie drzewa, można ich przesadzać, ale nie w każdej ziemi rozkwitną tak samo.
Widzi pan, jak się tyle pracuje, to już się na ma czasu na życie. Człowiek wraca do domu i jedyne, co się chce, to spać. Ale i to nie zawsze można, bo przecież są obowiązki. A to zakupy trzeba zrobić, a to posprzątać, czasem gniazdko naprawić. Jak spać nie ma kiedy to o książkach się nie myśli. Piramida Maslowa, panie.
Jeśli firma nie umie powiedzieć im (pracownikom), jaka jest strategia, w jakim kierunku chce, aby się rozwijali, nie daje swoim menedżmentem przykładu ciężkiem pracy, tylko oczekuje wyników, sama nie oferując nic, to ona czyni pracownika kiepskim. Wiele firm tak właśnie działa.
Jest we mnie potrzeba, żeby pozostać człowiekiem. Mieć czas na książki i chodzić po górach. Być człowiekiem, a nie tylko maszyną do pracy. Nawet kosztem biedy.
(...) w naszym kraju na 1000 mieszkańców przypada średnio 2,4 lekarza. To jeden z najgorszych wyników w całej Europie. Gorzej jest tylko w Turcji, gdzie na 1000 mieszkańców przypada średnio 1,8 lekarza. Na drugim biegunie jest Grecja, gdzie wskaźnik ten wynosi prawie 3 razy więcej niż nad Wisłą. Daleko nam również do naszych sąsiadów, Niemiec i Czech, gdzie średnia oscyluje wokół 4 lekarzy na 1000 mieszkańców.
To w ogóle przekleństwo, które zaważyło na tych latach. Polegało ona na tym, że z definicji uważaliśmy, że wszelka krytyka kapitalizmu pachnie tęsknotą za starym ustrojem, domaganie się praw dla pracowników to zaś nic innego jak tylko wstęp do restytucji socjalizmu.
W Polsce co dziewiąty zatrudniony należy do grupy "biednych pracujących". To ponad półtora miliona osób, które mimo że często pracują więcej niż osiem kodeksowych godzin, zarabiają zbyt mało, aby zaspokoić inne niż podstawowe potrzeby. Praca zajmuje im zbyt dużo czasu, aby podnieść kwalifikacje i dostać podwyżkę. W ten sposób wegetuje 10,8 procent polskich pracowników. Dla porównania w Czechach odsetek ten wynosi 3,8 procent, w Finlandii 3,1 procent.
Przekonywano nas, że możemy liczyć tylko na siebie. To zniszczyło, wręcz zdemolowało więzi społeczne w naszym kraju. Przyjęliśmy kapitalizm w bardzo brutalnej, skrajnej formie, kapitalizm, w którym większość ludzi uważa, że jest pozostawiona sama sobie, że z tym światem musi zmagać się sama i znikąd nie powinna oczekiwać pomocy - ani ze strony innych ludzi, ani ze strony państwa.
Uwielbiałam czytać książki. Kiedyś nie były tak dostępne jak teraz, czytało się wszystko. Teraz wszystko jest, lecz niczego się nie czyta.
Po 1989 roku zlikwidowano nie tylko branże przemysłu ciężkiego, ale także dziedziny stosunkowo zaawansowane technologicznie, jak na przykład przemysł precyzyjny i farmaceutyczny, a w ich miejsce nie pojawiły się nowe, które wchłonęłyby uwolnione zasoby kadrowe.
(...) nowa polityka przemysłowa powinna być skierowana przede wszystkim do średnich i niektórych dużych ośrodków miejskich - głównie tych w przedziale od czterdziestu do stu pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców. To tam powinny inwestować spółki skarbu państwa i to tam należałoby tworzyć większe zachęty dla przedsiębiorców, także z zagranicy.
W wielu gminach nie działa ani jedna poradnia ginekologiczno-położnicza. Na przykład w województwie podlaskim takiej poradni nie było w 93 gminach na 118 (78%). Dla odmiany w województwie śląskim tego typu placówek brakowało w 48 gminach na 167 (28%). Do tego im mniejsza liczba poradni, tym wyższy wskaźnik zgonów okołoporodowych. W Podlaskiem wynosił on 23,28% na 100 000 urodzeń, a w Wielkopolskiem prawie siedmiokrotnie mniej - 3,36.
