cytaty z książek autora "Adam Zagajewski"
Tortury introwertyków, nawet tych, mających bogate życie wewnętrzne, w kontaktach z innymi. Milczący introwertycy – nie jest tak, żeby chronili swoje skarby przed cudzym spojrzeniem, tylko paraliżuje ich nieśmiałość. Niekiedy sprawiają wrażenie osób aroganckich, ale to złudzenie, pomyłka, oni są nieśmiali. Czego się boją? Nie wiadomo. Jakaś siła nie pozwala im mówić. W pewnym sensie są perfekcjonistami; boją się, że to co wypowiedzą będzie tylko karykaturą ich myśli. Mają tu liczne doświadczenia, ile już razy wstydzili się, że popełnili gafę, że źle się wyrazili, i cierpieli później. Dlatego wolą milczeć. Właściwie z szacunku dla innych, dla osoby, z którą się spotykają. Ale na ogół ta osoba widzi to zupełnie inaczej…
I znowu był czerwiec – łagodne, długie, wolno gasnące wieczory, wieczory które tak wiele obiecują, że cokolwiek się z nimi zrobi, ma się zawsze wrażenie porażki, zmarnowanego czasu. Nie wiadomo, jak najlepiej je przeżyć. Iść przed siebie, albo może zostać w domu i siedzieć przy szeroko otwartym oknie, tak żeby ciepłe powietrze, nasycone dźwiękami lata, weszło do pokoju i zmieszało się z książkami, z ideami, z metaforami, z naszym oddechem.
Ale nie, to także nie jest sposób, to nie jest możliwe. Można ich – tych niekończących się wieczorów – tylko żałować, kiedy już przeminą, kiedy dzień będzie coraz krótszy. Są nieuchwytne”.
Muzyka pokazuje nam, że to, co stanowi istotę wszystkiego, jest nieuchwytne i nie dające się nazwać; utwierdza nas w przekonaniu, iż najwyższa rzecz na świecie nie daje się wypowiedzieć.
Biblioteka stanowi obszar wolnej miłości, ofiarowuje niezobowiązujące romanse, przelotne związki, kapryśne lektury, niekiedy zachwyt, czasem też ułudę, ale zawsze z możliwością szybkiej zmiany, książki sprawiają, że ruchliwa powierzchnia wydarzeń zatrzymuje się nagle. Zatrzymuje się cała rzeczywistość.
Żyjemy długo, bardzo długo i pracowicie, w przerwach pomiędzy intensywnymi momentami największego smutku – i także największej radości, żyjemy w ekstatycznych momentach, lecz pomiędzy nimi trwają epickie przerwy. W życiu najwięcej jest właśnie tych przerw, które, spragnione może następnej epifanii, lękające się następnej klęski, rozpościerają się między wielkimi i rzadkimi momentami jak łagodny płaskowyż, w wysokich górach. Póki znajdujemy się na płaskowyżu nie umiemy nigdy zgadnąć, co jeszcze się wydarzy, co przyniesie następne gwałtowne uderzenie życia. Nieraz myślimy, że nic się już nie wydarzy, że smutek nigdy się nie skończy. Ale na ogół mylimy się – zawsze przychodzi następny wstrząs, czasem też następna radość. Zawsze przychodzi kolejny rozdział, a w nim ukryte skarby – żyjemy w chwili i w trwaniu.
Ponieważ wszystko dzieli się na krótkie chwile pewności i na niekończące się systematyczne płaskowyże trwania, na wiersze i na powieści, na preludia i symfonie, na smutek i płacz, od dawna szukamy teoretyka, który by z uśmiechem doskonałego prestidigitatora wyjaśnił nam, jak żyć pomiędzy tymi potęgami, jak i gdzie się schronić – albo przeciwnie, gdzie i jak wystąpić z szeregu i odważnie zabrać głos. Chwila, pełna szczęścia, chwila wielkiej obietnicy, moment olśnienia, wiersza, wiary, a pomiędzy nimi wije się powolna rzeka narracji, sekwencja dni i nocy, kiedy rozkwitają dziwne, namiętne sny, których nie potrafimy zrozumieć. Tak żyjemy, rozdarci między krótkie eksplozje sensu i cierpliwą wędrówką przez równiny zwyczajnych dni. Czy kiedyś zrosną się te dwie części życia?
Żyjemy, słuchamy muzyki i niekiedy, bo nie zawsze, potrafimy dostatecznie się skupić, wystarczająco otworzyć, doświadczamy jej głęboko i boleśnie, doświadczamy jej piękna, w którym łączy się radość i rozpacz, i także przeczucie, pojawiające się bardzo rzadko, ale mimo to realne, przeczucie czegoś, co nas całkowicie przerasta, co należy do wyższego porządku, co nazwalibyśmy słowem boskie, gdybyśmy się nie wstydzili takich słów.
Na aksamitnej powierzchni wody zapisują się kreski i nieregularne figury geometryczne, które nie utrzymują się długo – są to linie papilarne morza.
Wiersz jest jak twarz ludzka – jest jednocześnie przedmiotem, dającym się zmierzyć, opisać, skatalogować, i apelem. Apelu można wysłuchać, albo można go zignorować, lecz trudno ograniczyć się do mierzenia go metrem. Trudno mierzyć wysokość płomienia przy pomocy szkolnej linijki.
