cytaty z książek autora "Grażyna Jagielska"
Czekanie to dziwny okres, powoduje ogromne i nieusuwalne zniszczenia, nawet jeżeli umie się czekać.
Czekałam, aż ktoś do mnie zadzwoni i powie, że to już koniec. Nie chodziło mi o to, żeby to był szczęśliwy koniec, tylko jakikolwiek. Myślę, że czasem można chcieć już tylko, żeby coś się skończyło, obojętnie jak.
Przeżywamy to, co mamy do przeżycia, obojętnie, ile mamy na to czasu.
Może więc jest tak, że czasem bardziej potrzebujemy drogi ucieczki z dobrowolnego zamknięcia niż z miejsc narzuconych nam siłą.
Mieliśmy już za sobą wszelkie powroty i wiedzieliśmy, że się nie wraca ani do tych samych miejsc, ani do tych samych planów. Chyba od tego momentu w człowieku zaczyna się dorosłe życie. Długo nie mogliśmy w to uwierzyć. Nieodwracalność zdarzeń i uczuć jest równie absurdalna jak śmierć, trudno ją zaakceptować. Na szczęście ta wiedza przychodzi na samym końcu: kiedy umiera nam ktoś bliski albo kiedy kończy się miłość.
Ale zanim przyjdzie, człowiek próbuje i próbuje, próbuje o wiele dłużej niż to ma sens.
Nie ma sensu marnować życia, na coś, czego nie lubimy robić.
Nieodwracalność zdarzeń i uczuć jest równie absurdalna jak śmierć, trudno ją zaakceptować. Na szczęście ta wiedza przychodzi na samym końcu: kiedy umiera nam ktoś bliski albo kończy się miłość. Ale zanim przyjdzie, człowiek próbuje i próbuje, próbuje o wiele dłużej niż to ma sens.
(...) nie można tak po prostu tknąć ludzkiego losu i pójść dalej, szukając nowej historii, takie tknięcia nie uchodzą bezkarnie.
W pracy mówią, że jestem nieprzystosowany. Nie wykazuje się inicjatywą i nie jestem konkurencyjny. Mówią, że nie mam ducha współzawodnictwa. Nie umiem także walczyć o swoją przestrzeń, sama pani zobaczy. Będą takie ćwiczenia z umiejętności ochrony swojego terytorium. Niestety sobie na nich nie radzę. Nie zauważam, kiedy ludzie naruszają moje granice. W ogóle nie wydaje mi się, żebym miał jakieś granice i żeby na ich obronie polegały relacje między ludźmi. Lubię, kiedy są blisko i kiedy ich rozumiem. Może po prostu nie mam własnego terytorium i dlatego nie wiem, co zrobić na tych ćwiczeniach. Głupio się na nich czuję. Czy można rozpoznać granicę czegoś, czego się nie posiada? Bardzo się staram, ale prędzej czy później następuje moment, kiedy sprawy innych ludzi wydają mi się ważniejsze od moich własnych. To podobno tez nie jest zdrowy objaw, dowodzi pragnienia nieustannej akceptacji. Po kilku tygodniach terapii zaczynam to rozumieć. Ale niestety, nigdy nie potrafiłem działać przeciwko drugiemu człowiekowi. Czuję się wtedy osamotniony.
Życie w zgodzie ze sobą to skomplikowana sprawa. Wymaga dokonania zmian, które prawie zawsze są bolesne i budzą strach. Lęk przed zmianą i tym, co przyniesie, jest tak silny, że życie w niezgodzie ze sobą już wcale nie wydaje się takie złe, przeciwnie - wydaje się do zniesienia.
Wystarczy wrócić pod właściwy adres i otworzyć drzwi starym kluczem
Teraz zaczynam rozumieć, że to nie jest żaden powrót, już nigdy nie będę tym człowiekiem, którym byłem.[...]Sam siebie jeszcze nie znam, co dzień odsłania mi się jakas nowa otchłań, która jest we mnie, kolejna dziura. Jeżeli nie mogę być taki jak kiedyś, chyba w ogóle nie chcę być.
Ryzykujemy życie, żeby zdobyć takie chwile, cudze momenty bólu, jak kolekcjonerzy.
Kiedy ma się styczność z wojną przez dwadzieścia lat, coś musi się w człowieku popsuć. Chyba nie można przejść przez to bez żadnej skazy.
Człowiek powinien mieć chyba jakieś miejsce, dom, do którego wraca raz na jakiś czas.
- pasje są o wiele trwalsze niż uczucia, odporniejsze i lepiej znoszą złe koleje losu.
Dlaczego uważam, że miałam udane życie, skoro doprowadziło mnie do tego miejsca, gdzie nie wolno trzymać żywności z zewnątrz?
Ale przeszłość, jakakolwiek by była, zawsze jest siłą człowieka, ponieważ tylko dzięki niej można coś naprawić.
Zobacz, jak to nigdy nie wiadomo, co człowiekowi wyjdzie na dobre.
Mogliśmy bezkarnie przyznać się do zabójstwa, kradzieży albo draństwa, maltretowania żony albo braku miłości do dzieci, ale nie wolno nam było skłamać. Kłamstwo było aktem wymierzonym w istnienie grupy.