Mieszkaniec powiatowego miasta jest pacjentem i obywatelem drugiej kategorii. W Konstytucji RP wyrażono zasadę równego dostępu obywateli do świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. (...) Problemy z opieką specjalistów w mniejszych miejscowościach są znane i opisywane od lat, ale żadna władza nie potrafiła tego naprawić. Niestety z tego powodu nikt w Polsce nie wychodzi na ulice i nie broni konstytucji. Politycy, co podkreślam: każdej maści, bo wszyscy są umoczeni, uważają, że dopóki ludzie umierają w domach, to nie ma problemu.
Ponad 4 miliony Polek i Polaków jest dotkniętych ubóstwem energetycznym. Mówimy o nim, gdy gospodarstwo domowe nie jest w stanie zapewnić sobie środków na opłaty za ogrzewanie i energię elektryczną. Wiąże się to między innymi z bardzo złym stanem technicznym budynków, nieodpowiednią wentylacją oraz wysokimi kosztami opału. Pośrednio też z mniejszymi dochodami. Niewystarczająco ogrzane mieszkania sprzyjają rozwojowi chorób układu oddechowego, układu krążenia, alergiom czy zaburzeniom hormonalnym, wpływają także na zdrowie psychiczne. Ubóstwu energetycznemu można przeciwdziałać na przykład poprzez termomodernizację budynków.
(...) mieszkań w Polsce brakuje. Te, które mamy, są małe, przeludnione i często w kiepskim stanie. (...) Według wyliczeń analityków rynku nieruchomości przy obecnym tempie budowy mieszkań - i nawet przy założeniu spadku liczby mieszkańców - dojście do europejskiego standardu zajmie nam jeszcze 25 lat.
... tyle masz szacunku, ile masz pieniędzy...
(...) przytacza fragment Konstytucji RP: "Władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych i zapobiegania negatywnym dla zdrowia skutkom degradacji środowiska". Jak to zatem było z przestrzeganiem Konstytucji przez te wszystkie lata, że doszliśmy do punktu, w którym Polska jest najbardziej zanieczyszczonym krajem w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o jakość powietrza.
Kocham Polskę, kocham swoje miasto Ostrów Mazowiecką, kocham też Warszawę, ale tam nie da się tak żyć.
Mam jeszcze prawie 20 lat kredytu na mieszkanie. To potrafi stępić nawet największą dziennikarską ambicję.
Dostaliśmy e-maila z podziękowaniami od prezesa, który do pracy przyjeżdża maybachem, a nas zatrudnia na umowach o dzieło. Napisał, że spółka w ostatnim kwartale zarobiła na czysto grube miliony, dlatego jest nam bardzo wdzięczny za ciężką pracę. To byłoby typowe korporacyjne gadanie o wspólnym sukcesie, ale ktoś puścił plotkę, że "w nagrodę" będą premie i podwyżki. Po kilku dniach, kiedy każdy już zastanawiał się, na co wyda dodatkową kasę, na ostatnie piętro zarządu chyba dotarły nasze rozmowy, bo zaraz dostaliśmy drugiego e-maila. Prezes napisał, że ma dla nas nagrodę: słodkie niespodzianki w postaci czekoladowych muffinek. A dokładnie po jednej na głowę.
Z raportu firmy Deloitte wynika, że Polacy na własne 70-ciometrowe mieszkanie muszą wydać równowartość 7,5 rocznych pensji - oczywiście przy nierealistycznym założeniu, że będziemy oszczędzać wszystko, co zarobimy, i przeżyjemy bez kupowania choćby żywności. Dla porównania Portugalczycy musieliby oszczędzić tylko 3,8 całych rocznych wynagrodzeń.
Za kolejne dwie dekady nie będzie już dziennikarzy, ale ogłupione społeczeństwo nawet nie zauważy, jak bardzo ich brakuje...
Badania pokazują, że zjawisko wykorzystywania sieci znajomości jest powszechne. Związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych ekonomista Łukasz Komuda zauważa, że połowa rekrutacji w Polsce odbywa się za sprawą poczty pantoflowej i na zasadzie osobistych poleceń: – A im mniejsza miejscowość, tym większe znaczenie koneksji. Im ciekawsza praca, im lepiej płatna, im lepsze oferowane warunki, począwszy od atmosfery i kultury pracy, tym mniejsze szanse, że do obsadzenia wakatu zostanie zamieszczone ogłoszenie.
