cytaty z książki "Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Lekcja plastyki. 263 godziny. Tyle czasu spędzają na lekcjach o sztuce uczniowie drugiej klasy podstawówki w lichtensteinie. Łącznie przez 9 lat nauki, bedą mieli 2304 godziny. To europejski rekord. W czołówce nauczania o sztuce są tez duńczycy - 1120 godzin w sześć lat, Portugalczycy - 1100 godzin w osiem lat oraz Finowie i Norwegowie - po 997 godzin odpowiednio w dziewięć i dziesięć lat. Mali Łotysze zagłębiła zagadnienia związane ze sztuka przez 800 godzin w ciagu dziewięciu lat nauki, Czesi w tym samym czasie maja 636 godzin lekcji o tej tematyce, Węgrzy 600 godzin w osiem lat. Rumuni w ciagu dekady poświęcają na to 550 godzin. Przez dziewięć lat podstawówki i gimnazjum polskie dzieci spędzają na lekcjach poświęconych sztuc nie wiecej niż 255 godzin.
Polska to nie jest kraj dla miłośników detalu.
W sztuce i w architekturze nie ma demokracji, trzeba ufać specjalistom.
Możemy polecieć samolotem, wsiąść w Monachium (na wieży lotniska zobaczymy napis "München") albo w Pradze (na wieży będziemy mogli przeczytać "Praha") i wylądować w Warszawie (z wieży powita nas "Samsung").
Tomasz Gamdzyk, naczelnik warszawskiego Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej, kazał powiesić w swoim biurze cytat z Czesława Miłosza: "w warunkach wolnorynkowych dyktat gustu większości prowadzi do dominacji rzeczy miernych i tandetnych
Deweloperzy nie sprzedają domów, oni sprzedają obietnice. Na wizualizacjach ich osiedla to zatopione w zieleni raje. Na tę zieleń trzeba tam poczekać kilkanaście lat, więc słowa „elitarne i prestiżowe” wypisane na billboardach największą czcionką płowieją od słońca. Całą ich zawartość stanowi na razie budka strażnika i automatyczna brama.
Zaglądam [...] na osiedlowe forum internetowe. Są tu takie wątki, w których przejście od fazy "zróbmy coś razem" do fazy "pierdol się" zajmuje sąsiadom nie więcej niż pięć postów.
Życie na przedmieściu przypomina czasem grę w monopol, w której na każdym polu czekasz albo się z niego cofasz. Spóźniłeś się na autobus, następny jest za czterdzieści minut. Czekasz dwie rundy. Zapomniałeś ze sklepu jajek, a już wypiłeś piwo – wracasz do sklepu pieszo, a to dwadzieścia minut w jedną stronę. Cofasz się o dwa pola. Na wylotówce znowu korek. Dwie rundy. Musisz zawieźć dziecko do przedszkola i nadkładasz drogi. Runda.
Bogdan Malinowski jest z wykształcenia leśnikiem. Z zawodu burmistrz. Rządził miastem przed 1989, rządzi teraz, a ludzie w mieście mówią, że będzie rządził do następnego wybuchu pobliskiego wulkanu. Czyli zawsze, bo wulkan, to znaczy Śnieżka, należy do tych wygasłych
Największy dramat polega jednak na tym, że to wszystko jest strasznie nudne. Nikt nie chce tego słuchać. Plany, wykresy, liczby i niezrozumiała terminologia. Ludzie się w tym gubią i dochodzą do wniosku, że ich to nie dotyczy. Dlatego temat nie jest sexy, nie obchodzi dziennikarzy, a przez to także i polityków. W Polsce na poziomie ministerstw planowaniem przestrzennym zajmuje się siedem osób. Dla porównania w Wielkiej Brytanii – siedmiuset urzędników.