Lucjanowi mówię, że kiedyś mieliśmy przecież jeden plan, ja i Wojtek, wspólną cząstkę tej samej całości. I jak to zwykle ludzie w pokiereszowanych związkach, zamierzaliśmy cofnąć się do momentu, gdy coś nas rozdzieliło, i temu zapobiec. Czyli ulepić z naszych dwóch odrębności nową całość, żęby tylko było tak jak dawniej. W tym okresie wierzyliśmy jeszcze, że tamta dawna rzeczywistość istnieje w nienaruszonym stanie. Jest tam, gdzie ją zostawiliśmy na czas, gdy będziemy próbowali w życiu czegoś innego. Była jak mieszkanie zamknięte na okres urlopu. Wystarczy wrócić pod właściwy adres i otworzyć drzwi starym kluczem.
(...) psychiczni zawsze zaczynają od początku, czyli od tego, co ich pokiereszowało najbardziej.
A w ogóle - mówiłem sobie - człowiek nie powinien tak cierpieć, w takim cierpieniu jest coś przeciwnego naturze(...).
Życie z kimś, kto może umrzeć kilka razy w roku, ma swoje dobre strony, choć nie od razu daje się to zauważyć. Wiara w życie jest wtedy inna, bardziej przypomina pory roku, odnawia się po każdym załamaniu mimo wszystko o wiele silniejsza. Jet to wiara w krótkie odcinki życia: do przyszłego miesiąca, do świąt, do wiosny. Myśli się dzięki temu jaśniej i silniej odczuwa różne rzeczy, jak to przed śmiercią, nie ma czasu na błędy. Czasu traci się mniej i ogólnie podejmuje się trafniejsze decyzje - moja babka mówiła, że taką klarowność w głowie ma się tylko przed śmiercią, swoją albo cudzą. Żyje się w takiej ciągłej klarowności, podejmując trafne decyzje - babka nie mówiła, jak długo tak można.
Czekanie to złożona sprawa. Z taką intensywnością przemierza się wielkie odległości, pozostając jednocześnie w całkowitym bezruchu. Najlepiej podzielić je na małe odcinki i spróbować pokonywać każdy oddzielnie. Nie można pozwolić, by ta przestrzeń ukazała się w całości- to ściąga momenty zupełnej klęski, kiedy leży się z otwartymi oczami pośród nocy, świt nie kryje się w żadnym odgłosie uśpionego domu, w żadnej wyimaginowanej dziennej smudze światła. Albo siedzi się w kącie kuchni, na podłodze z meksykańskiej terakoty, między zlewem a kuchenką gazową, blisko ziemi jest najbezpieczniej.
Takie ciepłe wrześniowe popołudnie – idealny dzień na powrót do normalności...
Opowiadam mu to wszystko, ponieważ chcę zostać osądzona. Wiem to od jakiegoś czasu. Chcę, żeby ktoś osądził nas za to, co robiliśmy. Żyliśmy z wojny i strasznych opowieści, z tego, co się stało Tai, choć jej historia nigdy nie została opisana. I ryzykowaliśmy życiem, szczęściem bliskich dla zwykłej dziennikarskiej zdobyczy. Tego chyba nie wolno robić.
To taka zdolność, jaką mają wybrańcy, wielcy odkrywcy i pisarze, inaczej nie dokonaliby niczego. Tak, myślę, że oni muszą mieć jakieś miejsce oczyszczenia, jak ludzie schodzący do Gangesu. Zanurzają się i wychodzą czyści, bez żadnych obciążeń. Wojtek mnie oddawał brudy, jakich nałapał w świecie. Strach, wątpliwości, jakie się miewa o trzeciej nad ranem, niejasne podejrzenia, że nagrody dziennikarskie i dobre recenzje w prasie międzynarodowej nie są tak ważne, jak się wydaje, paskudne wspomnienia z wojny. Oddawał mi nawet niepokój, że te wojenne obrazy nie wypaczają mu psychiki, prawie się ich nie boi. Ja się ich bałam, więc wszystko było w porządku. Lucjan milczy, nie wie, co ma powiedzieć? - Pozwoliłaś zrobić sobie coś takiego?
Ktoś, kto wygrał z czasem, nie musi donikąd pędzić, od razu na początku dobiegać myślą do końca tego, co się dopiero zaczęło, upychać to w siatkę minut albo godzin, w nieustannym strachu, że się nie zmieści. I co będzie, jeśli się faktycznie nie zmieści? Co się dzieje z taką czynnością, która jest niezbędna, a która się nie zmieściła?
Po jego wyjeździe dni miały dziwny, nieuregulowany bieg. Czas się rozpadł prawie zaraz po tym, jak zamknęły się drzwi. Teraz był nieprzewidywalny i trochę złośliwy, w niektórych częściach mieszkania było go więcej, w innych mniej. Zagęszczał się wokół kanapy, właściwie godzin na kanapie nie dawało się przebyć, zagradzał mi drogę do łazienki, szłam i szłam, całymi dniami robiłam sobie herbatę.