Obeszliśmy wszystkie banki w mieście i Zamościu. Przy naszych dochodach żaden nie chciał nam udzielić kredytu, który pozwoliłby pokryć zakup mieszkania, nie mówiąc o wykończeniu. Wyliczono nam, że nasza zdolność kredytowa, przy założeniu, że przeżyjemy za tysiąc pięćset złotych miesięcznie, to maksymalnie niecałe sto trzydzieści tysięcy złotych na trzydzieści lat – mówi Iza. – Dlatego mieszkamy osobno, każde ze swoimi rodzicami. Nie mamy wyboru. Jesteśmy narzeczonymi, zbliżamy się do trzydziestki. Dorośli, a nic nie możemy. Jak się odwiedzamy, to siedzimy na łóżku w pokoju niczym nastolatki. Bo jak to tak z rodzicami za ścianą? No nie da się. Krępacja na maksa. Zaręczyliśmy się trzy lata temu, bo myślimy o sobie poważnie. Chcielibyśmy wziąć ślub, mieć dzieci, ale przecież nie wychowamy ich w pokoju u mamy. Nie tylko oni mają takie dylematy. Prawie 44 procent dorosłych Polaków w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu czterech lat mieszka z rodzicami – wynika z danych Eurostatu. W latach 2015–2019 nastąpiła niewielka poprawa, mimo to Polska nadal znajduje się w niechlubnej czołówce tego zestawienia. Gorzej jest tylko w siedmiu innych państwach należących do Unii Europejskiej. Na drugim biegunie znalazły się kraje skandynawskie: Dania, Finlandia, Norwegia. W tej pierwszej z rodzicami mieszka tylko 3,2 procent dorosłych osób. Unijna średnia z 2018 roku to 28,6 procent.
Kiedyś się narzekało na klany lekarzy, a teraz na prowincji ludzie się modlą, żeby wszystkie dzieci miejscowego doktora szły na medycynę, bo może któreś wróci. Jednak wracają rzadko.
Jeśli firmy nie stać na dobre pensje, to nikt nie powinien ich mieć, także zarząd. Obcinanie szeregowemu pracownikowi 200 złotych i jednocześnie wypłacanie kilkusettysięcznych premii dla zarządu jest patologią, która w Polsce musie się skończyć.
Jak szacuje Komisja Europejska, co roku ponad 40 000 Polaków umiera przedwcześnie z powodu smogu. To tak, jakby z mapy Polski znikało miasto wielkości Kutna czy Sieradza. Jeszcze bardziej zatrważające wyliczenia dla naszego kraju przedstawili na początku 2021 roku naukowcy z University College London. Ich zdaniem zgonów z powodu smogu jest w Polsce dwukrotnie więcej, niż szacuje to KE, czyli ponad 93 000 rocznie. To najgorszy wynik w Europie.
Syn mówił, że u nas fabrykę Dieriga zamknęli, a w Niemczech działa do dziś, bo Niemcy dbają o swoich, a u nas jedyne, co potrafili, to w kilka lat zlikwidować zakład, który istniał ponad 200 lat. Zamiast troszczyć się o swoje, to dali zarobić Chińczykom. Miał być Zachód, a dostaliśmy chińskie szmaty i bezrobocie. Tak mi powiedział. Nie ma racji?
Obiecywali nam wolny rynek, równe szanse. Niewidzialna ręka wszystko wyreguluje. A potem wyszło, że ta niewidzialna ręka to pacynka sterowana przez tych, co mają pieniądz - dodaje.
Za niskie ceny ktoś musi zapłacić. Największy koszt ponoszą pracownicy, szczególnie my, na dole. Jest nas coraz mniej. Jesteśmy jak cytryny: wyciskani i na śmietnik. Pan zrobi zakupy i zaoszczędzi 20 groszy na kilogramie pomidorów czy 10 groszy na puszcze zielonego groszku, a to cena, którą my płacimy naszym zdrowiem. Czy to jest tego warte? Każdy powinien sam sobie na to odpowiedzieć. Wiem, że to wasze tanio nas drogo kosztuje. My za tę taniość płacimy naszym stresem, zmęczeniem i bólem kręgosłupa.