Wczoraj na wieczornym spacerze.Zatrzymałem się pod gotyckim kościołem św.Marka,jednym z najstarszych w Krakowie,spędziłem dłuższą chwilę,obserwując jerzyki.Jerzyki muszą lubić ten stary kościół z ciemnoczerwonej cegły;mają tam gniazda,to jest ich budynek,ich dom.
Pomyślałem o ludziach delikatnych, nie zdobywających pierwszej nagrody w konkursie życia.
Lekka przesada – to właściwie bardzo dobra definicja poezji. Doskonała definicja poezji na dni chłodne i mgliste, dni, kiedy poranek wstaje późno i na próżno obiecuje obecność słońca. Jest lekką przesadą, póki się w niej nie zadomowimy, wtedy staje się prawdą. A potem, kiedy ponownie z niej wyjdziemy – bo nikt nie potrafi w niej zamieszkać na stałe – znowu staje się lekką przesadą.
Nie znamy dobrze naszych rodziców, nie umiemy na nich patrzeć ani obiektywnie, ani krytycznie. To znaczy, owszem, potrafimy być wobec nich krytyczni, nawet bardzo, ale wtedy nie tyle ich widzimy, co wyobrażamy sobie. Na początek są naszymi bogami, a potem my powoli i systematycznie zmieniamy się w agnostyków lub ateistów
Wyobrażamy sobie dawnych japońskich poetów, twórców haiku jako ludzi niezwykle spokojnych, pogrążonych stale w pogodnej kontemplacji. Ale mogło być zupełnie inaczej, mogli być nerwowi, niespokojni, niewolni od lęku i kto wie, czy moment, kiedy udało im się zapisać ten wiersz, który my czytamy po upływie wielu stuleci, nieraz z zachwytem, nie był jedyną chwilą wytchnienia, spoczynku w galopie ich trudnego, dramatycznego życia.
metafory […] to towar luksusowy, czekolada umysłu, a nie jego chleb powszedni.
To, co nazywają pedagogiką wstydu, to jest przecież po prostu uczciwe spojrzenie na własną przeszłość. Zrezygnować z uczciwości, niekiedy bolesnej, to pozwolić na pedagogikę kłamstwa. I tego należałoby się wstydzić, nie zaś odważnego spojrzenia na historię.
Jakby poezja nie była - poza wszystkim innym - także odpowiedzią na stan świata,który wyraża się w tysiącu różnych form,przez smutek bezrobotnego,siedzącego na ławce w parku w pogodny kwietniowy dzień i przez traktat filozoficzny czy symfonię.
Kuchnia może - i powinna - być regionalna, ale poszukiwania intelektualne już nie.
(Lwów) utracone miasto jako miejsce idylliczne, gdzie nikt nikogo nie prześladował, gdzie Polacy, Żydzi i Ukraińcy żyli połączeni węzłem braterskiej miłości. Nie należało wspominać o konfliktach, walkach, waśniach i pogromach.
Żeby bowiem żyć w wolności, trzeba żyć w prawdzie. Prawda jest tam, gdzie jest odwaga, odwaga widzenia i wypowiedzi.
Modne są relacje, niemodna jest substancja.
Żyjemy między hiperbolą i litotą (litota jest przeciwieństwem hiperboli, to pomniejszanie rzeczy, a nie powiększanie). Są to nazwy figur retorycznych, ale ich znaczenie wykracza poza podręczniki akademickie. Przecież wciąż musimy powiększać lub pomniejszać to, co widzimy, co nas spotyka, co nas rani lub daje nam radość. Jak trudno znaleźć to miejsce pomiędzy hiperbolą i litotą, w którym sytuuje się nasze doświadczenie.
W sporze pomiędzy behawiorystami i marzycielami, to ci pierwsi mają rację, to oni sprawiają, że w świecie zachodzą zmiany. Tym niemniej wolę marzycieli.
I nie jesteśmy wcale pewni jak należało żyć, żeby errata nie była potrzebna. Nie wiemy, czy takie życie jest możliwe i czy errata jest naprawdę wolna od błędów.
Wolność dotyczy nas w naszym życiu prywatnym, ale możemy ją też stracić w życiu zbiorowym, gdy pojawi się mały przywódca o wielkich ambicjach, gdy znowu zobaczymy fałszywego mesjasza.
Muzyka została stworzona dla ludzi bezdomnych,gdyż najmniej ze wszystkich sztuk wiąże się z miejscem.
Kiedy indziej jednak myślę,że Elzenberg odniósł wielkie zwycięstwo - dlatego właśnie,że udały mu się dwie rzeczy: nie znalazł odpowiedzi,ale nie zapomniał pytań.
(Miłosz) przez kilka lat zatrudniony był w komunistycznej służbie dyplomatycznej, nicości jednak nie sławił; nie napisał ani jednego wiersza, który by się nadawał do antologii poezji stalinowskiej.
Słuchaliśmy długo muzyki -
trochę Bacha, trochę smutnego Schuberta.
Przez moment słuchaliśmy milczenia.
Na ulicy szalała zawieja,
wiatr przyciskał do murów
swoją siną twarz.
Umarli ścigali się na sankach
i rzucali śnieżkami
w nasze okna.