I prawie nic nie znaczysz. Dwadzieścia sześć groszy. Tyle są gotowi zapłacić. Nie za ciebie, tylko za twoje spojrzenie. Dokładnie - dwadzieścia sześć groszy. Za tyle cię kupią. Zresztą za dwadzieścia sześć groszy wiele więcej kupić się nie da. Ile razy zdarzyło ci się nie schylić, gdy widziałeś leżącą na ulicy pięciogroszówkę? Więcej niż pięć? Pamiętasz tamto uczucie? Jesteś wart mniej niż ono. Sądzisz, że to mało, że jesteś wart więcej, albo sądzisz może, że człowieka nie da się wycenić? To bez znaczenia. Przecież nie tobie płacą, ty nic z tego nie masz. Dla nich jesteś tylko spojrzeniem. Nie martw się, każdy jest.
- Dlaczego robisz zdjęcia? - pyta mnie wyglądający na czterdziestolatka facet w przykurzonym suv-ie.
- Robię reportaż o przedmieściu - odpowiadam.
- To nie jest przedmieście, to Wrocław. Granicę miasta mamy za płotem. Kupowałem dom w mieście.
Milczymy przez chwilę, rozglądam się wokół. Za tym płotem, który wskazał, widzę obsiane pole, dalej kilka drzew i znowu pole.
- Często musi pan to sobie powtarzać? - pytam.
- Raz w miesiącu, gdy płacę ratę kredytu. Zimą trochę częściej - odpowiada.
- Wie pan, to pierwsza rozmowa, przed którą szczerze musiałam zrobić listę plusów i minusów.
- Wcześniej pani nie robiła?
- Wcześniej to był spontan. Mieliśmy kupić mieszkanie w centrum Poznania, ale znajoma nam powiedziała, że zna kogoś, kto ma tanie działki pod lasem. Cisza, spokój, za oknem park narodowy. Pojechaliśmy, a ja się zakochałam w tym miejscu. Tu wtedy nic nie było. Policzyliśmy pieniądze, dobraliśmy trochę kredytu i kupiliśmy. Budowa strasznie się ciągnęła, a do nas docierało, że wyprowadzamy się za miasto. Jak już wszystko było gotowe, przez rok nie mogliśmy się zebrać do przeprowadzki. W końcu się spakowaliśmy i pojechaliśmy. Wkrótce potem kupiłam drugi samochód, bo jeżdżenie jednym do pracy okazało się niemożliwe. Syn wybrał szkołę na przeciwległym końcu miasta, dwadzieścia pięć kilometrów w jedną stronę. Rachunki za paliwo przekroczyły tysiąc trzysta złotych. A potem przyszła zima i zachciało mi się płakać. Nie mam tu żadnych znajomych. Raz próbowaliśmy zrobić grilla z sąsiadami, aleja nie umiem rozmawiać o telewizorach plazmowych, jeśli wie pan, co mam na myśli. To są kompletnie obcy mi ludzie, a przyjaciele z Poznania nie chcą przyjeżdżać, bo to dla nich cała wyprawa.
- A co z tą listą?
- Zaczęłam robić przed pana przyjściem.
- I co pani wyszło?
- Przestałam, jak się okazało, że przeważają minusy. Przecież stąd nie ucieknę.
Na rozmawianie z obcymi mam swój patent. Kupuję sobie loda na patyku. Wyglądam z nim chyba niezbyt poważnie i ludzie jakoś przede mną nie uciekają.
Przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku Sławomir Nowak, szef kampanii Bronisława Komorowskiego, powiedział:
- Billboardy są formą bardzo agresywnej kampanii wyborczej, bo są obecne na każdym rogu polskiej ulicy i irytują ludzi. Chcieliśmy w szczególnej kampanii uniknąć takich form zaśmiecania przestrzeni.
To pewnie dlatego kampania wyborcza prezydenta Komorowskiego była prowadzona na siatkach wielkoformatowych wiszących na budynkach w największych polskich miastach. Także tych mieszkalnych. Oblicze przyszłego prezydenta nasiąkało spojrzeniami przez kilka tygodni.